Nie pukam, nie muszę

with 2 komentarze
Jakiś czas temu wspomniałam, że będę podmieniać teksty. Nie chcę całkowicie likwidować bezpłatnych, ale znikną z nich te, która mają potencjał aby ukazać się w papierze. Za to trafi kilka, które kiedyś było płatnymi ebookami, a które ze względu na objętość nie nadają się na książkę. Dziś pierwszy z takich tekstów, który mam nadzieję, wprawi Was w świąteczny nastrój 🙂
W motylowym sklepie trzy super promocje na Mega zestaw ebooków  >>>tutaj<<< i Mega zestaw książek >>>tutaj<<< i Zestaw #seksownidranie >>>tutaj<<<. W sumie to ostatnia okazja, aby skorzystać z zakupu książek, bo z doświadczenia wiem, że te zakupione do 21 dojdą, później to już ruletka 🙂
No i dla info dla tych, co nie śledzą fb czy insta. Demony w papierze 🙂 Premiera 28 stycznia 2022 roku. Okładkę można zobaczyć >>>tutaj<<< i podobno jest cudowna 😉 Pierwsza połowa tego roku zapowiada się intensywnie, Demony w styczniu, Big Love w lutym, Nikita w marcu, Drań w Wydawnictwie Muza 27 kwietnia i Wygrana w maju lub czerwcu 🙂

*

Nie pukam, nie muszę

– Cholera! – zaklął mężczyzna, usiłując wydostać się z leżącego na prawym boku samochodu. Miał problem z odpięciem pasa, ale udało mu się wyjąć zza cholewy buta nóż i po prostu go przeciąć. Potem wygramolił się na zewnątrz i dygocząc w chłodzie zimowego poranka, drżącymi dłońmi wyłuskał z kieszeni paczkę papierosów. Zaciągając się dymem, powoli uspokajał rozedrgane nerwy, jednocześnie szacując straty.

Z całej ich trójki tylko on miał zapięty pas. Pozostali zlekceważyli ostrzeżenie, że droga jest ślizga i mogą mieć kłopoty. Teraz jeden z jego wspólników leżał kilka metrów dalej, z roztrzaskaną głową, a drugi zwisał na krawędzi rozbitego okna. Nawet do nich nie podszedł, bo nie wierzył, że któryś mógłby przeżyć.

– Kurwa jego mać! – zaklął po raz drugi. Co prawda cały łup należał teraz tylko do niego, ale jakoś ta myśl wydawała się w obecnych warunkach mało pocieszająca. Przetarł dłońmi zakrwawioną twarz i dopiero wtedy spostrzegł, że od strony miasta nadjeżdża radiowóz. Wysyczał kolejne niecenzuralne słowo, a potem postarał się przybrać oszołomiony i bezradny wyraz twarzy. Na jego szczęście, policjant, chociaż zwykle jeździli parami, teraz był sam. Wysiadł i nie spodziewając się niczego złego, w pośpiechu ruszył na ratunek zdezorientowanej ofierze wypadku, za jaką wziął zakrwawionego mężczyznę w poszarpanym ubraniu. Nie zauważył błysku w ciemnych oczach nieznajomego, ani też tego, że jego prawa ręka powędrowała za plecy. A kiedy rozległ się huk wystrzału, było już za późno. Z przestrzeloną głową, ze zdumieniem na piegowatej twarzy, osunął się na ziemię. Wtedy jego morderca podszedł bliżej i dla pewności władował w bezwładne ciało połowę magazynku.

– Sorry młody – mruknął. – Znalazłeś się w niewłaściwym miejscu, o niewłaściwym czasie.

Rozejrzał się czujnie dookoła, lecz na pustej drodze nie pojawił się żaden inny zbłąkany kierowca, a wśród ośnieżonych drzew, żaden niepożądany świadek tego wydarzenia. Zatknął broń za pasek spodni, a potem kucnął, odwracając ciało martwego policjanta. Patrzył teraz prosto w jego oczy, w pustkę, której nie wypełniało nawet ulotne tchnienie życia. Nie zrobiło to na nim wrażenia. Wstał, otrzepał spodnie i zapalił kolejnego papierosa. Jego myśli galopowały jak szalone, bo tak naprawdę w każdej chwili mógł się znów ktoś pojawić. W końcu sięgnął po grubą, zimową kurtkę, która leżała na tylnym siedzeniu radiowozu i wrócił do własnego auta. Z bagażnika wyjął sporych rozmiarów, mocno wypchaną, czarną torbę, ze schowka drugi pistolet i papierową mapę. Nie do końca ufał tej całej elektronice i wolał się zabezpieczyć w tradycyjny sposób. I słusznie, bo zabranie ze sobą któregokolwiek z telefonów mogłoby się okazać fatalną pomyłką. Rzucił niedopałek w śnieg, po czym chrząknął, splunął krwią i ruszył przed siebie. W głąb lasu. W stronę, gdzie dwadzieścia kilometrów dalej przebiegała niewidzialna nitka granicy. Nie był pewien, czy da radę tam dotrzeć. Po pierwsze, niezupełnie wyszedł bez szwanku z wypadku. Lewy bok miał nieźle poharatany, być może złamał też kilka żeber. Po drugie, zaczął padać śnieg. Gęstymi płatami wirował w powietrzu, majestatycznie opadał na zmarzniętą ziemię. Coraz szybciej i szybciej. W końcu zamienił się w białą kurtynę, która przykryła cały świat dookoła, nie pozwalając odnaleźć żadnego punktu orientacyjnego.

Co po chwila ocierał twarz, przystając i rozglądając się wokół. Niby szedł prosto, ale w narastającej zawierusze, nic nie było pewne. Nie podobało mu się to, cholernie nie podobało.

Dziś rano wraz z dwoma wspólnikami dokonał skoku stulecia. Plan był prosty. W jednej z placówek największego banku w kraju, podali się za konwojentów i pobrali z sortowni ponad dziewięć milionów. Potem skierowali się ku granicy, gdzie czekał na nich umówiony człowiek, który miał przeprowadzić na tereny sąsiedniej Ukrainy. Wszystko szło gładko, aż do momentu, gdy na peryferiach miasta zatrzymała ich drogówka. Nie mieli wyjścia. A w zasadzie to on nie miał. Po rozprawieniu się z dwójką żółtodziobów w niebieskich mundurach, ruszyli ku granicy, gnając wręcz na złamanie karku. Nie skończyło się to dobrze. Jego wspólnicy zginęli, a on był zmuszony zabić jeszcze jednego człowieka i pójść dalej pieszo, wierząc, iż uda mu się minąć niepostrzeżenie granicę. W taką zawieruchę nie powinno być to trudne. Skrzywił się, a później przystanął i poprawił kaptur. Zima chyba postanowiła pokazać, że w tym roku nie skończy się na łagodnym mrozie w okolicach zera stopni. Wiało, padało i panował przejmujący ziąb. Artur skulił się, bo na nogach wciąż miał cienkie, jesienne buty. Ale nie poddał. Nigdy nie należał do osób, które się poddają. Z torby, w której niósł łup, wyjął gruby sweter, którym obwiązał głowę, aby chociaż zminimalizować skutki wyziębienia.

Na ścieżkę bezprawia wkroczył, gdy pewnego wieczoru zatłukł kijem wiecznie pijanego i bluzgającego jadem ojca. Był niepełnoletni, trafił więc do poprawczaka. Gdy tylko odzyskał wolność, przyłączył się do pewnej grupy wyłudzającej haracze. Sam nie wiedział czy od tego momentu więcej czasu spędził w więzieniu, czy na wolności. W końcu uznał, że nie ma dla niego miejsca w tym kraju. Lecz nie chciał uciekać jak szczur, ukradkiem, z pustym portfelem. Zaplanował napad, znalazł dwóch chętnych wspólników i prawie udało mu się go zrealizować.

– A mówiłem głupkom, żeby zapieli pasy! – wywarczał, przedzierając się przez gęste zarośla. Cóż, trudno. Całe dziewięć baniek dla niego. Musi tylko zrobić jeszcze jedno.

Uciec.

Przystanął, oparł się o szorstki pień drzewa i spróbował wyregulować oddech. Cała lewa strona jego ciała promieniowała bólem. Odchylił lekko połę kurtki. Koszula pod spodem zabarwiła się na karminowo. Jednak nie miał wyjścia. Musiał kontynuować ucieczkę, mając nadzieję, że nie wykrwawi się, zanim dotrze do ludzkich siedzib. Wyprostował się i znów ruszył przed siebie. Mozolnie, z coraz większym trudem torował sobie drogę wśród zasp. Nie zwracał uwagi na otaczające go surowe piękno, na ciszę, wyrazistą aż do bólu, na zapadający zmrok. Brnął do przodu, wiedząc, że noc spędzona na tym pustkowiu, będzie jednocześnie jego ostatnią nocą. Chociaż to nie w jego stylu, to czuł kiełkujący strach. Emocje falami zalewały odrętwiały umysł, emocje, o których sądził, że już nigdy się nie pojawią. Wywoływały panikę. Coraz częściej się potykał, coraz częściej przystawał, aby złapać oddech.

W końcu po raz pierwszy upadł na kolana.

Zaklął, lecz tym razem przekleństwo nie przyniosło ulgi. Było jedynie stratą cennej energii. Złudnym sposobem na zachowanie kontroli nad sytuacją. Wstał, a po chwili upadł po raz drugi. Biel śniegu zabarwiła się na karminowo. Ciszę rozdarł syk pełen bólu i wściekłości. Artur zdał sobie sprawę, że tym razem naprawę może ponieść klęskę.

***

– Do zobaczenia! – pomachała ręką w kierunku przyjaciółki, która przed chwilą obdarowała ją ogromną paczką korzennych ciasteczek. Wychodząc z cukierni, z przyjemnością wsłuchała się w delikatny dźwięk dzwoneczka, zawieszonego tuż nad drzwiami. Zanim dotarła do komisariatu zdążyła spróbować podarowanych pyszności. Ze smakiem schrupała kilka sztuk, potem spojrzała w niebo, na którym zawisły ciężkie, ołowiane chmury.

– Będzie padać śnieg – zakomunikowała, wchodząc do pełnego ciepła i zapachów pomieszczenia. Miejscowość nie była wielka, więc i komisariat nie grzeszył rozmiarami. Trzy pomieszczenia, plus niewielki aneks kuchenny, malutka łazienka i oczywiście miejsce, gdzie można było przetrzymywać aresztowanych.

Podeszła do swojego biurka, ale nie zdjęła kurtki. Pół godziny temu skończyła pracę i właśnie zamierzała wrócić do domu.

– To dobrze – roześmiał się jej kolega. Maciej miał bujną rudą czuprynę, najbardziej niebieskie oczy pod słońcem i uwielbiał się śmiać. – Piotrkowi nawaliło auto. Prosił, abym po niego podjechał.

– Jak chcesz – wzruszyła ramionami. Tutaj, na tym odludziu i w dodatku w przed dniu świąt, nie trzymali się tak sztywno regulaminu. – Ja wracam do domu.

– I co? Wolne?

– Dwa dni! – Teraz to ona wyszczerzyła zęby w uśmiechu. – Będę się objadać łakociami i leniuchować przy kominku. Babcia oczywiście zmusi mnie do picia gorącej herbaty z miodem i malinami, a dziadek postara się wyciągnąć na spacer.

– A ojciec? – spytał ostrożnie Maciej. I słusznie, bo twarz dziewczyny błyskawicznie stężała.

– Obiecał że się pojawi – odparła krótko, grymasem ust dając znać, że dla niej ten temat jest skończony.

– Z tego co wiem, specjalnie wziął wolne.

– Super. – W jej głosie pobrzmiewał arktyczny chłód. – Jedź, zanim wróci Adam. Będzie kręcił nosem, że Piotrka jeszcze nie ma.

– A…

– Zaczekam na niego – odparła wspaniałomyślnie. – No jedź! Masz pół godziny, potem znikam, bez względu na to, czy któryś z was się pojawi, czy nie.

– Jesteś kochana. – Cmoknął ją z uczuciem w policzek. – Zapraszamy z Roksaną na grzane wino w pierwszy dzień świąt.

– Pewnie przyjdę, bo łatwiej zrezygnować z nektaru i ambrozji, niż z grzanego wina produkcji twojej dziewczyny – zażartowała. Maciek w pośpiechu chwycił kurtkę i już go nie było. Usiadła wygodnie, gapiąc się na szybę, za którą widać było wirujące płatki śniegu. Poczuła radość. Dawno nie było prawdziwie białych świąt. Może w tym roku dopisze im szczęście? Oby. Zerknęła na zegarek. Minął kwadrans. Sumiennie zaczekała jeszcze drugi, po czym wywołała Maćka.

Nic. Zero odzewu. Gdzieś w głębi duszy poczuła nieuzasadniony niepokój. Bo niby co mogło się mu stać? Pewnie stoi pod płotem, paląc papierosa i czekając na Piotrka. Ten drugi należał do nałogowych spóźniaczy. Pokiwała głową, a potem wstała. Szybko nabazgrała kilka słów na kartce, później wyszła, nie zapominając oczywiście o puszcze z ciastkami.

Wsiadła do nieco odrapanego samochodu, który sprawiał mylne wrażenie totalnego złomu. W rzeczywistości świetnie się spisywał na tutejszych drogach. Radio nie działało, ale z kieszeni spodni wyłuskała pendriva i po chwili niewielką przestrzeń wypełniły dźwięki ulubionej muzyki. Nie spieszyła się. Nucąc pod nosem rytmiczny kawałek, skręciła na drogę do domu. Nie zauważyła, że wyciszona komórka zaczęła wibrować. Zajęta była podziwianiem wirujących płatków śniegu. Z prawdziwym żalem uruchomiła wycieraczkę, rozmyślając o tym, jak cudownie zapowiadały się te święta.

Jedną rysą na szkle był jej ojciec. I jednocześnie przełożony. Poszła do szkoły policyjnej, bo prawie od zawsze chciała iść w jego ślady. A kiedy pięć lat temu umarła jej matka, zacięła się w swoim uporze, mimo że tak bardzo negował podjętą przez nią decyzję.

Nie przekonał jej. W zamian za to, wziął pod swoje skrzydła. Miał tylko jedno dziecko i chociaż często nie umiał okazać swoich uczuć, to dbanie o nią miał też zapisane w genach. Justyna uśmiechnęła się pod nosem. Ojciec nie był aż tak nieprzenikniony, jak myślał. Z drugiej strony, wiele spraw wytłumaczyli jej dziadkowie.

Z miarę wygodnej, asfaltowej drogi, skręciła w prawo. Tutaj warunki jazdy były dużo gorsze, ale pokiereszowane autko poradziło sobie, z głośnym rykiem silnika przedzierając się poprzez tworzące się zaspy. Justyna z niepokojem pomyślała, że chyba będzie musiała zawezwać pług śnieżny, bo inaczej po całej nocy tak intensywnych opadów, będą odcięci od świata. Samochodem gwałtownie zarzuciło na prawo i tylko refleks, jakim wykazała się dziewczyna, pozwolił na opanowanie sytuacji. Na szczęście zauważyła już kontury domu i złocisty odblask palącego się w salonie światła. Ostrożnie wjechała na podwórko, zaparkowała pod niewielką wiatą, a później chwyciwszy puszkę z ciasteczkami, raźnym krokiem ruszyła do domu. Oczywiście drzwi były otwarte. Pokręciła z dezaprobatą głową, bo wciąż napominała dziadków, aby pamiętali o ich zamykaniu. Jak widać na próżno. Strzepnęła z kurtki biały puch, zmieniła wysokie śniegowce na ciepłe bambosze, ozdobione śmieszną mordką jakiegoś zwierzaka, a jednocześnie wsłuchiwała się w szmer głosów, dochodzących z kuchni. W zasadzie to słyszała jedynie monolog babci, opowiadającej, jakie to kiedyś bywały zimy i po tym poznała, że mają gościa.

– Cześć – powiedziała, szeroko się uśmiechając, gdy weszła do ciepłego pomieszczenia, oświetlonego dużą lampą i blaskiem bijącym z kominka. Znajdował się tam jednocześnie salon, kuchnia i jadalnia, z wyjściem na werandę, które teraz zastawione było ogromną choinkę.

– Justynka! – ucieszyła się starsza pani. – Mówiłam, że za chwilę powinnaś wrócić.

– Drogi zrobiły się trochę nieprzejezdne – odpowiedziała, przyglądając się dyskretnie nieznajomemu siedzącemu przy okrągłym stole i zajadającemu domowe specjały jej babci. Zafascynował ją od pierwszego spojrzenia. Szczupła twarz, wysokie kości policzkowe, wąski nos, ciemne, prawie czarne oczy, a nad nimi stanowczo zarysowane brwi. Oliwkowy odcień skóry, mimo, że to był środek srogiej zimy. Włosy też czarne, lekko przyprószone siwizną na skroniach. Delikatny ślad zarostu. Więcej niż przystojny. Szczerze mówiąc nie spodziewała się, że zastanie kogoś takiego po powrocie do domu.

– No właśnie – zatroskała się starsza pani, podczas gdy jej mąż niewzruszenie czytał gazetę. Zawsze to robił późnym popołudniem. Właściwie jak daleko sięgała pamięcią, to dziadek wierny był swemu rytuałowi. Gazeta i kawa zaraz po obiedzie. Pół godziny tylko dla niego. Justyna uśmiechnęła się lekko, a potem zajęła miejsce przy stole, tuż naprzeciwko gościa, odwzajemniając jego ciekawskie spojrzenie.

– Kłopoty z autem. Zabłądziłem, zabrakło mi paliwa, więc ruszyłem przed siebie – powiedział, sięgając po kubek z kawą. – I dobrze trafiłem – dodał ze śmiechem.

– Nawet nie wiesz, jak dobrze. To straszne pustkowie. Najbliższe miasteczko jest ponad trzydzieści kilometrów stąd. – Ona również poczęstowała się kawą. Głównie po to, aby ukryć zmieszanie, jakie poczuła, gdy usłyszała głęboki tembr jego głosu. – Stąd bliżej do granicy.

– Tak? – zainteresował się łagodnie. – Czy mogę prosić o jeszcze jeden kawałek placka? Nigdy nie jadłem czegoś tak pysznego!

– Ależ proszę! – Starsza pani zerwała się uradowana, że ktoś docenił w końcu jej talenty kulinarne.

– Jakieś osiem kilometrów na azymut. Drogą trochę więcej. Mam ciasteczka od Emilki – przypomniała sobie nagle, zrywając się z miejsca. Z triumfem postawiła ogromną puchę na stole. – Częstujcie się!

– Bardzo przepraszam, ale chyba najpierw powinienem się przedstawić. – Wstał, usiłując ukryć nagłe zakłopotanie. – Robert.

– Justyna. – Z przyjemnością uścisnęła jego dłoń. Silną, pewną siebie.

– Jesteś policjantką?

– Tak. Tradycja rodzinna – zażartowała. – Zaraz sprawdzę, czy dzwonił ojciec. W końcu miał przyjechać dziś czy jutro rano? – spojrzała pytająco na babcię.

– No widzisz, całkiem zapomniałam. Będzie jutro. Podobno coś się wydarzyło, ale nie bardzo chciał mówić co. Zadzwonił tylko i kazał nam zamknąć dokładnie wszystkie okna i drzwi.

– Co oczywiście zrobiliście? – spytała z ironią jej wnuczka.

– Mieliśmy taki zamiar, ale wtedy pojawił się Robert. Później ty.

– Znam ja te wymówki – Justyna spojrzała na zakłopotaną babcię z udawaną surowością. – Już to zrobiłam. Na dodatek chyba padła sieć, bo nie ma nawet możliwości skontaktowania się z numerami alarmowymi. Kiedyś już tak było. Latem, po groźnej nawałnicy, pamiętasz?

– Pamiętam. Ale w takim razie co… – spojrzała na siedzącego w milczeniu Roberta, który również wyglądał na speszonego.

– Chciałem poprosić, abyście zadzwonili po pomoc, ewentualnie podwieźli mnie na najbliższy, czynny przystanek – wyjaśnił niechętnie. – Po drodze zgubiłem telefon. Pewnie wypadł mi z kieszeni. Teraz już sam nie wiem, co mam zrobić?

– Przenocować – powiedziała lekkim tonem Justyna. – Jest przygotowana sypialnia dla mego ojca, ale skoro zjawi się dopiero jutro, można ją wykorzystać.

– I co potem? Jeśli pogoda się nie poprawi?

– Nie będziemy martwić się na zapas. – To dziwne, ale poczuła się nieoczekiwanie rozradowana. W tym roku los naprawdę postarał się, aby umilić jej święta. Najpierw wątły pakt o nieagresji z własnym rodzicem. Później śnieg, a właściwie to śnieżyca. A na samym końcu niespodziewany gość, przystojny, seksowny, męski aż do bólu. Kiedy na niego zerkała, czuła dziwne mrowienie w podbrzuszu, radość buzującą w całym ciele, nadzieję na coś nieoczekiwanego. Spojrzała w dół, na swój służbowy mundurek. Że też akurat dziś nie zdążyła się przebrać! Trudno, zostawi ich na chwilę i włoży na siebie coś ciekawszego. Na razie Robert wyglądał jedynie na życzliwie zainteresowanego, ale Justyna postanowiła to zmienić. Beształa się w duchu za złudną nadzieję, lecz nic nie mogła na to poradzić.

– Idę na górę – powiedziała, podnosząc się od stołu. – Jeśli chcesz, to weź swój bagaż – wskazała na czarną, sportową torbę – i chodź ze mną. Pokażę ci twój pokój.

Wchodziła po stromych schodach, mając świadomość, że mężczyzna podąża tuż za nią. Pewnie gapi się na pupę i nogi. Cholera! W tych spodniach nie wyglądały szczególnie interesująco. A ona przecież chciała, dojrzeć w jego ciemnych oczach coś więcej niż uprzejmość.

– To tutaj – powiedziała, otwierając drzwi do niewielkiego pokoiku, który prawie w całości wypełniało staroświeckie łóżko. – Ciasno, ale ciepło i przytulnie. Łazienka z wanną pomieszczenie tuż obok. Gdybyś wolał prysznic, to jest na dole.

– Dziękuję – skinął głową, rozglądając się dookoła. – Wystarczy. I tak jestem wdzięczny za gościnę.

– Idę do siebie, przebrać się. Spotkamy się na dole, na kolacji – uśmiechnęła się przepraszająco, znikając za drzwiami.

Tym razem nie wylegiwała się w ciepłej wodzie pachnącej cynamonem i pomarańczami. Wystarczył kwadrans, aby z lustra spojrzała na nią zupełnie inna twarz. Justyna należała do wysokich, postawnych dziewczyn, które przez całe życie marzą o wiotkiej figurze modelki. Buzię miała szczupłą, o bardzo wyraźnym, trójkątnym podbródku, oczy duże, ni to niebieskie, ni to zielone. Rude włosy w głębokim, miedzianym odcieniu, teraz świeżo co umyte, falami spływały na plecy. Chwyciła leżącą na półeczce opaskę, aby chociaż trochę je ujarzmić. Musnęła pędzlem czubek piegowatego nosa, błyszczykiem przeciągnęła po pełnych wargach. Uśmiechnęła się do swego odbicia. Nieźle. Zupełnie inaczej niż przed chwilą, gdy zmęczona i zziębnięta pojawiła się w domu, w służbowym mundurku, bez odrobiny makijażu, z niedbałym kokiem na czubku głowy. Zarzuciła na wilgotne jeszcze ciało puszysty szlafrok, a potem przemknęła do swojego pokoju. Było to chyba największe pomieszczenie w całym domu, powstałe z połączenia dwóch mniejszych. Miało okna wychodzące na wschód i zachód, skośny sufit, kamienny kominek przed którym stał duży, wygodny fotel i oczywiście drewnianą, trzeszczącą przy każdym kroku podłogę. Tak przynajmniej uważała Justyna jeszcze kilka lat temu, gdy ukradkiem próbowała się wymknąć z domu na imprezę lub na wpół przytomna wracała o poranku. Teraz nie zwracała na to uwagi. Z rozmachem otworzyła szafę, krytycznie wpatrując się w jej zawartość. Nie mogła przesadzić, chociaż najchętniej ubrałaby coś mega seksownego. Przygryzła wargę, czując wiśniowy smak błyszczyka, a potem sięgnęła po obcisłe dżinsy i błękitny sweterek z cieniutkiej, miękkiej wełny. Też obcisły, a na dodatek z głębokim dekoltem, który z pewnością zadziała na męską wyobraźnię. Włosów nie spięła, chociaż plastikową opaskę zamieniła na apaszkę. W dużym lustrze, które wisiało tuż obok szafy, oceniła efekt swych starań. Tak, to było to. Sobie nie miała nic do zarzucenia. Ciekawe czy Robert… Nagle zacisnęła usta, a pomiędzy oczami pojawiła się pionowa zmarszczka.

Czy kompletnie jej odbiło? Nie zna faceta, nic o nim nie wie, a na dodatek oprócz uprzejmości nie okazał jej ani odrobiny zainteresowania. Czyli co? Co chce osiągnąć? Może jest statecznym ojcem piątki dzieci, może gejem, może za tydzień się żeni! Tych może było całe morze. Z drugiej strony, czy to grzech chcieć dobrze wyglądać? Zadumana potarła kciukiem czoło. Przez ostatni rok niewiele miała okazji, by umówić się na randkę czy chociażby kolację. Nowa praca pochłonęła ją bez reszty, a na domiar złego, za wszelką cenę chciała udowodnić ojcu, że się nadaje. Praktycznie w tym okresie jej życia kontakty damsko–męskie nie istniały. Mimo że obracała się w towarzystwie zdominowanym przez mężczyzn, to Robert był pierwszym facetem, na którego widok coś w niej drgnęło.

Wyglądasz świetnie – wskazała swoje odbicie w lustrze. – Więc teraz pora się dowiedzieć, czy masz na cokolwiek szanse.

Zbiegła na dół po stromych schodach. W kuchni już pachniało zapiekanką. Znacząco pociągnęła nosem, zaglądając przez szybę do wnętrza piekarnika.

Ziemniaczana? – spytała z nadzieją.

Tak. Nakryj do stołu, zaraz będzie gotowa.

Dobrze, bo jestem potwornie głodna – westchnęła, sięgając do szafki po talerze. – Szczerze mówiąc, to wiecznie jestem głodna. Za kilka lat będzie trzeba przepychać mnie kopem przez drzwi wejściowe…

Przesadzasz.

Zarumieniła się, słysząc głęboki tembr głosu. Wyraźnie rozbawiony Robert pojawił się w kuchni. Trochę dziwiło, że nie zmienił ubrania, lecz z drugiej strony, może nie czuł takiej potrzeby? Nieważne. Wciąż miał na sobie eleganckie spodnie, skórzane półbuty, gruby sweter. Na szczęście nie był już tak blady i przestał wyglądać na przemarzniętego. Za to zauważyła opatrunek na lewej dłoni.

– Co się stało? – spytała impulsywnie, sięgając po jego rękę, jakby chciała się przyjrzeć ranie.

– Nic wielkiego – wzruszył ramionami, chociaż jego wzrok nieoczekiwanie się wyostrzył. – Draśnięcie. Założyłem bandaż, bo w takim miejscu ciężko przylepić plaster.

– Faktycznie – uśmiechnęła się, puszczając jego dłoń. Przekrzywił głowę i zmrużył oczy, bacznie jej się przyglądając. Musiała się odwrócić plecami, aby nie zauważył zdradliwego rumieńca. Cholera, pomyślała z irytacją, markując poszukiwania w szafce z przyprawami. Ta jej delikatna cera, na której widać było najlżejsze nawet zaczerwienienie. Jako nastolatka miała nadzieję, że z tego wyrośnie, ale z czasem okazało się, że próżną. Z tego się nie wyrastało. Na szczęście akurat w tej chwili pojawił się dziadek i zagadnął Roberta, więc miała czas, by wrócić do równowagi.

Usiedli przy stole. Zjedli kolację, później babcia przyniosła ze spiżarki świątecznie udekorowany piernik. Rozmowo krążyła wokół prozaicznych tematów, raz nawet zahaczyła o pogodę, ale akurat w tym nie było nic dziwnego. Robert mało mówił, jedynie jadł i uśmiechał się lekko. Lecz Justyna bez problemu zauważyła, jak bacznie przygląda się każdemu z domowników. Przyszło jej do głowy, że wyglądało to jakby ich oceniał, badał. Zaraz potem zbeształa się za własne myśli.

Co robisz na co dzień? – Odważyła się w końcu spytać, gdy babcia wyczerpała już temat świątecznych tradycji. – W sensie pracy – dodała.

Jestem przedstawicielem handlowym.

Ciągłe wyjazdy i życie w biegu?

– Coś w tym rodzaju. Na razie mi odpowiada. – Dopił herbatę i poprosił o kolejny kawałek ciasta. – Powiem pani, że naprawdę nie jadłem w życiu nic lepszego.

Tak zręcznie zmienił temat, że Justyna nie mogła już podjąć poprzedniego wątku. Umilkła, w zamyśleniu przelewając herbatę łyżeczką. Ocknęła się dopiero, gdy starsza pani wstała, ujęła swojego męża za ramię i żegnając się, zapewniła, że mogą sobie tu jeszcze posiedzieć. Najlepiej w salonie przed kominkiem… Dziewczynie udało się powstrzymać prychnięcie. Posiedzieć? Po co? Robert nie był skory ani do rozmowy, ani do adoracji. Raz tylko wlepił beznamiętne spojrzenie w jej dekolt, lecz później więcej atencji okazywał znajdującemu się na stole jedzeniu.

Tymczasem to on wstał pierwszy i uczynił zachęcający gest.

Idziemy?

Zaskoczył ją, ale nie dała tego po sobie poznać. Usiadł w jednym z foteli stojącym przed kamiennym kominkiem, a gdy chciała zrobić to samo, zacisnął palce na nadgarstku jej dłoni.

Może jakieś wino? – zaproponował, a Justyna skinęła niepewnie głową.

Czerwone, białe? – spytała uprzejmie.

Obojętnie. Niech tylko będzie mocne, a nie jakiś sikacz.

Przyniosła czerwone, półwytrawne, o lekko cierpkim smaku i oszałamiającym zapachu dojrzałych owoców. Do tego dwa kieliszki oraz korkociąg. Robert sprawnie poradził sobie z butelką, a potem nalał prawie do pełna.

Po czymś takim szybko pójdę spać – westchnęła, wtulając się w objęcia fotelu.

Nie odpowiedział, jedynie spojrzał na nią z wyraźnym zainteresowaniem. Upił łyk, z aprobatą kiwając głową.

Doskonały wybór.

Uwielbiam czerwone wino, chociaż ostatnio rzadko je piję.

Dlaczego?

Zajmująca praca, brak towarzystwa…

Dalej rozmowa potoczyła się niezwykle gładko. Siedzieli tak przez dłuższy czas, gawędząc na różne tematy. Lecz Justyna coraz częściej zauważała, że jego wzrok bezczelnie błądził po jej ciele. Robert zachowywał się zupełnie inaczej niż w towarzystwie dziadków. Bardziej zuchwale, bardziej luzacko. W zasadzie żaden facet jeszcze tak na nią nie patrzył. Jakby dosłownie rozbierał ją wzrokiem. Na początku to peszyło, później zaczęło pochlebiać, a nawet podniecać. Może dlatego, że w butelce ubywało wina, a ona także czuła się coraz bardziej rozluźniona?

Ostatni kieliszek i idziemy spać – powiedział, lekko mrużąc oczy.

Może lepiej nie, bo już kręci mi się w głowie.

Odrobinę. Sam wszystkiego nie wypiję.

Dobrze – westchnęła. – Jakby co, pomożesz mi wejść na górę.

Jeśli okaże się to konieczne, zaniosę cię do samego łóżka.

Ostatnie słowa były niezwykle dwuznaczne. Zarumieniła się, ale akurat na to, nie mogła nic poradzić. Za to poczuła euforię, bo w trakcie rozmowy napomknął, że obecnie jest samotny. Euforię, bo miała coraz większą nadzieję na długą, owocną znajomość. Na seks również, ale to później. Bez względu na spojrzenia, jakie jej posyłał.

Robert uśmiechnął się. Łatwa zdobycz, pomyślał z lekceważeniem, dopijając wino. W zasadzie mógłby załapać się na krótki, niezobowiązujący numerek. Dziewczyna była apetyczna, seksowna, a dodatkowo podniecała go myśl, że mogłaby się przebrać w służbowy mundurek. Policjantki jeszcze nie zaliczył, a w obecnej sytuacji byłoby to coś wyjątkowo perwersyjnego. Nie mógł się powstrzymać i aż oblizał się, gdy przed jego oczyma pojawiły się niewyraźne obrazy.

I wtedy Justyna wstała. Wbrew obawom, alkohol tylko nieznacznie sprawił, że kręciło jej się w głowie.

Ogień dogasa – wskazała na kominek. – Idę spać.

– Tak. – Również wstał, odstawiając pusty kieliszek. – Ale przecież nie bez pożegnania?

Bez pożegnania? – roześmiała się. To był ładny śmiech, dźwięczny, przyjemny dla ucha. – Cóż… W takim razie życzę ci dobrej nocy.

Nie o takim pożegnaniu myślałem – odparł cierpko, patrząc jak dziewczyna sięga po brudne kieliszki i odnosi je do zlewu.

Nie? – zakpiła, odwracając się do niego plecami. Cholerne rumieńce, przeklinała w myślach, nie zdając sobie sprawy, że i tak ma zaczerwienione policzki; przez ciepło bijące od ognia oraz przez wypity alkohol. Zamknęła wodę, odstawiła oba naczynia, ale nie zdążyła wytrzeć rąk, gdy poczuła jak przylgnął do jej pleców.

Robert, daj spokój – powiedziała zaniepokojona. – Nie znamy się…

Chciała go wyminąć, uciec na górę do swojego pokoju, lecz był szybszy. Przyparł ją mocno do ściany, unieruchomił dłonie. Na krótką chwilę ich spojrzenia się skrzyżowały.

Puść mnie! – rozkazała, ale brakowało w tym przekonania. Uśmiechnął się drwiąco, bo był pewien, że dostatnie to, na co miał ochotę od dobrych kilku godzin. Pochylił się, wsunął język do jej ust i zaczął ją namiętnie całować. Jednocześnie pieścił i obmacywał kobiece ciało, delektując się każdą wypukłością, każdym zaokrąglonym kształtem. W końcu obie ręce zacisnął na jędrnych piersiach, usiłując wydostać je przez głęboki dekolt sweterka. Tkanina była wystarczająco elastyczna, aby mu się to udało. Wtedy przerwał pocałunek, a zaczął pieścić językiem i ustami sterczące sutki. Lizał je i ssał, a jednocześnie z taką siłą ścisnął jej pośladki, że przeciągle zajęczała, trochę z rozkoszy, trochę z bólu.

I wtedy jakby obudziła się z głębokiego snu. Czuła ciepło jego oddechu, wiedziała, że jest coraz bardziej napalony, lecz to była tylko ochota na seks, wyzwolenie zwierzęcego pożądania. Być może zadowoliłoby się tym jej ciało, ale nie spragnione miłości serduszko.

Energicznie go odepchnęła. Zanim ruszyła biegiem w kierunku schodów, po drodze trzęsącymi dłońmi usiłując doprowadzić się do porządku, zdążyła jeszcze zauważyć malujące się na twarzy Roberta zaskoczenie.

***

Chciałbym cię przeprosić za wczoraj.

Uchyliła nieco szerzej drzwi własnej sypialni, patrząc na stojącego w progu mężczyznę. Wyglądał na wyraźnie skruszonego, może i nawet odrobinę zawstydzonego.

– Rzadko piję alkohol, a wczorajsze wino było wyjątkowo mocne. Poza tym jesteś niezwykle piękną kobietą.

– Przeprosiny przyjęte – westchnęła, gestem zapraszając go do środka. Wolała porozmawiać tutaj niż na dole, w towarzystwie dziadków. – Zresztą, nie protestowałam zbyt stanowczo. Przynajmniej na początku.

Potaknął, rozglądając się dyskretnie. W jego głowie pojawił się nowy pomysł. Co prawda nie udało mu się wczoraj załapać na szybki numerek, ale za to teraz mógłby ugrać znacznie więcej.

Byłeś już na śniadaniu?

Nie, dopiero się wybieram.

Ja także. Chciałam najpierw sprawdzić, czy można gdzieś się dodzwonić. Chyba nie – stwierdziła z udawanym smutkiem. W zasadzie gdy ujrzała na ekraniku brak jakichkolwiek połączeń, to miała ochotę śpiewać z radości. Bo to oznaczało, że Robert będzie musiał zostać dłużej.

– To dobrze – odparł w zamyśleniu. Pozornym, bo w rzeczywistości już dawno się zorientował, że dziewczyna była nim zauroczona. Chociaż trzeba przyznać, że potrafiła być uparta. Wczoraj tak dobrze mu szło, a ona to przerwała i uciekła. Najpierw poczuł gniew, potem irytację. Nie lubił zmieniać planów. Nie chciało mu się też bawić w głupie podchody. W końcu doszedł do wniosku, że siedząc na tym zadupiu i tak nie ma nic innego do roboty. Ważne że miał dach nad głową, karmiono go i był w miarę bezpieczny. W takim razie może się zabawić, a nawet jak nic z tego nie wyjdzie, to nie powód do złości.

Może zejdziemy na dół? – zaproponowała nieśmiało Justyna, nieświadoma tego, o czym myśli stojący obok mężczyzny. W świetle dnia jego wygląd, spojrzenie ciemnych, płonących oczy, fascynowały jeszcze bardziej niż wczorajszego wieczora. A kiedy pomyślała o pocałunku…

Co? A, tak! Chodźmy!

Powitał ich zapach kawy, rogalików i ciepły głos starszej pani.

Oczywiście że możesz zostać kochaniutki. Wroga bym nie wygoniła w taka pogodę, a co dopiero gościa. Na parterze mamy jeszcze mały pokoik zwany szumnie biurem. Jest tam wygodna kanapa, więc gdy mój syn się pojawi, o ile się pojawi, będzie miał gdzie spać. Nie, nie dziękuj więcej. Jeszcze rogalika?

W zasadzie to ona dyrygowała rozmową. Robert jedynie potakiwał, dziadek czytał gazetę, a Justyna bezmyślnie grzebała łyżeczką w owsiance. Przez pół nocy analizowała swoje własne pragnienia, wracała myślami do pocałunku i zastanawiała się, co dalej. Śnieg sprawił jej tą przyjemność, że nadal padał, chociaż już z mniejszą siłą niż poprzedniego dnia. Zanosiło się nie tylko na ostrą zimę, ale i na zimę stulecia. Z jednej strony dziwnie się czuła, taka odcięta od świata, z drugiej, buzowała w niej nieokiełznana radość.

I wtedy w rozmowę wdarł się dźwięk dzwonka telefonu stacjonarnego. Wszyscy umilkli, spoglądając na siebie ze zdumieniem. W jednych oczach dodatkowo zamigotał gniew.

– Działa? – Justyna powoli się podniosła. – To dziwne. Sądziłam, że najpierw naprawią sieć komórkową?

Cały czas jest czynny, tylko nie szło się nigdzie dodzwonić, bo wciąż słychać było sygnał zajęcia – powiedział dziadek. – Też awaria, ale chyba nie na linii, tylko w centrali. Odbierzesz? Ja muszę wyjść do zwierząt.

Zwierząt? – spytał zaciekawiony Robert, chociaż uważny obserwator zauważyłby, że to jego zainteresowanie było zbyt nagłe, takie sztuczne, nienaturalne.

Mamy trzy kozy i gromadkę kur.

Justyna nie słuchała dalszej rozmowy. W pośpiechu rzuciła się w kierunku małego pokoiku, który szumnie nazywany był biurem. Pewnie dlatego, że stał tam ogromny regał z książkami, podniszczone biurko z wygodnym fotelem oraz nieduża kanapa. Na parapecie stał staromodny telefon i zapamiętale brzęczał. Zamknęła za sobą drzwi i odebrała, mając nadzieję, że dzwoni ojciec.

Justysia?

Nareszcie – odetchnęła z ulgą, słysząc jego głos.

Od wczoraj nie mogłem się z wami skontaktować.

– Chyba to naprawili, chociaż komórki nadal nie działają. – Trochę trzeszczało i szumiało, ale można było się dogadać. I wyraźnie słyszała, że coś musiało się wydarzyć. Głos miał stłumiony, zmęczony.

Nic wam nie jest?

– Nie, skąd – uśmiechnęła się, jakby chciała go tym uśmiechem uspokoić, chociaż i tak nie mógł widzieć jej twarzy. – Przygotowujemy pyszności na dziś wieczór, a w wolnych chwilach wylegujemy się przed kominkiem lub w łóżkach.

Czy jej się wydawało, czy też usłyszała wyraźne westchnienie ulgi.

– Posłuchaj mnie teraz uważnie – uniosła w zdumieniu brwi, słysząc jak ostro zabrzmiał ten rozkaz. – Najchętniej bym po was przyjechał, ale drogi są tak mocno zasypane, że to w tej chwili niemożliwe. Poza tym mam tutaj jeszcze mnóstwo pracy. Więc macie zamknąć drzwi. Na wszystkie możliwe zamki, a najlepiej dodatkowo czymś zablokować. Masz broń?

Broń? Mam, ale… Co się stało?

Maciek nie żyje.

Przez dobre kilka sekund nie docierał do niej sens tych słów.

Jak to… nie żyje? – wyszeptała, kurczowo zaciskając palce na słuchawce.

Zastrzelono go.

Kiedy? – jęknęła, czując jak po policzkach spływają łzy. – Jak?...

Wczoraj, gdy jechał po Piotrka. Nie znamy szczegółów, ale wiemy, że natknął się na rozbite auto. Dwoje jego pasażerów zginęło na miejscu. Trzeci przeżył. Niestety, Maciek miał pecha, bo tym trzecim był poszukiwany przestępca, który już poprzedniego dnia zastrzelił dwóch innych policjantów.

Musiała kilka razy głęboko odetchnąć, bo nie była w stanie wykrztusić z siebie słowa.

Od kiedy to wiesz?

– Dowiedziałem się kwadrans przed tym, jak nawaliła sieć. Warunki uniemożliwiły nam poszukiwania uciekiniera, ale nad ranem podjęliśmy akcję. Być może zabłądził, być może leży gdzieś przysypany śniegiem, a być może przekroczył już granicę. Bez względu na scenariusz, macie się zamknąć i zachować ostrożność.

Tato… – wyszeptała. W jej umyśle eksplodowało tysiące myśli. – Jak on wygląda?

– Wysoki, czarne oczy, śniada cera, czarne włosy, lekko siwawe na skroniach. Bez znaków szczególnych. Chyba ranny, bo było trochę śladów krwi na ścieżce prowadzącej w głąb lasu. Dwa dni temu razem ze wspólnikami zgarnęli niezłą sumkę. Powinien mieć ze sobą czarną, sportową torbę, o ile nie zamienił jej na coś innego.

Mimo że pochłonięta była rozmową, to gdy za jej plecami rozległo się ciche chrząknięcie, drgnęła, błyskawicznie się odwracając.

Oparty ramieniem o futrynę drzwi stał Robert. W prawej ręce trzymał pistolet, wycelowany prosto w znieruchomiałą dziewczynę. Mrugnął łobuzersko jednym okiem, po czym wymownym ruchem położył palec na ustach.

Nie musiał tego robić. Zdawała sobie sprawę, że wystarczy jeden podejrzany gest, jedno nieprzemyślane słowo, a… Zrobiłby to?

– Dobrze tato, zamkniemy drzwi – powiedziała, siląc się na spokój. – Jeśli zauważymy, że ktoś podejrzany kręci się wokół domu, to zadzwonię. Będę też miała pod ręką broń.

Przyjadę najszybciej jak będę mógł – obiecał i się rozłączył.

Drżącą ręką odłożyła słuchawkę telefonu. Drugą otarła wciąż płynące łzy.

Dlaczego? – spytała tylko.

Miał pecha.

My także, prawda?

– Nie, nie zamierzam was zabić, jeśli o to chodzi. – Zmarszczył brwi w geście niezadowolenia. – Ale musicie być grzeczni. Poczekamy razem na twojego papcia, a później ruszę w drogę.

Robert…

Mam na imię Artur.

Złudzenie. Był złudzeniem. Jego słowa kłamstwem, zachowanie grą pozorów. Był mordercą. A ona...

Niedobrze mi – mruknęła, łapiąc się za żołądek.

– Daj spokój słoneczko – musnął jej mokry policzek, a dziewczyna cofnęła się, posyłając mu spojrzenie pełne złości.

Nie jestem żadnym słoneczkiem! – wycedziła, mrużąc oczy. – Po co chcesz czekać na mojego ojca? Żeby miał okazję cię zabić?

Zabić? On mnie? Zabawna jesteś – wzruszył ramionami i gestem wskazał jej, gdzie ma iść. Bez zbędnych słów, zrobiła to, co kazał. Z trudem stłumiła wściekłość, bo chyba najbardziej bolesne było uczucie rozczarowania. Co za gnojek! Głośno tupiąc pomaszerowała na górę, weszła do swojego pokoju, a później usiadła na łóżku. Artur zamknął drzwi, a sam zajął miejsce w fotelu przed kominkiem. Kiedy siadał, mimowolnie wykrzywił twarz. Rana była powierzchowna, ale dokuczliwa i ból z prawego boku promieniował na całe ciało.

Co teraz? – spytała Justyna suchym tonem. – Będziemy tu siedzieć i czekać?

– Twoi dziadkowie są na dole i lepiej żeby tam zostali. Dla mnie łatwiej, dla was bezpieczniej.

Pewnie! – prychnęła niczym rozjuszona kotka. Przyglądał się jej z nieukrywanym podziwem, chociaż teraz nie robiło to na dziewczynie najmniejszego wrażenia. Raczej wywoływało skutek odwrotny do zamierzonego.

Posiedzimy – powtórzył – porozmawiamy. Jak nas zawołają, zejdziemy i coś zjemy. Tylko bez numerów słoneczko, chyba że chcesz sobie zaszkodzić?

– Jeszcze raz tak mnie nazwiesz, to nie pomoże ci nawet ten gnat – powiedziała głosem ociekającym słodyczą, wskazując na broń, z której wciąż do niej celował.

Niby co zrobisz? Pogryziesz mnie?

Coś wymyślę.

Nieładnie – pokręcił głową, patrząc na nią z pół uśmiechem. – Tak się zastanawiam, czy nie pokazać ci, że nie żartuję?

A pokaż, pokaż – tym razem to ona zmrużyła oczy i lekko się uśmiechnęła. Była tak wściekła, rozgoryczona i rozczarowana, że odstawiła w kąt zdrowy rozsądek. Chciała, nie! pragnęła go sprowokować, chociaż sama nie wiedziała do czego. Do kolejnego pocałunku? Do tego, aby przestał się tak bezczelnie uśmiechać? A może po prostu chciała wytrącić go z równowagi, z tego stanu błogiego samozadowolenia?

Nie prowokuj mnie.

– Czym niby cię prowokuję? Gdybym się rozebrała i zatańczyła nago pośrodku pokoju, to wtedy byłaby to prowokacja!

– Nago? – Proste łuki jego brwi uniosły się w górę. – Niezły pomysł. Zatańczyć też możesz, coś zmysłowego, podniecającego.

Pobladła.

Żartujesz? – spytała niepewnie.

– Nie, skąd. Wstań i podejdź – żartobliwie puścił oczko, machając trzymaną w ręku bronią. – No dalej, nie daj się prosić.

Nie chcę.

– Ale ja się nie pytam, czy chcesz. Masz wstać. – Coś w jego głosie, a może i w ciemnych, błyszczących szaleństwem oczach, kazało jej go posłuchać.

Bardzo dobrze – pochwalił. – A teraz podejdź bliżej. Śliczna sukienka. To dla mnie ją ubrałaś, prawda?

– Po prostu ubrałam. – Szczerze mówiąc, to miała ochotę się rozpłakać. Drań! Jak mógł jej się kiedykolwiek podobać?

– Nie kłam. Umiem poznać, że laska na mnie leci. Włącz coś przyjemnego – wskazał stojące w rogu radio. – Coś zmysłowego. Wy, kobiety lubicie takie nuty.

Rzuciła mu ponure spojrzenie, ale nie zaprotestowała. Musiała oszczędzać siły, wypatrywać okazji. O ile dobrze zrozumiała był ranny i chociaż to wcale nie czyniło z niego łatwiejszego przeciwnika, to wyrównywało szanse. Przewagę miał jedynie dzięki broni, a więc musiała zrobić wszystko, aby go jej pozbawić. Nie trudziła się wyszukiwaniem stacji, po prostu sięgnęła po płytę …. Włożyła ją do odtwarzacza i pstryknęła play. Potem odwróciła się przodem do obserwującego ją w milczeniu mężczyzny.

To było takie dziwne, bo przecież jeszcze przed godziną… Wolała o tym nie myśleć.

Co teraz? – spytała zwięźle.

Teraz się rozbierz.

Bawiła go jej złość, jawnie okazywana wrogość. Ach te kobiety, pomyślał z rozbawieniem, chociaż czuł też nieokreślony żal, że dowiedziała się prawdy. Szkoda, naprawdę szkoda. Wolał widzieć w tych przejrzystych oczach podziw niż niechęć.

Masz! – Dygocząc ze złości, rzuciła w niego sukienką, którą zdjęła. – Zadowolony?

Prosiłem, abyś mnie nie prowokowała – odparł cicho, mrużąc oczy. Była niezwykle proporcjonalnie zbudowana. Patrzenie na nią nie tylko sprawiało przyjemność, ale także pobudzało wyobraźnię. Przesunął językiem po nagle zaschniętych wargach.

Teraz reszta – zażądał.

Wysyczała przekleństwo. Drżącymi dłońmi zsunęła pończochy, a potem nieoczekiwanie objęła się ramionami, kuląc pod wpływem intensywności męskiego spojrzenia.

Może wystarczy? – zaproponowała niepewnie. Nawet złość nie pomogła jej pokonać nieśmiałości.

Nie. Reszta też.

Ale…

Żadne ale! – warknął, czując jak jego podbrzusze zaczyna wysyłać dobrze znane sygnały.

Przecież mnie nie zastrzelisz!

Wstał, podchodząc bliżej znieruchomiałej Justyny. Dopiero kiedy był blisko, prawie na wyciągnięcie ręki, drgnęła jakby przebudzona z głębokiego snu. Odruchowo dała krok do tyłu, lecz niewiele to pomogło. Brutalnie chwycił ją za kark, jak nieposłusznego kociaka, dotykając czubkiem lufy podbródka.

Założysz się? – spytał ze spokojem. – Poza tym nie muszę zaczynać od ciebie – dodał, posyłając jej jednoznaczne spojrzenie. Pobladła. Dopóki to on miał broń, dopóty stawiał warunki. A to nie była odpowiednia chwila, aby to zmienić.

Chcesz mnie zgwałcić?

– Zgwałcić? – Wykrzywił usta, jakby spróbował czegoś obrzydliwego. – Ja? Nie żartuj.

To czego chcesz?

Zabawić się. Dalej słoneczko, ściągaj te seksowne łaszki. Zobaczymy co skrywają.

Dupek!

Nie zniżył się do odpowiedzi. Puścił ją, przekrzywiając głowę i tajemniczo się uśmiechając, jakby obmyślał właśnie doskonałego psikusa. Pochylił się, podnosząc porzucone na podłodze pończochy. Już wiedział, co chce zrobić.

Połóż się na łóżku – rozkazał. – Na plecach. Nie, nie tak. Wyżej. Podciągnij się w górę. O teraz jest dobrze. Rozłóż ramiona – dyrygował, udając że nie widzi, jak dziewczyna dygocze ze wzburzenia.

Popaprany psychopata! – warknęła.

I co z tego? – wzruszył ramionami.

Mam nadzieję, że zanim cię złapią, to odstrzelą ci jaja!

– Więc chyba mam okazję na ostatni seks w moim życiu – roześmiał się drwiąco. Potem sprawnie przywiązał prawy nadgarstek jej ręki do metalowej ramy. Bez pośpiechu obszedł łóżko dookoła i to samo zrobił z drugim.

W końcu cofnął się kilka kroków, patrząc z podziwem na skrępowaną dziewczynę. Rude włosy w nieładzie opadały na nagie ramiona, smukłe nogi wyzwalały w nim pożądanie, a pełne gniewu spojrzenie tylko je potęgowało.

– Jesteś piękna – powiedział schrypniętym głosem, a Justyna mimowolnie się zarumieniła. Nie z powodu banalnych słów, ale tonu jakim zostały wypowiedziane, mrocznego spojrzenia czarnych oczu, spojrzenia, które wyjawiało więcej niż słowa.

I co z tego? – Hardo zadarła podbródek. – Poza tym chciałeś abym zatańczyła. Więc po co mnie skrępowałeś?

Bez słowa zdjął sweter, pozostając w samej koszulce. Zauważyła na niej czerwone plamy krwi i lekko pobladła. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że to z pewnością krew Artura. Przecież ojciec wspomniał, iż był ranny.

Co to? – wskazała ruchem głowy jego prawy bok.

Draśnięcie – odparł ze spokojem. – Trochę dokucza, ale doświadczałem gorszych rzeczy.

Ukląkł na łóżku. Był teraz tak blisko, że wyczuwała bijący z niego żar. Powieki miał nieco opuszczone, wargi rozchylone. Mimowolnie się skuliła, ale wtedy Artur sięgnął w kierunku jej bielizny.

Proszę, nie! – Po raz pierwszy strach pokonał złość. – Nie rób mi krzywdy!

Słoneczko – uśmiechnął się, leniwie przeczesując palcami jej włosy. – Możesz być pewna, że nie zrobię ci krzywdy.

Zadrżała, gdy jego prawa dłoń zacisnęła się na jędrnej półkuli piersi. Obserwował ją z uwagą, jak drapieżnik swą ofiarę, z którą miał ochotę odrobinę się zabawić. Justynie dopiero teraz przyszło do głowy, że już wcześniej powinna się sprzeciwić, walczyć, cokolwiek. Gdy leżała prawie naga, przywiązana do własnego łóżka, było o wiele za późno na bunt. Kiepska z niej policjantka, skoro nie potrafiła poradzić sobie z rannym przestępcą. Bardzo kiepska. Chujowa, beznadziejna, wyrzucała sobie, desperacko usiłując nie zwracać uwagi na dotyk szorstkiej, męskiej dłoni.

Nawinął sobie jeden pukiel na palec po czym przysunął go do nosa, zaciągając się zapachem włosów. Na chwilę zamknął oczy, delektując się tą czynnością. Broń odłożył na bok, a wolna ręka rozpoczęła wędrówkę po smukłym ciele dziewczyny. Od piersi, poprzez płaski, jędrny brzuch, aż po zasłonięte koronkowym materiałem majtek, łono. Zamarła zaskoczona, bo spodziewała się raczej brutalności. A może nie? Może podświadomie czuła, że nie będzie to zwykły akt przemocy?

Rozsuń nogi – wyszeptał, pochylając się nad nią.

Zrobiła to wręcz bezwiednie, zahipnotyzowana tonem jego głosu. A kiedy położył dłoń pomiędzy jej rozchylonymi udami, cicho jęknęła. Wróciły pragnienia, które z taką siłą starała się stłumić, które na moment zniknęły, gdy pojawił się gniew. To morderca, pomyślała z rozpaczą, podczas gdy jego zwinne palce wślizgnęły się pod szorstką koronkę.

Przestań!

W odpowiedzi nie tylko się nie wycofał, ale naprał na wilgotniejącą szparkę z jeszcze większą siłą. Bez problemu wdarł się pomiędzy dwa płatki, zanurzył w mokrym, gorącym wnętrzu. Dziewczyna szarpnęła się, napinając całe ciało.

Przestań, proszę! – zakwiliła. Nie tylko z powodu tego, co robił. Bardziej przerażała ją własna reakcja, topniejąca silna wola i rosnące pożądanie. Z determinacją przypomniała sobie, że to on zamordował jej przyjaciela.

Jak go zabiłeś? – wydyszała, usiłując odsunąć się na bezpieczną odległość.

Strzeliłem mu w głowę – mruknął Artur.

Bydlak! Jak… – krzyknęła, bo w tym momencie jego palec dotarł do najczulszego miejsca.

Obserwował jej reakcję z ogniem w oczach, z asymetrycznym uśmiechem na ustach. Kciukiem pieścił łechtaczkę, drugi palec zanurzając coraz głębiej. Potem zaczął rytmicznie nim poruszać. Dyszała, wijąc się pod nim, z pogłębiającym się rumieńcem, coraz bardziej podniecona i coraz bardziej wściekła. Zastanawiał się jedynie, czy bardziej na niego, czy na samą siebie?

Mówiłem, że nie chcę ci zrobić krzywdy – powiedział miękko, pochylając się nad zarumienioną twarzą dziewczyny. Szybko i zdecydowanie przylgnął ustami do jej warg, zatracając się w pocałunku, w narastającej przyjemności. Jedną ręką zaspokajał ją, drugą siebie, masując coraz większą wypukłość. W końcu nie wytrzymał i rozpinając spodnie, wydobył na zewnątrz twardego, sterczącego w górę penisa. Nie zwróciła na to uwagi, pochłonięta walką z niechcianą ekstazą.

Położył się pomiędzy jej rozłożonymi udami. Wbił w cudowną miękkość łona, mocno, brutalnie, aż po same jądra. Krzyknęła. Jej powieki zatrzepotały, wargi zadrżały, palce zacisnęły się w pięści. Za to on zamknął oczy, nie ruszając się przez dłuższą chwilę, bo znajdował się już na krawędzi orgazmu. A przecież nie chciał jedynie prostacko się spuścić. Miał ochotę na o wiele więcej.

Kilkakrotnie głęboko odetchnął. Po czym otworzył oczy i napotkał zamglone spojrzenie Justyny.

Podoba ci się? – prowokował ją, powoli poruszając biodrami.

Nie! – zaprzeczyła, jednocześnie naprężając całe ciało, odginając głowę do tyłu. – Nie! Nie! Nie…

Zatkał jej usta dłonią, bo krzyczała coraz głośniej. Wargami przylgnął do rozgrzanej skóry, palce zacisnął na kształtnym pośladku. Pieścił ją, jednocześnie poruszając się w coraz szybszym tempie.

Mam się spuścić do środka? – wyszeptał, przygryzając płatek zaróżowionego uszka, wyławiając je spomiędzy rudych kosmyków. Zaprzeczyła jękiem, który zabrzmiał jak błagalne kwilenie. – Chyba tak zrobię, bo nie jestem pewien, czy będę potrafił wycofać się w odpowiedniej chwili.

Ostatni fakt uzmysłowił sobie z niejakim zdziwieniem. Dziewczyna jak dziewczyna, miewał lepsze i to nie raz. Dlaczego akurat teraz czuł podniecenie graniczące z szaleństwem?

Proszę! – wysapała, gdy uwolnił jej usta. – Nie zabezpieczam się.

– Zobaczymy – wymruczał. – W takim razie obciągniesz mi go i spuszczę ci się do gardła.

Jeszcze nigdy nikt tak do niej nie mówił. Lecz ostre, wulgarne słowa tylko spotęgowały odczuwaną przyjemność. Gdyby to ona była na górze, to pewnie sama by go ujeżdżała.

I wtedy Artur uniósł się, opierając na wyprostowanych ramionach. Musiał zmienić pozycję, bo ta była zbyt niewygodna dla jego rannego boku. Uśmiechnął się z przekąsem, gdy dziewczyna jęknęła protestująco.

To nie koniec słoneczko – powiedział, po czym ujął jej nogi, unosząc do góry i opierając o swoje ramiona. A potem pozbył się kontroli na własnym ciałem. Zaczął ją posuwać w niemal zwierzęcym tempie, ostro, gwałtownie. Patrzyła na niego, na napinające się mięśnie, na spocone ciało, czuła jak twardy kutas wchodzi w nią do samego końca. Jęczała, a jej piersi falowały i kołysały się pod wpływem każdego pchnięcia. Miała szaloną ochotę objąć go ramionami, rozorać paznokciami skórę na plecach, krzyczeć ile sił, ale jedynie pojękiwała cicho, czekając na spełnienie.

Wstrząsnął nią orgazm, rozlał się po całym ciele. Jak przez mgłę widziała zmienioną twarz Artura, jego rozkosz, być może równą tej, którą i ona odczuwała. Poczuła również coś mokrego na swoim brzuchu i piersiach. Dotarło do niej, że zdołał się w porę wycofać, ale szczerze mówiąc nie miało to teraz znaczenia. Nic nie miało, prócz ekstazy.

Mężczyzna opadł obok niej, przekręcił się na bok i podziwiał rozciągnięte na łóżku nagie, kobiece ciało. Patrzył na czerwień pokrywającą policzki, szyję i dekolt. Na nabrzmiałe wargi, teraz intensywnie czerwone. Na potargane włosy i zamglone oczy.

Umilimy sobie czas oczekiwania – roześmiał się cicho, a wtedy rzuciła mu gniewne spojrzenie. – No nie patrz na mnie tak potępiająco słoneczko, przecież nie da się ukryć, że było ci dobrze.

Nie da – odpowiedziała z goryczą. – Rozwiążesz mnie?

Po co?

Dziadkowie będą zdziwienie, że…

Dziwić się mogą do woli. Ja jeszcze nie skończyłem.

Jak to nie? – spytała zdrętwiałymi wargami.

Mamy dużo czasu.

Bolą mnie ramiona – poskarżyła się. Byle ją uwolnił. Drugi raz nie da się spętać jak owca idąca na rzeź.

Ramiona? – zakpił. – Zaczekaj chwilkę.

Nie krępując się jej obecnością, zaczął grzebać w szafie. Zbytnio nie musiał się starać. Kajdanki znalazł przy mundurze. Broń na najwyższej półce, pod stosikiem wyprasowanych, pachnących lawendą ubrań. Drugi pistolet był kłopotliwą rzeczą, więc postanowił się go pozbyć. Wziął kajdanki i rozejrzał się z uwaga dookoła.

Kaloryfer. Banalne, ale najlepsze rozwiązanie. Nie może pozwolić, aby dziewczyna się uwolniła, podczas gdy on będzie zaprowadzał porządek na dole.

Wstawaj słoneczko, ulżymy twoim ramionom.

Tym razem nie zamierzała być posłuszna. Wykorzystała całą swoją wiedzę i umiejętności, ale w zamian za to otrzymała tak silne uderzenie w skroń, że na moment ją zamroczyło. Wtedy bez problemu zrealizował swoje zamiary.

Siedź tu cichutko i nie rozrabiaj – ostrzegł ją surowym tonem. – Nie mam powodu was zabijać, więc mi go nie dawaj. Zrozumiałaś?

Nie odpowiedziała. Skinęła głową. Kiedy wyszedł rozpłakała się. Prawa połowa jej głowy pulsowała bólem. Metalowe kajdanki nieprzyjemnie obcierały delikatną skórę na nadgarstkach. Lecz najgorsza była bezradność. Może ojciec miał rację mówiąc, że kobiety nie nadają się do tej pracy? Ale przecież niejednokrotnie bywała w takiej sytuacji, gdy musiała zastosować siłę, aby skuć podejrzanego. Była wysoka, znakomicie zbudowana, wyszkolona i zawsze udawało jej się to bez problemu. Do dzisiejszego dnia. Powodem nie były umiejętności, a sam przeciwnik. Zadurzyła się w nim. Zauroczył ją. Jak ostatnia kretynka naiwnie sądziła, że nie zrobi jej krzywdy. To pewnie wpływ ogłupiających filmów, gdzie ten zły, zepsuty do szpiku kości, nieoczekiwanie zapałał uczuciem do nadobnej dziewoi, która na dodatek była wzorem niewieścich cnót. Broniła ptaszków, kotków, piesków, rozczulała się nad główkami dzieci, walczyła o czyste powietrze, o krystaliczne wody, przywiązywała się do pni drzew skazanych na wycinkę… Justyna prychnęła z niezadowoleniem. Nie pora na wygłupy. Powinna raczej skoncentrować się na sposobie wyswobodzenia albo przechytrzenia przeciwnika. W zasadzie jeśli chodzi o to drugie, to miałaby pomysł.

Już jestem – oznajmił radośnie Artur. – Powiedziałem twoim dziadkom, że źle się czujesz, a ja chciałbym się przespać. Musiałem też odciąć telefon. Nie patrz na mnie tak wrogo. Wolałem zrobić to, niż wiązać ich niczym świąteczne podarunki i rzucić gdzieś w kąt, aby czekali na pomoc.

Co teraz? – spytała krótko.

Muszę się wykąpać, zmienić opatrunek. Pójdę pod prysznic, a ty ze mną. Tam chyba też jest kaloryfer.

Nie protestowała. Zarzucił na jej ramiona wyjęty z szafy sweter, uchylił drzwi, wyjrzał za nie i dopiero wtedy przeszli do łazienki.

Pchnął ją pod okno. Ale kiedy chciał skrępować, zaprotestowała.

Ten drążek pod prysznicem też wygląda solidnie.

– Tak? – Obejrzał się przez ramię, potem spojrzał na nią, mrużąc oczy. – Coś ty nagle taka chętna? Nie kombinuj słoneczko. Dałem słowo, że puszczę was wolno i chciałbym go dotrzymać. A zresztą…

Zdjął koszulkę. Potem spodnie, nie przestając uważnie obserwować znieruchomiałej dziewczyny. Na końcu bieliznę. Dopiero wtedy zaciągnął ją pod prysznic. Unieruchomił, zdjął kajdanki z jednego nadgarstka, przełożył je przez metalowy pręt i ponownie zatrzasnął. A ona stała odwrócona do niego tyłem, lekko drżąc z emocji i oczekiwania. Zapomniała o tym, że miała go przechytrzyć, bo nagły przypływ pożądania o mało co, nie ściął jej z nóg.

Ależ ty jesteś cudownie zbudowana – wymruczał, przytulając się do niej. Z góry zaczęła lecieć woda, ani zimna, ani gorąca, raczej w umiarkowanej temperaturze. – Znów mam na ciebie ochotę. Ty na mnie też, prawda?

Milczała, więc z cichym syknięciem złapał ją od tyłu za krtań i ścisnął.

Masz?!

Tak – wyjąkała.

Sprawdzę czy nie kłamiesz.

Sprawdził, a kiedy jego palce dotknęły nabrzmiałej łechtaczki, wkradły się do mokrego wnętrza, cicho zakwiliła. Zaczęła kręcić pupą, ocierać się o jego twardniejącą męskość, odwzajemniać wilgotne pocałunki.

Artur na chwilę przerwał i wtedy spojrzała przez ramię, zawiedziona, niezaspokojona.

Poczekaj słoneczko, mam pomysł.

Otworzył jedno skrzydło prysznica i sięgnął na stojącą obok oliwkę. Gdy to spostrzegła, w jej oczach pojawiło się przerażenie.

Nie! – zaprotestowała desperacko.

Mam ochotę skończyć w tobie. Wybieraj.

Dooobrzeee – wyjąkała, napinając całe ciało.

Rozluźnij pośladki – wymierzył silnego klapsa w jej pupę. – Robiłaś to kiedyś?

Nie.

– Nie? Ciasna, nieużywana, gorąca dziurka – mamrotał, podczas gdy jego palce powoli wkradały się w zakazaną strefę. – Nie bój się, będzie cudownie. Zobaczysz Justynko…

Tak pieszczotliwie wypowiedział jej imię, że na chwilę zamarła. I wtedy w nią wszedł. Nie do końca, nawet nie do połowy. Krzyknęła, ale nie wycofał się. Wręcz przeciwnie, trwał na zdobytej pozycji, przylgnął ustami do jej warg, jedną ręką pieścił piersi, drugą wnętrze cipki. Podniecenie zrobiło swoje, bo chociaż dla dziewczyny było to pierwsze tego typu zbliżenie, to ból nie okazał się znowu taki straszny. Swoje zrobiła też duża ilość oliwki i pewna delikatność, jaką okazał Artur. Nie chciał jej skrzywdzić, chociaż z trudem powstrzymywał się, by nie wtargnąć w nią z całym impetem lędźwi. Zagłębiał się powoli, jakby celebrował każdy milimetr, aż w końcu doszedł do końca. I wtedy zaczął pomalutku się poruszać.

Cudownie, prawda? – Poświadczyła głośnym jękiem. Tak, to było cudowne, nie do opisania. Ból prawie zniknął, a w zasadzie potęgował odczuwaną rozkosz. Pomieszczenie wypełniła kakofonia dźwięków. Szum wody przeplatał się z głośnymi oddechami, a towarzyszyły temu charakterystyczne klaśnięcia nagich ciał, przeciągłych jęków, pieprznych słówek. I chociaż Artur nigdy nie dbał o to, czy partnerka miała orgazm czy nie, tym razem było inaczej. Wręcz pragnął doprowadzić ją na sam szczyt, wsłuchać się w cudowną melodię zwiastującą spełnienie. Ale mógł nie zdążyć, bo sam był już na skraju. Dlatego chwycił rączkę prysznica, kierując silny strumień wody na jej cipkę, ze szczególnym uwzględnieniem twardej i pulsującej łechtaczki.

Szarpnęła się konwulsyjnie. Drżała, przeciągle jęcząc. Orgazm był tak silny, że ugięły się pod nią nogi. Teraz w pozycji pionowej podtrzymywał ją tylko stojący za plecami mężczyzna. A ten widząc jak wielką rozkosz jej podarował, sam doszedł z głuchym okrzykiem. Potem tylko dyszał, tuląc się do ociekającego wodą, rozgrzanego seksem, kobiecego ciała.

Zabrałbym cię ze sobą – wyszeptał po chwili. – Chciałabyś?

Mętnie pomyślała, że tak. Chciałaby. Zaraz potem pojawiły się wyrzuty sumienia oraz wstyd. Nie znała go, był mordercą i gdyby była starą, szkaradną staruchą, pewnie od razu poczęstowałby ją kulką.

Wycofał się. Poczuła się dziwnie pusta, bo przecież nabrzmiały członek wypełniał ją po brzegi. Teraz pozostawił po sobie tylko porcję nasienia, które wypływało z jej pupy.

Zaczekaj, obmyję cię – zaproponował Artur. To też robił niezwykle delikatnie. Od czasu do czasu masował zaczerwienione pośladki, podszczypywał je, lekko uderzał, aż w końcu przybrały kolor ciemnej purpury. Jego na wpół miękki członek, znów zaczął twardnieć. Spojrzał w dół i z niedowierzaniem pokręcił głową. Co u licha?... Ostatni raz był tak podjarany, gdy wyszedł z ciupy po kilkuletniej odsiadce. Wynajął wtedy trzy dziwki na całą noc, a zasnął dopiero nad ranem. Ale i wtedy starczyło mu siły tylko na cztery numerki, a dwa ostatnie i tak tylko dzięki sprawnym rączkom oraz języczkom dziewcząt.

Jak teraz byś chciała? – spytał, zakręcając wodę. Dziewczyna patrzyła na niego szeroko otwartymi, głodnymi oczyma. Ją również opanowała dziwna gorączka; chciała więcej i więcej. Pragnęła nasycić się seksem, jak nigdy dotąd. Uwolnił ją od drążka, ale i na powrót skuł. Mimo wszystko zdołał zachować odrobinę zdrowego rozsądku.

Jak? – powtórzyła niczym echo, a potem uklękła. Objęła jego męskość ustami, wessała aż po sam koniec, tylko lekko się krztusząc.

Ze świstem wypuścił powietrze. Potem oparł się o ścianę i obserwował ją, jak masuje jego twardego kutasa wargami, języczkiem, pieści oddechem.

Tym razem nie skończę szybko, wiesz o tym? – mruknął. – I znów cię przywiążę.

***

Leżała na łóżku, przykuta własnymi kajdankami do jego wezgłowia. Bezgłośnie szlochała, nie chcąc, by śpiący obok mężczyzna się obudził.

Teraz, gdy zaspokoiła zmysły pojawił się wstyd i obrzydzenie. Potrafiła zaakceptować wiele, ale nie to, że z własnej woli klęczała przed nim, obciągając mu jak rasowa dziwka. Jak mogła? Jak mogła coś takiego zrobić?! Do cholery! Zgoda, od pierwszego momentu ją zauroczył, ale po tym, czego się dowiedziała, powinna posłać go do diabła. A nie pozwolić się zerżnąć. I to nie raz!

Przypomniała sobie Maćka i ponownie się rozpłakała. Leżała tak, z ramionami w górze, pokaleczonymi nadgarstkami, łykając łzy.

O co chodzi? – Nie zauważyła, że już nie spał, dopóki się nie poruszył, kładąc na prawym boku.

O nic.

Dopadły cię wyrzuty sumienia? – spytał ze śmiechem.

Zacisnęła zęby, odwracając głowę.

Słoneczko…

Miałeś tak do mnie nie mówić!

Justynko…

Jeszcze gorzej. Najchętniej po prostu by mu przywaliła. Niestety, miała jedynie wolne nogi i od razu to wykorzystała. Bez problemu zablokował cios. Nie rozzłościł się, spoważniał.

Chciałabyś uciec ze mną?

Naprawdę ich zabiłeś?

Tak. Nie myśl, że sprawiło mi to przyjemność.

– Ależ oczywiście, z pewnością płakałeś przy tym rzewnymi łzami – parsknęła z sarkazmem.

Musiałem. Ja albo oni.

Czyli też chcieli cię zabić?

Cóż… Dożywocie dla niektórych może być śmiercią.

Jego palce delikatnie ścierały łzy z jej policzków. Niesłychanie subtelnie, pieszcząc przy tym rozgrzaną skórę.

Jaka ty jesteś śliczna. Nawet teraz, gdy tak wrogo na mnie patrzysz. Szkoda, że odebrałaś ten telefon.

Wręcz przeciwnie. Bardzo dobrze, że go odebrałam.

Tak? A co ci to dało? Musiałem cię skrępować – spojrzał w górę, na jej dłonie i zmarszczył brwi. – Cholera! Nie mogłaś powiedzieć?

O czym?

Masz nadgarstki otarte prawie do krwi. Głuptas z ciebie. – Wstał, wziął z parapetu kluczyk i rozkuł ją. Jęknęła, kiedy w końcu mogła opuścić ramiona.

Spójrz na mnie! – rozkazał. Posłusznie uniosła głowę, patrząc teraz prosto w jego twarz.

Masz zachowywać się rozsądnie, zrozumiałaś? Daję słowo, że nie zrobię wam krzywdy.

Słowo mordercy? – zakpiła z goryczą. – Nie żartuj!

Wolisz to? – Pomachał kajdankami przed jej nosem.

Wolę żebyś się wyniósł do diabła! Jestem policjantką! Naprawdę sądzisz, że posiedzisz sobie tu jeszcze dzień czy dwa, gawędząc o pogodzie i popijając wino? – Głos dziewczyny prawie przeszedł w krzyk.

Gawędząc? – zmrużył oczy. – Nie, ale rżnąc cię jak dziwkę, już tak.

Długo tłumiona złość, wyrzuty sumienia, a przede wszystkim rozczarowanie jakie odczuwała, sprawiły, że po prostu się na niego rzuciła. Lecz zawiodły ją zdrętwiałe, obolałe ramiona. Kilka sekund później leżała na plecach, a Artur na niej, przytrzymując jej ręce nad głową. Był rozbawiony całą sytuacją, nadal podniecony i zdecydowany maksymalnie wykorzystać nadarzającą się okazję. Poza tym wcale nie miał zamiaru tak prędko stąd znikać, chociaż śnieg za oknem przestał padać i niebo wyraźnie się przejaśniło. Ta dziewczyna podobała mu się jak mało która i najchętniej zabrałby ją ze sobą. Przyszło mu do głowy, że po prostu zwiąże starych, a ją ogłuszy i zapakuje do samochodu. Problemem była mało przejezdna drogi, a nie wierzył, że zdoła zarzucić sobie na plecy nieprzytomną dziewczynę i z tym bagażem przejdzie kilka kilometrów.

Ubierzesz się w mundurek – wyszeptał, pieszcząc czubkiem języka zgrabne uszko. – I pończoszki. Potem wypniesz pupę i zabawimy się. W przestępcę i policjantkę.

Akurat! – sapnęła z oburzeniem.

Nie podnieca cię tak perwersyjna wizja seksu? Zniewolona funkcjonariuszka na służbie, posuwana od tyłu przez groźnego przestępcę, z pistoletem przystawionym do skroni…

Powinieneś się leczyć psycholu!

Mnie podnieca… Bardzo. Czujesz to prawda?

O, tak! Doskonale to czuła.

Niedoczekanie twoje żebym brała udział w takiej farsie!

Nie?

Wstał. Wyprostował się, sięgając po broń uprzednio schowaną pod łóżkiem, poza zasięgiem zniewolonej ofiary. Nie podobało mu się to, ale znów musiał użyć odpowiednich argumentów.

Wstań! – rozkazał krótko.

Nie.

– Wstań, albo na powrót się skuję, potem pójdę na dół, zwiążę twoich dziadków, a jako argumentu użyję kawałka odciętej kończyny. Taki paluszek starszej pani na przykład.

Nie ośmielisz się! – Gwałtownie pobladła.

Justynko, wiesz że tak. Wstań! Trzeci raz nie poproszę.

Patrzyła w jego oczy, szukając w nich potwierdzenia tej groźby. I nagle zrozumiała, że tak, jest do tego zdolny. Dlatego więcej nie protestowała. Zrobiła dokładnie to, o co poprosił, obserwując go uważnie i szukając okazji, aby się uwolnić. Niestety, usiadł w fotelu i stamtąd nią dyrygował.

Doskonale – wymruczał rozpinając spodnie. Naprężony kutas wyskoczył jak gdyby ktoś nacisnął niewidzialną sprężynkę. Wbrew sobie Justyna poczuła dreszcz podniecenia, słodkie uczucie w dole brzucha, powoli rozpływające się po całym ciele. – Teraz rozepnij mundurek, ale tylko tyle, żebym mógł pieścić twoje piersi. I podnieś spódniczkę. Właśnie tak! Ależ ty się ślicznie rumienisz!

Zabiję cię za to! – wysyczała poprzez zaciśnięte zęby.

– Nie marudź. Zaraz zmienisz zdanie. Podwiń spódniczkę, połóż się na biurku i wypnij pupę.

Podszedł do niej z tyłu. Zerknęła przez ramię, zastanawiając się, czy powinna wykorzystać sytuację. Lecz nie zdążyła podjąć żadnej decyzji. Pierwszy klaps ja zaskoczył, drugi zapiekł, trzeci zabolał. Przy czwartym w oczach dziewczyny ukazały się łzy.

Przestań!

– To ostrzeżenie – uśmiechnął się drapieżnie. Chwycił obiema rękoma jej biodra i wbił się tak gwałtownie, że masywne biurko przesunęło się do przodu.

Krzyknęła.

– Ależ jesteś tam mokra i gorąca – powiedział, pochylając się i łapiąc od dołu zwisające piersi. Zaczął je masować i pieścić, jednocześnie miarowo poruszając się w jej wnętrzu. Był tak podniecony, jak chyba nigdy w życiu. Wyobraził sobie, że robią to na posterunku, a wtedy prawie wytrysnął. Zamarł na chwile w bezruchu, usiłując uspokoić oddech. Ale wtedy to ona nieśmiało poruszyła pupą. Prowokująco, jakby mówiła „nie zapominaj o mnie”.

Nie miał takiego zamiaru. Podarował i sobie, i jej, kolejny orgazm. Później przytulił się do pleców leżącej kobiety, której głośny, świszczący oddech roznosił się echem po pokoju.

Jasny gwint! – wymamrotał. – Co było w tym śniadaniu? Ledwo skończyłem, a mam ochotę na kolejny raz. Ty też?

Nie odpowiedziała, prychając ze złością.

Zejdź ze mnie! – rozkazała.

Posłuchał, bacznie obserwując, czy nie szykuje się do zrobienia jakiegoś głupstwa. Nie chciał ponownie jej wiązać, a już na pewno nie zamierzał zrobić krzywdy. Sięgnął po broń, aby przypadkiem nie przyszło jej do tej ślicznej główki skorzystać z okazji. Cofnął się i usiadł w fotelu, z którego miał znakomity widok na całe pomieszczenie. Na zarumienioną, poprawiającą ubranie Justynę również.

Masz może schowanego gdzieś małego lub dużego, wibrującego przyjaciela?

Poczerwieniała jeszcze bardziej, zaprzeczając ruchem głowy, ale zdradziło ją spłoszone spojrzenie, skierowane w stronę niewielkiej komody. Pewnie że miała. Dostała od koleżanek, gdy świętowała przyjęcie na służbę. Pieprzny, babski dowcip. Raz czy dwa z niego skorzystała, lecz ostatnio nie bardzo miała na to czas. Ta aseksualność mściła się teraz w podwójny sposób.

A więc masz?

Nie mam! I odczep się w końcu ode mnie! Nie wystarczy ci to, co zrobiłeś? – dodała z goryczą.

Niby co? Chodzi ci o te orgazmy?

– Artur! Nie jesteś idiotą, więc przestań się zgrywać. Udało ci się porwać moje ciało, częściowo umysł, ale reszta… Cała reszta jest złakniona twojej krwi – powiedziała, siadając na łóżku. – To chyba oczywiste?

Jak jęczałaś z rozkoszy, to nie było takie oczywiste. Przynieś go!

Nie.

Dalej słoneczko! Wykorzystamy obie dziurki naraz.

Milczała, bo pojawiły się złe, zakazane pragnienia. Czy miała ochotę na coś takiego? Oczywiście, pomyślała z goryczą, nieznacznie zaciskając uda. Miała. Już czuła podniecenie. On był szalony, ale ona również. Nieważne jakimi obelgami go obrzucała, jak bardzo protestowała. Gdy przychodziło co do czego, wiła się w jego objęciach krzycząc z rozkoszy. Ładna ze mnie policjantka, wyrzucała sobie, obserwując jak Artur wstaje, podchodzi do komody i po chwili wyciąga z niej gumowe cudo.

Oho! Zaszalałaś! Lubisz takie olbrzymy?

To prezent – wyjaśniła niechętnie.

Prezent? – zakpił, ale oczy lśniły mu podnieceniem. – Ile to ma?

Nie wiem, nie mierzyłam.

– Kłamczucha! – zaśmiał się, podrzucając go w górę i na powrót łapiąc. – W którą dziurkę mam ci wsadzić to cudo?

W żadną! – Zerwała się z miejsca i rzuciła, aby wyrwać mu z ręki kłopotliwy przedmiot. – Oddaj, to moje! – wrzasnęła, tracąc opanowanie. Artur nie wyglądał na zaskoczonego, był raczej rozbawiony.

Twoje, twoje – poświadczył z satysfakcją. – Gruby. Prawie jak przegub ręki. Dobra, ja wejdę w dupkę, a on w cipkę.

Zbyt mało mnie poniżyłeś?

– Przyniesiemy oliwkę – kontynuował, jakby w ogóle nie brał jej sprzeciwu pod uwagę. – Szkoda że moi wspólnicy zginęli w wypadku. Albo może i nie? – zmarszczył czoło. Nie spodobała mu się myśl, o innych mężczyznach. Ta ślicznotka była jego i miał zamiar korzystać z jej wdzięków tak długo, jak to będzie możliwe. Ba! Zaczął na poważnie rozważać pomysł zabrania jej ze sobą.

Nie chcę!

– Justynko, na dole siedzą dwa argumenty, które zmienią twoje „nie” w tak, a poza tym zaprzeczasz tak dziwnie niemrawo, jakbyś robiła to z obowiązku, bez przekonania – mówił, gładząc ją czubkiem sztucznego penisa po twarzy. Silna dłoń zanurkowała pod spódniczką i Artur aż mlasnął z zadowolenia. Była tam nie tylko wilgotna. Była mokra. Soki podniecenia i jego nasienie, spływały po wewnętrznej stronie ud, obficie mocząc mu palce. Oddech miała przyspieszony, nieco świszczący, oczy pociemniałe. Sutki bezwstydnie sterczały, krzykiem błagając o kolejne pieszczoty. Cokolwiek by myślała, przegrywała walkę z własnym pożądaniem. Tak jak on.

– Siadaj! – Pchnął ją na łóżko. Podwinął spodniczkę. Rozłożył nogi, z uznaniem przyglądając się rudozłotym kędziorkom na wzgórku łonowym. – Tutaj też jesteś śliczna. A teraz zrobisz sobie dobrze, a ja będę się temu przyglądał.

Nie miała siły na protest.

Zanim cię zabiję, odstrzelę ci jaja! – powiedziała zaciętym głosem.

Za co?

Skoro nie rozumiesz, to nie mam zamiaru ci tłumaczyć.

Wtedy przerwał. Chwycił ją za krtań, siłą zmusił, aby zajęła pozycję siedzącą. Pochylił się, a jego oczy błyszczały nie tylko podnieceniem. Był w nich też gniew. Nagle Justyna poczuła strach. Przecież tak naprawdę nic nie wiedziała o tym mężczyźnie. Wyzwalał w niej pożądanie, sprawiał, że traciła zdrowy rozsądek, ale to wszystko. Obiecał, że ich nie zabije. Ile było w tym prawdy? Do czego byłby zdolny, gdyby zbuntowała się na poważnie i całkowicie odmówiła współpracy?

Chcesz się przekonać, co ja zrobię, zanim cię zabiję? Co mógłbym zrobić? – wysyczał, nieznacznie zaciskając palce.

Nie mogła wykrztusić ani słowa. Potrząsnęła jedynie głową, rękoma odpychając go od siebie, usiłując wyrwać się z żelaznego uścisku.

Nie chcę cię zabijać, naprawdę. – Niespodziewanie złagodniał, puszczając ją. – Gdybyś zechciała, zabrałbym cię z sobą.

Skutą, z lufą pistoletu przy skroni? – spytała z goryczą, masując obolałą szyję.

Nie. Wolną i z bronią w kieszeni.

Sądzisz że moją lojalność zyskasz po kilku solidnych rżnięciach? – zadrwiła.

– Nie walczysz, nie protestujesz, nie usiłujesz odebrać mi broni. Jak mam to rozumieć?

Ja… Obiecałeś, że nic nam nie zrobisz.

A ty bez zastrzeżeń uwierzyłaś? – Teraz to jego głos był drwiący. – Tak po prostu?

Przerwało im głośne pukanie do drzwi. Justyna pobladła, a Artur spojrzał na nią ostrzegawczo. Skinęła głową, dając mu do zrozumienia, że wie, co powinna robić. Wstała, narzuciła na siebie szlafrok i podeszła, aby otworzyć.

Przepraszam babciu, zaraz zejdę na dół, żeby ci pomóc – powiedziała, starając się wyglądać na zaspaną i zakłopotaną.

Ach, wy młodzi! – Starsza pani piastowała w objęciach stertę obrusów. – Nasz gość też śpi. Pukałam, lecz nie odpowiedział. Kochanie, poradzę sobie, przecież wiesz. Ale pomyślałam sobie, że zgłodniałaś.

Zgłodniałam – przytaknęła, przywołując na usta uśmiech. Sztuczny, nienaturalny. Na szczęście babcia była zbyt zaaferowana przygotowaniem wigilijnej wieczerzy. Wspomniała coś o małej przekąsce i szybko uciekła na dół.

Powinniśmy zejść – powiedziała Justyna, zamykając drzwi.

– Masz rację, też zgłodniałem – odparł w zamyśleniu. – Ale przecież nie pojawię się tak! – Wskazał na potężną erekcję wybrzuszającą spodnie.

Wystaw go za okno – doradziła mu złośliwie. – Na pewno zaraz ci przejdzie.

Wolę przyjemniejsze metody.

Nie raczyła odpowiedzieć. Podeszła do szafy i wyjęła stamtąd świeże spodnie i bluzkę. Tym razem nie zastanawiała się nad wyborem. Bo i po co? Nie krępowała się też obecnością Artura. Zdjęła z siebie przepoconą odzież, zrzuciła bieliznę i dopiero wtedy kątem oka spostrzegła, że on siedzi na fotelu, masturbując się i nie spuszczając z niej roziskrzonego wzroku.

Podejdź tutaj! – rozkazał, gdy sięgnęła po majtki.

Nie mam ochoty.

To nie była prośba, a rozkaz.

Niechętnie, ale posłuchała.

Uklęknij.

Już wiedziała, co ma zrobić. Bez sprzeciwu zajęła odpowiednią pozycję, a wtedy on chwycił ją za głowę i zaczął bić nabrzmiałym penisem po twarzy. Razy wymierzał lekko, ale precyzyjnie, a na końcu wsadził go między jej wargi. Nie do końca, zaledwie do połowy.

Dalej słoneczko, pokaż co potrafisz!

Spojrzała w górę i gdyby wzrok mógł zabijać, to Artur już leżałby martwy. A tak jedynie trzymał za włosy i pieprzył oralnie, uśmiechając się perfidnie. Potrzebował jednak czegoś więcej, znacznie intensywniejszych doznań, aby dotrzeć do mety.

Siadaj! – wychrypiał, podciągając ją w górę. Już nie protestowała. Leciutko drżała w oczekiwaniu na nadchodzącą ekstazę. Uniosła biodra, nabijając się na mokrą od jej śliny męskość. Oparła się plecami o tors mężczyzny i zaczęła poruszać. On masował jej piersi, całował szyję i ramiona, palcem pieścił twardą łechtaczkę. I nadal było mu mało. Zerknął w pobliże porzuconego wibratora. Tak, to byłoby coś nowego, coś ekscytującego. Wstał i trzymając Justynę w ramionach, bez problemu pokonał niewielką odległość dzielącą ich od łóżka. Dopiero tam ją rzucił.

Co robisz? – spytała wystraszona, gdy zaczął pieścić ją pomiędzy pośladkami.

Zobaczysz – wymruczał. – Obiad czeka, nie możemy się spóźnić.

– Ale… – Jęknęła gardłowo, gdy wepchnął dwa palce w drugą, ciaśniejsza dziurkę. Ponieważ całkiem niedawno tam gościł, nie bolało jak poprzednio. Splunął lekko, rozmazał to i tym razem wszedł bez problemu. Napierał z taką siłą, że dziewczyna upadła na brzuch.

Nie, nie tak słoneczko! – wysapał. Podniósł ją, zmuszając, aby klęczała, podpierając się rękoma. I wtedy chwycił wibrator.

Nie! – zaprotestowała. Słabo, zbyt słabo. A kiedy wsadził go…

Artur! – Pierwszy raz wykrzyczała jego imię. Uczucie jakiego doświadczyła, było nieporównywalne z czymkolwiek innym. Wypełniona po brzegi, pogrążona w ekstazie. Cała reszta docierała do niej jak przez mgłę. Jęczała, krzyczała, a wtedy dłonią zatykał jej usta, wiła się w parkosyzmach rozkoszy. Nadszedł pierwszy orgazm, wstrząsnął jej ciałem. Mężczyzna na chwilę zamarł razem z nią, a potem zaczął poruszać się szybko, gniewnie, jakby i on chciał w końcu znaleźć się tam, gdzie przed chwilą Justyna. Szybko, coraz szybciej. Z trudem łapał oddech, pot ściekał mu po twarzy. W końcu pchnął po raz ostatni, czując jak pulsujący członek wyrzuca z siebie nową porcję nasienia. Napiął całe ciało, głowę odchylił do tyłu, palce zacisnął na biodrach dziewczyny. Słyszał jej stłumiony przez pościel jęk, lecz nie wiedział, że przeżywa kolejny orgazm wraz z nim. Potem mięśnie rozluźniły się, opadł na łóżko. Obok leżała Justyna, nieruchomo, ciężko dysząc.

Jedź ze mną – poprosił słabym głosem, leniwym ruchem przeczesując jej włosy. – Proszę słoneczko, jedź!

Seks to słaba podstawa związku.

Nie, przeciwnie. To bardzo dobra podstawa.

Głuptas – uśmiechnęła się lekko, otwierając zamknięte dotąd oczy. Tym razem nie dojrzał w nich gniewu czy wstrętu. Była rozmarzona, zaspokojona i najwyraźniej szczęśliwa. – Niby gdzie mam z tobą uciec?

Ukraina.

To wiem, w końcu niedaleko przebiega granica. A dalej? Co dalej? Sądzisz że tam cię nie znajdą?

Mam tam trochę znajomości. Poza tym pieniądze i umiejętności, które są cenione w szerokim świecie.

Tak, umiesz zabijać – powiedziała z nagłą goryczą, kuląc się. Wróciło poczucie winy. – Nie Arturze, to się nie uda. Powinieneś się spakować i uciekać. Przestało padać. W szopie mamy skuter śnieżny.

Tak po prostu? – zmrużył podejrzliwie oczy.

Nie, nie tak po prostu. My będziemy wolni, ty również. Nikomu nic się nie stanie. Nikt nie ucierpi. To zły powód?

Mówisz to jako policjantka?

Nie, jako ja. Nie chcę, aby komuś stała się krzywda – dodała, muskając palcami jego spoconą skroń. – Tobie także. Boję się, że gdy pojawi się mój ojciec… Wyjedź Arturze, proszę!

Sam?

Wszystko w niej krzyczało, aby jechała z nim. Wbrew zdrowemu rozsądkowi, fascynował ją. Kiedy patrzyła na jego wyrazistą twarz, na ciemne, prawie czarne oczy, na asymetryczny uśmiech, to czuła wręcz fizyczny ból. Prawda była taka, że zauroczył ją od pierwszego spojrzenia. Nie zastanawiała się, czy ona go również. Ważne było to, co teraz czuł. A skoro tak nalegał, to niekoniecznie powodem był jedynie seks.

Sam.

– No nie wiem – zamyślił się. – Wstań. Umyjemy się, ubierzemy i zejdziemy coś przekąsić.

Razem znów pod prysznic? – zakpiła.

A co? Masz ochotę na więcej?

Nie dasz rady.

Chyba nie – zerknął w dół. – Już i tak pobiłem wszelkie życiowe rekordy.

Niby atmosfera uległa ociepleniu, ale nie mogła nie zauważyć, że wciąż trzymał pod ręką broń. Nadal obserwował ją czujnie, podejrzliwie. Nie winiła go za to. Sama nie była pewna, czy nie wykorzysta okazji, jeśli takowa się przytrafi. Chociaż najlepszym rozwiązaniem byłoby, gdyby spakował się i zniknął. A jeśliby go złapali… Cóż, to nie jej problem. Najważniejsze, że ona i dziadkowie byliby bezpieczni.

Zeszli na dół. Towarzyszyły im świąteczne aromaty, bigosu, ciast i innych frykasów. Justyna pierwsza, a za jej plecami nadal czujny Artur. Usiadł przy stole i obserwował, jak dziewczyna krąży po kuchni. Starszych państwa nie było, co przyjęła ze zdziwieniem, ale i ulgą. Miała wrażenie, że pachnie seksem, że każdy przeżyty dziś orgazm wypisany jest na jej twarzy. Zalała wrzącą wodą dwa kubki herbaty i odwróciła się, aby spytać Artura czy słodzi.

Zamarła.

On również, ale zanim zdążył cokolwiek zrobić czy powiedzieć, poczuł chłodny dotyk na potylicy.

Nie ruszaj się.

Tato? – wyjąkała zaszokowana Justyna. Odruchowo spojrzała za okno.

Boczne drogi nadal są nieprzejezdne. Dotarłem tutaj na piechotę od głównej trasy. Dlatego tak późno – wyjaśnił beznamiętnym tonem. – Chociaż może i nie do końca się spóźniłem, prawda?

Nic nam nie zrobił – wyszeptała, opierając się pupą o kuchenny blat i spazmatycznie zaciskając na nim palce. Ona widziała twarz Artura. I dlatego była przerażona. Szaleństwo w ciemnych, po kociemu zmrużonych oczach. Wściekłość, z jaką zacisnął usta. Trwał w bezruchu, ale to były pozory. Przygotowywał się do ataku, jak czająca się na ofiarę bestia. Był młodszy, silniejszy i co ważniejsze, ona nie potrafiłaby go zabić. A może potrafiłaby? Już sama nie wiedziała, co powinna zrobić, po czyjej stronie stanąć. – Skąd?...

– Znam cię lepiej niż przypuszczasz. Najpierw rozmawiałaś ze mną swobodnie, naturalnie. Później w twoim głosie, chociaż brzmiał tak samo spokojnie, pojawiło się coś jeszcze. Fałszywa nuta, która mnie zaalarmowała. Jak widać słusznie.

Zastrzelisz mnie? – Po raz pierwszy odezwał się Artur. Nie patrzył na Justynę; wzrok miał wbity w podłogę, jakby nie chciał, aby wyczytała z oczu jego zamiary.

Aresztuję.

Lepiej zastrzel, póki masz okazję.

– Nie. Czeka cie dożywocie za kratkami. Nie będę wyręczał wymiaru sprawiedliwości. A teraz ręce na stół! A ty chodź, skujesz go. Niestandardowo, ale musimy wziąć pod uwagę drogę, jaką być może będziemy mieli do przebycia. Będzie łatwiej, gdy skrępujemy mu ręce z przodu.

Posłusznie podeszła bliżej. Wtedy Artur podniósł głowę i na nią spojrzał. Lecz zrobiła to, co kazał jej ojciec. Zatrzasnęła kajdanki na nadgarstkach, kciukiem musnęła silne dłonie, które jeszcze przed godziną dostarczały jej takiej rozkoszy. Gorączkowo zastanawiała się nad wyjściem z tej sytuacji, ale niczego nie umiała wymyślić. Miała jedynie dwa wyjścia, pozwolić na dostarczenie Artura do aresztu, albo ogłuszyć własnego ojca i uciec z mordercą w nieznane. Lecz nie mogła tego zrobić najbliższym. Nie mogła.

Miał przy sobie torbę?

Tak.

Gdzie jest?

W sypialni na górze.

Dobrze, zajmiemy się tym później. Dasz radę przebić się jeepem do drogi głównej?

Nie wiem, mogę spróbować.

Ubierz się kochanie. W przedpokoju leży broń, przykryta stertą szali. Weź ją i gdyby cokolwiek się działo, zastrzel bydlaka.

Bydlak spojrzał na starszego mężczyznę z wyjątkowo złośliwą radością. Przeraziła się, że powie, jak ją wykorzystał. Ale Artur milczał, tylko drwiąco się uśmiechając.

Wyszli na zewnątrz. Chociaż niedługo miało zmierzchać, to złociste promienie zachodzącego słońca kładły się długimi cieniami na budynkach, odbijały we wszechobecnej bieli. Przez noc sporo napadało. Brnęli po kolana w śniegu, aż do miejsca, gdzie stał jeep. Na szczęście Justyna zaparkowała go pod niewielkim daszkiem, więc nie był przysypany.

No nie wiem – odezwała się z powątpiewaniem. – Może się przebije..

Weźmiemy łopaty, w razie czego będziemy odgarniać.

To prawie dwa kilometry! – jęknęła. Artur milczał, trwając w dziwnym bezruchu, chociaż miał na sobie tylko sweter i musiało być mu cholernie zimno.

Nie będziemy czekać na pomoc. Chcę mieć go jak najprędzej za kratkami.

Może skuter?

Zobaczymy. Zmieszczą się na nim najwyżej dwie osoby. Jedna będzie musiała pokonać trasę na własnych nogach – dodał z dziwną zaciętością w głosie, patrząc na więźnia. Zrozumiała, o kim mówił. – Wiesz co najchętniej bym zrobił? Uwiązał go na postronku jak psa i wlókł za sobą aż do miasteczka!

– Tato! – Była coraz bardziej zaniepokojona. Artur nie powinien milczeć, nie powinien też zachowywać się tak biernie. Coś knuł i nie zapowiadało się to dobrze.

Temu skurwielowi należy się o wiele więcej! – Tym razem jej ojciec nie wytrzymał. Nigdy wcześniej nie widziała, aby zachowywał się tak nieprofesjonalnie. Pchnął więźnia w plecy, tak mocno, że tamten upadł prosto w śnieg. Wymierzył silnego kopniaka.

Tato! – Justyna chwyciła go za ramię, pociągając do tyłu. – Przestań!

– To za Maćka – powiedział z goryczą. Zamilkła, czując nieprzyjemny posmak w ustach. Jak mogła zapomnieć? Jak mogła w ogóle rozważać… Tak, mogła! – Powiem, że się stawiał, a ty potwierdzisz.

Dobrze, ale nie rób tego więcej.

Po raz pierwszy odwrócił się, spoglądając na zarumienioną córkę podejrzliwie. Lecz nie zdążył nic powiedzieć. Artur zerwał się gwałtownie na równe nogi. W skrepowanych dłoniach trzymał broń. Wtedy oboje zrozumieli, że zapomnieli go zrewidować. Głupio i nierozsądnie dali się ponieść emocjom, chociaż u każdego z nich dominowały zupełnie inne uczucia. Czubek tej broni wycelował teraz prosto w pierś policjanta. W ułamku sekundy do Justyny dotarła straszna prawda, że Artur nie zawaha się pociągnąć za spust. Być może nie zawahałby się również, gdyby to ona stała naprzeciwko niego. W mgnieniu oka ona również uniosła pistolet i dźgnęła go lufą w plecy.

Co teraz zrobisz słoneczko? – spytał z zainteresowaniem Artur. – Zastrzelisz mnie?

Jeśli będę musiała – odparła ze spokojem. Pozornym, bo w rzeczywistości jeszcze nawet do nikogo nie mierzyła, nie wspominając już o zabójstwie. A jego… Tak bardzo nie chciała go zabijać. To było głupie, nierozsądne, całkowicie idiotyczne, ale wciąż żyła w niej kretyńska nadzieja. Nie umiała tylko sprecyzować na co. Więcej, wolała w ogóle o tym nie myśleć. – Opuść broń! Już!

Wtedy wszystko potoczyło się błyskawicznie. Nie umiała sprecyzować, co ją ostrzegło. Ton jego głosu, nagłe napięcie ciała. Musiała wybrać i chociaż ten wybór nie był tak oczywisty, zrobiła to.

Dwukrotnie pociągnęła za spust.

Ciałem Artura najpierw szarpnęło, później bardzo powoli naprężył się, wykręcając w jej stronę z wyrazem bezbrzeżnego zdumienia na twarzy. I opadł bezwładnie na ziemię.

Justyna zastygła w bezruchu. Nie była zdolna do jakiegokolwiek działania. W dłoni nadal ściskała pistolet, jakby w niewytłumaczalny sposób przyrósł do ręki. Ojciec ruszył w jej stronę, ale odepchnęła go. Stał teraz naprzeciwko i patrzył na nią z pociemniałą twarzą.

Nie wierzył, że mogłam to zrobić – wyszeptała zdrętwiałymi wargami. – Ja też nie wierzyłam. Ale kiedy przyszło co do czego… Nie żyje?

Nie wiem. Raczej tak.

Boże!

Kochanie… Teraz wiesz jakie to uczucie. – Nie pytał, stwierdzał oczywisty fakt.

Tak, teraz wiedziała. Nie czuła rozpaczy, nie płakała. Była pusta, odrętwiała. Pochyliła się nad ciałem Artura, drżącą dłonią sprawdziła puls. Tak naprawdę nie było czego sprawdzać, bo nie żył już w kilka sekund po pierwszym strzale. Zamknęła mu oczy, zauważając że z kącika ust pociekła wąska strużka krwi. Dobrze że nie zaczęła płakać. Wtedy pojawiłyby się niewygodne pytania, a tych nie chciała. Nie potrzebowała ani zrozumienia, ani rozgrzeszenia. Chciała być sama, zasnąć, zapomnieć. Wstała, patrząc na ojca z rozpaczą malującą się na pobladłej twarzy.

Wszystko przemija, nawet to. A on jak mało kto, zasłużył na śmierć. – Pierwszy raz od śmierci matki objął ją i przytulił. Wiedział, jak niesłuchanie ciężkie musiało być to dla niej przeżycie. A przecież nie miał najbledszego pojęcia o uczuciach, które żywiła w głębi serca do mężczyzny, którego przed chwilą zastrzeliła. I kiedy wybuchła płaczem, pomyślał, że to dobrze, niech wyrzuci z siebie tę rozpacz.

Tak, wszystko przemija – powtórzyła. Potem odwróciła się i wciąż objęta ramieniem ojca, zaczęła iść w kierunku domu. W oczach miała nie tylko ból, ale dużo więcej. – Wszystko.

Polecane

Odpowiedzi

  1. M
    Magdalena Kosior
    | Odpowiedz

    Dlaczego to musiało się tak skończyć?

    • Babeczka
      | Odpowiedz

      Bo Justynkę zagryzłoby albo sumienie, albo tęsknota 😉

Leave a Reply