Zaczynam kolejne opowiadanie, gdyż trzy części są Wam potrzebne na wciągnięcie się w nową historię.
“Pomyłki” jeszcze trochę zostało, a tymczasem, borem lasem startujemy z “Bada boom”.
Kto wie skąd się wziął tytuł?
ps. dla L_b, według której pomysłu to opo powstaje 😀
Czasami, gdy wali ci się świat i wszystko idzie nie tak, jak powinno, zawali się i to, co chwiejnie, lecz jeszcze jednak utrzymuje się w pionie, mimo szalejącego wokoło huraganu.
Jechała do domu, pragnąc jak najszybciej dotrzeć doń. Dotrzeć, przygotować gorącą kąpiel i przy uspakajającej muzyce zanurzyć się w pianie wypełniającej przestrzeń wanny pomiędzy taflą parującej wody, a jej brzegiem.
Nawet pogoda sprzysięgła się przeciwko. Deszcz siekł w szyby jak szalony, przez co wycieraczki ledwie nadążały ze zbieraniem wściekłych pacnięć rozpędzonej wody.
Nie płakała, bo płacz uważała za słabość. Słabość nie przynoszącą ulgi, a jedynie osłabienie i rozmazanie makijażu przy okazji.
Pieprzony dupek! Tak ją potraktować!
Może to i nie była miłość aż po grób, ale nie oznajmia się faktu wzajemnego niedopasowania w tak licznym towarzystwie i w tak ordynarny sposób. To nieludzkie!
Knajpa pełna ludzi, urodziny Elwiry tam właśnie zorganizowane i zbyt wiele alkoholu.
Donata przyjechała późno, gdyż szefowa wymogła na niej dłuższe pozostanie w firmie i dokończenie projektu przed weekendem. Gdy w końcu, grubo spóźniona wpadła do knajpy, zastała Karola w stanie podchmielonym co najmniej, z owiniętą ramionami wokół jego szyi Elwirą. Śmiała się perliście, odchylając głowę do tyłu, dzięki czemu tembr jej śmiechu nabierał gardłowego pogłosu. Oczywiście siedziała mu na kolanach, a Karol nie próbował nawet odtrącić damskiej nachalności, lecz radośnie ją przyjmował i dyskretnie badał dłońmi.
Donatę wmurowało i zamarła zszokowana w momencie, gdy zauważyła ów obrazek. Stała wpatrzona i bez jasności w głowie, gdyż wszystkie plany, jakie poczynili razem na najbliższe miesiące, wzięły właśnie w łeb.
Można wiele wybaczyć, lecz tak jawnej zniewagi przy wszystkich jej znajomych nie potrafiła przełknąć.
Kolejną sprawą były, jak to nazywały bardziej postępowe w podejściu do relacji damsko – męskich koleżanki, staroświeckie zasady.
Związek musiał się opierać na partnerstwie, zaufaniu i bezwzględnej wierności słowem i uczynkiem.
Zdrada była dla Donaty początkiem końca i taki właśnie początek miała przed oczami.
Karol to wiedział i w momencie, gdy dostrzegł Donatę, przez jego twarz przetoczyła się cała gwardia sprzeczności.
Skrzywienie było świadectwem zdania sobie sprawy z własnej niewierności.
Zciągnięcie ust, obroną własnego JA wewnętrznego, przed poczuciem winy.
Jakiś żal błysnął w podpitych oczach, a w końcu wyraz twarzy oznaczał wstrętny triumf.
Oto wyszła prawda na jaw i poczuł zdaje się dzięki temu ulgę, gdyż i to Donata zobaczyła w rozluźniających się mięśniach twarzy.
– Pracoholiczka do nas dotarła! – Zawołał, przekrzykując gwar, ostentacyjnie kładąc zaborczo dłoń na kolanie Elwiry, ku jej uciesze oczywiście. – Co, szefowa pozwoliła ci się zabawić, czy może zadzwonisz do niej z pytaniem o zgodę na wypicie piwa?
Był pijany i mrużył oczy, jakby alkohol spowodował problem z wyostrzeniem widzenia.
– Donia idzie pewnie jutro do pracy i będzie musiała poświęcić sobotę na nadgonienie obowiązków. – Drwił z niej. – Czego nie skończy do północy w sobotę, zrobi w niedzielę zamiast obiadu! Donia nie potrzebuje do życia niczego, poza pracą, bo i facet jest jej zbędny. Może tylko do przetkania… kanalizacji. – To zabrzmiało ohydnie i dwuznacznie.
Zaśmiał się szyderczo, a Elwira zawtórowała mu ulegle. Reszta znajomych obserwowała zajście uważnie i wyciągała wnioski, czekając na reakcję Donaty.
Pewnie chcieli, by pękła i zrobiła publiczną awanturę, lub chociaż wybiegła z knajpy z płaczem.
A chuja! Niedoczekanie wszystkich z Karolem na czele!
– Baw się dobrze – powiedziała cicho, lecz na tyle głośno, by ją usłyszał. – I wykasuj mój numer z telefonu. Ciuchy wyślę ci kurierem.
I odwróciła się z całym spokojem, na jakiego symulowanie było ją stać.
Nie da mu tej satysfakcji. Nie zobaczy jej łez.
Ma ją za zimną sukę i niech tak pozostanie.
W drodze do auta zastanawiała się, czy jest zimna. Myślała o tym również ruszając z parkingu.
Omal nie przyhaczyła przy okazji innego samochodu.
– Opanuj się! – warknęła do siebie. – Zimna suka przejdzie, ale głupia już nie!
Jechała powoli, wytężając zmęczony wieloma godzinami pracy wzrok, by dostrzec cokolwiek przez zalane deszczem szyby. Planowała w międzyczasie działania, które podejmie po przekroczeniu progu mieszkania.
Mieszkanie było wyłącznie jej i całe szczęście. Kupiła je za swoje pieniądze. Swoje i rodziców, jednakowoż było jej własnością, a Karol wprowadził się po jednym ciuchu do jej szafy.
– Co za skurwiel! – syknęła zawzięcie. – Nawet nie próbuj mnie przepraszać wredny kutasie! – Krzyknęła w ciemną przestrzeń za szybą i zaśmiała się histerycznie.
Miała ochotę płakać, lecz nie uległa pokusie.
Walić to!
Walić Karola i Elwirę!
Niech się walą po wsze czasy!
Skurwiel…
Nie zauważyła, że złość rozpiera jej ciało i mięśnie, a te docisnęły pedał gazu, przesuwając wskaźnik prędkości powyżej setki.
Myślała o pakowaniu ubrań i kosmetyków o torby sportowej.
Wymieniała już zamki w drzwiach i dzwoniła w tym celu do ślusarza.
Paliła w zlewie kuchennym ich wspólne zdjęcia i wrzucała do kosza pamiątki z nielicznych, wspólnych podróży.
Prała pościel i nie ze śladów seksu, bo tych akurat nie było. Ta sfera życia nie rozwinęła się w związku nigdy, ale pewnie dla tego, że ich temperamenty były zimne i mało wymagające.
Pakowała w końcu prezenty od Karola i trzaskała jego ulubione szklanki do piwa i kubki do kawy.
Wymaże go ze swojego życia i nie zapłacze z tego powodu.
Nie ona. Nie za nim…
Zamyślone i przemęczone oczy nie dostrzegły wycofującego się z parkingu przy drodze auta. W ostatnim momencie Donata odruchowo szarpnęła kierownicą w lewo, kierując ruch swojego pojazdu na kolizyjną trajektorię z innym, nadjeżdżającym z naprzeciwka autem.
Nie było czasu na reakcję. Sekundy i huk zcierającej się ze sobą stali, zgrzyt metalu i głuchy wybuch poduszek powietrznych.
Świat zamarł i ucichł. Głuchy pisk dźwięczący w małżowinach usznych zagłuszył wszystko.
Czas przestał istnieć, a ciało wstrzymało odczuwanie.
Nie wiedziała co się dzieje. Próbowała wydostać dłonie spod więdnącej poduszki powietrznej, lecz nie ruszyła nimi. Ruch wykonała wyłącznie w umyśle, lecz ciało nie słuchało umysłu.
Mózg wystraszył się tak bardzo, że stracił kontakt z powłoką.
Odpłynęła w nicość i było to najlepszym, co mógł jej zafundować umysł tym bardziej, że ciało nie pozostało nietkniętym w tym czołowym zderzeniu.
Straciła przytomność, a jej głowa bezwładnie opadła na zagłówek, a z niego na prawe ramię.
***
– Czy pani mnie słyszy?! – Coś bardzo normalnego wyrwało ją z błogości nieodczuwania. – Proszę odpowiedzieć, jeśli pani może.
To było zdaje się skierowane do niej. Tak, głos znajdował się blisko jej lewego ucha.
A może to był głos w głowie?
Zaraz, co się stało?
Powoli, z wysiłkiem uchyliła jedno oko. Drugie jej nie słuchało. W kadrze wzroku majaczyło światło przebijające rozmazanymi smugami przez zalewaną ulewnym deszczem szybę.
– Halo, proszę pani! – Tym razem światło oślepiło ją, jakby ktoś świecił latarką po sprawnym oku. – Proszę się odezwać!
– Halo – jęknęła zdziwiona, że aparat mowy działa. – Co się stało?
– Brała pani udział w wypadku drogowym – odpowiedziało światło. – Proszę odpowiadać na moje pytania. Dobrze?
– Tak – przytaknęła niepotrzebnie głową, przez co promieniujący ból w czaszce zmusił ją do syknięcia przez zęby.
– Proszę oddychać – nakazał głos, oślepiając ją światłem, które zaczęło wędrówkę po aucie, by wrócić po chwili na jej twarz.
– Proszę zgasić tą latarnię – jęknęła. – Głowa od tego boli!
– Dobrze.
W chwilę później latarka zgasła, a oko zaczęło się przystosowywać do ciemności. Wyłaniała się z niej postać, męska postać. Pochylała się nad nią i ogrzewała twarz ciepłym oddechem.
– Co się stało? – Znów powtórzyła pytanie. – Dlaczego nie mogę się ruszyć?
– Za chwilę sprawdzimy – odparł spokojnie. – Czy coś panią boli?
– Oko. – To pierwsze, co przyszło jej w odpowiedzi. – Trochę nogi.
– Czy może pani poruszyć palcami stóp?
– Mogę, ale nogami już nie. – Czuła ogarniającą ją panikę. – Coś mi uciska kolana.
– To kierownica. – Uspokoił ją. – Proszę spróbować uwolnić dłonie, wyciągnąć którąś rękę spod poduszki powietrznej.
Z ogromnym wysiłkiem udało jej się wyciągnąć lewy łokieć, a za nim pociągnąć dłoń. Mimo słabego oświetlenia stwierdziła, że wszystkie palce są na miejscu. Z drugą ręką poszło gorzej, lecz i ją udało się oswobodzić.
– Dobrze. – Pochwalił. – Czy boli panią brzuch, głowa, czuje pani nudności?
– Nie – odpowiedziała z ulgą. – Tylko to cholerne oko. Czy je straciłam?
– Nie. – Znów uspokajający głos. – Rozcięcie powieki i opuchlizna od uderzenia. Gałka oczna powinna być w dobrym stanie.
Deszcz przybierał na sile i w tej chwili woda lała się z ciemnego nieba strugami. Mężczyzna, zapewne ratownik, musiał być już przemoczony do suchej nitki.
– Czy my czekamy na karetkę pogotowia? – Cienkim i wystraszonym głosem spytała Donata.
– Czekamy na straż, ale to potrwa. – Odparł poważnie ratownik. – Potrzebny będzie sprzęt do rozcięcia blachy samochodu, ale najbliższa jednostka straży usuwa skutki zalania podmiejskiej drogi i wyciąga ludzi z kilku aut, które się tam zderzyły. Ofiary śmiertelne i ciężko ranni… – Urwał. – Dotrzymam pani towarzystwa, a pani będzie mi mówiła, jeśli poczuje się cokolwiek gorzej.
Nie czuła się tym faktem zmartwiona. Nawet przyjemnie jej się zrobiło i ciepło na duchu.
Ktoś zupełnie bezinteresownie moknie dla niej, choć mógłby skryć się gdzieś przed ulewą.
Ten ktoś ma przy okazji bardzo ciepły głos.
– Dobrze, ale przejdźmy w takim razie na ty. – Odpowiedziało jej milczenie. – Skoro mam tkwić w ciemności z facetem, to wolałabym być z nim po imieniu!
– Dorze. – Zachichotał. – Panikę, histerię i lamenty widziałem już w takich momentach, ale jeszcze nikt nie dbał przy tej okazji o etykietę i miłą atmosferę. Bogusław jestem.
– Aldona.
Donia nie miała pojęcia, dlaczego przedstawiła się imieniem z dowodu osobistego.
Od lat, nikt nie używał jej prawdziwego imienia, a jedynie ksywkę. Swojego nie cierpiała z całego serca i starała się zapomnieć o piętnie, którym naznaczyli ją rodzice w dniu chrztu.
Teraz go użyła.
Dlaczego?
– Aldona? – Zawiesił głos. – Ładnie…
Komentarze
Basia S
Skąd Ty bierzesz te imiona? Okropność. 😀
laid back
5 element wariatko 😉
Aprecjator
I znowu zamiast pracować będę non stop sprawdzać czy nie pojawiło się coś nowego. Czy nie mogłabyś pisać choć trochę mniej wciągająco?
mika kamaka
Ale przecież tutaj się znów nic nie dzieje!
I kto pracuje w sobotę?! (poza mną oczywiście 😀 )
Dzięki 😉
Aprecjator
Prywatna inicjatywa pracuje. Trzeba zarobić na żonę i dzieci.
laid back
Tak trzymaj!
laid back
Nie wymiękaj,życie…
Sandra
Mika ja niestety pracuję sobotę i niedzielę ;(
Asia
Badaboom tylko z Piątym elementem mi sie kojarzy. Czekam na jeszcze. 🙂
bronek
Tak z innej beczki. Wróciłem na pokątnych do przejścia przez pasy… Mika Mika Mika….. Ile tam ortów! Jak nie u CIebie 🙂
mika kamaka
Ech… to były czasy 😉