Dranie na święta (I)

with 2 komentarze


Rozdział 1 – Zaśpiewaj mi kolędę!

W sumie nie wiadomo, kto wpadł na pomysł, aby urządzić wspólne święta. Na pewno nie była to inicjatywa panów, bo większość z nich nie paliła się do takiej imprezy. Ba! W zasadzie to z nostalgią wspominali dawne czasy, gdy nie trzeba było szarpać się z drzewkiem, dzielić opłatkiem czy zajmować pociechami, które od samego rana wyglądały prezentów. Kiedyś to były święta, suto zakrapiane, z tabunami nagich panienek, prochami i ruchomym celem, do którego można było postrzelać. No, może nie w przypadku Konrada czy Jacoba, bo oni akurat z panienek nie korzystali. Zresztą Jacob nie korzystał z niczego, po prostu szedł spać.

Ogromny dom położony był w niewielkiej dolinie, z trzech stron otoczonej łagodnymi, zalesionymi wzniesieniami. Z czwartej strony roztaczał się widok na nizinę. Było to miejsce dość odludne, ale z wszelkimi wygodami, bo ojca Jagny stać było i na większe luksusy. Rozświetlony i udekorowany budynek, czekał na pierwszych gości, niczym panna na pierwszego zalotnika. Ponieważ jednak od kilku dni padał śnieg, dojazd był więcej niż utrudniony i żadna z zaproszonych rodzin nie dotarła o czasie.

Pierwsi, tuż przed zmrokiem zjawili się sami gospodarze. Nieco pochmurny Konrad, bo najmłodsza pociecha przez ostatnie kilometry grymasiła niczym primadonna, podjechał pod ganek, po czym wypakował z samochodu swoją liczną rodzinę. Szczerze mówiąc, to nie było normalne auto, a mały czołg, obliczony na ośmioro pasażerów. Z przyczepką, bo bagaże też nie chciały iść piechotą. Humoru nie poprawił mu widok nadjeżdżającego Żory. Zgrzytnął zębami i chwytając dwójkę najmłodszych, zniknął we wnętrzu domu. Na samo wspomnienie świąt sprzed trzech lat, gdy zostali zmuszeni do podzielenia się opłatkiem i złożenia sobie życzeń, czuł narastającą wściekłość. Niestety, jednomyślnej decyzji podjętej przez gremium rady nadzorczej w osobie Jagienki oraz Julity nie dało się podważyć. Jeszcze z żoną jakoś by sobie poradził, ale Litka pozostała nieugięta. Stanęła obok, ujmując się pod boki i ze zmarszczonymi brwiami przyglądała się dwóm nieszczęśnikom, którzy w końcu wyjąkali standardowe „zdrówka”, bowiem „oby cię szlag trafił sukinsynu” mogłoby zostać źle przyjęte.

Godzinę później dom zaczął przypominać ul. Wszędzie kręcili się ludzie, ci duzi i przede wszystkim, ci mali, pozapalano chyba wszystkie światła, a powietrze rozbrzmiewało piskiem i śmiechem dzieci. Panie układały w kuchni plan działania, bo nie chcąc obecności osób trzecich, nie został zatrudniony nikt z zewnątrz. Dom został przygotowany, spiżarnia suto zaopatrzona i to wszystko. Resztę prac postanowiono powierzyć drogim małżonkom. Drodzy małżonkowie, radzi, nie radzi, pilnowali całej drużyny dzieci, zamknąwszy się z nimi w specjalnym pokoju zabaw. Przy czym miny mieli kontrastowo różne. Aleksandr wygodnie rozsiadł się w fotelu, ponuro zamyślony nad kwestią „na cholerę było mi to wszystko?” Marcin z filozoficznym spokojem przyglądał się córeczkom, które właśnie usiłowały wydłubać oko synowi groźnego ukraińskiego gangstera. Szybko jednak zmieniły zdanie, kłócąc się, której mężem ma zostać. Pociechy Kondzia rozpełzły po całym pokoju, a on sam ganiał w pocie czoła za najmłodszą, dopingowany kpinami Żory. Ten z kolei miał używanie na całego, bo szwagier był najwdzięczniejszym obiektem do zaczepki. Oczywiście, wcześniej próbował też z Jacobem, ale ten tylko uniósł nieznacznie brwi i wrócił do swojego zajęcia czyli oglądania na YouTubie filmów instruktażowych mordu świątecznego karpia.

- Nie lepiej użyć glocka? - zapytał Żora, z powątpiewaniem patrząc na chuderlaka w czerwonej czapeczce, z zapałem wymachującego tępym kuchennym nożem, co teoretycznie oznaczać rozprawianie się z bogu ducha winną rybką. W zagłębieniu ramienia bujał najmłodszą latorośl, która pomimo hałasu, spała jak zabita.

- Chcesz strzelać do ryby?

- Nie do takich rzeczy się strzelało.

- Prawdziwy mężczyzna powinien posłużyć się siekierą – oznajmił Marcin z błyskiem w oku.

- Mamy siekierę?

- Mamy – warknął Kondziu, który właśnie dopadł raczkującego szkraba. - Zaopatrzyłem się w nią na wszelki wypadek, gdybym kogoś miał walnąć w zakuty łeb.

- Dlaczego patrzysz na mnie, mówiąc te słowa? - zakpił Żorka. - Nic nie zrobiłem. Jeszcze – dodał po chwili namysłu.

Zalążki kłótni stłumiła w zarodku Litka, która zajrzawszy do środka, oznajmiła, że najwyższa pora rozpakować bagaże, leżące dotąd na kupie w kącie przedsionka. Konrada i Żorę zostawiono z pociechami, reszta ruszyła uprzątnąć bałagan. Córeczki Aleksandra ochoczo zaoferowały pomoc, chociaż nie do końca było wiadomo, jaką. Pół godziny później walizki znalazły się na odpowiednich miejscach, a pełen radochy Żorka wysłuchiwał koncertu życzeń, w którym rolę mikrofonu odgrywał wielgachny, różowy wibrator.

- Last christmas, I gave you my heart! - Młodociana artystka dawała z siebie wszystko, podczas gdy siostra przygrywała jej na bębenku. W tle fałszował nadobny chórek złożony z ochotników, którzy już zaklepali sobie solówkę z udziałem różowego cuda. Żora dusił się ze śmiechu, a do osłupiałego Konrada właśnie docierało czym jest ten profesjonalny sprzęt używany przez ukochane pociechy Saszy.

- Skąd one to… - zaczął, ale urwał, gdy w drzwiach pojawił się Aleksandr. Pozorne znudzenie zniknęło, gdy dostrzegł różowego giganta. Żorka z zaciekawieniem przyglądał się jego twarzy, która przybrała odcień kłopotliwego sprzętu, a później pomyślał, że do własnych córek chyba nie będzie strzelał?

- Skąd to macie?! - ryknął Sasza, potężnym susem pokonując odległość dzielącą go od artystek. - No co za cholerne…

- Nie przeklinaj, bo do sylwestra zastąpi cię mikrofon – upomniał go chichoczący Żora. - I nie będzie zmiłuj, chyba że w zaspę śnieżną wskoczysz, aby zmniejszyć obrzęk.

- Zamknij się wyrodna mendo!

- Tatusiu, zaśpiewasz? - zaproponowała jedna z dziewczynek. - Tak ładnie śpiewasz Lulajże Jezuniu i pewnie na swój występ zabrałeś ten mikrofon. Fajowy jest, serio!

Tym razem nie wytrzymał nawet Jacob. Połączenie ckliwej kolędy, różowego wibratora i purpurowego z wściekłości Saszy okazało się nie do pokonania.

Nad okolicą rozniósł się głośny ryk wściekłości. Paniom w kuchni powypadały z rąk różnorakie sprzęty, zaniepokojony karp zabulgotał w emaliowanej wannie. Okoliczna zwierzyna wyrwana z zimowego letargu, rzuciła się do panicznej ucieczki, lód na jeziorze popękał, a satelity przelatujące nad tym obszarem, doznały przepalenia styków, osiągając trzecią prędkość kosmiczną i ruszając w podróż poza układ słoneczny. Dzieci z rozdziawionymi ustami gapiły się na sapiącego z wściekłości Saszę, a jego towarzysze niedoli wyli ze śmiechu.

- No śpiewaj Saszka, śpiewaj – zachęcił go Żorka, ocierając załzawione oczy. - Tylko z uczuciem! Masz w końcu okazję ekspresyjnie wyrazić przepełniające cię emocje.

- Zabiję cię, gnoju! - warknął Sasza. - Oddajcie to! - Bez zastanowienia wyrwał córce z rąk nieszczęsny wibrator. - To nie jest kurwa, mikrofon!

- Powiem mamusi, że przeklinasz!

- Bo…

- A co to jest tatusiu? - Druga z bliźniaczek nie straciła rezonu. - Do czego to służy?

Sasza sapnął jeszcze głośniej. Niestety ciężko było mu znaleźć odpowiednie słowa.

- Takie tam – mruknął, chowając wibrator za plecami. - Przestańcie się śmiać, pajace!

Marcin wspaniałomyślnie się nie wtrącał. Konrad z reguły był po przeciwnej stronie niż Żora, chociaż tym razem nie potrafił powstrzymać wesołości. Nawet Jacob wyglądał na rozbawionego. Za to w drzwiach ukazały się zdziwione, kobiece twarze.

- Co się stało? - zapytała zdezorientowana Nika.

- Karaoke! - oznajmiła z radością jej córcia. Tatusiu, zaśpiewaj nam proszę Lulajże Jezuniu. Tylko z uczuciem, jak mówi wujek Gosza! Z uczuciem, tatusiu!

Odpowiedzi

  1. F
    Forta75
    | Odpowiedz

    hihihihihihihihihihihihihihihihihihihihihihihih bardzoej obrazowo nie mogę opisać mojego ataku śmiechu :))))))))

  2. F
    Forta75
    | Odpowiedz

    Pani Agnieszko jest pani MISTRZEM humoru. Ne można przestać się śmiać . Pozdrawiam i czekam na więcej.

Leave a Reply to Forta75 Anuluj pisanie odpowiedzi