
Rano wystartowałem do pracy. Szybka kawa w kubku, zaserwowana w wersji na wynos i w drogę. Młodej jeszcze nie było.
Zrezygnowała?
Co mnie to właściwie obchodzi...
Nawet, gdyby nie był powodu do nich, ona znajdzie pretekst do spinki, bo taka jest.
Już to, że któreś z nas zawróci jej w głowie, męczy ją i wkurza.
- Mamo – zaczęłam łagodnie. - Zaczynam nową pracę.
- No i najwyższy czas! - Jej jazgotliwy głos, toczył momentalnie krew z uszu. - Tyle czasu wisiałaś na moim garnuszku...
Nie oderwała nawet wzroku od lusterka, w którym oceniała efekty postępu czasu i działania destrukcyjnego trybu życia.
- Dostałam lokum i chcę wziąć z sobą Kacpra, bo wiem że jesteś zbytnio zapracowana, by mieć dla niego czas. - Ten podkop pod jej ego, kosztował mnie mnóstwo energii.
Chciałam jej wykrzyczeć, że jest suką której nie obchodzi los własnego dziecka i że muszę jej wydrzeć malucha. Milczałam jednak, czekając na jej parszywą reakcję i nie zawiodłam się.
- Tylko nie myśl, że oddam ci pieniądze, które na niego dostaję. - Spojrzała na mnie suczym wzrokiem sponad lusterka. - Mam jeszcze dwóch darmozjadów na utrzymaniu.
Wredna picz, myślała tylko o własnym tyłku. Obie wiedziałyśmy o tym, że ani grosz z zasiłku nie trafia do brzuchów, czy na grzbiety moich braci. Wszystko szło na jej ciuchy, kosmetyki i zabawę. Sczeźnie w piekle...
- Utrzymam nas za własną pensję – odparłam, zaciskając zęby.
- To pomyśl jeszcze, żeby się dołożyć do pozostałych braci.
Już próbowała mnie doić, chociaż jeszcze nie powąchałam pieniędzy.
- Aż tyle, to raczej nie zarobię za sprzątanie domu – sarknęłam, powstrzymując odruch oplucia jej.
I to był koniec rozmowy. Żadnego: gratuluję ci córko znalezienia pierwszej w życiu pracy.
Zeszłam jej z papierów, więc mogę zmyć się na dobre, a zabranie malucha spod jej „opieki”, jest dodatkowym bonusem.
Widziałam, jak ciężko jest z nowym stanem rzeczy pogodzić starszym braciom. Siedzieli na łóżku i przyglądali mi się, gdy wpychałam do reklamówki swoje i Kacpra rzeczy. Nie było tego dużo, nie nadźwigam się.
Po ósmej stałam przed bramą, znów starając się zapanować nad nerwowością.
Czy dam radę? Taki wielki dom.
Co chwila musiałam zadawać głupie pytania, dotyczące obsługi niektórych urządzeń. Odkurzacz centralny był dla mnie nowością, podobnie nowoczesna pralka, manekin susząco – prasujący do koszul i jeszcze kilka drobniejszych, lecz równie skomplikowanych. Po pięciu godzinach wystrzeliłam na autobus, po kolejnej godzinie wróciłam z Kacprem, gotowa do dalszych zadań.
- Na dziś wystarczy Kasiu. - Mira nie potrafiła oderwać oczu od Kacperka. - Chodź, pokażę ci wasze nowe lokum.
Mira nie pytała o nic. Z wczorajszej rozmowy wiedziała, jak dotąd żyłam i dlaczego zabrałam małego z sobą.
- Schody są z tyłu budynku. - Wskazała kierunek. - Miałam kiedyś synka. - Patrzyła na podskakującego beztrosko Kacpra. - Umarł mniej więcej w tym wieku.
Milczała ona i milczałam ja. Nie mam pojęcia, co się w takich okolicznościach mówi.
Wpuściła nas przodem, sama zostając za progiem.
- Jak się rozpakujecie, przyjdźcie coś zjeść. Pewnie nie zrobiłaś jeszcze zakupów.
Chciałam odpowiedzieć, że nie zapomniałam o zakupach, tylko nigdy o tej godzinie nic już nie jemy, ale Miry nie było. Zamknęła za sobą drzwi, zostawiając nas samych.
- Telewizor! - zapiszczał Kacper. - Mamy telewizor!
Za kolejnymi drzwiami znajdowała się sypialnia z dużym, wygodnym łóżkiem, na które po zrzuceniu na prędce butów, Kacper wdrapał się i z piskiem zaczął podskakiwać.
Ja klapnęłam na podłogę i... rozpłakałam się.
Beczałam, jak bóbr.
- Co się stało? - Obok mnie przycupnął braciszek. - Boli cię coś?
- Nie, kochanie. - Otarłam rękawem obsmarkany nos. - Ja się tak po prostu cieszę i smutno mi, że nie ma z nami Arka i Tomka.
- To niech zamieszkają z nami! - wypowiedział swoją oczywistość z radością w oczach. - Poprosimy?
- To nie przejdzie maluchu. - Przyciągnęłam go do siebie, wdychając dziecięcy zapach jego włosków. - Jesteś głodny?
- A mogę? - Spojrzał na mnie, jak na idiotkę.
- Od teraz możesz brzdącu.
- Ma apetyt – powiedziała z miną mędrca. - Czyli zdrowy. A ty, nie jesz nic?
Nie potrafiłam jej wyjaśnić, że od tak dawna nie jadam wieczorem, że mój organizm po prostu się do tego przyzwyczaił. Zapachy jedzenia, wypełniające ten dom pobudzały ślinianki, lecz wieloletnie przyzwyczajenie, do tłumienia głodu robiło swoje. Poza tym nie byłam u siebie, głupio się czułam.
- Nie jestem głodna. - Skłamałam. - Dziękuję.
- Zabierz ten talerz z kanapkami. - Wcisnęła mi w ręce górę kanapek na białej porcelanie. - To na wypadek, gdyby maluch zgłodniał – dodała, uprzedzając tym samym mój protest. - Idźcie się zadomowić, a od jutra zaczynamy na poważnie.
Znów czułam łzy, cisnące się do oczu i gardła, skinęłam więc tylko w podziękowaniu głową i ruszyłam ku nowemu mieszkanku.
- Dzień dobry. - Przywitałam się.
Znów było mi głupio. Nie popracowałam jeszcze, a już u niego mieszkałam, jadłam jego jedzenie.
Kacperek, pisnął nieśmiało na powitanie, po czym wtulił się w moje udo. Zawsze tak robił, starając się zniknąć, gdy zachlany ojciec awanturował się w domu.
- Dzień dobry – odpowiedział. - Widzę, że jednak jesteś. - Uśmiechnął się oficjalnie.
- Jestem i chcę podziękować za pracę i lokum. - Czułam potrzebę wypowiedzenia tego na głos.
- Nie ma za co. - Zamknął drzwi auta, to z piknięciem złożyło lusterka, na co Kacperek wychylił się zza mojej nogi i mogłabym przysiąc, że zastrzygł uszami. - Dobrej nocy.
I poszedł.
- Jesteś głodny? - zwróciłam się do małego.
- Ani trochę. - Uśmiech na jego buźce rozkleił mnie doszczętnie.
Musiał się tutaj czuć, jak na wakacjach, na których nigdy nie byliśmy.
- Ale bardzo bym chciał pooglądać telewizję. - Oczy świeciły mu radością, jak dwie latarenki. - Mogę?
- A lekcje? - Zwyczajowo zapytałam.
- Odrobiłem w szkole. - Odpowiedź, jak zwykle.
- Dobrze bąbel. - Zmierzwiłam mu włosy. - Ty oglądaj telewizję, ja pooglądam kąty.
Rozłożył się na kanapie z pilotem w ręku i zaczął zwiedzanie kanałów.
Otworzyłam ją, by wstawić kanapki na jutro. Na górnej półce leżała cytryna.
Symbol moich marzeń, do kompletu którego brakowało jeszcze herbaty i cukru. Te znalazłam w szafce obok.
W dwu, ogromnych kubkach zaparzyłam bursztynowy napar, wsypałam cukier i wrzuciłam po plasterku cytryny.
Szczęśliwa i spokojna usiadłam obok braciszka, napawając się bezpieczeństwem i pozytywnie myśląc o jutrze.
Będzie dobrze.
Dzisiejszy dzień nie należał do najcięższych na szczęście. Wypoczęci po weekendzie pracownicy myśleli jasno i rozwiązywali większość problemów decyzyjnych sami. Zdarzało się, szczególnie w piątkowe popołudnia, że potrafili robić widły z takich bzdetów, że ręce człowiekowi opadały.
Dziś dopinaliśmy duży projekt, a fuszerki nie tolerowałem, nawet przy tych mniejszych.
Może jeszcze tylko tona maili.
Wyglądali, jak dwoje dzieci. I jak niby to drobne dziewczątko ma podołać czekającym ją obowiązkom?
Kolejne babiątko, które ugnie się pod naporem prac, będzie jęczało na pracę i płacę i zniknie.
Jak wiele poprzednich.
Ładną buźką nie zarobi tutaj...
Komentarze
Anonymous
Kiedy możemy spodziewać się kolejnej części??? Może nawet odrobinę dłuższej??? 😉 Ach no i powiedz proszę co z Agatką i jej długiem? Pozdrawiam Cię serdecznie. Leila
mika kamaka
Kolejna część “żyzni” się pisze i mam nadzieję dodać ją dzisiaj.
Co do Agatki to pisała, że wraca na święta i wtedy ja dorwę i wycisnę, jak cytrynę 😀
Kajjka
Tysz mam nadzieję, że dodasz dzisiaj, bardzo mi trzeba czegoś na własne odmóżdżenie, a to akurat fajnie mi się czyta 🙂
Anonymous
można spodziewać się dzisiaj tekstu?
mika kamaka
Jutro do połednia, dziś padam na pysk po długiej dniówce 😀
Kajjka
Buuuu, ale cóż nam począć 🙁 Wyśpij się chociaż 🙂