***
Na miejsce dotarliśmy po czterech godzinach nieprzerwanej jazdy. On milczał, zajęty przeglądaniem zawartości tabletu, ja milczałam, bo niby co miałam mówić? Naszym celem okazał się zakład farmaceutyczny i naprawdę nie mam pojęcia, po co mu ta odzież ochronna, skoro i tak większość pomieszczeń była niemal sterylna. Oczywiście zmieniłam rolę z szofera na sekretarkę i wściekła jak nie wiem co, maszerowałam za nim świńskim truchtem z całym stosem dokumentów. Po dwóch godzinach pozwolił mi łaskawie wypić kawę. Nie, inaczej, został zaproszony do biura dyrektora, w związku z czym dostałam dwa kwadranse wolnego. Wykorzystałam to na szybki posiłek, toaletę i kawę, z obawą obserwując zbierające się na horyzoncie, ciemno-grafitowe chmury.
Moje obawy okazały się słuszne, bo gdy tylko ruszyliśmy w drogę powrotną, zaczęło padać.
Jak zwykle rozmowa znakomicie nam się kleiła, w sumie dotąd zamieniliśmy może z kilka zdań, przy czym jego wypowiedzi to były krótkie i treściwe polecenia, a moje kończyły się na słowie „tak”. Deszcz był coraz silniejszy, z nieba płynęły prawdziwe potoki, a nad nami szalała burza. Najgorsze warunki do jazdy, jakie można sobie wyobrazić.
– Szybciej! – warknął prezes. – Spóźnię się na ważną kolację.
– Nie mogę szybciej – powiedziałam, wyraźnie akcentując każde słowo. – Przynajmniej na razie. Jaki zacznie mniej padać, przyspieszę.
– W tym tempie nie zdążymy. Przyspiesz!
– Nie! – Tym razem pozwoliłam sobie na odrobinę gniewu. W końcu chodziło o moje bezpieczeństwo.
– Boisz się głupiego deszczu? Powiedziałem, szyb…
W tym momencie rozległ się potężny huk. Odruchowo przyhamowałam, nieco nami zachybotało, ale zdołałam zaparkować na poboczu.
– Złapaliśmy gumę – oznajmiłam ponuro.
– Zadzwoń po pomoc drogową.
– Chciałabym, ale w tym miejscu absolutnie nie ma zasięgu. – Wskazałam na leżący telefon. – Sam pan wybrał tę trasę, aby było szybciej. Gdy jechaliśmy w drugą stronę, zauważyłam że nie ma tutaj zasięgu przez dobre kilka kilometrów.
– Faktycznie, ja też to zauważyłem. – Zmarszczył czoło. – W takim razie wysiądź i zmień koło.
– Chyba sobie pan żartuje?
– Nie. – Głos i wyraz twarzy potwierdzały, że to faktycznie nie jest z jego strony żart. – Zapasowe masz w bagażniku.
– W deszczu, w burzy, pośrodku lasu?
– Burzy już nie ma i słabiej pada. Wysiadaj, bo jeśli spóźnię się dziś na kolację, możesz jutro nie przychodzić do pracy.
Powiedzmy, że to był koronny argument, chociaż jeszcze próbowałam się bronić.
– Nie umiem zmieniać kół w samochodzie.
– To się nauczysz. Będę ci udzielał szczegółowych instrukcji.
Odpuściłam, bo tak naprawdę przy ojcu mechaniku niejedno w życiu widziałam i robiłam. Można powiedzieć, że nawet miałam do tego smykałkę. Wymiana koła też nie była problemem, chyba że śruby zaśniedziały i potrzeba byłoby większej siły. Ten samochód był nowy, luksusowy i podejrzewałam, że dam radę wykonać polecenie.
Po pięciu minutach przemokłam do suchej nitki. Przeklinając w duchu, miotałam na tego wrednego palanta różnorakie inwektywy, życząc mu wszystkiego co najgorsze. Parchów, świerzbu, impotencji, łysiny i co tam jeszcze przyszło mi do głowy. Wybrudziłam się nieziemsko i błoto miałam chyba wszędzie, nawet w majtkach. Na szczęście udało mi się zmienić koło i teraz musiałam się jeszcze wyczyścić. Otrzepałam ręce, odgarnęłam włosy z mokrego czoła, a wtedy pan prezes raczył otworzyć okno. Zanim zdążyłam się zdziwić, dlaczego siedzi na miejscu kierowcy, rzucił we mnie moją własną torebką.
– Jesteś zbyt brudna – skrzywił się. – Złap transport i wróć sama. Koszty pokryje firma.
I nie czekając na odpowiedź, odpalił, ruszając z kopyta i zostawiając mnie samą, przemoczoną do suchej nitki, pośrodku lasu, w miejscu, gdzie nie było zasięgu i skąd nie mogłam nigdzie zadzwonić.
Jeszcze nikt, nigdy tak mnie nie potraktował, tak bardzo nie upokorzył. Poczułam nie tylko złość, ale i ogromne rozgoryczenie. Kim dla niego byłam? Podczłowiekiem? Przedmiotem? Rozumiem różne fanaberie, rozumiem opryskliwość, ale tego nie potrafiłam zrozumieć. Łykając łzy, ruszyłam przed siebie, bo niby co innego mi zostało?
Do domu dotarłam osiem godzin później. Po drodze kilka razy popłakałam się z bezsilności, zaplanowałam przynajmniej tuzin nieszczęśliwych wypadków, w których ginie ta menda, mój szef i zdążyłam przeczytać artykuły o najbardziej wymyślnych torturach. Jednak pomimo to, wciąż czułam się paskudnie, jak nic nie warty śmieć, który można porzucić w każdej chwili i w każdym miejscu. Wiele razy zadałam sobie pytanie, czy ta pensja rzeczywiście jest warta takiego upokorzenia. Niestety, naprawdę potrzebowałam pieniędzy, przynajmniej dopóki nie znajdę innego etatu. Najgorsze było to, że przed mamą i siostrą musiałam udawać, że nic się nie stało.
Tym razem do pracy poszłam z jeszcze większą niechęcią niż poprzednio.
Odhaczyłam wszystkie punkty na liście i czekałam na szefa, mając nadzieję, że nie puszczą mi nerwy i nie rzucę w niego czymś ciężkim.
Tylko że minęła ósma, a on się nie zjawił…
Zdziwiłam się, na zdziwieniu poprzestając. Zajęłam bieżącymi sprawami i lekki niepokój poczułam dopiero, gdy minęła dziesiąta.
Ten maniak punktualności się spóźnia? Nie, niemożliwe! Pewnie jest teraz na spotkaniu, o którym po prostu nic nie wiem.
Dopiero gdy minęło południe, postanowiłam coś zrobić. Z duszą na ramieniu zadzwoniłam na jego służbową komórkę. Po piątym sygnale zorientowałam się, że coś brzęczy w mojej torebce.
Cholera! Zapomniałam, że podczas wizyty w zakładach dał mi telefon służbowy i portfel na przechowanie. Zaraz, chwila, ale powinien mieć jeszcze prywatny telefon, którego numeru oczywiście nie miałam. Bez skrępowania przeszukałam portfel, w którym znalazłam jedynie dokumenty oraz karty, ale nic więcej w nim nie znalazłam. Zamyślona, siedziałam, popijając kawę, gdy zawibrowała moja komórka.
– Halo?
– Dzień dobry. Znaleźliśmy pani numer w telefonie poszkodowanego i…
Zakrztusiłam się kawą. Poszkodowanego?
Odpowiedzi
GABRIELA
Po tym jak ją potraktował, mam nadzieję, że los coś „cudownego” dla niego orxyszykiwal????
Anonim
Hej.
Czy to już koniec?
Agnieszka
Nie, za chwilę będzie kontynuacja 🙂