Bardzo Was przepraszam, że milczałam tak długi czas, ale po prostu przez dwa dni świąt odespałam wszystkie zaległości. Autentycznie, spałam i spałam, jakby mi ktoś dał coś mocnego na sen. Mam nadzieję, że u Was wszystko dobrze, a teraz zapraszam na dwa teksty, oczywiście "draniowe" i "zimowo-świąteczne". Przypominam jednocześnie, że nadal można kupić Nikolaja - książkę >>>tutaj<<< albo świątecznego ebooka Pewnego zimowego wieczoru >>>tutaj<<<
***
Rozdział 5 – Miła, rodzinna wycieczka
Dominika uwielbiała zamki. Zwłaszcza, jeśli to były takie z tajemniczą historią i murami naruszonymi zębem czasu. Po kilku dniach spędzonych na zabawie na śniegu, piciu i liczeniu drzew po alkoholu, nikt nie zaprotestował przeciwko krótkiej wycieczce. Towarzystwo zapakowało się do samochodów wraz z licznymi akcesoriami, odzieżą na przebranie i zapasami jedzenia oraz picia przeznaczonego dla plutonu wojska udającego się na front pod góry Ural. Żorka usiłował przemycić flaszkę jabola, ale została ona brutalnie skonfiskowana i zamknięta w spiżarce.
– To na rozgrzewkę – tłumaczył się rozwścieczonej Litce. – Jakby zrobiło nam się zimno…
– Aby się rozgrzać, rozbierzesz się do naga i wytarzasz w śniegu – podsumowała zgryźliwie małżonka. – Przestań błaznować!
– Dobrze – zgodził się potulnie, chociaż niepokorne spojrzenie przeczyło uległości w głosie. Litka jeszcze przez chwilę przyglądała mu się podejrzliwie, ale niezbyt długo, bo najmłodsza pociecha Kondzia właśnie podjęła próbę wydłubania sobie oka, czym skupiła na sobie uwagę całego grona dorosłych.
Bez przeszkód dotarli na miejsce, do starego zamku dawnego możnowładcy, okazałej, rycerskiej siedziby. Nie było tam za wiele do zwiedzania, za to trzeba było mieć oczy dookoła głowy, aby żadne z dzieci nie zdemolowało wyposażenia czy nie utonęło w zamkowej fosie. Zwiedzanie przypominało raczej nalot chmary szarańczy i zamkowa obsługa z obłędem w oczach usiłowała ochronić „cenny zabytek”. Do szarańczy należało bowiem zaliczyć nie tylko rozbrykaną dziatwę, ale również nadzwyczaj zainteresowanych wojennym akcesoriami panów, którzy bez żadnego szacunku macali bezcenne eksponaty.
W końcu sytuacja się unormowała. Panie wraz z gromadą dzieci pozostały na dziedzińcu, zajadając się smakołykami, panowie podążyli w głąb budowli. Nie, nie wszyscy, bowiem zaciekawiony Aleksander za rogiem znalazł nieco nadgryzione już zębem czasu średniowieczne dyby. Bardzo długo przyglądał się im zaciekawiony, po czym zupełnie bez powodu zapragnął przekonać się, jak czuł się kiedyś człowiek zakuty w takie ustrojstwo. Uniósł jedną część, która zaskrzypiała złowrogo, a potem w odpowiednie otwory włożył ręce oraz głowę. Nie zdążył pomyśleć, co dalej, gdy góra opadła z hukiem, boleśnie uderzając go w kark. Zaklął, lecz kiedy spróbowała się uwolnić, cholerne ustrojstwo ani drgnęło.
– Co do licha? – warknął, naprężając mięśnie. Nie tylko został unieruchomiony, ale też przybrał dziwną pozycję, w której na pierwszy plan wysuwały się wypięte pośladki.
I pewnie wszystko skończyłoby się dobrze, gdyby nie szatańskie pociechy samego Saszki. Wraz z potomkiem Żory, obie dziewczynki zakradły się od tyłu do uwięzionego tatusia, postanawiając zrobić użytek ze świeżo co zakupionych drewnianych mieczów. Chichocząc uniosły broń w górę i…
Nad zamkowym dziedzińcem przetoczył się agonalny ryk bólu i wściekłości. Małe diablotka nie poprzestały bowiem na jednym uderzeniu. Zagrzewając się do walki ze złym smokiem, lały w wypiętą pupę, ile się dało. Na krzyki tatusia nie zwróciły uwagi, często krzyczał i na tym się kończyło.
– Giń, zły i okrutny smoku!
– Jak ja was…!
– Giń, podła gadzino!
– Ja też, ja też! – gorączkował się synek Żorki, dźgając prawy pośladek czubkiem miecza.
– Kurwaaaa!
– Tatusiu, nie przeklinaj – upomniała go jedna z córeczek, przymierzając się do kolejnego ciosu. Niestety, straciła okazję, bo rozjuszony Saszka nie tyle uwolnił się z dybów, co siebie i dyby uwolnił od dwóch drewnianych słupów, do których były przymocowane.
Najpierw na główny dziedziniec wpadła trójka piszczących dzieci. Za raz za nimi pojawił się purpurowy na twarzy Aleksandr, z obłędem w oczach, z rozwichrzonymi włosami opadającymi na twarz, klnąc i złorzecząc, a na dodatek zakuty w ten nieszczęsny kawałek drewna…
Dzięki zimnej krwi Jacoba, który nie tracił nad sobą panowania nawet w takich momentach, a który sprawnie zawładnął nieco przyrdzewiałą siekierą, Saszka został szybko i bezproblemowo uwolniony. Jedynie barwa jego oblicza zmieniła kolor z purpury na śnieżną biel, bo widok opadającego katowskiego ostrza, mógł przerazić nawet najodważniejszego gangstera. Nawet jeśli to ostrze uderzyło w nadgryzione zębem czasu drewno, a nie jego głowę.
– Nie mogłeś ostrożniej? – wytknął Jacobowi, rozmasowując jednocześnie obolały kark.
– Ostrożniej czyli jak? Miałem wydłubać większą dziurę pilniczkiem?
– Bardziej po ludzku.
– Po ludzku? – Brwi Jacoba powędrowały w górę. – Czyli jak?
Sasza machnął ręką, uznając dyskusję za bezowocną. Nie wytłumaczysz ślepemu, jak kolorowa jest tęcza. Zresztą, pojawił się kolejny problem.
– Gdzie podziewa się Konrad z Żorą? – zapytała Julita.
– Kondziu dostał wolne na zwiedzanie zamku, żeby mógł odetchnąć – wyjaśniła jej Jagienka, ani trochę nie zaniepokojona przedłużającą się nieobecnością męża.
– To wiem, ale on zniknął razem z Żorą… – W głosie Litki słuchać było wyraźne obawy. – Rozumiecie, razem zniknęli. Konrad i Żora. Razem – dodała z naciskiem.
– Dzieci z tego nie będzie – podsumował z melancholią Marcin, ściągając na siebie zniesmaczone spojrzenia. – Więc czym się przejmować?
Na dziedziniec zamku wtoczyła się całkiem spora grupa wycieczkowa, składająca się z nadzwyczaj energicznych seniorów. Popędzili do wejścia i w krótkim czasie zniknęli we wnętrzu zamku. Przez kilkanaście minut panował względny spokój, dzieci pochłonięte były jedzeniem, panie plotkowaniem, a panowie pilnowaniem pilnowaniem posilających się pociech. I ten względny spokój zakłóciły histeryczne piski oraz pełne wzburzenia wrzaski. Potem pokazało się kilka seniorek, czerwonych na twarzy i z trudem łapiących oddech.
– Konrad, Żora! – Litka nie miała wątpliwości, co było przyczyną.
– Zabili kogoś i obdarli ze skóry? – Zuzka szturchnęła męża. – Idź, sprawdź!
– Dlaczego ja?
– Sasza i Marcin zajęci są obsługą naszych ukochanych dzieciątek w toalecie. Zachciało im się kupy. Chcesz się zamienić?
– Nie, nie! – Ogniście zaprotestował Jacob, po czym chyżo pomknął w kierunku wejścia do zamkowych komnat.
– Idę z tobą – krzyknęła Litka.
Po drodze mijali wzburzonych seniorów i mdlejące seniorki. Wyglądało na to, że w lochach przytrafiła się jakaś katastrofa. A ponieważ w lochach były narzędzia tortur, dodając do tego obecność dwóch szaleńców i nieszczęście gotowe.
Mimo wszystko nie spodziewali się tego, co zastaną.
Pół godziny wcześniej szczęśliwy jakby wstąpił do raju Konrad, ze spokojem zaczął zwiedzanie zamku, delektując się każdą sekundą samotności. Niezbyt długo, bo na drugim piętrze dołączył do niego szwagier.
– Nie chciałem, abyś czuł się samotnie! – oznajmił radośnie Żora. – Idziemy razem. W lochach mają podobno niezłą kolekcję.
– Oby cię szlag – wymamrotał Kondziu, ale potem pomyślał, że nie jest aż tak źle. Za tym pajacem przynajmniej nie musi ganiać, przebierać mu pampersa czy karmić obrzydliwa papką oznaczoną dziesiątkami certyfikatów eko.
Lochy prezentowały się niezwykle okazale. Różne śruby, łoża najeżone kolcami, obcęgi i inne akcesoria stwarzały szerokie pole dla wyobraźni. Żorka głośno komentował zastosowanie każdej sztuki, aż w końcu natknął się na dość niezwykły eksponat umieszczony za szkłem.
– Kondziu, patrz! Męski pas cnoty! – powiedział z zachwytem. – Lekko przyrdzewiały i tutaj piszą, że to unikatowy egzemplarz w skali całej Europy. Wypróbujemy?
– Unikalny, eksponat i w tle komunikat: nie ruszać. Czego nie zrozumiałeś, cymbale?
– Jest nawet kamera. – Żora zadarł głowę. – Nie szkodzi, to akurat żaden problem. To co? Wypróbujemy?
– Nie mój rozmiar. – Konrad zmrużył oczy. Pora wkręcić tego palanta z podły, nikczemny plan. Zrobi mu zdjęcie, wrzuci na media społecznościowe i tym samym zrewanżuje za filmik z wibratorem. – Ale twój z pewnością. Przymierzysz czy stchórzysz?
Wobec takiego pytania Żora nie mógł się już wycofać. Raz dwa zapętlił obraz na kamerze, po czym z pietyzmem wyjął zabytkowe żelastwo.
– Radziłbym zdjąć spodnie i bieliznę. Lepiej się dopasuje. Chyba że się boisz? – zakpił Kondziu.
– Ja? – Żorka wzruszył ramionami. – Dobra, zerknij tylko, czy nikt nie idzie.
Chwilę poświecił nagimi pośladkami, po czym odwrócił się i radośnie oznajmił:
– Idealny! Powiem Jagience, niech ci taki kupi, może zaprzestaniecie hurtowej produkcji dzieci. No i patrz, jaki kształt! A ta dziurka to chyba do sikania?
Podczas gdy Żora był zajęty pasem cnoty, Kondziu ukradkiem kliknął kilka zdjęć.
– Cudo nad cudami – zachwycał się Żora. – No dobra, teraz zdejmę i ty przymierzysz.
Niestety, szybko okazało się, że ze zdjęciem może być mały problem. Żelastwo ani drgnęło.
– Co jest? – zdenerwował się Żorik. Stracił żartobliwy błysk w oczach i kpiarski ton. W zamian za to wyraźnie stawał się coraz bardziej sfrustrowany. – Cholera! Zaklinowało się!
– Pokaż.
Po pięciu minutach zasapany Konrad oznajmił z niechęcią:
– Trzeba wezwać ślusarza. Widzisz, jak się kończą twoje głupie pomysły?
– Kurwa! No spróbuj jeszcze raz. Skoro dałem radę to założyć, dam radę zdjąć.
– No dobrze… – zgodził się niechętnie Kondziu. – Czekaj, spróbuję z przodu. Tylko uklęknę. Cholera, zimna ta podłoga.
– Mnie arktyczny powiew po dupie śmiga. Nie marudź, bierz się do roboty. Masz tyle krzepy, że bez ślusarza to otworzysz.
– Dobrze. Co za jebane cholerstwo – mamrotał Kondziu, usiłując pokonać opór żelastwa. – Pomóż mi i przestań tak spinać poślady. Nie mam wtedy pola manewru.
– Nic nie spinam – sapnął Żorik. Poczerwieniał na twarzy, zarówno ze złości, jak i z wysiłku.
Pusty loch wypełniły głośne oddechy. Żora zaczął nawet postękiwać, bo metalowy pręt wbijał mu pomiędzy pośladki.
– Ja pierdolę, nie możesz być delikatniejszy?
– Jestem delikatny.
– Pociągnij z tamtej. No, ciągnij, do cholery! Mocniej!
Byli tak zaabsorbowani, że nie dosłyszeli, iż do lochów schodzi całkiem sporo grupa ludzi. Pierwsze osoby już stanęły na samym progu, patrząc z niedowierzaniem na rozgrywającą się przed ich oczyma scenę.
Pod przeciwległą ścianą stał mężczyzna. Spodnie miał opuszczone, bieliznę również, a przed nim klęczał barczysty olbrzym, z głową dokładnie w okolicach jego krocza.
– Mocniej! – zawył Żora, któremu właśnie coś ostrego wbiło się w prawy pośladek. – Już prawie jest! Zaraz do… Jasna cholera!
– Nie wierć się tak, bo nie dam rady! – wrzasnął rozsierdzony Konrad, wściekle posapując. – Ty myślisz, że tak łatwo jest ciągnąć ten żelazny kikut?
– To mój fiut, a nie kikut! Sam masz kikuta! – zgłosił pretensje urażony Żorka. – No dalej, prawie… – Dokładnie w tym momencie zauważył liczną widownię, wpatrującą się w nich wytrzeszczonymi oczyma. Niestety, Konrad chcąc nieco zmienić pozycję, aby łatwiej wyciągnąć problematyczny bolec, poślizgnął się i z całej siły rymnął czołem w żelaznego penisa. Zabolało i jego, i Żorę.
Z dwóch gardeł wyrwały się dwa głośne okrzyki.
– Kurwaaaa! – ryczał Żorik.
– Choleraaaa! – wył Kondziu, którego na moment nieźle zamroczyło.
Jakimś cudem Konradowi udało się wyciągnąć problematyczny bolec i męski pas cnoty wylądował z hukiem na podłodze, a światu ukazał się nagi do połowy Żora, z biednym, zmaltretowanym przyrodzeniem…
Nie sposób opisać chaosu, jaki zapanował.
Mdlejące emerytki, potykający się o własne laski emeryci, zaszokowana przewodniczka, kulający się po podłodze Kondziu i znieruchomiały Żorik. Krajobraz po bitwie, który zastał Jacob i Litka, jak w końcu przebili się przez chmarę uciekających w popłochu seniorów, wywołał w nich niekontrolowany wybuch śmiechu.
– Zostawić was samych – powiedziała w końcu Litka, gdy już przestała się śmiać. – No a mówią, że kto się czubi, ten się lubi.
– To znowu on! – warknął Kondziu, z trudem zbierając się z podłogi. – Jest kurwa jak złe fatum! Jak mściwy duch!
– Masz odcisk penisa tego mściwego ducha na czole – zauważył uprzejmie Jacob.
– Zemsta chuja – zauważył Żora, który już zdołał się otrząsnąć. – Hej, Kondziu, nie wkurzaj się! Przynajmniej dzieci z tego nie będzie. Jacob, a ty bierz czapkę i idź zbieraj datki za show. Powiedz, że to taka dodatkowa atrakcja dla grup. Jedne zamki mają straszące w lochach duchy, inne dwóch facetów bawiących się męskim pasem cnoty. Niech docenią i sypną groszem. Będzie na pokrycie kosztów – dodał z podejrzanie radosnym błyskiem w oku, sięgając po spodnie.
Konrad spojrzał na niego ponuro, po czym nagle również się rozjaśnił.
Dodatkowa atrakcja? Nie ma sprawy. Przypomniał sobie zajebiste zdjęcie, jakie udało mu się zrobić i od razu poprawił mu się humor.
Niestety, przebojem internetów okazało się nagranie z telefonu Żorika, na którym obiecujący pan neurochirurg wyglądał jakby robił loda własnemu szwagrowi. W zasadzie to krótki fragment, na którym padalec wykrzykiwał z zapałem:
– Dalej, Kondziu, dalej! – robiąc jednocześnie wyjątkowo błogą minę.
Niby przypadek, ale dlaczego Konrad miał wrażenie, że został wrobiony?
Leave a Reply