Zielone, niebieskie, ona (II)

with Brak komentarzy

– Wtedy stałam z nim twarzą w twarz. Widziałam, jak wygląda. Obudziłam się i poszłam do pracy. Kiedy skończyłam, zadzwoniła koleżanka. Prosiła mnie o przysługę. Chciałam stamtąd uciec, ale wtedy pojawili się oni. Jak w tamtym koszmarze. Schowałam się pod łóżkiem. Wszystko słyszałam, niewiele widziałam. Pomieszałam ułudę z rzeczywistością. To nie ja ją zabiłam, przysięgam! – Ostatnie zdanie wykrzyczała na głos.

Przez chwilę milczał, mierząc ją nieodgadnionym spojrzeniem. Później wstał tak energicznie, że odepchnięte krzesło upadło z hukiem na posadzkę. Mężczyzna nie zwrócił na to uwagi, kierując się ku drzwiom.

– Zaczekaj, zaraz coś ci pokażę.

Jakby miała wybór! Posmutniała, oparła ramiona o blat stołu, wtuliła w nie głowę. Za wszelką cenę chciała znaleźć się w domu, w Polsce. Ale od ojczyzny dzieliło ją pół Europy, a Hiszpania… Ten kraj był gorący, pulsujący życiem, ale dla niej było w tym coś sztucznego, coś nienaturalnego, jakby mieszkający tu ludzie za wszelką cenę chcieli oszukać przeznaczenie, wykorzystując na przyjemności, śpiew i zabawę każdą wolną chwilę. Nie wydało jej się to spontaniczne, a wymuszone, pełne desperacji. A jej dom leżał wśród łagodnych pól, strzelistych lasów, pomiędzy srebrzącymi się jeziorkami i łagodnymi wzniesieniami. Z przodu przed oknami kwitły różne odmiany kwiatów, z tyłu pysznił się sad z wiekowych drzew, których gałęzie uginały się pod ciężarem owoców: słodkich czereśni, orzeźwiających wiśni, rumianych jabłek czy aksamitnych śliwek. Wiosną stroił się w białe kwiecie, jesienią w czerwienie i złoto. Zimą trwał w ciszy przykryty puchową pierzynką śniegu. A nad tymi strzelistymi drzewami co wieczór zachodziło słońce, sprawiając, że piękno tego pejzażu nie miało sobie równych. Sam budynek nie grzeszył rozmiarem. Trzy pomieszczenia na parterze, dwa malutkie pokoiki na górze. Wszystko zapełnione drobiazgami, ludźmi i życiem. Zmęczona matka, która wieczorem siadała przy podniszczonym pianinie, jej cudowny głos niosący się echem po okolicy. Młodsze, trochę zwariowane rodzeństwo. Zapach świeżo pieczonego chleba…

Ze wspomnień wyrwał ją męski głos. Uniosła głowę i napotkała wzrok policjanta.

– To jest zdjęcie pewnego mężczyzny, na którego Interpol ma oko. Proszę się przyjrzeć uważnie i powiedzieć, czy to on.

Wzięła do ręki fotografię, zastanawiając się, kiedy ją zrobiono. Musieli już raz go przymknąć, bo nie przypuszczała, aby potencjalny przestępca zechciał pozować do portretowego zdjęcia.

Tak, to był on. Tutaj nie miał włosów zaczesanych do tyłu. Niesfornie opadały mu na czoło. Dostrzegła w nich sporo nitek siwizny. Owalna twarz, całkiem zwyczajna, przystojna. Elegancko przystrzyżona broda. Zmarszczki w kącikach oczu. Prosty, zgrabny nos. Lekki uśmiech na kształtnych wargach, jak gdyby puszczał oczko do fotografa. Nic szczególnego, prócz koloru oczu. Jedno niebieskie, jedno zielone. I malująca się w nich bezwzględność, obezwładniający chłód, brak jakichkolwiek uczuć, szaleństwo.

– Tak, to chyba on – zamyślona odłożyła zdjęcie. – Nie pamiętam szczegółów. W końcu to był tylko sen. Ale oczy… Ich nie sposób zapomnieć, są zbyt oryginalne.

Policjant usiadł naprzeciwko, patrząc na nią wyjątkowo ponurym wzrokiem.

– Nie mam pojęcia, co powinienem z tobą zrobić.

Nie spytała dlaczego. Odważnie odwzajemniła jego chłodne, pełne dystansu spojrzenie. Na swój sposób był szalenie przystojny. Tajemnicza twierdza, nie do zdobycia, nie do sforsowania. W wyobraźni ujrzała go nagiego, z potarganymi włosami, potem perlącym się na czole, z rozchylonymi ustami. Mięśnie prężyły się w tak każdego ruchu bioder, w przepastnie ciemnych oczach błyszczało pożądanie. Poczuła dreszcz przebiegający po całym ciele. Do nozdrzy dotarł zapach nieznanej wody po goleniu, z nutą cytrusów i mięty. Podrażnił je, połaskotał, wywołał całkiem nieznane uczucia. I zniknął tak nagle, jak się pojawił.

– Na razie możesz wrócić do domu.

– Do Polski? – spytała z niedowierzaniem.

– Co?

– Czy miałeś na myśli mieszkanie, które wynajmujemy z koleżankami?

– Tak. To miałem na myśli. Możesz też wrócić do pracy, jeśli chcesz.

– Jeśli po tym wszystkim mnie nie wyrzucą – westchnęła, wstając i prostując zdrętwiałe plecy. Odłożyła koc i zadrżała z zimna.

– To już nie moja sprawa – odparł suchym tonem, również się podnosząc. Ubrany był całkiem zwyczajnie, w sprane dżinsy, białą koszulę i nieco sfatygowaną, skórzaną kurtkę. Żadnego mundury czy odznaki.

– Trafię do wyjścia? – spytała, otulając się ramionami, chociaż wiedziała jakie to beznadziejne. Nie będzie jej od tego cieplej.

– W prawo, prosto do samego końca, potem w lewo.

– Dziękuję.

Spojrzał na nią zdziwiony, jakby nie rozumiał, za co mu dziękuje. A przecież powiedziała to odruchowo, taki zwyczajny gest, zwyczajne słowo, bez żadnych podtekstów czy ukrytego znaczenia.

Bezbłędnie trafiła do wyjścia.

Stanęła pod niewielkim wykuszem, zastanawiając się, co teraz. Padało. Lało. Z nieba leciały całe potoki deszczu. Wiatr szarpnął jej wymiętą, przepoconą koszulką, splątanymi włosami. Powinna jak najprędzej pójść do domu, ale czuła się taka dziwnie odrętwiała. Zmęczona. Przez całe życie walczyła z czymś, co tkwiło głęboko w jej duszy, przerażało i fascynowało jednocześnie. Sny. Ostrzeżenia, które ze sobą niosły. Czasami dotyczyły zupełnie błahych spraw, rzadziej niezwykle poważnych. Nigdy jej nie zwiodły, nigdy nie skłamały. Były niczym najwierniejszy kochanek, którego jednocześnie się nienawidzi i darzy uczuciem.

Koszmar z ostatniej nocy był inny. Tym razem dawało się dostrzec pewne różnice pomiędzy jawą a snem. W jednym szukała telefonu, w drugim pierścionka. Lecz przeznaczenie pragnie powrócić na drogę, z której je zepchnięto. Aparat z premedytacją zostawiła w torebce. Więc wymyśliło inny sposób, aby znalazła się w określonym czasie i miejscu. Zdołała mu umknąć, lecz na jak długo?

– Jeszcze tu stoisz?

Nie spojrzała na niego. Skinęła jedynie głową, nie troszcząc się o to, czy dostrzeże ten gest, czy nie.

– Podwieźć cię?

Tego się nie spodziewała. Propozycja była wypowiedziana suchym, wypranym z wszelkich emocji tonem, ale postanowiła z niej skorzystać. Chciała się w końcu przebrać, zjeść coś, położyć we własnym łóżku.

– Tak.

Wtedy zrobił coś, co jeszcze bardziej ją zaskoczyło, wyrwało z odrętwienia. Zarzucił na jej ramiona własną kurtkę, potem objął i pociągnął za sobą, prosto w strugi padającego deszczu. Po chwili znaleźli się w zacisznym wnętrzu samochodu. Dopiero wtedy na niego spojrzała.

Kropelki wody osiadły na czarnych włosach i twarzy, przemoczyły koszulę. Były też na przedramionach, bo miał podwinięte rękawy, na dłoniach o smukłych palcach, na ustach, które właśnie oblizał, jakby chciał się przekonać, czym smakuje deszcz. Pomyślała, że mogłaby scałować te kropelki z jego policzków, a zaraz potem się zawstydziła. Pewnie od razu wywaliłby ją z hukiem, określając mało wybrednym epitetem. Nie wyglądał na mężczyznę, który bawiłby się w delikatności, jeśli chodzi o takie rzeczy. Poza tym tak naprawdę nie miała na to odwagi.

Spojrzał na nią, momentalnie pochmurniejąc.

– Nie powinienem… – mruknął po hiszpańsku. Pewnie sądził, że nie zrozumie, ale ona miała wyjątkowy dar do języków. Co prawda daleko było jej do biegłości, ale radziła sobie całkiem nieźle, chociaż wolała to zachować w tajemnicy.

Odpalił. Samochód ruszył do przodu z cichym pomrukiem silnika. Wycieraczki miarowo zgarniały wodę. Prowadził pewnie i ze spokojem, który pasował do jego postawy, ale nie współgrał z żarem bijącym z ciemnych oczu. Laura siedziała sztywno, otulona kurtką i obcym zapachem, zmęczona, znużona. Głowa kiwała jej się na boki, pojawiały się dziwne, obce myśli. Dotyczące siedzącego obok mężczyzny, mordercy o dziwnych oczach, jej samej i całego świata. Miała wrażenie, że ten ostatni zniknął. Pozostali tylko oni, dwoje ludzi mknących poprzez opustoszałe ulice. Uśmiechnęła się, przymknęła powieki i oparła rozgrzane czoło o chłodną szybę. Straciła poczucie rzeczywistości, pogrążając się w czymś w rodzaju letargu. Nie zasnęła, ale nie była też do końca przytomna. Nie poczuła nawet, że się zatrzymali.

Drzwi po jej stronie otworzyły się, silne dłonie odpięły pas, pomogły wydostać się na zewnątrz, utrzymać w pionie. Dopiero wtedy odrobinę się ocknęła, otwierając oczy.

– Jestem zmęczona – wyszeptała. – Przepraszam…

Pochylił się lekko, uważnie ją obserwując. Nie był już ani taki zimny, ani niedostępny. W końcu chwycił ją na ręce, kopniakiem zamknął drzwi i skierował się ku wejściu do wysokiego, obskurnego budynku. Nie lubił tej okolicy, zamieszkanej głównie przez imigrantów, a obecnie jeszcze bardziej niebezpiecznej, jeszcze brudniejszej. Bez problemu wniósł na drugie piętro i postawił.

– Klucze – zażądał niecierpliwie. – Masz je w torebce.

– Mam – zgodziła się posłusznie, ale nie wykonała żadnego ruchu. Uniosła tylko twarz, patrząc nieprzytomnym wzrokiem w jego oczy. Uśmiechnęła się. Szczerze, promiennie, odrobinę figlarnie, jakby dzielili wspólnie jakąś tajemnicę. Wtedy uniósł dłoń i delikatnie pogładził zarumieniony i mokry policzek.

– Zadzwonić? Jest późno.

– Zadzwoń – wyszeptała. Dotyk jego ręki wywołał prawdziwą burzę. Burzę w samotnym sercu, burzę w umyśle i tak już ogarniętym chaosem. W zielonych jak wiosenne liście oczach dziewczyny pojawiła się tęsknota. Tęsknota za czymś więcej niż tylko dotykiem. Więc pochylił się i ją pocałował. Subtelnie, bez pośpiechu pieścił jej usta swoimi wargami, poznawał ich kształt, smakował i delektował się nimi. Dziewczyna odruchowo zarzuciła mu ramiona na szyję, przylgnęła całym ciałem do jego ciała, wtuliła się niczym spragnione czułości dziecko. Wtedy dotarło do niego, co zrobił.

– Nie! – Odsunął ją od siebie stanowczo. – Nie – powtórzył już znacznie łagodniej, gdy w jej ogromnych, zaskoczonych oczach pojawiły się łzy. – Powinnaś się przebrać, bo jesteś cała mokra. I przespać.

Nie zdążyła odpowiedzieć, gdy w drzwiach, przed którymi stali zachrobotał klucz i na progu ukazała się rozczochrana głowa jednej z lokatorek.

– Laura? Nareszcie! Już myślałam, że wsadzili cię do ciupy – wykrzyknęła radośnie Wiki, wciągając znieruchomiałą koleżankę do środka. – A to kto? Przydzielili ci obstawę? Śliczniutki!

Mężczyzna pożegnał się krótko, by zaraz potem zniknąć z ich oczu.

– Zapomniał kurtki – wyszeptała. W zdumieniu dotknęła swoich ust. Naprawdę ją pocałował? Zadziwiające!

– To był policjant?

– Tak.

– I odwiózł cię pod dom? Może zaproponował kolację?

Z trudem wyrwała się gadatliwej koleżance. Nie umyła się, nie zajrzała do lodówki. Tak jak stała, padła na łóżko i kilka sekund później już spała.

***

Pan inspektor chyba pożałował swojej wczorajszej słabości, bo nazajutrz wezwał ją na kolejne przesłuchanie. Lecz tym razem był tak oschły i nieuprzejmy, że wywołało to nawet zdumienie drugiego z policjantów. Laura udzielała skąpych, zdawkowych odpowiedzi, ze wszelkich sił unikając tematu nocnego koszmaru i związanego z nim komplikacji. Lecz do czasu.

– Wróćmy do wyglądu podejrzanego.

– Leżąc pod łóżkiem, chyba niewiele widziała? – To ten drugi, najwyraźniej niewtajemniczony w szczegóły wczorajszej rozmowy.

– Wskazała jego. Zapamiętała oczy. – Iago położył na stole pamiętne zdjęcie. Milczała jak zaczarowana, ale też nie bardzo wiedziała, co ma mówić. Prawdę? Była głupia i nieprawdopodobna. Skłamać, że zełgała, przypadkiem trafiając na właściwy trop? Też głupie. Nie uwierzą, zwłaszcza on.

– Oczy? Spod łóżka? Niemożliwe!

– Wiem. Dlatego sądzę, że nasza panna tajemnicza kłamie. – Pochylił się, opierając łokciami o stół. – Albo przynajmniej coś ukrywa.

A więc nie uwierzył w to, co mu wczoraj wyjawiła.

– Powiedziałam prawdę.

Wyprostował się, wzruszył ramionami. Zmierzył ją bezczelnym, wyjątkowo szyderczym spojrzeniem. Zupełnie inaczej patrzył na nią wczorajszego wieczoru. Drugi z mężczyzn też miał nieco sceptyczną minę, ale był nastawiony raczej neutralnie.

– Dobrze, na dziś to już wszystko.

– Mogę iść? – spytała z niedowierzaniem. Oczekiwała raczej czegoś w stylu zamknięcia w klaustrofobicznej celi.

– Tak.

I to wszystko. Wyszła na zewnątrz, znów stanęła pod niewielkim wykuszem, ale tym razem chroniąc się przed słońcem, a nie deszczem. Była pewna, że zjawi się tutaj jeszcze nie raz. Szkoda, że powiedziała to o oczach napastnika. Chyba postradała zmysły, dzieląc się taką informacją. Wystarczyło, że opisałaby sytuację, jego buty, no, może nogi do kolan, w których i tak nie było nic szczególnego. Nie, ona jak zwykle musiała wszystko spartaczyć!

Kolejne dni upływały pod znakiem pracy, z której o dziwo, wcale jej nie zwolniono. Nie miała też okazji spotkać intrygującego policjanta, który prowadził śledztwo. Z jednej strony czuła ulgę, z drugiej miała nieokreślone poczucie straty. Cały czas pamiętała tamten pocałunek, smak jego ust, pełną erotycznego napięcie atmosferę, która pojawiła się tak nagle, by równie szybko zniknąć. Raz nawet kręciła się w pobliżu komisariatu, popijając koktajl przez słomkę i wachlując się kupioną gazetą. Na próżno, a do środka nie ośmieliła się wejść, chociaż zauważyła na parkingu jego samochód. W końcu odpuściła, a wspomnienie tamtej ulotnej chwili schowała głęboko w pamięci.

Pewnego poranka obudziła się wcześnie. Za oknem wciąż panował zmrok. Wstała, wypiła w kuchni szklankę wody i spróbowała zasnąć. Pół godziny później odpuściła. Umyła zęby, wciągnęła na cienką piżamę dres, na nogi adidasy i wyszła z mieszkania, po cichu zamykając drzwi. Szybkim krokiem pomaszerowała na plażę. Naturalnie była całkiem pusta, a fale leniwie uderzały o brzeg. Usiadła na miękkim piasku, obejmując ramionami kolana. Słońce właśnie wschodziło, a za jej plecami budziło się do życia całe miasto. Zsunęła kaptur z głowy, by poczuć delikatny jak pieszczota powiew wiatru.

Chociaż plaża była niewielka i raczej obskurna, to dla Laury była to chwila magiczna, jedyna w swoim rodzaju. Jedyne czego żałowała, to tego, że jest tu sama. Pierwszy raz od kilku dni pomyślała o ciemnookim policjancie, później wzruszyła ramionami. Nie powinna dopisywać do banalnego pocałunku całej historii miłosnej. Chociaż dla niej nie był banalny.

– Ciii! – wyszeptał ktoś za nią. Zdrętwiała z przerażenia, bo tego się nie spodziewała. – Lepiej nie krzycz.

W ostatnich słowach dało się słyszeć ostrzeżenie. Mężczyzna przytulił się do jej pleców, objął ją ramionami, opasał nogami. Wszystkie jej zmysły krzyczały o pomoc, ale ona milczała, usiłując uspokoić galopujące jak oszalałe serce.

– Pewnie się zastanawiasz, kim jestem i co ci zrobię? Prawda?

Dopiero teraz dosłyszała w jego głosie dziwnie śpiewny akcent. Nie był więc rodowitym Hiszpanem, chociaż dłonie, które przytrzymywały ją w miejscu, były silne i zbrązowiałe od słońca.

– Nie lubię trzymać ludzi w niepewności, to nie w moim stylu. Zresztą – cicho się zaśmiał – normalnie po prostu bym cię zabił.

Zaczęła się domyślać, z kim ma do czynienia.

– Tak, też cię zabiję, ale może trochę później. Co ty na to?

Leave a Reply