Nic nie dzieje się bez przyczyny. Każde wydarzenie w naszym życiu ma jakiś powód, początek, punkt, od którego wszystko się zaczyna.
Każde.
Gdyby tego dnia Laura poszła do pracy, gdyby nie zaspała i nie postanowiła, że koniec z obecnym życiem, a w zasadzie z jego nędzną namiastką, prawdopodobnie nie wpakowałaby się w kolejne kłopoty. Prawdopodobnie nie poznałaby też Bastiana, nie rzuciłaby mu wyzwania i nie miałaby powodu, aby kopnąć w klejnoty jednego z najpotężniejszych ludzi świata przestępczego nie tylko w całym mieście, ale i kraju.
Od samego rana padał deszcz. Nie była to ulewa, raczej uporczywa mżawka, przeszywająca chłodem i psująca nie najlepszy już humor. Pomimo iż nadeszło już kalendarzowe lato, to było chłodno, zwłaszcza w mieszkaniu znajdującym się na trzecim piętrze kamienicy bez windy.
Laura wygrzebała się z ciepłej pościeli, zerknęła na wiszący na ścianie zegar, szeroko ziewnęła, po czym usiadła na brzegu łóżka, opuściła głowę i wplotła palce w rozczochrane włosy.
Dziś mijał ostateczny termin zapłaty. Nie potrafiła już zliczyć ile takich terminów minęło i ile jeszcze rachunków ma do zapłacenia. Nie, raczej długów, bo od kiedy zachorował jej brat, pieniędzy miała coraz mniej, a długów coraz więcej. Na początku jeszcze jakoś sobie radziła, optymistycznie patrząc w przyszłość, będąc pewną, że jej ciężka praca wystarczy.
Nie starczała nawet na połowę.
Coraz wyższe opłaty, inflacja, coraz większe potrzeby Przemka, coraz kosztowniejsze leki. Częściowo pomagała im fundacja, ale na resztę musieli zarobić sami. W zasadzie to ona musiała zarobić, bo schorowana matka i niepełnosprawny brat nie stanowili żadnej pomocy. Przynajmniej nie w temacie pieniędzy. Laura próbowała poradzić sobie sama, ukrywając przed najbliższymi kolejne pożyczki, ale właśnie nadchodził punkt kulminacyjny.
Miała wszystkiego dość. Pracy, problemów finansowych, własnego życia. Najchętniej spakowałaby plecak i po prostu ruszyła przed siebie, zostawiając wszystkie te problemy. Niestety, nie była w stanie zostawić tych, których kochała.
Kiedy kończyła liceum nie tak wyobrażała sobie własne życie.
– Przejdę się i coś wymyślę – wymamrotała, z trudem podnosząc się z łóżka. Dobrze wiedziała, że uratowałaby ją jedynie wygrana w lotto, albo jakiś inny cud. Niestety, nie zanosiło się na nic podobnego. Głównie dlatego, że Laura nie grała w lotto i nie wierzyła w cuda.
Wzięła szybki prysznic i bez powodzenia spróbowała zapanować nad burzą niepokornych włosów. W końcu uznała, że dziś będzie po prostu fryzura a la „czesana wiatrem”. Machnęła ręką na makijaż, założyła białą koszulkę i ulubione ogrodniczki, a po namyśle wygrzebała również z szafy glany we wściekle zielonym kolorze. Kawę zaparzyła w kubku termicznym, do kieszeni wsadziła dwa jabłka, po czym po cichu przekradła się do drzwi. Wolała nikogo nie budzić, nie chcąc odpowiadać na niewygodne pytania. Mama od razu widziałaby, że Laura nie wybiera się dziś do pracy.
– Pogoda godna mojego stanu ducha – stwierdziła, nasuwając na głowę kaptur kurtki przeciwdeszczowej.
Szła, zajadając jabłko i ponuro rozmyślając nad swoim losem. Jeszcze raz policzyła ile komu jest winna i od razu diametralnie popsuł jej się i tak nie najlepszy już humor. Liczba zer tej kwoty odebrała nawet apetyt. Wyrzuciła niedojedzony owoc i zmieniła kierunek, w jakim dotąd podążała. Nieświadomie jako cel wybrała niewielką piekarnię prowadzoną przez uroczą staruszkę, z którą zawsze lubiła pogawędzić, zajadając ciepłą jeszcze bułeczkę. Co prawda pani Wanda też pewnie zapyta, dlaczego nie jest w pracy, ale Laura z determinacją postanowiła, że ją okłamie. Brakowało jej siły, aby wyznać prawdę. Że ma dosyć chujowego życia, braku pieniędzy, nędzy i harowania jak wół na niekończący się potok rachunków. Że chciałaby mieć zdrowego, sprawnego brata, uśmiechniętego jak dawniej, gdy ból nie szarpał drobnym ciałem chłopca. Że chciałaby przegonić smutek z oczu matki, zobaczyć w nich tę radość i dumę sprzed kilku lat, gdy Przemek przynosił świadectwa z czerwonym paskiem, a ona rozpoczynała wymarzone studia.
– Dzień dobry! – powiedziała, próbując wykrzesać w swym głosie odrobinę radości.
– Dzień dobry? – Starsza pani w czerwonym sweterku obrzuciła ją zdumionym spojrzeniem.
– Tak, dziś mam wolne. Jedziemy z Przemkiem do lekarza – skłamała na poczekaniu.
– Ach, to dlatego wpadłaś. To, co zawsze?
– Tak. – Od razu wpakowała sobie do ust mini bułeczkę. Nie zdążyła jej przełknąć, gdy drzwi gwałtownie się otworzyły, jakby pchnięte nagłym podmuchem wiatru. Jednak to nie był wiatr, a trzech mężczyzn. Obcych, groźnych i chyba dość wrogo nastawionych. Przynajmniej dwóch z nich, bo trzeci nawet się uśmiechał. Ubrany w elegancki, z pewnością markowy garnitur, nie wyglądał jednak na biznesmena, przynajmniej ona takie odniosła wrażenie. Mógł mieć z trzydzieści kilka lat, był wysoki, szeroki w ramionach, włosy miał czarne, krótko przystrzyżone, smagłą skórę i szczupłą, pociągłą twarz o trójkątnym podbródku. Prosty nos, oczy tak ciemne, że ich kolor zlewał się ze źrenicami, asymetryczny, kpiący uśmiech.
– Dzień dobry babciu! – Przywitał się jak stary, dobry znajomy, chociaż pani Wanda zauważalnie pobladła na jego widok. – Jak widzisz, pofatygowałem się osobiście, aby podpisać naszą umowę.
– Nic nie podpiszę – odparła krótko, a Laura w końcu przełknęła swoją bułeczkę i teraz przyglądała się nieznajomemu z nieufnością. On jednak nawet nie zwrócił na nią uwagi.
– Niestety, twoja odmowa nie jest brana pod uwagę. – Położył na ladzie białą teczkę z wymyślnym logo. – Masz kwadrans, albo porozmawiamy zupełnie inaczej. Zrozumiałaś? – Z jego twarzy zniknął uśmiech. Rysy stężały, w oczach ukazała się bezwzględność.
– Jesteś tutaj ostatnią lokatorką, pora zmienić miejsce zamieszkania. Ułatwię ci to, nawet zapewnię nowe lokum – dodał wspaniałomyślnie. – Pamiętaj, inni nie mieli tego szczęścia i wylądowali na bruku.
Jak on śmie! Laurę aż zatchnęło z oburzenia. Bezwiednie dała krok do przodu, a wtedy ją dostrzegł.
– Co to za czupiradło? – zapytał ze śmiechem.
– Czupiradło? – sapnęła Laura. Bezczelny typ! Nawet jeśli cholerny wiatr zrobił z jej włosów ptasie gniazdo w fazie upadku, jak śmiał! – Pani Wanda niczego nie podpisze! Prowadzi tu piekarnię od czterdziestu lat i będzie ją prowadzić, aż do śmierci.
– Nie ma sprawy, to drugie załatwię bez problemu – zadrwił.
– Zadzwonimy po policję!
– Tak, zadzwonicie. – Widać było, że nadal dobrze się bawi.
– Myślisz, że jak jesteś facetem, to wszystko ci wolno, bo jesteś silniejszy?
– A nie? – Zaskoczony uniósł w górę brwi. – Przecież jestem.
– Akurat! – prychnęła. Stanęła tuż przed nim, ujmując się pod boki i zadzierając głowę. Wysoki był, naprawdę wysoki.
– Jestem w szoku – oświadczył, chociaż nawet odrobinę nie wyglądał na zszokowanego. – Czyżbyś chciała ze mną walczyć?
– Tu i teraz! – oświadczyła dobitnie Laura, przyjmując pozycję obronną. Wyglądała jak zawodnik na ringu, chociaż pewnie wagi ultra piórkowej, ze względu na drobną posturę.
Cała trójka wlepiła w nią zaskoczony wzrok. Zza pleców dobiegały ciche, błagalne słowa pani Wandy, ale Laura miała jedną poważną wadę.
Ośli upór.
– Tu i teraz – powtórzył mężczyzna, a jego towarzysze zaczęli się śmiać. – Ty tak serio? – upewnił się.
– A co? Tchórzysz?
– Ja chyba śnię – mruknął. – No dobrze, skoro tak bardzo chcesz walczyć tu i teraz – dodał szyderczo, zdejmując marynarkę. Przyglądała mu się, jak położył ją na blacie, jak podwija rękawy koszuli.
– Dam ci fory – oświadczył wspaniałomyślnie, stając naprzeciwko Laury. – Uderz pierwsza.
– Nie ma sprawy.
– To będzie doskonała zabawa! – Dwóch osiłków za jego plecami śmiało się głośno i bez skrępowania, gdy Laura lekko podskakiwała, przymierzając się do lewego lub prawego sierpowego. Na twarzy przeciwnika malowała się jawna kpina, jakby miał do czynienia z prawdziwą wariatką. W sumie to miał rację, ale nie wiedział jeszcze jakiego rodzaju to wariatka.
– Jak wygram, odejdziecie i nie wrócicie? – upewniła się, wywołując tymi słowami nową salwę śmiechu.
– Masz moje słowo honoru – obiecał rozbawiony.
– W porządku.
Od kiedy sięgała pamięcią, zawsze stawała w obronie słabszych. Szybko nauczyła się całkiem nieźle bić, ale też przekonała się, że przeciwnik płci przeciwnej bywał nie do pokonania. Zwłaszcza dla drobnej i małej dziewczynki. Każdy z nich miał jednak słaby punkt, a cios w ten punkt przynosił zwycięstwo przez nokaut.
Jak dobrze, że ubrałam glany, pomyślała jeszcze, po czym wymierzyła potężny kopniak pomiędzy nogi przeciwnika, prosto w męskie przyrodzenie.
Na kilka sekund świat stanął w miejscu. Laura opuściła nogę, z ciekawością przyglądając się nagłej bladości na obliczu nieznajomego, skrzywiła się, gdy powietrze przeszył głośny krzyk, po czym odsunęła, gdy biedak runął na podłogę.
– No i wygrałam – oświadczyła z satysfakcją.
Nie potaknął, za to zduszonym głosem wyrecytował taką wiązankę przekleństw, że prawie zwiędły jej uszy.
– Zabierajcie szefuńcia i wynocha! – Machnęła ręką w kierunku dwóch oniemiałych mężczyzn. – I żebym was tu więcej nie widziała, zrozumiano?
Wiedziała, że sporo ryzykuje tymi słowami, bo tacy jak oni nie dotrzymywali obietnic. Liczyła jednak na to, że razem z panią Wandą zyskają odrobinę czasu. Dowie się, o co chodzi i może znajdą rozwiązanie.
Jakbym mało miała problemów, pomyślała z wisielczym humorem, podczas gdy przeciwnik pozbierał się z ziemi i wstał. Już się nie uśmiechał, za to wyglądał na mega wkurzonego. Dawało się też zauważyć, że chyba nadal mocno go bolało…
– Jeszcze z tobą nie skończyłem! – warknął, po czym sięgnął po marynarkę i wyszedł, a za nim jego nadal zaszokowani podwładni.
– Co ty zrobiłaś, dziecko? – Pani Wanda załamała ręce. – I jeszcze z nim! On ci nie daruje!
– To była uczciwa walka.
– Walka?
– No, walka – powiedziała niepewnie Laura. – To jakiś prezes wielkiej firmy?
– Prezes? To gangster, dziecko! Rasowy gangster!
– Nie wyglądał – wymsknęło się jej.
Ponieważ pani Wanda miała łzy w oczach, ona także poczuła niepokój.
– Jaki gangster? – zapytała ostrożnie, zabierając się za kolejną bułeczkę. Takie sytuacje zawsze zaostrzały jej apetyt.
– Stara się robić wrażenie eleganckiego biznesmena, ale to chłopak z ulicy. Wychowany w sierocińcu, z kilkoma wyrokami na koncie, były bokser i najbardziej bezwzględny egzekutor długów.
– Długów? – Coś nieprzyjemnie zakuło ją w serce. – Sporo pani o nim wie. Dlaczego chce, aby się pani wyprowadziła?
– To cenna działka, a w kamienicy nikt już nie mieszka. Zostałam tylko ja i moja piekarnia. Buntuję się – westchnęła – ale w końcu będę musiała ulec. Teraz nawet szybciej niż przypuszczałam.
– Przeze mnie? – Laura bezczelnie zerknęła do wnętrza teczki. Nazwę firmy kojarzyła, nazwiska Bastian Dębski już nie. Swoją drogą, dziwne imię.
– Mój upór może doprowadzić do nieszczęścia. Powiem mu, że zgodzę się, jeśli zostawi cię w spokoju.
– Uczciwie wygrałam. – Obraziła się Laura. – Nie sprecyzował metody walki, więc zrobiłam to po swojemu.
– Dzieciak z ciebie. – Pani Wanda wepchnęła jej do rąk torbę z pieczywem. – Idź już kochanie do domu i pamiętaj, nie wychylaj się niepotrzebnie. Ja to załatwię. I tak musiałabym podpisać dokumenty, teraz po prostu dodam swoje warunki.
Laura westchnęła, ale nie zaprotestowała. Z pochyloną głową, z nosem utkwionym w zdartych czubkach butów, przeskakiwała przez kałuże, snując dalsze rozmyślania nad swym ponurym losem. Niezbyt podobało jej się to, co zrobiła, ale wtedy działała pod wpływem impulsu. Obrona staruszki nie miała sensu, bo gdzie jej się tam mierzyć z takimi ludźmi, jak ten Bastian. Naraziła się tylko na dodatkowe niebezpieczeństwo.
– Jakbym mało miała problemów – wymruczała. – Co powiem mamie, gdy spyta, dlaczego nie poszłam do pracy? Boże, cudu potrzebuję, cudu prosto z nieba!
Cud nastąpił, chociaż panowie, którzy siłą obezwładnili szamoczącą się dziewczynę i wepchnęli ją do ciemnego vana, nie wyglądali na wysłanników nieba. Przeciwnie, ich czarne ubrania, ponure miny i topornie ciosane twarze, nie zwiastowały nic dobrego. Laura siedziała pomiędzy nimi, związana, zakneblowana, przerażona i wściekła. Głównie na siebie, bo jeśli już mieliby ją usunąć z tego padołu łez, to mogła się chociaż porządnie ubezpieczyć. Mama i Przemek dostaliby całkiem niezłą kwotę odszkodowania, a ona w końcu miałaby święty spokój. Można powiedzieć, że wieczny. Wieczysty. Wiekuisty, wyliczała z irytacją.
Odpowiedź
Gabriela
Kocham Laurę 😍😍