Nikolaj (VI)

with 3 komentarze

Pietropawłowsk 1989

Nie ma tutaj nikogo. – Niski, krępy mężczyzna, z obrzydzeniem przyglądał się zaniedbanej chałupie.

Dostaliśmy zgłoszenie, że towarzysz Iwan nie pojawił się już trzeci dzień w pracy. – Stojący obok milicjant, w zamyśleniu podrapał się po podbródku. Jemu również nie podobało się to miejsce, ale znacznie gorszym wydawało się zaniedbanie obowiązków. – Mieszka tutaj sam?

A skąd mam wiedzieć. Chyba sam.

Towarzyszu Woronin, przecież razem pracujecie.

To dziwak i odludek. Zawsze patrzy na człowieka tak, jakby chciał zabić.

I na tej podstawie sądzicie, że to morderca? – Płotnikow zachował cierpliwość, chociaż najchętniej przywaliłby temu kretynowi. – Dobrze, znikajcie. Nic tu po was. Sprawdzę, czy aby na pewno chałupa jest pusta i też wracam, bo zbliża się kolejna zamieć śnieżna. – Dla potwierdzenia tych słów chuchnął w zziębnięte dłonie.

Kiedy został sam, na próbę pchnął mocno już naruszoną zębem czasu furtkę. Zaskrzypiały nawiasy, a Płotnikow dostrzegł, że ścieżki do domu, dawno nikt nie odśnieżał. To oznaczało, że właściciel był w domu. Może chory, może martwy, ale na pewno był w środku. Nie uśmiechało mu się znalezienie trupa. Wymamrotał pod nosem przekleństwo, zastanawiając się, czy nie wezwać bardziej doświadczonych funkcjonariuszy, lecz po chwili zrezygnował. Kiedyś musi zaliczyć swój pierwszy raz na służbie.

Powoli obszedł dom dookoła. Okna były szczelnie zasłonięte, niektóre zabite deskami. Z komina nie wydobywał się dym, za to wokół budynku unosił się ohydny fetor. Smród, którego nie pokonał nawet siarczysty mróz. Szybko odkrył, że jego źródłem są na wpół zamarznięte nieczystości na tyłach domu. Palcami zatkał nos i wrócił do frontowych drzwi.

Na pukanie nikt nie odpowiedział.

Cholera – mruknął Płotnikow. – Co mam teraz zrobić? Udawać, że nikogo nie zastałem i czekać, aż trafi tu ktoś inny? A jeśli towarzysz Iwan żyje i potrzebna mu tylko pomoc?

Drgnął, bo wydało mu się, że ktoś poruszył zasłoną w oknie. Słabo i mogło to być złudzenie, ale Ilja Płotnikow był młody, pełen ambicji i odpowiedzialności za powierzone mu zadania. Dlatego zamiast zrezygnować, naparł ramieniem na drzwi wejściowe. Był również wysoki i barczysty, dlatego nieco już zmurszałe drewno poddało się po zaledwie chwili oporu.

W środku również cuchnęło, kto wie nawet, czy nie bardziej niż na tyłach. O mało co nie zwrócił obiadu, gdy uderzył w niego fetor zepsutego mięsa, alkoholu, papierosów i starego moczu. Przedramieniem zasłonił dolną część twarzy, rozglądając się po pełnym mroku korytarzu.

Nic. Żadnych śladów ludzkiej obecności.

Jest tu ktoś? – zawołał na próbę.

Odpowiedziała mu głucha cisza.

Uniósł w górę szorstką tkaninę szala, tak, aby zasłonić usta i nos, niestety niewiele to dało. Rozdrażniony i zawiedziony, już miał się wycofać, gdy w głębi domu dostrzegł ruch. Zaklął, bo właśnie stracił szansę na powrót bez wyrzutów sumienia. Na szczęście Płotnikow był człowiekiem rozsądnym, nie wierzył ani w duchy, ani w upiory i bez strachu, jedynie z całej siły starając się oddychać w miarę płytko, ruszył przed siebie.

Wnętrze domu bardziej przypominało chlew niż miejsce, gdzie mieszkają ludzie. Panował przeszywający ziąb, nie działała instalacja elektryczna. Nawet w pijackich melinach nie spotkał się z czymś takim. Krok za krokiem zanurzał się w ciemność, przeklinając w duchu swoją niefrasobliwość, bo latarkę zostawił na komisariacie. Szkoda, teraz bardzo by mu się przydała. Jednak nie miał zamiaru się wycofać, co to, to nie! Ilja wśród innych towarzyszy uchodził za prawdziwego twardziela, a to zobowiązywało.

Dotarł do końca korytarza i wtedy dostrzegł okno szczelnie zasłonięte grubym kocem. Nie namyślając się, zacisnął palce na miękkiej tkaninie i mocno pociągnął.

No, od razu lepiej – powiedział z uznaniem, gdy mrok rozproszyło światło kończącego się dnia. Niestety, bezlitośnie obnażyło też nędzę tego miejsca.

Nie wiem co gorsze, ten smród czy widok? – mruknął Płotnikow, po czym pchnął drzwi po prawej.

To była małżeńska sypialnia, bo dostrzegł damskie sukienki wiszące na starej szafie i męskie ubrania poniewierające się po podłodze. Nikogo tutaj nie było, nie miałaby nawet gdzie się ukryć, chociaż dla pewności Ilja sprawdził wnętrze szafy.

Wrócił na korytarz i pchnął kolejne drzwi. To właśnie ten pokój musiał być źródłem odrażającego fetoru.

Jasna cholera! – zaklął i wtedy TO dostrzegł.

Na podłodze leżały zwłoki mężczyzny. To musiały być zwłoki, bo ktoś żywy nie wydzielałby takiego zapachu, nie wspominając już o chmarze robactwa pełzającego po nagiej skórze o zielonkawym odcieniu Niezliczona ilość kłębiła się w pobliżu naturalnych otworów ciała, oczu, uszu oraz ust, wylewała się wartkim strumieniem i splatała w chaotyczne wzory, a towarzyszyła temu głucha cisza, charakterystyczna dla śmierci, lecz obdarta z jakiejkolwiek godności. Nie słychać było brzęczenia much, jednak w przetaczającej się masie, widać było nieustanną walkę o przetrwanie. Ten ruch miał w sobie coś hipnotycznego, coś pierwotnego, był niewidzialną dla ludzkiego oka ucztą, ślepym pędem do zaspokojenia podstawowych potrzeb, odwiecznie zataczanym kręgiem. Mikroskopijne cząsteczki żywego niegdyś człowieka znikały w ucztujących na całego, mikroskopijnych organizmach, stając się źródłem kolejnego życia. Obrzydliwego i pazernego w swym ślepym dążeniu do celu, trudnego do zaakceptowania przez większość ludzi, gdy ciało stało się suto zastawionym stołem i opuściło je to, co niektórzy nazywają duszą.

Płotnikow wycofał się w panice, potykając w progu. W końcu poczuł strach, bo zwłoki w całej okazałości zaawansowanego rozkładu, przeraziłyby nawet odważniejszych od niego. Ruszył więc biegiem w kierunku wyjścia, a wtedy znów dostrzegł ruch.

Przystanął.

Pokaż się! – rzucił w przestrzeń. – Pokaż się, przecież nic ci nie zrobię!

Wątpił, aby to morderca się ukrywał. To był ktoś niski i drobny, kobieta, może dziecko?

Znów poczuł dławiący strach.

Co robiło tutaj dziecko? Arnautow był wdowcem, nie było mowy o żadnym potomstwie. Obecność kobiety wydawała się bardziej prawdopodobna, lecz dziecko?

Zaskrzypiały drzwi po prawej, więc ruszył w tamtym kierunku. Ostrożnie wszedł do pomieszczenia z pewnością pełniącego rolę kuchni. Było tutaj tak samo brudno, jak w całym domu, ale ktoś rozpalił stojący w rogu piec i to on stanowił źródło ciepła. Przez pokryte kurzem i pajęczynami okno wpadało do środka jeszcze trochę światła i Płotnikow, wytężywszy wzrok mógł dostrzec więcej szczegółów. Ucieszył się, gdy jego spojrzenie zahaczyło o stojącą na kredensie lampę naftową. Szybko wygrzebał zapałki, zyskując nędzne, ale jednak oświetlenie.

Hej, jesteś tutaj?

Żadnego dźwięku, żadnego ruchu. Dopiero gdy zaczął się rozglądać, dostrzegł coś pomiędzy zdezelowanym fotelem a szafą.

Nie bój się, nic ci nie zrobię – powiedział łagodnie, chociaż w głuchej ciszy jego schrypnięty, podszyty niepewnością głos, nabrał dziwnej barwy.

Cholera! – zaklął. Tak, to było dziecko. Skulone, obejmowało ramionami kolana, chowając kudłatą głowę i lekko dygocząc. Co ten sukinsyn Arnautow ukrywał?

Nie bój się – powtórzył, starając się mówić przyjaźnie. – Nie zrobię ci krzywdy. Chcę pomóc, tylko pomóc.

Kudłata głowa drgnęła, a później powoli się uniosła. Ilja dał dwa kroki do przodu i zamarł na wdechu.

To chyba był chłopiec. Przeraźliwie chudy i brudny, o szalonych oczach w kolorze bursztynu. Skórę miał pokrytą niezliczonymi ranami, na bosych stopach krwawe szramy. Ubrany jedynie w podarte spodnie i poplamiony krwią podkoszulek, sprawiał przerażające wrażenie. Płotnikow poczuł, jak coś go ściska w gardle, bo nigdy nie widział człowieka w takim stanie.

Pewnie jesteś głodny – wykrztusił w końcu z siebie, kucając naprzeciwko dziecka. – Cholera, co mam zrobić? Będę musiał na chwilę cię zostawić, ale wrócę z pomocą, daję słowo.

Chłopiec nawet nie drgnął. Znów się skulił, chowając twarz. Widać obecność Ilji nie zrobiła na nim większego wrażenia.

Płotnikow wycofał się powoli, zabierając ze sobą lampę. Czuł jak miękkie ma kolana, jak dygoczą mu dłonie. W głowie wirowało tysiące myśli, niejasnych, poplątanych, bo nadal nie mógł uwierzyć w to, co widział.

Pół godziny później na miejscu znalazł się przynajmniej tuzin ludzi, lekarz oraz kilkunastu gapiów. Powietrze przeszyło przejmujące wycie, gdy trzech dorosłych mężczyzn, usiłowało wyprowadzić na zewnątrz jedno dziecko. Ilji z wrażenia wypadł papieros z zziębniętej dłoni.

Co się tam do cholery dzieje? – Jego przełożony wyglądał na poirytowanego. Nic dziwnego, szykował się już do popołudniowego odpoczynku, gdy został wezwany na służbę. – Towarzysze, co wy wyprawiacie?

Ilja ruszył za nim i zatrzymał się w przedsionku. Dzieciak leżał na podłodze, na brzuchu, szamocząc się i konwulsyjnie podrygując, trzymany za obie ręce i nogi przez poczerwieniałych z wysiłku ludzi.

Puściły mu zwieracze – powiedział lekarz, wskazując na poplamione spodnie.

To raczej krew – odezwał się ktoś z boku.

Krew? Może jest ranny? – Doktor kucnął i krzywiąc twarz, delikatnie odsunął materiał.

Co do… – Mówiącemu zabrakło słów. Ktoś wybiegł, potykając się o własne nogi, ktoś zwymiotował na miejscu. Ilja trwał w bezruchu, czując jak zimne macki przerażenia oplatają jego ciało, a żołądek szykuje się do buntu. Krew wymieszana z ropą sączącą się ze starej rany i świadomość, w jaki sposób do tego doszło, nawet u tych dorosłych, twardych mężczyzn wzbudziła strach. Nie trudno było zgadnąć, że chłopiec był wielokrotnie gwałcony, nietrudno było też wskazać oprawcę. Musiał być nim mężczyzna z sąsiedniego pokoju.

Przecież on ma tylko kilka lat – wyszeptał ktoś. – To tylko dziecko…

Kurwa! – Przekleństwa mieszały się z cichym szlochem, bo niektórzy nie wytrzymali psychicznie. Zapanował chaos, chociaż chłopiec przestał się rzucać i leżał spokojnie, jakby ogłosił kapitulację, nie zamierzając już walczyć.

Wielu miało zapamiętać ten dzień do końca swego życia. Odrażający widok, dławiące poczucie niesprawiedliwości i fetor rozkładającego się ciała. Wielu z nich po powrocie do domu, wzięło swoje dzieci w ramiona i łykając łzy, w milczeniu, tuliło je do siebie. Nikt nie przyłożył się do śledztwa, aby odkryć w jaki sposób zmarł oprawca. Wielu zdawało sobie sprawę, że nawet jeśli fizyczne rany się zagoją, to szaleństwo dostrzeżone w oczach tego dziecka, nie zniknie. Zakorzeniło się w najbardziej mrocznych zakątkach duszy, aby w przyszłości wydać zepsute, nadgniłe owoce.

Odpowiedzi

  1. Anonim
    | Odpowiedz

    Jest Pani mistrzynią szczegółowych opisów . Łzy same wypływają w trakcie czytania .

  2. J
    Jejejka
    | Odpowiedz

    Mocne, wcześniej nie było tego rozdziału. Bardzo szczegółowy, potworny opis, ale jakże potrzebny do zrozumienia psychiki naszego biednego Nikolaja.

  3. Anonim
    | Odpowiedz

    Kiedy następny rozdział?

Leave a Reply