Stanął pośrodku niewielkiej łazienki, gdzie większość powierzchni zajmowała stara, żeliwna wanna na lwich łapach. Zamknął oczy, odetchnął. Okiełznał gniew, spychając go głęboko w odmęty podświadomości. Najgorsze było to, że nie wydarzenia ostatnich godzin wyprowadziły go z równowagi, a ona. Zamyślił się. Może po prostu ją zabije? Co prawda rzadko robił to bez zlecenia, ale kilka razy się zdarzyło. Z drugiej strony pogoda za oknem i stan jego nogi wskazywały na to, że szybko nie opuści tego miejsca. Jacob rozważył argumenty za i przeciw, po czym uznał, że zaczeka. Kobieta mogła się przydać. Nie dla towarzystwa, bo on od zawsze wolał samotność, ale do innych, bardziej prozaicznych rzeczy.
Rozebrał się, a mokrą odzież starannie zawiesił na rozciągniętym nad wanną sznurze. Potem wytarł się do sucha i na samym końcu założył cudo w kolorze wściekłego różu.
– Nawet ci do twarzy – zakpiła, gdy milczący, nieco zachmurzony Jacob pojawił się w kuchni. – Powinieneś częściej nosić coś w tym odcieniu.
– Powinienem – odparł ze spokojem, siadając przy stole. – Poproszę herbatę. Mocną, czarną, bez cukru.
– Już zaparzyłam, ale ziołową. Mieszanka według własnej receptury.
Nie zaprotestował, chociaż nie cierpiał ziołowych herbatek.
– Będę cię częstować czym chata bogata – oświadczyła wspaniałomyślnie Zuza. – Mam wyśmienitą kawę. I suto zaopatrzoną spiżarnię. Bo coś mi się wydaje, że zagościsz u mnie kilka dni – wskazała za okno, a spojrzenie Jacoba powędrowało za ruchem jej dłoni.
– Będę wdzięczny.
Zuza zmrużyła oczy. Pan Sopel irytował ją tym nadnaturalnym spokojem. Niczym psychopata. Może niesłusznie go rozkuła? Może niepotrzebnie mu pomogła? Trzeba będzie na noc go skrępować, tak na wszelki wypadek.
Postawiła na stole dzbanek z herbatą i dwa kubki. Potem wróciła po resztę, kanapki, sałatkę i talerze. Krzątając, ukradkiem przyglądała się swemu gościowi. Był wysoki, nawet bardzo, ale szczupły. Żadne tam bary jak u zapaśnika czy bicepsy. Włosy miał jasne, w kolorze ciemnego złota, modnie ostrzyżone, twarz owalną, o regularnych rysach. Nos prosty, usta nieco zbyt wydatne. Nad górną wargą lekki ślad zarostu. Proste, stanowczo zarysowane brwi nad jasnymi oczyma, w kolorze błękitu. Dawało się też dostrzec dołeczek w brodzie i malutki czarny punkcik na lewym płatku ucha, który okazał się miniaturowym kolczykiem Sprawiał wrażenie niezwykle opanowanego, niedostępnego, chociaż już kilkukrotnie dostrzegła zalążki gniewu w jego oczach.
I był od niej młodszy, przypuszczała, że całkiem sporo. Siedem może więcej lat.
Przygryzła wargę, z ironią reagując na kierunek, w jakim podążały jej myśli. Co z tego, że był młodszy? Jakie to miało znaczenie? Zwłaszcza dla niej, kobiety, która od dawna nie wikłała się w niezobowiązujące romanse. A jednak… Byli tu sami, odcięci od świata. Skazani na siebie, na swoje towarzystwo we wnętrzu niewielkiej chatki, przynajmniej na dwie doby. Szkoda, że nie trafił się jej ktoś starszy, dojrzalszy i bardziej otwarty.
– Noga mocno boli? – zagadnęła, siadając naprzeciwko milczącego gościa.
– Tak.
– Na moje oko to nie złamanie, ale rentgena w oczach nie mam.
– Wiem.
– Jesteś zmęczony?
– Nie bardzo.
– Rozumiem. Czyli zawsze bywasz tak towarzyski? – zakpiła, czym zasłużyła sobie na lekkie uniesienie brwi.
– Nie lubię strzępić języka.
– Tak, daje się to zauważyć. Dlaczego zboczyłeś z głównej drogi i to w taką pogodę? Nie lepiej było zaczekać, aż usuną zator?
– Nie lubię bezczynności.
– Nie? – uniosła jasne brwi, popijając herbatę. – A może po prostu ci się spieszyło?
– To także.
– Do domu, do ukochanej, do dzieci?
– Nie. – W suchym, pozbawionym emocji głosie pojawiły się nutki zniecierpliwienia. Jacob nawet posunął się do tego, że zaklął w duchu. Czy to babsko może przestać mielić językiem? Może ją zastrze… Zaraz, zabrała mu broń. Cholera! Zapasową również, co stwierdził już na samym początku. Za to drugi i trzeci zapas został w porzuconym na poboczu samochodzie.
Zmrużył oczy, patrząc na nią znad krawędzi kubka. Co tam broń, bez niej też da sobie radę. Chociaż lubił swojego glocka. Jeden strzał, prosto w głowę i po kłopocie. Tyle osób wyekspediował na tamten świat właśnie w ten sposób. To był jego swoisty podpis w tej branży. Dokładnie pośrodku czoła, zawsze w tym samym punkcie. Przypomniał sobie jedno ze swoich pierwszych zleceń i pojawiło się dziwnie nieprzyjemne uczucie. Tak, wtedy spartolił sprawę, ale na swoje usprawiedliwienie mógł powiedzieć, że były to początki kariery.
– Ani ukochanej, ani dzieci, ani domu? – zdziwiła się Zuzka.
– Dom mam.
– Niech zgadnę. Beton, stal i szkło?
– Lubię minimalizm.
– Czyli u mnie nie poczujesz się dobrze – odparła zamyślona. Jacob już chciał potaknąć, lecz wpierw rozejrzał się jeszcze raz dookoła.
– Nie jest tak źle – powiedział w końcu z niechęcią. – Mógłbym pójść spać?
– Już? Żadnego seksu przed snem? – zakpiła, bo miała straszną ochotę znów ujrzeć te iskierki gniewu w błękitnych oczach mężczyzny.
– Nie. Mam do tego wyznaczone dni.
– Że co? – Zuza aż parsknęła herbatą. – Dni? Płodne?
– Kumulacja napięcia służy osiągnięciu wyższego poziomu.
– Zaczynam się martwić, że nie tylko nogę uszkodziłeś. Dobrze panie kumulujący, przygotuję panu posłanie godne wyższego poziomu świadomości – zakpiła. – Tylko musi pan uważać na półeczkę wiszącą nad wzeglowiem, bo jak pan przydzwoni w nią głową, to od razu nawiąże kontakt z cywilizacją pozaziemską.
Jacob zacisnął wargi, zastanawiając się, czy złamanie jej karku byłoby odpowiednim posunięciem. Z drugiej strony, musiałby coś zrobić z trupem, a w tę pogodę i w tym stanie, sprawiłoby mu to wiele trudności.
Dobrze, zabiję ją później, postanowił, kuśtykając w kierunku niewielkiego pokoiku, oparty o ramię kobiety. Była zaskakująco ciepła i miękka. Pachniała czekoladą, trochę wanilią. Apetycznie. A on gdy przyłapał się na tych myślach, zdrętwiał.
– Dziękuję – powiedział suchym tonem, podczas gdy Zuzka krzątała się niewielkim pomieszczeniu.
– Proszę. Trochę tutaj nieporządek, ale dawno nie miałam gości, zwłaszcza takich, co zostają na noc.
– Mieszkasz tu sama.
– Tak. A co?
– Nie boisz się?
Po raz pierwszy posmutniała, zgarbiła się w sobie, skuliła.
– Już nie – wyszeptała. – Postaram się, abyś miał jutro co na siebie włożyć. Dobranoc.
– Dobranoc.
Kiedy wyszła, mgła otulająca miękko umysł Jacoba, rozwiała się, zniknęła. Znów mógł myśleć jasno, kalkulując na chłodno swoje własne położenie oraz sposoby wydostania się z tej sytuacji. Zdjął różowy szlafrok i z grymasem odłożył go na fotel. Potem położył się na wznak, nakrył kołdrą aż pod podbródek i zamknął oczy. Zawsze zasypiał w tej pozycji. I prawie zawsze się w niej budził. Za wyjątkiem nocy, gdy śniło mu się tamto. Lecz ostatnio coraz rzadziej nawiedzał go ten koszmar, coraz mnie czuł wyrzutów sumienia.
W zasadzie prawie w ogóle ich nie miewał.
Teraz też zamknął oczy i zaczął odliczać.
Poddał się przy ośmiu tysiącach. Głównie dlatego, że zza ściany słyszał wesoły głos wyśpiewujący skoczne piosenki.
W końcu nie wytrzymał. Podniósł się, ale zrobił to zbyt gwałtownie, zahaczając głową o nieszczęsną półeczkę… Nie zaklął tylko dlatego, że nie miał tego w zwyczaju. Pozłorzeczył jedynie w myślach, po czym znów się położył, spróbował pokonać narastającą irytację. Tym razem liczenie pomogło i przy pięciu tysiącach, Jacob osunął się w ramiona Morfeusza.
Obudził go zapach. Aromat świeżo parzonej kawy, smażonych jajek i ciepłego pieczywa. Najpierw usiadł, wypróbowując uszkodzoną kończynę. Nadal była opuchnięta, nadal bolała, chociaż mniej niż wczoraj. Potem z rezygnacją sięgnął w kierunku, gdzie wczoraj odłożył szlafrok, ale ku jego zdumieniu leżały tam czarne męskie spodnie i czarna koszula. Gospodyni wywiązała się z danego słowa. To nieco poprawił jego humor i przegoniło zalążki irytacji.
Ubierając się, rozmyślał nad własną reakcją. Dlaczego przez ostatnią dobę tak łatwo tracił nad sobą panowanie? Cóż, powodów mogło być kilka. Najpierw zlecenie ze „sprzątaniem”, potem wypadek na drodze, a na końcu ona. No i utrata broni. To chyba najmocniej wyprowadziło go z równowagi.
– Dzień dobry – przywitała go z uśmiechem, wskazując miejsce przy stole.
– Dzień dobry – odpowiedział ze spokojem.
– Dobrze się spało? Noga mniej boli?
– To normalne, idzie się przyzwyczaić.
– Do bólu? – uniosła brwi w górę.
– Także.
– Masochista – mruknęła. Potem umilkła, obserwując jak mężczyzna konsumuje zawartość swojego talerza. Na samym końcu starannie odłożył sztućce, wypił kawę i wytarł usta chusteczką. Wszystko robił w tym samym tempie, z tą samą, obojętną, pozbawioną emocji miną.
I znów powróciła ochota, aby zburzyć ten nadnaturalny spokój.
– Czy mógłbym prosić, aby zwróciła mi moją broń? – spytał uprzejmie.
– Serio?
– Tak. Nie zabiję cię, jeśli o to chodzi. Zresztą – lekko wzruszył ramionami – gdybym chciał, zrobiłbym to nawet bez broni.
– To do czego tak bardzo jest ci potrzebna?
– Nie lubię się z nią rozstawać – w beznamiętnym głosie pobrzmiewały nutki wściekłości. I to wcale nie z powodu utraty glocka. To ona tak na niego działa, jej uśmiech, kpina widoczna w błyszczących oczach o nieokreślonej barwie. Jakby ktoś wlał do wiadra niebieską oraz zieloną farbę, zamieszał i na koniec rzucił kilka kropelek żółtego. Ta kobieta irytowała go, rozstrajała, wytrącała z równowagi.
A on nie przywykł do takich uczuć i to dodatkowo go nakręcało.
– Wytrzymasz – wstając, poklepała go po ramieniu. – Jestem lekkomyślna, ale nie aż tak, żeby przebywać w małym domku z obcym, uzbrojonym facetem, podczas gdy dookoła szaleje zamieć śnieżna. Zobaczysz, będzie fajnie. Pogramy w tysiąca albo w monopol – zerknęła do tyłu, przez ramię. – Upieczemy pierniczki.
– Nie gram i niczego nie będę piekł.
– A umiesz robić na szydełku? – Tym razem patrzyła mu prosto w oczy, przygryzając lekko dolną wargę. – To podobno całkiem nieźle relaksuje.
– Nie będę robił na szydełku.
– Nauczę cię.
– Nie będę…
– Zaczniemy od czegoś prostego. Szal na przykład. Będziesz się mógł pochwalić nowym hobby w towarzystwie innych groźnych panów noszących broń z długimi lufami.
– Nie będę niczym się chwalił. – Na razie wciąż cedził słowa przez zęby, ale kiedy Zuzka żartobliwym gestem potarmosiła jego włosy i głośno się roześmiała, o mało co, nie eksplodował. Wstał, może nieco zbyt energicznie, odwrócił się i kolejne słowa zamarły mu na ustach, bo w jego pierś wbiła się lufa starej dubeltówki.
– Takie cudo jak twoje to nie jest – powiedziała spokojnie. – Ale raczej nie chybię. Wiesz dlaczego? Bo mi się nie podobasz. Niby wyglądasz na zjadacza bezglutenowych pierożków, ale oczy masz okropne, zimne, wyprane z wszelkich uczuć. No, teraz to w nich widać gniew. – Wygrzebała z kieszeni kajdanki i rzuciła na stół, obok zastygłego w bezruchu Jacoba. – Skuj się waćpan, tylko bez sprzeciwu.
– Nie zabijesz mnie.
– Nie? Jesteś pewien? – Jasne brwi powędrowały w górę.
– Jestem pewien.
– Ale kolanko przestrzelę, masz moje słowo.
– Akurat – mruknął, po czym błyskawicznym ruchem chwycił broń, zręcznie się wykręcając i bez wysiłku rozbrajając przeciwniczkę. – Daj spokój z kajdankami. Bez problemu się ich pozbędę.
– Serio?
– Tak.
– Pozostaje mi patelnia – westchnęła, a potem się roześmiała. – No dobrze, powiedzmy, że ci wierzę. Odłóż, nie jest nabita – machnęła w kierunku dubeltówki.
Komentarze
Magda
Całkiem fajnie się zapowiada. Lubię Twój sposób pisania.
Babeczka
Dziękuję 🙂
Kasia
Zapowiada się nieźle. Sądząc po poprzednich częściach serii, będzie sztos i kolejny bestseller 🙂
Babeczka
A to się zobaczy, bo różnie bywa 🙂
Anika
No jak tak dalej będzie to Jakoby prosto z chatki pojedzie do Tworek a Zuzka łobuzka jeszcze mu będzie chusteczką machać. A tak na serio to obłędnie para…. Oj będzie z tego pary, że niezła sałna może być jak się taki ogień i lód w jednej chce zamknie. A my chętnie w tych oparach się zanurzymy. Pisz kochana pisz. 😁😁😁😁😁😘
Babeczka
Ten lód w końcu roztopimy i wtedy to będzie bum!!! Piszę 😀
Dominika
Musze zmienic pore czytania z nocnej na ranna, bo dzieci i meza obudzilam, zwijajac sie ze smiechu. 🤣🤣🤣
Babeczka
To do kawki :-)))
Karolina
Z takim temperanentem Zyski to tutaj będzie się działo😉
Babeczka
W pierwszej części, potem… Nic nie powiem, nic nie napiszę 😀
Gabriela
Uwielbiam tę kobietę, już zaczęła mącić w głowie Jacobowi:)