Nie ta kobieta (I)

with Brak komentarzy

Już pojutrze!

zestaw seksowni dranie

TYLKO DO 06.12.2020!!!

SUPER CENA

 

Jeśli chcesz posłuchać niefachowego czytania...

... to w poniższym nagraniu czeka na Ciebie czytanie Moniki. Jeśli wolisz czytać, to zjedź jeszcze niżej.

 

 

 

"Nie ta chwila"

Nika na skutek fatalnego zbiegu okoliczności trafia w ręce ludzi, dla których życie nie ma żadnej wartości. Zostaje uwięziona i zmuszona do małżeństwa, a jej mężem okazuje się być bezwzględny i brutalny wariat, równie fascynujący, co odrażający. Aleksandr jest także człowiekiem, który nie przebiera w środkach aby utrzymać się na samym szczycie przestępczej działalności. Nikomu nie ufa, w nic nie wierzy i jest pozbawiony jakichkolwiek hamulców moralnych. Chociaż początek ich znajomości należy do wyjątkowo nieudanych, to z czasem sytuacja zaczyna ulegać powolnej, zauważalnej zmianie. czytaj dalej...

"Nie ta chwila"

Czy morderca może się zakochać? Pewnego dnia Żora budzi się w obcym miejscu, przywiązany do wezgłowia łóżka, nie wiedząc kto i dlaczego go uwięził. Szybko okazuje się, że porywaczem jest kobieta, a sytuacja, w jakiej się znalazł, to skutek wydarzeń z przeszłości. Kobieta pałająca chęcią zemsty, lecz jednocześnie niezdająca sobie sprawy, że jej ofiara to nie tylko damski podrywacz, ale również seryjny morderca i wysoki rangą żołnierz ukraińskiego mafioza, Aleksandra Soroczyńskiego. Żora coraz głębiej wchodzi w życie Litki, która nieprawdopodobnym zbiegiem okoliczności okazuje się nie tylko policjantką... czytaj dalej...

"Nie ta kobieta"

Konrad wraca do kraju po trzech latach służby w Legii Cudzoziemskiej. Lecz nie jest już tym samym człowiekiem, co wcześniej. Trzymiesięczna niewola, okrucieństwa, których był świadkiem i których sam dokonywał, odcisnęły na nim piętno, pokancerowały psychicznie. Zatrudnia się jako stróż w biurowcu jednej z największych firm w stolicy. Tam nieoczekiwanie spotyka dawną narzeczoną, obecnie żonę samego prezesa. Ponieważ wciąż jest w niej zakochany, zgadza się zostać jej ochroniarzem i kochankiem. Jednak nie wszystko układa się po ich myśli. Zwłaszcza, że w głowie Konrada kryją się demony... czytaj dalej... 

fragment

"Nie ta kobieta"

autorka: Agnieszka Kowalska Bojar

Znów zaczął padać deszcz. Najpierw na wysuszoną słońcem ziemię spadły pojedyncze krople, potem było ich coraz więcej i więcej, aż w końcu w dół runął istny potop. Ulewa, przed którą nie było ucieczki, zwłaszcza dla uwięzionego w głębokim dole mężczyzny.
Konrad skulił się, próbując zniwelować straty ciepła do minimum, bo ochłodzenie przyszło zbyt gwałtownie. Przyniosło ze sobą ulgę, lecz tylko chwilową.
Jama, w której go uwięziono, nie była duża, zaledwie metr na metr. Nie mógł się w niej położyć, nawet gdyby bardzo tego chciał. U góry zabezpieczono ją solidnie wyglądającą kratą, dół był błotnisty, pełen ekskrementów. Mijała siódma doba od pojmania, gdy na wpół przytomnego, wrzucono go do tego dołka i pozostawiono samemu sobie. Raz dziennie zjawiał się strażnik z butelką mętnej wody oraz miską czegoś, czego pochodzenia Konrad wolał nie dociekać.
Był boso, jedynie w bluzie i spodniach. W wymizerowanej twarzy, pokrytej zakrzepłą krwią i brudem, widać było tylko błyszczące oczy. A w nich całkowitą obojętność, jakby kompletnie nie obchodziło go, w jakiej sytuacji się znalazł.
Nie dlatego, że był szaleńcem.
Uznał, że przeżył już gorsze rzeczy.
Wszystko zaczęło się kilka dni przed zaplanowanym ślubem. Jego rzuciła narzeczona, on rzucił dotychczasowe życie. Lecz samo wojsko nie stawiało przed nim wystarczająco trudnych wyzwań. Wtedy wyjechał do Francji, aby wstąpić w szeregi Legii. Dwa lata później trafił na szkolenie do Gujany. Ponad pięćdziesiąt dni morderczego wysiłku w ekstremalnych warunkach. Tam Konrad zaskoczył nie tylko swoich towarzyszy, ale i francuskie zwierzchnictwo. Zacięty i uparty, jako jedyny do samego końca zachował siły. Nie było dla niego zadania, którego by nie wykonał, przeszkody, której by nie pokonał. Parł do przodu niczym buldożer, nie oglądając się wstecz.
Po powrocie zbyt długo nie zagrzał miejsca w jednostce. Bardzo szybko został wysłany na kolejną czteromiesięczną turę do innej zamorskiej bazy Legii. Potem były dwie następne, jakby chciano sprawdzić, kiedy się złamie, kiedy w końcu poniesie porażkę. Lecz Konrad tylko zaciskał zęby i podążał do przodu, pokonując każdą przeszkodę. Ceniono go za to, chociaż niezbyt lubiano, ze względu na dystans, jaki zachowywał w stosunku do innych legionistów. Nie pił, nie korzystał z dziwek, nie rozrabiał. Był milczącym, ponurym odludkiem, którego z trudnością wciągano do wspólnej rozmowy.
Miesiąc temu po raz drugi trafił do Afryki Zachodniej. Po upadku dyktatury w Libii ta część kontynentu także uległa destabilizacji. Konradowi w zasadzie było wszystko jedno, byle mógł walczyć i zabijać. Nie tęsknił za stabilizacją, nie marzył o powrocie do kraju i spotkaniu z bliskimi. Miał wrażenie, jakby całe jego życie zamknęło się w magicznym kręgu wojny, krwi i kolejnych misji. Niczego nie żałował, nawet teraz, gdy tkwił w niewoli, z której miał niewielkie szanse ucieczki. W zasadzie to już był trupem, bo z takimi jak on się nie cackano.
Czekał na śmierć, obojętny na wszystko, pogrążony we wspomnieniach, które nadal wydawały mu się bardziej bolesne od otaczającej go rzeczywistości.
Magdę poznał, gdy był na pierwszym roku studiów. Smukła blondynka, o ogromnych, błękitnych oczach i cudownym ciele, zauroczyła go od pierwszego spojrzenia. Była od niego starsza o dwa lata, ale to mu nie przeszkadzało. I przez długi czas jego życie, ich życie, przypominało sielankę. Oświadczył się, ustalili datę ślubu, chociaż wcześniej chciał skończyć studia. Nie dostrzegał w swej wybrance żadnych wad, nie zorientował się, że patrzy na niego z coraz większą pogardą. W końcu wszystkie tamy pękły. Wrócił do ich mieszkania wcześniej i zastał ją uprawiającą seks z innym mężczyzną. Lecz Magda nie zamierzała się tłumaczyć, nie czuła wstydu. Poniżyła go nie tylko tym, co zrobiła, ale i słowami. Później postarała się oczernić przed wspólnymi znajomymi. Była doskonałą aktorką, więc bez problemu jej się to udało.
A on postanowił udowodnić, jak bardzo się myliła.
Przez szum deszczu usłyszał odgłos stłumionych kroków. To nie była pora nędznego posiłku, więc mógł się spodziewać najgorszego. Siedząc w kącie, uniósł głowę i patrzył bez słowa na twarz człowieka, pochylającego się nad jego więzieniem. Zrozumiał krótki rozkaz, lecz nie okazał oporu. W tej chwili, gdy był otoczony przez ponad tuzin mężczyzn, zmęczony i osłabiony, jego bunt nie miałby najmniejszych szans.
Zaprowadzono go do niskiego budynku. Popędzano kopniakami, wymierzano ciosy. A on jedynie zacisnął zęby i czekał. Na jeden dogodny moment na ucieczkę. Dyskretnie rozglądał się dookoła, notując wszystkie szczegóły otoczenia.
Pomieszczenie miało niski sufit, klepisko zamiast podłogi i surowe ściany. Pod jedną z nich kuliło się kilkoro dzieci w bliżej nieokreślonym wieku. Naprzeciwko nich siedział mężczyzna o płonących fanatyzmem oczach.
– Jest? To dobrze, włączcie kamerę. Dawać go tutaj!
No i koniec, pomyślał Konrad. W zasadzie było mu to obojętne, chociaż czegoś żałował. Że nie udało mu się zobaczyć synka Litki. Tak, to była chyba jedyna rzecz, którą chciałby zrobić przed śmiercią.
– Teraz, śmieciu, się zabawimy – odezwał się po francusku nieznajomy. – Potrzebujemy nagrania, a ty otrzymałeś rolę główną. Spójrz! – wskazał na grupę dzieci. – Jest ich dokładnie ośmioro. Masz wybrać trójkę, którą zabijesz.
– Pierdol się.
– Nie tak szybko – usta tamtego rozciągnęły się w okrutnym uśmiechu. – Nie zrobisz nic, odmawiając współpracy, zastrzelimy wszystkie. Potem przyprowadzimy kolejną grupę i powtórzymy. Do skutku. Chętnych do zabawy nam nie zabraknie. To jak będzie?
Konrad pobladł. Co prawda zdarzyło mu się już strzelać i do dzieci, bo kiedy znalazł się na linii ognia, myślał tylko o jednym – jak ocalić własną skórę. Ale żeby tak z premedytacją…?
Odetchnął. Musiał to zrobić. Nie miał wyjścia. Jeśli się zbuntuje, ten pojeb zacznie realizować swój chory plan. Cena wielu żyć odkupiona śmiercią trzech innych.
– Jaką mam gwarancję, że dotrzymasz słowa?
– Nie masz i nie będziesz miał – wzruszył tamten ramionami, siadając na krześle. – A żebyś przypadkiem nie pomyślał o jakiś bohaterskich czynach, damy ci broń, podczas gdy moi ludzie będą celować w dzieci. Jeden podejrzany ruch, a powalimy cię na ziemię, resztę zabijemy i powtórzymy przedstawienie.
– Dobrze.
Krótko, beznamiętnie. Przyszło mu do głowy, żeby to sobie strzelić w łeb, ale wiedział, że tym czynem również podpisze wyrok śmierci dla całej ósemki.
Musiał wybrać i wierzyć, że ten skurwiel dotrzyma słowa.
Maluchom kazano wstać i ustawić się w rzędzie. Najmłodsze trochę protestowały, ale zostały brutalnie przywołane do porządku. Konradowi wepchnięto w zesztywniałą dłoń broń. Każdy jego ruch czujnie śledziło prawie trzydzieści par oczu.
Musiał wybrać i strzelić, patrząc im prosto w oczy.
Był narzędziem ślepego losu.
Z goryczą wykrzywił usta. Wolałby już, aby go torturowali, zabili. Lecz znów znalazł się w sytuacji, gdy to nie on decydował. Dlatego powoli uniósł ramię i czując piekące łzy napływające do oczu, nacisnął spust.Noc była duszna i parna, lecz w wysokim, luksusowym budynku, klimatyzacja działała bez zarzutu.
Konrad stał przy ogromnej szklanej ścianie, patrząc w dół, na rozświetlone miasto. Specjalnie wjeżdżał na ostatnie piętro, żeby sycić oczy tym widokiem. Potem pokonywał jeszcze kilkanaście stopni, aby znaleźć się na dachu wieżowca. Podchodził do krawędzi i zapalał papierosa, nieodmiennie zadając sobie jedno pytanie: skoczyć czy nie?
Niestety, zawsze z niechęcią dochodził do wniosku, że zbyt silny z niego skurwysyn, aby zdobył się na samobójczy krok.
Odsłużył dwa lata, po czym zwolniono go ze względu na zły stan zdrowia psychicznego. Mieli go za wariata i to takiego, którego nie chciała nawet Legia. Litka zapraszała do siebie, rodzice wspominali coś o kontynuacji nauki, ale Konrad przede wszystkim z najbliższymi chciał ograniczyć kontakty do minimum. Więcej, sama myśl o spotkaniu z nimi napawała go żywą niechęcią.
Wrócił do kraju, a jego wybór padł na stolicę. Warszawa wydawała się dobrym miejscem, aby pozostać anonimowym, aby nie wracać do wspomnień. Pokój, a w zasadzie łóżko, wynajął w hotelu dla ukraińskich pracowników, z wisielczym humorem postanawiając nauczyć się kolejnego języka. Znał ich już kilka, a przynajmniej trzy perfekcyjnie. Pracę znalazł w wysokim biurowcu, siedzibie dużej, znanej firmy. Jako ochroniarz, bo to w zupełności zaspokajało jego potrzeby. Najchętniej brał nocki, a niewątpliwym plusem tego wyboru był święty spokój oraz brak kontaktu z ludźmi. Niczego więcej nie potrzebował.
Nie lubił dni wolnych. Nie wiedział wtedy, co ma ze sobą zrobić. Zazwyczaj wyjeżdżał za miasto, snując się po okolicznych wioskach, albo lądował w pobliskim parku. Czasami siadał w kawiarni, przy oknie, obserwując przechodzących ludzi. Takich słabych i bezużytecznych. Czuł wobec nich pogardę, bo był pewien, że gdyby coś zakłóciło ten status quo, większość z nich nie poradziłaby sobie z tą zmianą.
Żył z dnia na dzień, samotny i wyobcowany, ale dobrze mu było z tą samotnością.
Z bliskimi kontaktował się od święta, kobiety go nie interesowały. Gdy miał ochotę na seks, szedł na dziwki. Szybko i bez zobowiązań. Czasami zastanawiał się, czy nie wrócić na studia, a w zasadzie na staż. Myślał też o medycynie sądowej, bo trupy, z natury mało towarzyskie, wydały mu się wdzięcznym obiektem do współpracy. Był pewien, że będzie musiał podjąć decyzję, ale odsuwał to w czasie, zostawiał na później.
W końcu zniecierpliwione przeznaczenie samo postanowiło zadziałać.
Konrad palił papierosa, wpatrując się w horyzont rozrywany jasnymi zygzakami błyskawic. Nadciągała burza i to taka z rodzaju najgorszych.
Uśmiechnął się. Uwielbiał burze. Najchętniej zostałby na dachu, ale musiał wracać, bo nie chciał, aby go zwolniono. Podobała mu się ta praca.
Nie korzystał z windy. Zbiegł po schodach. I kwadrans później pogratulował sobie tej decyzji, bo w holu pojawił się sam pan prezes ze świtą. Zaaferowany, w niedopiętym garniturze, burzliwie o czymś dyskutujący przez telefon. Konrad zerknął na zegarek. Dwudziesta trzecia dziesięć. Dziwna pora na interesy, ale widać zaszło coś nieprzewidywalnego. Minęli go, zawzięcie o czymś rozmawiając, a później znów zapadła cisza.
I ta cisza towarzyszyła mu aż do samego rana. Potem zjawili się zmiennicy, a Konrad poszedł do szatni, aby się przebrać. Dzień jak co dzień. Zarzucił plecak na ramię, przeczesał palcami włosy i pomyślał, że przyda się wizyta u fryzjera. W burdelu również, bo dawno nie uprawiał seksu. Zerknął na ekran telefonu, aby sekundę później wykrzywić twarz. Znowu Litka? Czego ona, do kurwy nędzy, od niego chciała? Nie wyraził się jasno?
Idąc korytarzem, przeklinał w duchu nadopiekuńczą siostrzyczkę. Zatrzymał się jeszcze na chwilę w holu głównym, zabierając ze stanowiska ochrony książkę, której nie skończył czytać. Suchym tonem rzucił słowo pożegnania i już miał się odwrócić, gdy za jego plecami rozbrzmiał melodyjny głos.
– Czy mój mąż jest u siebie, na górze?
Poznałby go zawsze i wszędzie.
Kobietę, która stała prawie za jego plecami także. Niewiele się zmieniła, chociaż była jeszcze piękniejsza i jeszcze bardziej elegancka niż pięć lat temu.
Magda.
Jego Magdusia, jego ukochana, jego największa porażka życiowa.
– Przepraszam, czy my… – zmarszczyła czoło. – Konrad? – spytała z niedowierzaniem.
Nie odpowiedział, tylko skinął głową. Zabrakło mu słów i siły, aby cokolwiek z siebie wykrztusić. Dawne uczucia, co do których był pewien, że już umarły, wróciły z siłą huraganu, wstrząsając całym jego światem.
– To naprawdę ty, Kondziu? – patrzyła na niego zaskoczona. Nic dziwnego. Chłopak, którego znała, był wysokim chudzielcem, o melancholijnym wyrazie twarzy. Był też delikatny, subtelny i taktowny. A teraz stał przed nią kipiący seksapilem mężczyzna, o wąskich biodrach, szerokich ramionach i beznamiętnym spojrzeniu. Biała koszulka opinała muskularny tors, drapieżne tatuaże pokrywały ciało, a usta wykrzywiły się w sardonicznym, nieprzyjemnym uśmiechu.
– Tak, ja – odpowiedział w końcu. – Przyniosłaś kawkę mężusiowi? – spytał drwiąco, wskazując ruchem brody na trzymane przez nią kubki.
– Koktajl. Musi zdrowo się odżywiać.
Znów ten uśmiech i pogarda w ciemnych oczach. Magda zadrżała, bo zrozumiała nagle, że przed nią stoi zupełnie inny człowiek.
– Zaniosę mu to na górę, a ty zaczekasz, zgoda?
– Po co?
– Zjemy śniadanie, powspominamy stare czasy.
– Może ten dzień, gdy wróciłem do domu, a ty dawałaś dupy obcemu fagasowi jak pospolita dziwka? – zmrużył oczy, najwyraźniej czerpiąc satysfakcję z tych słów. – Nie mylę się, myśląc, że upolowałaś samego pana prezesa?
– Konrad, proszę! – Magda poczerwieniała. – Jesteśmy wśród ludzi.
– Co ty nie powiesz? – rzucił z przekąsem. – Dobra, zaczekam. Idź. Miałem w planach wizytę w burdelu, ale może ty mi wystarczysz.
Dostrzegł w jej oczach gniew, pomimo iż perfekcyjnie panowała nad wyrazem twarzy. Jak zawsze. Zimna suka, chociaż nogi i tyłeczek miała takie, że nawet teraz patrząc, jak idzie w kierunku windy, poczuł podniecenie.
I pewnie dlatego posłusznie zaczekał.
– Och Konradzie! – Magdzie znów śmiały się oczy, gdy wsiadali do jej samochodu, zaparkowanego tuż przy głównym wejściu. – Kopę lat! Nawet muszę przyznać, że się stęskniłam, chociaż kiedyś nie byłeś taki opryskliwy.
– Tak. Byłem mięczakiem.
– Za bardzo wziąłeś sobie do serca moje słowa.
– I twoją zdradę.
– Nie układało się nam – wzruszyła ramionami, płynnie włączając się do ruchu. – Więc zerwałam. Czy słusznie, tego nie wiem. Z perspektywy czasu – zerknęła na niego ukradkiem – to myślę, że wyszło ci to na dobre.
– Tak, wyszło – powtórzył z goryczą.
– A jak tam twoja kariera chirurga? Wybacz, ale nie wyglądasz na medyka.
– Zrezygnowałem. Wstąpiłem do wojska.
– Wojska? – uniosła ze zdumieniem brwi. – Też nie wyglądasz na żołnierza.
– Zrezygnowałem.
– Jezu, Kondziu! Ależ ty niezdecydowany jesteś – roześmiała się.
– W zasadzie to mnie wywalili.
– O! Za co?
– Pobiłem przełożonego starszego rangą i wydłubałem mu oko. Od zarzutów mnie uwolniono, stwierdzając chwilową niepoczytalność, ale z Legii wywalono.
– Z Legii? – Powiedzieć, że ją zaskoczył, to mało. Te kilka lat i taka zmiana? Kurwa! Wyglądał naprawdę dobrze, cholernie dobrze. Nie miałaby nic przeciwko niezobowiązującemu romansowi.
– Gdzie jedziemy?
– Znam taką małą, uroczą knajpkę. Zjemy coś, wypijemy kawę, a później… – zawiesiła znacząco głos, a on prychnął z pogardą.
– Później chciałabyś, żebym cię zerżnął?
– Konrad!
– O, przepraszam – uśmiechnął się złośliwie. – Później chciałabyś uprawiać seks z mięczakiem, chociaż ledwo mu staje, nawet po gorącej grze wstępnej? Tak to chyba wtedy ujęłaś?
– Jesteś wulgarny – wycedziła.
– Ja? Cytuję tylko twoje własne słowa. Poza tym to byłoby perwersyjne, nie uważasz? Żona samego prezesa, jednego z najbogatszych ludzi w kraju i zwykły stróż nocny, wariat po leczeniu w psychiatryku. Staje mu jeszcze, czy znów twoja gra wstępna nie pomaga?
– Perwersyjne? – Magda się zamyśliła. Kiełkowało w niej podniecenie, drażniło każde ostre, wypowiedziane przez niego słowo. Zmienił się nie tylko zewnętrznie. Teraz potrafił być obcesowy, nieprzyjemny i szydzący. Przygryzła usta, bo właśnie przyszedł jej do głowy znakomity pomysł. Musiała tylko być ostrożna przy jego realizacji, żeby ten stary cap, jej mąż, nie zaczął niczego podejrzewać.
– Leczyłeś się w psychiatryku?
– Powiedzmy, że byłem na krótkich wakacjach.
– Ja cię nie poznaję, Konradzie – roześmiała się. – To tutaj, dojechaliśmy.
Kiedy siedział już naprzeciwko niej, kiedy znów mógł podziwiać każdą linię idealnego ciała, patrzeć w oczy, nagle zrozumiał, że wciąż ją kocha.

Leave a Reply