***
Rozdział 2
Mój świat, twój świat
Siedząc na ławce kobieta ze znużeniem odgarnęła ciemne kosmyki włosów. Panujący dziś upał był przytłaczający. Nie miała nawet ochoty na realizację kolejnego zlecenia, postanawiając zaczekać do wieczora, chociaż zazwyczaj wolała pracować w dzień, zwłaszcza w pełnym blasku słońca. Już dawno odkryła, że zarówno zjawy jaki i złe duchy są wtedy dziwnie niemrawe, ospałe i pozbawione energii.
Szeroko ziewnęła, a potem sięgnęła po zimną kawę i powoli ją sączyła, leniwie przyglądając się przechodzącym ludziom.
Jak mało oni wiedzieli. Jak wiele kryło się przed ich wzrokiem. Niewiele było osób takich jak ona, mogących zajrzeć za ukrytą zasłonę i zobaczyć międzyświat, jak go kiedyś nazwała.
Pierwsza zasada – nikomu o tym nie mówić, bo nie zyskasz nic, prócz łatki opętanej wariatki.
Druga zasada – przy innych nie okazywać strachu, gdy jakaś upiorna, powykrzywiana zjawa wyskoczy nagle zza rogu czy pojawi się na twojej drodze.
Trzecia zasada – nie liczyć na tego drania, któremu kiedyś zaufała i pomogła, a on ją zawiódł. Dopiero po długim czasie domyśliła się, że podał zmyślone imię, aby nie mogła go wezwać. Zresztą czego się spodziewać po facecie, któremu oczy świeciły się na czerwono, a uzębienie przypominało wampirze.
Do dziś nie miała pojęcia, kim mógł być.
Na samym początku wszystko wydawało się przerażające, ale z biegiem czasu zrozumiała, że zjawy i zły duchy mogą ją tylko przestraszyć, lecz nie potrafią jej skrzywdzić. Gorzej było z potworami, jak nazywała tych, co wyglądali jak ludzie, ale ludźmi nie byli. Wampiry, wilkołaki, strzygi, nimfy, syreny, zdegradowane bóstwa, albo takie, których wyznawcy już dawno o nich zapomnieli. Cały świat się od nich roił, ale mało kto o tym wiedział.
Z rozbawieniem przypomniała sobie pierwszą część filmu Men in black, jak oszołomiony Will Smith dowiedział się, ilu znanych i wpływowych ludzi okazało się kosmitami. Ta rzeczywistość nie potrzebowała żadnego ufo, bo i tak była zdecydowanie zbyt barwna. I okrutna w prawie silniejszego, chociaż to właśnie temu starała się przeciwstawić Selene. Walczyła ze strzygami, przepędzała demony i starała się nie zostać zdemaskowana.
Najgorsze były wampiry, bo niewiele przypominały te z filmów czy książek. Nie bały się słońca, wody święconej czy czosnku. Znakomicie kamuflowały i Selene sama nieraz miała wątpliwości, czy to człowiek, czy wampir. No i pomiędzy bajki należało wsadzić twierdzenie, że zarażały przez ugryzienie. Przez ugryzienie można było jedynie zasilić szeregi duchów, a nie stać się nadprzyrodzoną istotą.
- Szefowo! – Mocne klepniecie w plecy wyrwało ją z zamyślenia. – Przepraszam za spóźnienie. Młody znów ma rozstrój żołądka i musiałam wezwać opiekunkę.
- Trzeba było dać znać, zlecenie nie jest pilne. – Spojrzała na rumiane policzki Sary, jej obecnej asystentki, która co prawda duchów nie widziała, ale za to była znakomicie zorganizowana, a księgowość to mogłaby prowadzić w mafii, a nie w nędznym biurze detektywistycznym. Tak, właśnie pod tym szyldem działała od ponad sześciu lat, całkiem nieźle przy tym zarabiając. Głównie na egzorcyzmach, seansach spirytystycznych i innych głupotach, od czasu do czasu ruszając na poważniejsze akcje.
- Pojutrze jedziemy na wakacje – przypomniała jej Sara, zajmując miejsce obok i podając rożek z frytkami. – Twoje ulubione, grube, z sosem majonezowym. Lepiej załatwić to dzisiaj i mieć z głowy.
- Masz rację – westchnęła Selene, poprawiając ciemne okulary, które zjechały jej z nosa. – Zjem i jedziemy. To kawałek za miastem. Opuszczony dom na skraju lasu.
- Natrętny duch? Komu on tam przeszkadza?
- Nie wiem czy duch. Raczej coś, co przynosi pecha, bo żadna inwestycja w okolicy się nie udaje. Nieszczęśliwy wypadek samochodowy, nagminne zawały i wylewy, ludzie, którzy zginęli nagłą śmiercią w pobliżu. Zdecydowanie coś jest na rzeczy i nie są to duchy.
- Nie zaprzeczam, w końcu to ty jesteś specjalistką. Dobrze płacą?
- Tysiąc zaliczki i dwa po zakończeniu zadania.
- Mało.
- Nie bądź pazerna, to robota na dwie, góra trzy godziny.
- A jak to będzie potwór? To wtedy mogą to być dwa, może trzy metry pod ziemią w gustownej trumnie.
- Raczej jakiś leśny skrzat, który się tam rozbestwił po śmierci właściela.
- A mówili, krasnoludki są przyjazne – wymamrotała Sara. – I tak się kończy moje dzieciństwo.
- Masz trzydzieści lat, męża i dzieci, a z tamtej strony nikt nie jest na przyjazny. Chyba że ma w tym interes. – Salene skończyła jeść i celnym rzutem posłała opakowanie do kosza. – Rusz dupę, jedziemy. Masz mój zestaw numer pięć?
- Mam nawet dwa dodatkowe, tak na wszelki wypadek. Ja prowadzę.
- Nie mam nic przeciwko. – Selene jeszcze związała włosy w ciasny węzeł, po czym zajęła miejsce w ogromnym vanie. Na takie akcje jeździły z całym zestawem najpotrzebniejszego sprzętu, bo nigdy nie wiadomo było, z czym będą miały do czynienia. Poza tym były też zestawy, ponumerowane zbiory różnorakich amuletów, artefaktów i zaklęć wypisanych na skrawkach papieru. Każdy zestaw służy do walki z innym przeciwnikiem. Ten numer pięć był przeciwko mniejszym potworom o niewielkiej mocy.
- Wstąpmy po odrobinę wody święconej – powiedziała Selene, otwierając okno i wystawiając przez niego rękę. – Może to być jakiś demon, a chyba święcona skończyła nam się przy ostatniej akcji.
- Nie lubię egzorcyzmów.
- To nie będą egzorcyzmy, bo tam nie ma nikogo żywego.
- Właśnie to mnie przeraża. No i zbiera się na burzę – dodała Sara, sprawnie wbijając się na sąsiedni pas.
- Mnie przeraża sposób w jaki prowadzisz.
- Chcesz koniecznie stać w korkach?
- Chcę cało dotrzeć na miejsce w jednym kawałku. No i burza nie jest najlepszym pomysłem – dodała Selene. – Ich moc wtedy rośnie.
- Zdążymy, masz moje słowo.
- Tak, a ja w ten sposób nabawię się wrzodów na żołądku.
- Już dawno powinnaś przywyknąć.
- Nie, jeśli chodzi o leasingowe auto.
- Przecież dawno spłaciłaś – zdziwiła się Sara, gwałtownie hamując na czerwonym. Selene chciała ją surowo upomnieć, ale wtedy dostrzegła coś, co wprawiło ją w osłupienie.
To dziwne, że po tylu latach tak łatwo go poznała. Może dlatego, że na kogoś, kto był niczym orzeł wśród stada wróbli, nie sposób nie zwrócić uwagi. A może przez te jego jasne, prawie że srebrzyste włosy, tak silnie kontrastujące ze smagłą skórą i jednolicie czarnym strojem.
Stał obok zaparkowanego na poboczu motoru. Skórzaną kurtkę niedbale przewiesił przez siedzenie, kask położył tuż obok. Twarz zasłaniały mu ciemne okulary, z kącika ust niedbale zwisał papieros, ale i tak była pewna, że to on.
Miał niezwykłą aurę, wyczuwalną nawet z tak dużej odległości.
Bez słowa, wysiadła z samochodu, a potem ruszyła w kierunku pana czarodzieja. Chociaż musiała przyznać, że teraz nie wyglądał już jak pan czarodziej. Lecz to nie wygląd był ważny. W końcu miała okazję, aby dowiedzieć się kim jest i dlaczego złamał warunki ich umowy. Nie, źle, nie złamał, ale podstępnie ją oszukał.
Prawie biegła, więc pokonanie tych kilkunastu metrów zajęło dokładnie sekundy. Zdyszana stanęła przed mężczyzną, a wtedy on podniósł głowę. Nic poza tym. Żaden mięsień nie drgnął w jego twarzy, żaden gest nie zdradził zaskoczenia.
A potem zdjął okulary i szeroko się uśmiechnął.
Tak, ten uśmiech dokładnie zapamiętała. Za to pozostałe szczegóły były nowością. Szczupła twarz o wyrazistych kościach policzkowych i ostrym podbródku. Lekko skośne ciemne oczy z wirującymi w ich wnętrzu czerwonymi iskierkami. Prosty, zgrabny nos, ciemne brwi nieznacznie wznoszące ku skroniom i nadające mu nieco egzotycznego wyglądu. I pełne wargi, z uniesionymi ku górze kącikami, o kształcie który wręcz wywoływał głód pocałunku, pragnienie zbadania każdego szczegółu. Odrobinę zbyt ostre zęby, dodające drapieżności i rozwichrzone, jasne włosy o srebrzystym połysku, opadające grzywką na czoło.
Tak nie wyglądał zwyczajny mężczyzna, a także większość tych, którzy chcieli udawać ludzi.
- Mała Selene – mrugnął okiem. – Kto by pomyślał, że się jeszcze spotkamy.
- Pan czarodziej oszust – odparła drwiąco. – Faktycznie, kto by pomyślał.
- Nie oszukałem cię. – Rzucił papierosa na ziemię, przydepnął go i znów na nią spojrzał. – Ta umowa pozwoliła ci zachować życie.
- Czyli tylko tyle warta była twoja wolność? Kiepsko się cenisz – zadrwiła, ścierając z jego twarzy ten lekko kpiący uśmieszek.
- Mogłem cię wyssać lub doprawić sosem, udekorować sałatą i pożreć.
- Nie mogłeś. Moja moc by mnie ochroniła i wiedziałeś to już wtedy, prawda? Dlatego sama musiałam się zranić.
- Kiedy z niemądrego bachora, wyrosła taka mądrala? – Lekko uniósł brwi, a potem dał krok do przodu i znalazł się jeszcze bliżej znieruchomiałej kobiety.
- Czyli jesteś tylko potworem? – zapytała, starając się, aby dosłyszał w jej głosie lekceważenie.
- Tylko? – Czerwone iskierki w oczach zawirowały, zaczęły powiększać się, rozkwitając jak kwiaty.
- Nic dziwnego, że nie chciałeś dotrzymać umowy. Przekraczała twoje siły.
- Nie pokrywała się z moimi planami. – Pstryknął palcami i poczuła tylko powiew chłodu, aby nagle znaleźć się w zupełnie innym miejscu. Na dachu wysokiego budynku, z którego roztaczała się wspaniała panorama na miasto. – Więc sądzisz, że jestem słaby? – Dotknął jej policzka, jak wtedy, na szpitalnym korytarzu.
Znała tą sztuczkę. Czasami uciekające przed nią potwory wykorzystywały właśnie teleportację i dwa razy udało jej się zabrać razem z nimi. Nie było to przyjemne, zwłaszcza powrót, gdy nagle znalazła się na drugim końcu kraju, ale w sumie już jej nie przerażało. No i w końcu zrozumiała, z kim ma do czynienia, bo tylko jeden przeciwnik posługiwał się taką bronią.
- Jesteś wampirem – dźgnęła go z satysfakcją palcem w pierś. – Czyli przynajmniej średni szczebel w waszej hierarchii.
- Najwyższy.
- Wampiry słyną z przecenienia własnej pozycji.
- Pierwszym. Można wręcz powiedzieć, że protoplastą rodu.
- Kłamiesz, pierwszy był niejaki Dracula.
- Regionalnie. – Powinien być wściekły, a tymczasem zachciało mu się śmiać. – Globalnie, to ja byłem pierwszy.
- Co to była za klątwa? Pytam zawodowo, bo nigdy się z taką nie spotkałam.
- Zawodowo? – W końcu udało jej się odrobinę go zaskoczyć. – Zaraz, ktoś się ostatnio skarżył, że w mieście pojawiła się osoba, która uprzykrza nam życie.
- Jakie życie? Jesteś martwy. – Obeszła go dookoła, uważnie lustrując wzrokiem. Miał rację, był inny niż reszta tej krwiopijczej chołoty, nawet inny niż obraz jaki zachowała w pamięci.
Najpierw ze spokojem śledził ją spojrzeniem, a potem nagle chwycił przegub szczupłej dłoni i brutalnie przyciągnął ku sobie. Wpadła prosto w szerokie ramiona, ze zdumieniem dostrzegając jak doskonale był zbudowany i o ile przewyższał ją wzrostem.
- Ta umowa nie jest nie do złamania – wyszeptał, czując jak delikatnie zadrżała. – Pamiętaj o tym człowieku, gdy ze mną rozmawiasz.
Miał rację, bo nie był kimś, z kogo można sobie dowcipkować. Był potworem, od którego powinna trzymać się z daleka. Więc dlaczego się nie wyrwała z silnego uścisku, dlaczego nie uciekła i dlaczego bez obawy patrzyła w jego oczy? Dlaczego zamiast strachu czuła fascynację?
- Pamiętaj o tym mała Selene. – Nawinął sobie kosmyk jej ciemnych włosów na palec, a potem zaciągnął się jego zapachem, przymykając powieki.
- Szkoda, że jednak nie jesteś moim panem czarodziejem – powiedziała cicho, smutniejąc, bo przypomniała sobie tamten czas, gdy tak desperacko wypatrywała obiecanej pomocy. Jak wtedy, gdy burzowej nocy zamknięto ją w kantorku przy salce gimnastycznej. Płakała wtedy, słysząc drwiący śmiech oprawców, a kiedy pokazały się potępione dusze, głośno krzyczała jego imię. Aż do utraty tchu, aż do chwili, gdy straciła przytomność. Ostatni raz, bo po tym przestała już w niego wierzyć.
- Raczej nie chciałabyś opiekuna takiego jak ja.
To dziwne, ale tajemnicza więź, która ich wtedy połączyła, wcale nie zniknęła, jak wcześniej sądziła. Wciąż tam była, schowana w zakamarkach umysłu, pulsująca w tempie bicia serca i smakująca krwią, którą podpisano umowę. Dwadzieścia pięć lat nie wystarczyło, aby zapomniała. Może dlatego zdobyła się na odwagę i równie delikatnie jak on to zrobił, musnęła gładki policzek opuszkami palców. Nie powinna była tylko zatrzymywać się na linii ust.
Gwałtownym ruchem chwycił ją za włosy, po czym odgiął głowę do tyłu z taką siłą, że cicho krzyknęła z bólu. Wiedział jednak, na ile może sobie pozwolić, aby zadać jedynie cierpienie, a nie pozbawić życia. Potem poczuła chłodne wargi przesuwające się w górę po szyi, aż w końcu dotarły do ucha.
- Lepiej żebyśmy się już nie spotkali księżycowa czarodziejko – szeptał. - Bo twoja krew zbyt dobrze smakowała, abym mógł dalej się powstrzymywać. I lepiej, żebyś nie działała na moim terenie, bo tego nie lubię.
Był pewien, że go odepchnie, a potem rzuci kilka słów i ucieknie, ale znów go zaskoczyła. Wplotła smukłe palce w jego włosy i jeszcze mocniej przyciągnęła do własnego ciała. Wyczuł, że jej serce biło szybciej i mocniej niż chwilę temu, ale zrozumiał też, że nie ze strachu. Może dlatego rozluźnił szczękę i delikatnie przejechał ostrymi kłami po gładkiej skórze. Tylko po to, aby ją wystraszyć, może odrobinę dla degustacji i całkiem sporo dla zabawy.
I przepadł.
Żaden człowiek nie miał krwi o takim smaku i aromacie.
Nie zdążył jednak podjąć decyzji, co dalej, wyssie ją na miejscu, czy zabierze ze sobą, gdy otrzymał potężny cios w splot słoneczny.
- Ty padalcu! – syknęła. – Chciałeś mnie ugryźć!
- Uch! – potwierdził stęknięciem, w oszołomieniu zastanawiając się, skąd w niej tyle siły.
- Pamiętaj, umowa podpisana krwią, daje mi przewagę, gdy nachodzi cię ochota, aby się do mnie dobrać! – pogroziła mi zaciśniętą pięścią przed nosem.
- No, teraz już wiem – mruknął, masując obolałe miejsce. – Nic bym ci nie zrobił.
- Nie jesteś pierwszym wampirem, z którym mam do czynienie. Pewnie osikowy kołek też by pomógł.
- Czekaj – odetchnął. – Wbijasz w nas osikowe kołki?
- Stare, dobrze sprawdzone sposoby.
- Przecież to nie działa!
- Nie działa modlitwa, krzyże, czosnek, woda święcona, stal, srebro, światło słoneczne, egzorcyzmy i jeszcze kilka innych rzeczy. Siedzę w tym biznesie od lat, myślisz, że nic nie wiem?
- No tak. – Przygryzł dolną wargę, aby się nie roześmiać. Do tamtego szaman, będącego potomkiem bogini i człowieka, było jej daleko, za to odwagi miała w nadmiarze. Ten bachor wyrósł na interesującą kobietę. A on był już znudzony łatwymi zdobyczami i od dawna szukał czegoś, co go wyrwie ze wszechobecnej nudy.
- Proszę. – Wygrzebał z kieszeni wizytówkę Kristofera i jej podał. – Znajomy organizuje za tydzień bankiet, przyjdź, zobacz, z czym będziesz musiała się zmierzyć, jeśli chcesz zostać w tym mieście.
- Tak, przyjdę, a ty przygotujesz ruszt i marynatę, żebym wybornie smakowała – powiedziała ponurym głosem. Odruchowo zlizała czubkiem języka kropelki potu znad górnej wargi, a wtedy Siergiej znieruchomiał ze wzrokiem wbitym w jej usta.
- Jeszcze sosy i przekąski – dodał w roztargnieniu. Rozumiał pragnienie wypicia jej krwi, ale nie rozumiał nagłej ochoty, aby opuszką palca powtórzyć ten gest, który przed chwilą wykonała. – Przyjdź, będzie sporo aktorów, celebrytów i polityków.
- Sama śmietanka – zakpiła, a potem z uwagą przyjrzała się czarnemu kartonikowi ze złoconymi napisami. – I tak po prostu wejdę?
- Tak po prostu wejdziesz, jak tylko ją pokażesz.
- No dobrze, przemyślę to. Na razie jedziemy na akcję.
- Jedziecie?
- Mam wspólniczkę i od razu ostrzegam, żebyś trzymał się od niej z daleka.
- Tak, ostrzegasz – odparł drwiąco, ale nie drążył tematu, bo nie zależało mu na jakiejś obcej babie. – Chodź, wracamy, bo tam został mój ulubiony motor i znów będę musiał zająć się jakimś złodziejem. Nie znoszę pospolitych trunków – wzdrygnął się.
Ufnie chwyciła jego dłoń i nagle znaleźli się znów na dole. Nawet dostrzegła kręcącą się nieopodal Sarę. Nie zdążyła się jednak pożegnać, bo on odwrócił się plecami, zakładając kask. Po czym odpalił i ruszył potężnym zrywem, przyciągając uwagę połowy zatłoczonej ulicy.
- Selene! – Dopadła jej zdyszana Sara. – Zwariowałaś? Co to niby miało być?
- Spotkałam starego znajomego – odparła cicho.
- Znajomego? – Sara od razu zaczęła się rozglądać. – Kogo?
- Nieważne. Chodźmy już, bo naprawdę nadciąga burza. A nic bardziej mnie nie wkurza jak naładowane prądem wściekłe duchy.
Leave a Reply