Rozdział 2 – Bo ta rybka lubi pływać...
Nad białą wanną pochylało się pięciu mężczyzn. Z niezwykłym skupieniem wpatrywali się w nieco niemrawego karpia, który najwyraźniej zaprzestał walki, pogodziwszy się w bezlitosnym przeznaczeniem. Łypał tylko na oprawców rybim okiem bez wyrazu, jakby to miało mu w czymkolwiek pomóc.
- Całkiem spory – powiedział w zadumie Żorka. - Nadal jestem za postrzałem w łeb. Ewentualnie można byłoby wrzucić tam, podłączony do ładowarki, wibrator Saszki…
- Ciebie zaraz wrzucę – mruknął Aleksandr. - To polska tradycja, prawda? Więc mamy dwóch kandydatów.
- Ja go wyfiletuję – zastrzegł Jacob. - To mój udział w tym przedstawieniu.
- Ja obedrę ze skóry – dodał ze śmiechem Żorka, z radochą obserwując zmianę kolorytu twarzy ulubionego szwagra. - Kondziu zaświadczy, że mam wprawę.
- Może go udusić? - zapytał z powątpiewaniem Marcin.
- Taaa… Najlepiej przygotujmy sznur i go powiesimy – warknął poirytowany Konrad. - Jasna cholera! Bezlitosny gangster, wesoły socjopata, morderca na zlecenie i socjopata cynik, a żaden z was nie potrafi zabić głupiej ryby.
- Ten wesoły socjopata to ja? - upewnił się Żora. - Nawet pasuje.
- Nie jestem już gangsterem. Działam w nieruchomościach – mruknął Sasza.
- Aha. Wywalasz ludzi na bruk.
- Jakie na bruk? - zdenerwował się Aleksandr. - Raz się zdarzyło. No, może góra dwa. Pamiętaj, dzień, w którym Nika się o tym dowie, będzie też twoim ostatnim dniem.
- Pantoflarz!
- Ja? A ty niby nie? Kto błagał „Saszka, ani słowa o tej butli bimbru w piwnicy, bo mi Litka nogi z dupy powyrywa”? No kto?
- To jest cichy wyraz mego buntu. Ty jak się buntujesz, wypadasz z chaty i strzelasz do wiewiórek.
- Do drzew!
- Akurat! Wybiłeś wszystkie okoliczne wiewiórki, a nawet ustrzeliłeś jednego dzięcioła i dwa gołębie.
- Co ty kurwa bredzisz imbe…
- Cisza! - Głos Jacoba był cichy, ale od razu zapadło milczenie. - Spuścimy wodę, sam zdechnie.
- To niehumanitarne – zgłosił sprzeciw Żora, po czym sięgnął po leżący z boku katowski topór. - Trzeba go walnąć obuchem w łeb i spuścić wodę. Odejdzie nieświadom swego losu.
- Oszaleję przez was – powiedział Marcin. - Dawaj ten topór, bo za chwilę zjawi się grupa ubersskomando i dopiero wtedy nam się dostanie. Poza tym według harmonogramu mam dziś jeszcze lepienie pierożków, więc się kurwa pośpieszmy.
- Jacob będzie robił psychopatyczną sałatkę…
- Dlaczego psychopatyczną?
- Bo on tak równo kroi te ziemniaczki czy marchewkę, nawet kuźwa jajeczko ma idealny kształt. Aż mnie dreszcze przechodzą, jak to widzę – wyjaśnił Żora. - Wyobrażam sobie wtedy, jak ćwiartuje ludzkie ciało. Równiutkie porcje, do woreczków z suwakiem i hop, do zamrażalki, na gorsze czasy.
- Weź, przestań debilu, bo nie tknę sałatki! - warknął Konrad.
- Zwłoki usuwałem w całości – oświadczył godnie Jacob. - Bez bezczeszczenia.
- Czyli do dużego worka z suwakiem i na mróz? - dopytywał się nieugięty Żora. - Ciężko potem upiec to w piekarniku, pewnie wrzucałeś na rożen nad ogniskiem.
- Skończcie dokazywać, czas zabrać się do roboty. Masz! - Marcin wepchnął topór w ramiona Konrada. - Mają rację, to my musimy się tym zająć. Dostąpisz tego zaszczytu jako młodszy i sprawniejszy. Wal i po sprawie.
- Łatwo powiedzieć – mruknął Kondziu. Odłożył na chwilę narzędzie mordu, zakasał rękawy, po czym pochylił się, z uwagą wpatrując się w karpia. - Cholera, dlaczego on taki duży?
- Boisz się? - zakpił Żora. - Wal! Ja już się cieszę na patroszenie…
- Dobrze. - Konrad mężnie wziął na barki odpowiedzialność za ubicie rybki. Fachowo zawładnął toporem, po czym z wyraźną determinacją wziął zamach i…
Julita, która właśnie zamierzała wejść do łazienki, aby pogonić towarzystwo za opieszałość, zamarła w bezruchu, bowiem ze środka rozległ się potężny ryk. Towarzyszyły mu dopingujące okrzyki, w których dominowało dużo brzydkich wyrazów. Przekleństwa furczały w powietrzu, ryk nie ustawał na sile, na dodatek towarzyszyły mu różnorakie stuki-puki. Zaintrygowana, po cichu uchyliła drzwi, spojrzała i o mało co, nie padła trupem na miejscu. W tym samym momencie z wanny wyskoczył mokry, zakrwawiony Konrad, dumnie dzierżąc w objęciach truchło karpia oraz potwornych rozmiarów katowski topór. Dlaczego akurat z wanny, tego Litka nie umiała sobie wytłumaczyć. Niestety, poślizgnął się na kafelkowanej podłodze, wdzięcznie wpadając w ramiona Żory, po czym obaj z głośnym jękiem runęli na ziemię. Wcześniej z rąk Konrada wypadło narzędzie zbrodni, waląc zaskoczonego Aleksandra po nogach, na szczęście nie ostrzem, a obuchem. Rozległ się kolejny potężny ryk, a Marcin, który ruszył na pomoc, pięknym ślizgiem wylądował aż pod ścianą. Wśród jęków, przekleństw i posykiwań, na placu boju został nieugięty Jacob, który bez namysłu sięgnął po karpia, po czym oznajmił:
- Idę wyfiletować rybkę, a wy tu posprzątajcie.
Minął w drzwiach osłupiałą Litkę, pozostawiając towarzyszy niedoli na pastwę losu.
- Co wy do cholery wyprawiacie? - Julita nie zamierzała być łagodna. - Pięciu chłopa nie potrafi zabić zwykłego karpia? Pięciu morderców?!
- Przepraszam, zabijałem tylko na polu walki – zgłosił uzasadnione pretensje Konrad, masując obolałą kość ogonową.
- Boże! - Załamała ręce. - Aż strach pomyśleć, co będzie, jak wyślemy was po drzewko!
- Jaki tam strach. - Żora jak zwykle był optymistycznie nastawiony do świata. - Saszka wystrzela mieszkające na nim wiewiórki, Kondziu rykiem wypłoszy okoliczną zwierzynę, Jacob fachowo obliczy kąt, pod jakim trzeba będzie rąbnąć w pieniek, a Marcin uwiesi na nim suszone pijawki. Ja będę ich dopingował dobrym słowem, bo na wkurwie lepiej działają – zachichotał. - Widzisz jaka zgrana z nas drużyna? Poza tym mam w planach zastawienie z dziećmi pułapki na Mikołaja. Wrzucę mu do tej szklanki mleka prochy i oskubiemy go co do ostatniego prezentu…
Leave a Reply