Zielone, niebieskie, ona (IV)

with 7 komentarzy

 

– Ubieraj się i wynoś!

Trochę ciężko było trafić stopą w nogawkę pod pełnym szału spojrzeniem stojącego nad nią mężczyzny. A on trwał w bezruchu, sącząc wino i tylko ciemne źrenice wskazywały, jak bardzo był wściekły.

– Ja… – zaczęła niepewnie, dopinając bluzę. Nie potrafiła rozszyfrować tego człowieka. Potrafił być namiętny, delikatny, aby zaraz potem brutalnie ją odepchnąć, zelżyć słowem.

– Powiedziałem wynocha!

– Jak mam dotrzeć do domu? Jesteśmy za miastem i…

– Gówno mnie to obchodzi.

Nie prosiła więcej. Nie przywykła do skamlenia o litość. Całe życie musiała stawiać czoła przeciwnościom i chociaż niejedną osobę zwiódł jej delikatny wygląd czy nieco nieśmiałe spojrzenie, to była jak trzcina, uginająca się przy silnym wietrze, ale nie do złamania. Poprawiła bluzę, założyła kaptur i wyszła. Minęła otwartą na oścież bramę, która z cichym szumem zaczęła zamykać się za jej plecami. Ani razu się nie obejrzała.

Stała na wąskim chodniku, w kompletnie nieznanym miejscu, patrząc na zimne światło księżyca i rozproszony blask przydrożnych latarni. Dookoła panowała cisza, w oddali widać było światła miasta. Nie miała pojęcia, ile kilometrów będzie musiała przejść, aby wrócić do domu. Bała się, jednocześnie nie pozwalając opanować się temu uczuciu. Zacisnęła zęby, pochyliła głowę i ruszyła przed siebie.

Nie miała pojęcia, jak długo już idzie. Może pół godziny, może dwie? To było mało ważne wobec faktu, że wygodny chodnik skończył się, zniknęły wysmukłe latarnie. Od niewyraźnej granicy miasta dzieliła ją pusta przestrzeń. Tam panowała ciemność. Czaił się strach. Nie pierwszy raz musiała go pokonać. Skuliła się, przyspieszając, aby jak najszybciej przebyć tę drogę.

Trudno powiedzieć, kiedy za jej plecami pojawił się samochód. Z wyłączonymi światłami sunął poboczem niczym cień, nieme zagrożenie, którego nie mogła zignorować. Z każdą minutą zmniejszał się pomiędzy nimi dystans. Przez chwilę myślała nawet, że to Iago pożałował swej złości, ale zaraz potem spostrzegła swą pomyłkę.

– Śledzisz mnie? – spytała, gdy auto zajechało jej drogę i wysiadł z niego mężczyzna.

– Ja? Nie – zaprzeczył lekkim tonem, zapalając papierosa.

– Czyżby?

– Nie boisz się tak sama… No wiesz! – uczynił nieokreślony ruch ręką. W świetle bladego księżyca widać było tylko zarys jego postaci, żadnych szczegółów. Był cieniem, głosem w mroku, intrygującym i wywołującym dreszcz.

– Nie boję się – odparła za spokojem, wbijając ręce w kieszenie.

– Żadnego koszmaru?

– Żadnego.

– Dlatego się nie boisz?

– Tak.

– Ciekawe – zamruczał, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Stąd te nocne spacery?

– Nie wierzę, że nie wiesz, jak się tutaj znalazłam.

Stanęła obok niego, opierając się o rozgrzaną maskę samochodu.

– Wiem. Mój drogi Iago wywiózł cię na to zadupie w sobie wiadomym celu. Nie mam pojęcia, czy tylko chciał zaliczyć, czemu, nawiasem mówiąc, się nie dziwię, czy też miał inny plan, ale na szczęście w porę się opamiętał. Nie lubię, gdy ktoś, nawet gdy tym kimś jest on, wchodzi mi w drogę.

Zaciekawił ją. Z oschłym policjantem musiało łączyć go coś więcej, niż zwykła przestępcza współpraca. Wspomniała ostatni sen i to nagle ją upewniło.

– Kim on dla ciebie jest? – spytała z wyraźnym zainteresowaniem. – Kochankiem?

– Broń boże! – Vasco aż się wzdrygnął. – Bratem. Przyrodnim. Po śmierci ojca mamusia znalazła sobie nowego przydupasa.

– Była hiszpanką?

– Tak. Nowy kochanek również.

– A twój ojciec?

– Matuszka Rosija – odpowiedział z rozbawieniem, zaciągając się dymem. – Porwał ją na zlecenie bogatego biznesmena, któremu wpadła w oko. Niestety, biznesmenowi się zmarło i tatko nie miał co zrobić z charakterną babą. Zamiast ją utopić w pobliskiej rzece albo zepchnąć do klatki z dzikimi tygrysami syberyjskimi, przeleciał ją w ramach moralnej rekompensaty. I tak biedak wpadł…

Nie mogła się nie roześmiać. Zabrała mu papierosa i się zaciągnęła. Dawno tego nie robiła, bo chociaż nauczyła się palić jeszcze w podstawówce, nie przepadała za nikotyną.

– Dobre, mocne – powiedziała, oddając mu papierosa. Zakasłała. – Nawet za mocne.

– To? Wydaje ci się. Jak chcesz coś mocniejszego, to mam w samochodzie.

– Nie. Tych rzeczy nie tykam. – Zadarła głowę, patrząc na chmury, za którymi schował się pyzaty, anemiczny księżyc.

– Może wódka?

– Późno jest. Podwieziesz mnie?

– Przecież po to się zjawiłem – zakpił. Ale była pewna, że ma rację. Nie trafił tutaj przypadkiem. Musiał ją śledzić.

– Masz już pomysł na moje zejście z tego padołu? – spytała z ciekawością.

– Mam. Ale ciii! – położył palec na jej ustach. – Nic nie powiem. Pamiętaj, nie wolno oszukiwać. Jestem alergikiem, jeśli chodzi o kłamstwa. Gdzie nauczyłaś się tak dobrze mówić po angielsku? Nawet akcent masz lepszy ode mnie.

– Najpierw robiłam to sama, później w domu obok zamieszkała kobieta, która kiedyś uczyła tego języka. Skorzystałam z okazji, no i miałam do nauki prawdziwy talent. Ukryła się przed światem, by czekać na śmierć. Podobno kogoś straciła, ale nigdy nic nie powiedziała, nawet mnie.

– Może wyśniłaś, że kiedyś będziesz tego potrzebować?

– Raczej przemyślałam. Nigdy nam się nie przelewało. A gdy do tego doszła śmierć ojca i choroba matki… – umilkła, zagryzając wargi. Nie chciała tych wspomnień. Ukryła je głęboko, bardzo głęboko, gdzieś w najdalszym zakątku umysłu. Lecz one i tak powracały. Bolesne, rozczarowujące. – Będziesz zły, ale skłamałam. Mój dar… Tylko raz nic mi się nie śniło.

– Ojciec? – spytał domyślnie, rzucając na bok niedopałek papierosa.

– Tak.

– Zastanawiałaś się dlaczego?

– Tysiące razy.

– Opowiesz o innych swoich snach?

– Wolałabym nie. Naprawdę jest późno, a ja jutro idę do pracy.

Nie odpowiedział. Obrócił się i pchnął ją na maskę samochodu. Bezwładnie opadła na nią plecami, zaskoczona jego postępowaniem. W końcu też mogła zobaczyć więcej szczegółów; błyszczące oczy, tym razem czarne jak studnie bez dna, drapieżny uśmiech, odsłaniający śnieżnobiałe zęby. W zasadzie to był szczupły, zbyt szczupły, jak na siłę z jaką przypierał ją do stygnącej blachy. Włosy miał wzburzone, kilka kosmyków opadło na czoło, brodę elegancko przystrzyżoną i chyba dłuższą niż poprzednim razem. Uniosła ramię i dotknęła szorstkiego policzka. Palcem wskazującym rysowała na nim esy floresy, musnęła usta, powiodła wzdłuż linii brwi. Milczał, jedynie się nad nią pochylając.

– Odwiozę cię. Ale najpierw…

Słowa przekuł w czyny. Pocałował ją. Nic brutalnego, zaledwie lekki dotyk, muśnięcie. Ich usta spotykały się i rozstawały, kleiły się i ocierały. Zarzuciła ramiona na jego szyję, objęła nogami wąskie biodra. Wtuliła się w niego, jakby chciała sprowokować do bardziej energicznego działania. Lecz tak naprawdę powodem była samotność, a silne męskie ramiona potrafiły dać, chociażby namiastkę otuchy.

– Lauro... – ciepły oddech owionął jej policzki. – Nie powinniśmy. Z każdym spotkaniem coraz mniej nad sobą panuję. A nie mam w zwyczaju sypiać ze swoimi ofiarami.

– A ta kobieta w hotelu? Kim dla ciebie była? – spytała z ciekawością. Przerwał pocałunek, chociaż wciąż się nad nią pochylał, mierząc nieodgadnionym spojrzeniem.

– Zleceniem.

– To takie dziwne – teraz przeczesała palcami jego włosy. – Pusta droga gdzieś na hiszpańskiej prowincji, ja i człowiek, który by mnie zabił z zimną krwią, gdybym nie zmieniła biegu wydarzeń.

– Zabiłbym – potwierdził. Poruszał biodrami, ocierając się o wnętrze jej ud twardą jak kamień męskością. Rozbawiło go to, że nie miał pojęcia, iż tak szybko może osiągnąć stan takiego podniecenia. – Rozepnij bluzę.

Nie droczyła się, nie przekomarzała. Zrobiła, o co prosił, podciągając do góry materiał koszulki. Natychmiast wtulił twarz w nagie piersi, zaczął je całować, przygryzać sterczące sutki, masować rękoma z taką siłą, że pojękiwała, protestując. Chyba nie po raz pierwszy dotarły do Laury dwie rzeczy: była bezbronna w jego ramionach, a on w jej objęciach. Zaczynali od rozmowy, ale panujące między nimi erotyczne napięcie, sprawiało, że żadne z nich nie potrafiło się oprzeć drugiemu. Przy poprzednim spotkaniu nie była tego świadoma, dopiero teraz zaczynała więcej rozumieć.

– Zawieź mnie do domu – poprosiła, wzdychając. Lecz on miał inne plany. Napierał na nią z całej siły, jakby chciał pokonać barierę ich ubrań. Poruszał się też jak podczas normalnego stosunku. Całował ją. Pieścił. Kompletnie oszalał. Mało brakowało, a zdarłby z niej ubranie i kochał się tutaj, na środku drogi, u schyłku nocy. Ale seksu nie miał w planach, a zwykł trzymać się tego, co ustalił. Dlatego wolał zadowolić się półśrodkami. Stosunek bez stosunku, seks bez seksu. A przecież miało to równie obezwładniającą moc, co prawdziwe, solidne rżnięcie. Nawet większą. Dziewczyna wiła się pod nim, wychodziła mu naprzeciw, unosząc biodra, obejmowała, odpowiadała na pocałunki. Czuł jej paznokcie na swojej skórze, gorący, chrapliwy oddech, widział rozkosz malującą się pod wpół przymkniętymi powiekami. Może i oszalał, ale ona razem z nim. Całą sobą wołała o więcej.

– Proszę!

– Najpierw… umowa… – wycharczał. Znajdował się u skraju wytrzymałości. Księżyc umknął ciemnej chmurze i w jego blasku dostrzegł znacznie więcej. Rozchylone usta, rozszerzone źrenice, malujące się w nich bezkresne pożądanie. Też go pragnęła. Podnieciło go to bardziej niż cokolwiek innego. Tak, podnieciło go jej podniecenie. Niewiele brakowało, a by się złamał. Jak nigdy wcześniej pragnął zerwać z siebie ubranie, skończyć to tak, jak powinno się kończyć. Natarł na drobne ciało z jeszcze większą siłą, zmiażdżył brutalnym pocałunkiem kobiece wargi. Ruch języka zgrał z ruchami swych lędźwi. Krzyknął głucho, przeciągle, gdy nadeszła ekstaza. Drżał, tak samo jak wtulona w niego dziewczyna.

– Nie możemy więcej się spotykać – odezwał się w końcu, podnosząc i prostując. Potem pomógł zrobić to samo milczącej Laurze. Niby przypadkiem musnął jej krocze, wyczuwając wilgoć na materiale spodni. Był pewien, że to nie jego sprawka.

– Nie możemy – potwierdziła z powagą. Co za ulga, że było tak ciemno i nie mógł dojrzeć wyrazu jej twarzy, poczerwieniałych policzków, gniewu w oczach. Była wściekła na samą siebie, bo jakim prawem tak szybko mu uległa? Cholera! Gdyby chciał, to przeleciałby ją tu i teraz bez żadnego sprzeciwu z jej strony! Wszystko przez tego kretyna Iago. Po co wywoził ją na to zadupie? A no tak, prawda. Też chciał ją zaliczyć.

Bez słowa, odwracając głowę tak, aby nie mógł złowić jej spojrzenia, zajęła miejsce w samochodzie, zapięła pas, chociaż z boku dobiegło ją drwiące parsknięcie. Zawsze zapinała pas. Jej ojciec zginął, bo tego nie zrobił. Dlatego ona to robiła.

Nie pytał, pod jaki adres ją zawieźć. Nie odzywał się. Siedział zamyślony, jakby i on zastanawiał się nad istniejącą pomiędzy nimi więzią. Laura nie miała bladego pojęcia o tym, że coraz częściej spędzał czas na śledzeniu i obserwowaniu jej skromnej osoby. Chyba nawet by ją to przeraziło.

W końcu dojechali na miejsce. Już miała wysiadać, gdy chwycił przegub jej ręki.

– Jemu nie pozwoliłaś na więcej niż pocałunek, prawda?

– Nie – odparła zdziwiona.

– Dlaczego?

– Nie wiem. Po prostu tak wyszło.

– Kłamiesz. Dlaczego?

– Nie kłamię – zdenerwowała się. – Puść moją rękę!

– Dlaczego? – warknął takim tonem, że skuliła się z przerażeniem na siedzeniu. Pomyślała, że przez to wszystko zapomniała, iż ma do czynienia z bezlitosnym mordercą, poniekąd szaleńcem, który będzie chciał ją zabić w możliwie najbrutalniejszy sposób. Bez powodu, po prostu dla zabawy. Zapomniała o tym, bo to szaleństwo czaiło się w głębi jego oczu, głębi, której nie mogła dostrzec w ciemności nocy.

– Wtedy pomyślałam, że jeśli chcę od niego czegoś więcej niż seksu jednej nocy, to muszę przerwać.

– Czyli ze mną nie chcesz nic więcej niż seksu? – spytał z przekąsem.

– Przy tobie trudno mi się opanować.

– Przecież masz świadomość, że cię zabiję?

– Tak, mam.

– To cię podnieca?

– Nie, to mnie rozczarowuje. – Nacisnęła klamkę i wysiadła bez pożegnania. Nie uszła daleko. Dogonił ją, objął w pasie i przytulił.

– Chyba rozumiem – wyszeptał. – Proszę Lauro, nie zawiedź mnie. Wtedy i ja nie zawiodę ciebie.

– A jeśli mi się nie uda? Zabijesz mnie?

– Tak. Zrozum, będę musiał – dodał z żalem, kołysząc ją w swoich ramionach. – Zawsze to robię, bez względu na wszystko. Nie mam wyboru. Żadnego innego wyjścia. Jeśli rozczarujesz mnie, to jednocześnie przestaniesz mnie fascynować. Zniknie powód, dla którego darowałem ci życie.

Miała ochotę powiedzieć, że jest zdrowo pokręcony. Lecz milczała, dopóki nie pocałował jej na pożegnanie i zniknął, rozpłynął się, jak niektóre sny w świetle poranka.

***

Nic.

Żadnych snów, żadnego przeczucia, że coś jej umknęło.

Szare, podobne do siebie dni. Upalne noce, podczas których zaspokajała się własną dłonią i wyobraźnią. Skrupulatnie odliczane pieniądze, wpłacane na konto. Rozmowy z matką, która dzwoniła dwa razy w tygodniu, namawiając ją na powrót. Ciekawe? Może też wyśniła coś złego? W końcu taki dar nie bierze się z powietrza.

Wracając z pracy, wyjęła ze skrzynki ulotkę. Zaciekawiła ją, bo było na niej napisane, że pewna bardzo znana restauracja poszukuję kelnerek na prywatne przyjęcia, posługujących się językiem angielskim w stopniu perfekcyjnym. Nieufna z natury, nie od razu zdecydowała się zadzwonić pod podany numer. Lecz tę nieufność zwyciężyły kwestie finansowe – nieźle płacono, nawet jak na tutejsze warunki. W końcu sięgnęła po telefon, ale zanim zaczęła rozmowę, upewniła się, że chodzi tylko o pracę kelnerki. Zapewniono ją, że jak najbardziej i zaproszono do biura, które mieściło się w samym centrum.

Zjawiła się punktualnie. Przyglądając się uważnie pozostałym kandydatkom, pomyślała, że nie ma szans. Ale dostała tę pracę. Umowę podpisała na miejscu, została też poinformowana o jednodniowym szkoleniu. Nie mogła ochłonąć ze zdumienia. Była też szczęśliwa, bo dzięki temu zatrudnieniu będzie mogła zarobić więcej pieniędzy. I szybciej wrócić do domu.

Pierwsze przyjęcie nie wyróżniało się niczym szczególnym. Było kameralne, zaledwie na kilka osób, w dodatku starszych, które spotkały się po latach i postanowiły to uczcić. Odbyło się w eleganckiej willi na przedmieściach, otoczonej przez wspaniały ogród. Laura wróciła pełna satysfakcji, bogatsza o kilka nowych doświadczeń i banknotów w portfelu, bo cała obsługa została obdarzona szczodrym napiwkiem. Potem były kolejne, bardziej męczące, trwające czasami do białego rana. Bywało, że wracała do domu, brała kąpiel i szła do następnej pracy. Na szczęście później mogła to odespać. Była tak zajęta, że już nie rozmyślała ani o przystojnym, niedostępnym inspektorze, ani o jego szalonym, seksownym braciszku. Zapomniała o nich, lecz oni nie zapomnieli o niej.

– W pokoju czeka na ciebie niespodzianka – oznajmiła tajemniczym tonem Wiki, gdy zmęczona Laura wróciła wieczorem do mieszkania. – Idź, zobacz!

Posłuchała bardziej dla świętego spokoju niż z zaciekawienia.

Na niskim stoliku stał ogromny bukiet róż. Pyszniących się czerwienią, pachnących czymś zakazanym. Podeszła bliżej i wyjęła z kwiatów niewielkich rozmiarów kopertę. Otworzyła ją, przeczytała krótką wiadomość. Przeprosiny i coś więcej. Na końcu zamarła w bezruchu, czując, jak na policzki wypełza zdradliwy rumieniec.

– I co? Wiesz już od kogo? – Natrętna Wiki zajrzała przez jej ramię. – Wiesz?

– Tak. To zaproszenie na kolację.

– O Boże! Jakie to cudowne! Kiedy?!

– Jutro.

– Masz dziwną minę – powiedziała surowo druga ze współlokatorek, wchodząc do pokoju. – Nie chcesz chyba odmówić?

– Bo ja wiem…

– Dziewczyno! To tylko kolacja!

W końcu się zgodziła. Bo dlaczego by nie? Więcej mogła zyskać niż stracić. Poza tym skoro chciał przeprosić… Pojawiła się nadzieja, lecz Laura powitała ją z niechęcią, z wrodzoną ostrożnością podchodząc do mało wyrazistych obrazów podsuwanych przez wyobraźnię.

Bardzo długo zastanawiała się, co powinna ubrać. Na co dzień nosiła wytarte dżinsy różnej długości oraz luźne koszulki. Kiedy wybierała się z dziewczynami na drinka, strój może był mniej niedbały, ale wciąż mało elegancki czy kobiecy. Tym razem chciała, aby było inaczej. Po raz pierwszy od bardzo dawna zapragnęła się poczuć w pełni kobietą, seksowną, uwodzicielską, jedyną w swoim rodzaju.

Wybrała biel, może i przekornie, bo przecież był to kolor niewinności i czystości, a jej myśli wcale nie były takie niewinne. Sukienka nie miała głębokiego dekoltu, chociaż kusząco odsłaniała ramiona i prawie całe nogi. Rozkloszowana, z odrobiną koronki, dziewczęca, a jednocześnie uwodzicielska. Przeglądając się w lustrze, ze zdziwieniem zastanawiała się, kiedy udało jej się tak znakomicie opalić? Biel i miodowy odcień skóry idealnie się uzupełniały. Włosy rozpuściła, pozwalając im swobodnie opadać na plecy. Na nogi założyła jedyne wyjściowe buty, jakie miała. Sandałki na smukłym obcasie, w kolorze szampana. Uwieńczeniem była szminka podkreślająca kształt ust, uwypuklająca ich naturalną barwę.

Pierwszy raz będąc w tym mieście skorzystała z taksówki. Stojąc pod eleganckim, niewątpliwe drogim i snobistycznym lokalem, nagle raz zwątpiła w to, co robi. Może jednak należało odmówić? Jednak teraz było za późno na takie rozważania. Laura głęboko odetchnęła i starając się nie potknąć, bo jednak nieczęsto nosiła buty na takim obcasie, weszła do środka. Elegancki kelner poprosił ją, aby podążyła za nim. Lawirowali pomiędzy stolikami, aż w końcu znaleźli się na tyłach restauracji. Pod gołym niebem, w mroku nocy rozświetlonej gwiazdami i drżącymi w lekkich podmuchach wiatru płomieniami świec. Tutaj było znacznie bardziej kameralnie, zaledwie kilka stolików oraz niewielkich rozmiarów parkiet. Na podwyższeniu, w samym rogu, na fortepianie przygrywał ciemnoskóry pianista, a towarzyszyła mu kobieta w ogniście czerwonej sukience, o seksownym głosie.

Laura rozejrzała się spłoszona, ale od razu go dostrzegła. Wstał i teraz podążał w jej stronę. Ubrany był cały na czarno; spodnie, marynarka, koszula, wszystko to było w kolorze atramentowej czerni. Obudził w niej przerażenie i nieoczekiwaną fascynację.

– Dziękuję że przyjęłaś zaproszenie.

Jakże inne słowa od tych wypowiedziany przez niego, gdy widzieli się po raz ostatni. Wtedy patrzył na nią z wściekłością, potraktował brutalnie i nieludzko. Teraz w ciemnych oczach widziała słabo maskowany podziw. I kiełkujące pożądanie.

– Skoro to przeprosiny…

Objął ją, poprowadził do stolika, odsunął krzesło. Potem już tylko siedział nie spuszczając z niej roziskrzonego spojrzenia czarnych oczu. Nie odzywał się. To na niej spoczął ciężar rozmowy. Rozpoczęła banalnym tematem pogody, potem gładko przeszła do pytań o jego pracę. Odpowiadał półsłówkami, jakby ta konwersacja była mu nadzwyczaj obojętna.

Jedzenie było wyjątkowo smaczne, ale od mocnego wina zakręciło jej się w głowie. W oczach Iago widziała z trudem tłumione emocje. Te pozytywne i te, których powinna się bać. Było w nim coś mrocznego, co jednocześnie pociągało i odpychało. Tak samo jak u Vasco, chociaż dzisiaj jej uczucia wydawały się wyjątkowo intensywne. Może wpływ miał na to wypity alkohol? Tego nie umiała powiedzieć.

A potem poprosił ją do tańca.

Znaleźli się na środku niewielkiego parkietu, wśród innych par.

Uniosła rękę. Położyła ją na jego ramieniu. Spojrzała w górę, prosto w chmurne oczy. Zadrżała, gdy ją objął. Delikatne dźwięki muzyki nie zagłuszyły panującego wokół szmeru rozmów. Lecz to nie miało znaczenia. Nic nie miało znaczenia, prócz dotyku ich ciał, zapachu podniecenia, niewymuszonej bliskości. Lekko się pochylił, kołysząc ją w ramionach. Patrzył uważnie, z niesłychaną powagą, bez chłodu w ciemnych źrenicach, który tak odpychał. Patrzył, jakby widział ją po raz pierwszy. A może właśnie tak było? Może to co ujrzał w jej oczach, było lustrzanym odbiciem jego pragnień? Tak doskonale ukrytych, że nawet on sam już o nich nie pamiętał. Gdzieś w tle ochrypły kobiecy głos wyśpiewywał o miłości, tej wiecznej i koniecznie nieszczęśliwej, wyciągał wysokie c, prześcigając się w tym z towarzyszącym mu fortepianem. Z półmroku wynurzały się wtulone w siebie pary, znikały i pojawiały się. Lecz oni zapomnieli o innych ludziach, o całym świecie. Tak boleśnie świadomi swej cielesności, pełni głodu, a mimo to ulegający niepewności. Ona przez wrodzoną nieśmiałość. On raczej z przyzwyczajenia, bo przecież nigdy nie wierzył w coś więcej niż seks. Nigdy niczego więcej nie pragnął. Może dlatego nie rozumiał tego, co go dręczyło, spalało od środka, sprawiło że nie mógł o niej zapomnieć? Może dlatego brutalność przeplatała się z czułością?

Jego ramię zacisnęło się wokół wąskiej talii. Usta rozchyliły się, jakby w oczekiwaniu na pocałunek. W oczach pojawił się blask głodu. Laura uśmiechnęła się, bo pomimo skromnego doświadczenia, zrozumiała czego pragnął przytulony do niej mężczyzna. W tym wypadku nie był nieprzenikniony. Nie potrafił być. Przesunęła dłonią na jego kark, odchyliła do tyłu głowę. Złociste loki opadły na plecy, rozsypały się, otaczając szczupłą twarz dziewczyny złocista aureolą. W mroku wieczoru, w świetle prześwitującego przez skłębione obłoki księżyca, w panującej pomiędzy nimi ciszy, wydała mu się nieskończenie piękna, urodą trudną do opisania, ciężką do zdefiniowania za pomocą zwykłych słów. Sycił się tym widokiem, karmił bliskością, ulegając magii chwili, takiej która czasami trafia się raz na całe życie. W oczekiwanie na coś, co nieuchronnie musiało się pomiędzy nim wydarzyć. Był tego tak pewien, jak każdego swego oddechu.

– Wrócimy do stolika? – Bardziej odczytał znaczenie tych słów z ruchu warg niż usłyszał. Zbyt mocno był skoncentrowany na własnych uczuciach i myślach. Chciał zaproponować, by zrezygnowali z kolacji i pojechali prosto do niego. Lecz te słowa ugrzęzły mu w gardle. Nie chciał ich, nie chciał, by zawisły pomiędzy nimi, zniszczyły nastrój chwili. Były niepotrzebne. No i bał się zaryzykować. Co by było, gdyby się zgodziła? Nie, nie ona!

– Chodź – powiedział cicho, pociągając ją za sobą. – Skończymy i przejdziemy się. Noc jest jeszcze młoda. I ciepła.

– Akurat chłodu się nie obawiam. – Wdzięcznie zajęła miejsce na podsuniętym jej krześle.

– A mnie? – Nie miał pojęcia, dlaczego o to spytał.

– Czy gdybym się ciebie obawiała, byłabym tu teraz? – spojrzała z wyrzutem.

– Raczej nie.

– Na pewno nie.

Nie miał pojęcia co jadł. Nie czuł smaku wina, które wybrał z taką starannością. Inny głód palił jego wnętrzności. Ale nie chciał na razie go zaspokajać. Nie rozumiał dlaczego, ale nie chciał. Poza tym Vasco wpadłby w szał… Iago na moment zmarszczył brwi, wykrzywiając z niechęcią usta. Laura spojrzała na niego z uwagą. Ciemne oczy odzyskały ten nieprzyjemny błysk, wyrachowanie, chłód. Westchnęła, odstawiając pusty kieliszek. Nawet jeśli dała się ponieść magii chwili, poszybowała na skrzydłach wyobraźni, to właśnie została brutalnie ściągnięta na ziemię. Iago nie był mężczyzną, którego tak prosto było rozszyfrować. A może usiłowała sforsować mury, których nie było? Może wcale nie krył w swoim wnętrzu niczego więcej, prócz przemarzniętej duszy i serca z kamienia? Czarował, uwodził, udawał i to wszystko. Czy była dla niego kimś wyjątkowym czy kolejną zdobyczą, obiektem polowania, przedmiotem rywalizacji z bratem?

– Idziemy? – Mało jadł. Siedział w bezruchu, obserwując każdy jej ruch, każdy gest. Twarz znów miał nieprzeniknioną, spojrzenie beznamiętne. Tylko w jego głosie wychwyciła coś nietypowego, coś, czego wcześniej tam nie było.

– Tak.

Nawet nie pytała, czy ma się dorzucić do rachunku. Była pewna, że taka propozycja tylko by go rozzłościła, może w najlepszym wypadku zirytowała. Ujęła podane sobie ramię, rzucając nieśmiałe spojrzenie w kierunku swego towarzysza. Pomyślała, że to była najbardziej niezwykła randka, na którą miała okazję się umówić. Tylko czy powinna się temu dziwić? On też był niezwykły.

Ulice powoli pustoszały, a oni szli w milczeniu. Iago włożył ręce do kieszeni, Laura nadal opierała się na jego ramieniu. Patrzyli przed siebie, ale i tak byli niemal do bólu świadomi swej obecności, wzajemnej fascynacji. Zwracali uwagę każdej mijającej ich osoby. Nawet niektóre auta zwalniały. On, wysoki, ciemny, mroczny. Ona delikatna, złocista niczym słońce. Dotarli do mostu i dopiero tam przystanęli.

– Piękny widok – wyszeptała, puszczając jego ramię i opierając się o barierkę. I zadrżała pod wpływem nagłego podmuchu wiatru. Od razu wykorzystał okazję. Zdjął marynarkę, otulił ją, zamknął w objęciach. Podbródek oparł o czubek jej głowy, gapiąc się w rozświetloną panoramę miasta, tę powyżej linii wody, i tę poniżej, będącej tylko odbiciem.

– Nie jesteś zbyt rozmowny.

– Nie jestem.

– I wyglądasz na zamyślonego?

– Mam kilka problemów, których jeszcze nie rozwiązałem – mruknął, przymykając powieki i zaciągając się zapachem jej włosów. Miał wrażenie, że pachniały słońcem, łąką pełną kwiatów, czymś co kusiło i pogrążało jego zmysły w chaosie.

– W pracy?

– Także.

– Czy jednym z nich jest on?

– Nie. Vasco nie bywa problemem, ale ich źródłem.

– Czy to nie to samo? – Z premedytacją oparła się o niego całym ciałem, z premedytacją, prawie że niezauważalnie poruszała biodrami. Nie chodziło o seks, ale o wyraz fascynacji, który pojawiał się jego oczach, niecierpliwości w dotyku silnych, a jednocześnie delikatnych dłoni. Doskonale pamiętała ich pierwszy i drugi pocałunek. To, że wtedy brutalnie ją odepchnął, każąc się wynosić. A potem tak niespodziewanie zaprosił na kolację. I traktował jak ukochaną kobietę. Nie miała pojęcia, jak blisko była prawdy. On również tego nie wiedział, bo skąd? Związki, które zawierał, był wynikiem chłodnej kalkulacji albo zwykłego pożądania. Tajemnice, które skrywał, nie pozwalały na głębsze zaangażowanie. Nie wiedział jak bezbronnym się stawał w towarzystwie Laury. Na początku pragnął jedynie zaspokoić zmysły. Gdy trafił na jej opór, wpadł w szał. Miał jednak sporo czasu, aby to sobie przemyśleć. Bezsenne noce, które spędzał, wpatrując się w sufit, może nie sam, ale w samotności. Nudne poranki, przewidywalne wieczory. Pieniądze, które całkiem straciły na znaczeniu. Aż do chwili, gdy podjął decyzję. Jeszcze nie rozumiał jej znaczenia, nie potrafił dostrzec, czym mogła dla niego się stać. Jeszcze.

– Zrobiło się późno. Powinnam wracać.

– Późno? – Zdziwieniem zareagował na te słowa. – Dopiero północ.

– Wstaję o siódmej do pracy. – Chciała wyplątać się z jego objęć, ale nie pozwolił na to. – I raczej nie ma zmiłuj się. Ale dziękuję za zaproszenie. To moje pierwsze takie wyjście.

– Pierwsze?

– W towarzystwie mężczyzny tutaj, tak. – W końcu udało jej się wyswobodzić. Lecz gdy odwróciła się, stanęła naprzeciwko, już wiedziała, że to nie był dobry pomysł. Iago obie dłonie położył na barierce, po obu stronach jej ciała. Pochylony, oczy miał czarne, czernią matową, głęboką, całkiem bez wyrazu. Szalone. Oddychał szybko, jakby przed chwilą przebiegł całkiem spory dystans. Wiatr potargał mu włosy, blask księżyca dodał tajemniczości.

– Jak… – zaczął, a potem nagle się zreflektował. Lecz chociaż zdołał stłumić cisnące się słowa, nie potrafił zapanować na spalającymi go od środka pragnieniami.

Pocałował ją.

Po raz trzeci, po raz kolejny.

Nie tak jak poprzednio, z zaskoczenia czy z wyrachowania.

Pocałował, bo nie potrafił się temu oprzeć.

Miała takie miękkie, gorące wargi. Uległe, lekko wilgotne, pełne słodyczy. Podniecające. Odurzające każdym milimetrem, każdym zakamarkiem. Objął, przytulił, nie przerwał pocałunku. Nie odepchnął, gdy nieśmiało splotła palce na jego karku, gdy wtuliła się całą sobą. Nie rozzłościł się, gdy nie pozwoliła na więcej. Jedynie ponuro się uśmiechnął.

– Muszę wracać – wyszeptała.

– Złapię taksówkę.

Przytulona do jego boku, patrzyła na uciekające w tył budynki. Nie przeszkadzało jej milczenie. Dzięki ciszy potrafiła zrozumieć o wiele więcej, niż mógłby jej wyjawić za pomocą słów. Przypomniał jej się Vasco, ale to wspomnienie było jakieś blade, zupełnie bez wyrazu. Trochę się tym zmartwiła, ale czym prędzej przegoniła to zmartwienie. Była zbyt rozkojarzona, zbyt zmęczona. I pełna nieśmiałej nadziei.

– Odprowadzę cię.

– Nie mieszkam sama. – Ze śmiechem oddała mu marynarkę. Zmarszczył z niezadowoleniem brwi.

– Wiem. Tylko odprowadzę.

– Przecież to zaledwie kilka metrów – obejrzała się za siebie.

– Nie bądź śmieszna. To niebezpieczna okolica.

– Jakoś przeżyłam te trzy miesiące.

– Chcesz się pokłócić na pożegnanie?

– Nie. – Tym razem bez sprzeciwu pozwoliła, aby ją objął. I z niechęcią zareagowała na moment, w którym ją puścił, bo znaleźli się przed drzwiami mieszkania.

– To była najbardziej niezwykła randka na jakiej byłam – powiedziała, kładąc dłoń na klamce.

– Randka?

– Kolacja – dodała ugodowo. Nie spodobał jej się błysk gniewu w ciemnych, po kociemu zmrużonych oczach. – Przepraszam, źle się wyraziłam.

– To na pewno nie była randka – odparł, a w jego głosie dźwięczała stal. – Moje randki nie kończą się pod drzwiami, a w łóżku, które stoi w sypialni mojego domu. Solidnym rżnięciem. I to wszystko.

– W takim razie masz rację. – Pochyliła głowę, włosy opadły zasłaniając posmutniałą twarz. Trudno powiedzieć, co wywołało smutek, słowa czy zawarta w nich jawna pogarda. – To była jedynie kolacja.

Powinien był coś zrobić, coś powiedzieć. Może nawet znów ją pocałować. Ale nagle wróciła dawna hardość, pojawił się gniew, że tak daleko zabrnął w niepotrzebną znajomość. Niby co chciał tym osiągnąć? Rozdrażnić Vasco? Sprowokować go do działania? Odwrócił się i zbiegł po schodach, podczas gdy ona zniknęła za drzwiami mieszkania.

Zamknęła je, starając się nie czynić hałasu, potem oparła się o nie plecami.

– Wszystko zepsułeś idioto – wyszeptała. – A może nie? Może właśnie tak to powinno wyglądać? Może w ogóle nie powinnam była zgadzać się na to spotkanie?

Tak, może.

Komentarze

  1. J
    J.
    | Odpowiedz

    Babeczko, Ty serca nie masz – przerywać w takim momencie…
    Po cichu liczyłam na to, że to jednak Vasco zaprosił ją na kolację – jakoś mam słabość do niego, to pewnie przez te oczy ;D

    • Babeczka
      | Odpowiedz

      Vasco też ją na coś zaprosi ;-)))

  2. Anonim
    | Odpowiedz

    Noo nie, nie masz serca Babeczko 🙁 tak liczyłam, że do czegoś dojdzie 🙂

    • Babeczka
      | Odpowiedz

      Wiem 😉 Okrutna ze mnie baba ;-)))

  3. Jo Winchester
    | Odpowiedz

    Również sądziłam, że to Vasco ją zaprosił. Nasza bohaterka jest rozdarta pomiędzy dwoma mężczyznami. Teraz mi przyszło na myśl, czy jeśli Vasco podejmie próbę jej zabicia, to czy Iago zechce ją obronić? Jeśli oczywiście naprawdę zależy mu na dziewczynie.

  4. T
    Tony Porter
    | Odpowiedz

    Trzeba Iago przyznać, ze potrafi się zachować. A i wcale nie jest tak cyniczny, jakby się mogło zdawać, skoro trochę wiary w ludzi jednak posiada. A konkretnie – w Laurę. Uważa, że nie zgodziłaby się pojechać do niego: „Nie, nie ona!” No, to byś się stary mocno zdziwił, wiedząc co to złotowłose „niewiniątko” wyprawiało z twoim bratem. Jeśli Laura myśli o Iago poważnie, to niech zacznie myśleć głową i przestanie się ślinić do Vasco. Dwóch „srok” – i to takich „srok”! za ogon nie złapie:)

  5. Babeczka
    | Odpowiedz

    Nic nie napiszę, nic nie zdradzę 😉 Wkrótce wiele się wyjaśni, potem pogmatwa, no a jeszcze później…

Leave a Reply to Babeczka Anuluj pisanie odpowiedzi