Za jakie grzechy! (V)

with 5 komentarzy

***

Miał wypadek. Czy mogłaby pani przyjechać i wyjaśnić kilka spraw?

Proszę podać adres, będę tak szybko, jak to możliwe.

Pięć minut później byłam już w drodze, chociaż gnała mnie nie troska, a ciekawość.

Teraz zrozumiałam, dlaczego pan prezes się nie pojawił.

Mam nadzieję, że połamałeś nogi, bydlaku – mamrotałam pod nosem. – Albo urwało ci fiuta. Zresztą – zastanowiłam się – pewnie i tak go nie używasz, więc nie zauważyłbyś braku.

Pełna niezwykle „ciepłych” myśli oraz optymistycznie nastawiona do wersji „trafił go szlag”, wbiegłam do szpitala i z miejsca natknęłam się na pielęgniarkę, która właśnie wyszła z pokoju, w jakim przebywał pan prezes.

Jest pani w końcu – powiedziała surowo.

Dlaczego ja?

Tylko pani numer miał wpisany jako alarmowy.

Jako naczelna niewolnica? – mruknęłam, przybierając życzliwy wyraz twarzy. – Czy…

Żyje i ma się dobrze. Prócz lekkich, powierzchownych ran, nie znaleźliśmy nic poważnego. Idę po lekarza, on z panią porozmawia. Jako narzeczona…

O mało co nie zeszłam na zawał. Jaka narzeczona? Ja? Ja?!

Nie zaprotestowałam, bo zabrakło mi tchu. Stałam w miejscu, nie będąc w stanie nawet wejść do pokoju, aby zapytać tego palanta, co znów wymyślił.

Kwadrans później po raz kolejny zbierałam szczękę z podłogi.

Amnezja? Taka jak w filmie? – zapytałam słabym głosem, gdy lekarz już wszystko mi wyjaśnił.

Powiedzmy – odrzekł dyplomatycznie. Widocznie nie spodobało mu się porównanie do filmu. – Z pewnością nie potrwa długo, ale do tego czasu musi się pani zająć narzeczonym. Niestety, prócz numeru pani i kancelarii adwokackiej, nie miał żadnego innego w kontaktach.

Pewnie resztę ma w firmowym telefonie – powiedziałam, wciąż potężnie ogłuszona.

W kancelarii odebrał pan mecenas Soczyński i doradził, abyśmy zadzwonili do jego narzeczonej.

No nie mogę! Serio? Naprawdę kogoś miał?

To nie… – chciałam zaprotestować i nagle ugryzłam się w język. Narzeczona? Amnezja? Przecież to się znakomicie składa!

Zemsta będzie słodka, obiecałam sobie w duchu, potakując z zapałem lekarzowi. Niesamowity zbieg okoliczności, wyrozumiałość personelu szpitala co do identyfikacji mojej skromnej osoby oraz buzujący w duszy gniew, splotły się ze sobą i zaowocowały szatańskim planem odwetu.

Za tę sałatkę, którą wysypywał na moją głowę. Za wszystkie uszczypliwe słowa. Za wrzaski, przekleństwa, poniżanie i pomiatanie. Za to, że zostawił mnie wczoraj w deszczu. Za tą cholerną kawę, która musiała mieć równo siedemdziesiąt pięć stopni!

Ja ci pokażę! – wymruczałam z zawziętością. – Może po wszystkim mnie zwolnisz, ale co z tego, skoro przez kilka dni będę się znakomicie bawić.

Opuściłam gabinet lekarza już jako oficjalna narzeczona wielkiego, nadętego bufona, szanownego pana prezesa Konrada Głębowskiego. Pewnie gdyby ktoś lepiej mi się przyjrzał, dostrzegłby ogonek kiwający się radośnie w obie strony, całkiem pokaźne różki i ogień piekielny wydobywający się z nozdrzy.

Przed drzwiami zatrzymałam się na moment, przybrałam odpowiedni wyraz twarzy, po otworzyłam je z rozmachem, wpadłam do środka i radośnie wrzasnęłam:

Kondziu, ty mój misiaczku!

Tak! To właśnie nazywają słodką zemstą, bo mina tego bydlaka, była najpiękniejszą rzeczą, jaką widziałam w całym moim długim życiu.

***

Nic nie pamiętał. Kompletnie nic. Nie udawał, nie grał, wyglądał nawet na odrobinę zagubionego. Siedział na łóżku, rozczochrany, blady, z potężnym opatrunkiem na głowie i gapił się na mnie, niczym sroka w gnat.

Narzeczona? – powtórzył z powątpiewaniem. – Moja?

Za dwa tygodnie bierzemy ślub! – oznajmiłam radośnie. – Wszystko już zorganizowałam, bo mój misiaczek tak jest zajęty pracą, że nie ma czasu na takie sprawy. Prawda miśku? – Chwyciłam palcami skórę na jego policzkach i niby żartobliwie zaczęłam go tarmosić. – Ty mój skarbeńku najukochańszy! Mój ogierze! Mój…

Wystarczy. – Przy ogierze najwyraźniej wymiękł. Pobladł, próbując się uwolnić od mojego dotyku. – Po prostu nic nie pamiętam.

Powinnam ci przypomnieć? – Zamrugałam zalotnie rzęsami. – Jesteś przecież takim nienasyconym byczkiem! Moim koteczkiem. Moim…

Błagam, nie mów już nic więcej. Muszę pomyśleć – dodał nieco rozpaczliwym tonem. – Nic nie pamiętam. Ani ciebie, ani przygotowań do ślubu, ani naszego… No, niczego nie pamiętam.

Pomyślałam z radochą, że nawet bez amnezji niczego by nie pamiętał, bo przecież do niczego nie doszło. Ten palant nie wiedział, co to przyjaźń, miłość, współczucie, pożądanie i cała reszta normalnych, ludzkich uczuć.

Ależ pysiaczku, o czym chcesz myśleć? – wydęłam z oburzeniem wargi. Niczym glonojad, który ma właśnie zamiar przyssać się do szyby akwarium. – Dopilnuję, żeby ci wróciła pamięć, daję słowo honoru, że do dnia naszego ślubu, nie będziesz miał żadnych wątpliwości – dodałam chytrym tonem.

Uhm! – stęknął, zataczając błędnym wzrokiem. Nic już więcej nie powiedział, tylko cicho posapywał, pewnie także ze złości. Pamięć może stracił, ale charakterek pozostał taki sam. Tylko czekałam na te słowa…

Jak tu brudno – powiedział w końcu z odrazą, chociaż szpitalny pokój był tak czysty, że przysłowiowo można było jeść z podłogi. – Na oknach są smugi.

Komentarze

  1. J
    Jopis
    | Odpowiedz

    No nareszcie! Rewelacja jak zawsze. Ależ będzie zabawa!

  2. I
    Iwona
    | Odpowiedz

    Kiedy następny rozdział

  3. G
    Gabriela
    | Odpowiedz

    No i Misiaczek dostanie za swoje zachowanie.

  4. t
    ta_lew@gazeta.pl
    | Odpowiedz

    Litości. Kiedy kontymuacja?

    • Agnieszka
      | Odpowiedz

      Wiem, niedobra jestem 🙂 ale będzie ciąg dalszy, daję słowo!

Leave a Reply