Nie łatwo być mamą sześcioletniego smyka, zwłaszcza gdy ten smyk uczęszcza do dwóch szkół, jedna do południa, druga po południu. Nawet choroba nie zwalnia z obowiązków...Ale udało mi się przepisać znaczną część tekstu. Co prawda miał być w całości, ale jestem zmuszona rozłożyć go na dwa posty. Drugi będzie jutro, jak tylko przepiszę końcówkę.
W wieku lat siedmiu, postanowiłam, że nie będę damą. Kiedy miałam lat siedemnaście, byłam już tego pewna. Mając dwadzieścia siedem stało się dla mnie jasne, że mogę zostać kim chcę, bo i tak nikogo to nie obchodzi.
Pochodziłam ze znakomitej rodziny, o doskonałym drzewie genealogicznym i bardzo, ale to bardzo skromnym majątku. Właściwie ograniczał się on do zaledwie małej chałupki, udającej pański dworek, kilku drobnych klejnotów oraz trzech portretów walecznych przodków.
To było tak niewiele, że pomimo swej oszałamiającej urody, nie zdołałam znaleźć męża. Zresztą, chyba nigdy tego nie pragnęłam. Co prawda wraz z upływającym czasem, coraz bardziej tęskniłam do męskiego towarzystwa, do tego, co mogło wydarzyć pomiędzy dwojgiem ludzi. Ale nawet ja nie wiedziałam, czy przypadkiem nie chodzi o tę bardziej cielesną stronę miłości. Zresztą powoli miałam dość zaspokajania samej siebie i podglądania służby z zazdrością graniczącą z obłędem.
Pragnęłam seksu, choć nie powinnam była nawet znać znaczenie tego słowa. Ale dawno już nauczyłam się nie udawać przed samą sobą. Bo po co? Spętana konwenansami, tysiącem tego co wypada, a co nie, miałam tylko jedno miejsce, gdzie mogłam być wolna.
To była moja dusza, moje marzenia.
Kiedy skończyłam trzydziesty rok życia, zmarła jedyna bliska mi osoba. Moja matka.
Miałam do wyboru – albo zostać wyrzucona na bruk, zabierając ze sobą przykurzoną walizkę i te trzy nieszczęsne portrety przodków, albo też udać się w łaskę do dalekiego krewnego.
Moi rodzice nigdy nie utrzymywali z nim kontaktu. Mówili niewiele, a to co zdołałam usłyszeć, przepojone było strachem i powściągliwością. Kiedyś spytałam wprost o co w tym wszystkim chodzi, skąd te całe przerażenie, ale szybko zostałam zbesztana za bezczelność.
I na tym poprzestałam, czując że niczego się nie dowiem.
Jednak pomimo tego, że oficjalne drogi były zamknięte, ja miałam inne sposoby.
Podsłuchiwałam.
Pewnie gdyby moja dystyngowana matka się o tym dowiedziała, zemdlałaby pod wpływem szoku. Ale na szczęście nigdy nie dałam się złapać.
Krewny miał na imię Aleksander, mieszkał kilka dni drogi od nas, w ponurym zamczysku, otoczonym złą sławą. Niestety nie dowiedziałam się, na czym polegała ta zła sława.
Był zgorzkniałym, zepsutym do szpiku kości mężczyzną, na dodatek upiornie bogatym. To ostatnie najwyraźniej złościło moich rodziców, którym los poskąpił majątku, a za to obdarował nieposłuszną, swawolną córką.
Wieczorem, siedząc przed lustrem, zastanawiałam się czego dotyczy zepsucie owego Aleksandra. Wyobraźnia podsunęła mi mgliste obrazy, i poczułam jak moje policzki czerwienieją, a pomiędzy uda napływa dobrze znana wilgoć.
Lustro było prawdomówne. W nikłym blasku świecy i nieco mocniejszym świetle kominka, ukazała się niewielka twarzyczka w kształcie serca, otoczona całą masą złotorudych loków, w której lśniły podnieceniem ogromne zielone oczy i uśmiechały się szerokie, wyraziste usta.
Może i byłam piękna, ale także i strasznie samotna. Uroda nie dała mi możliwości zdobycia miłości, nie zagwarantowała szczęścia. Za mną było wiele smutnych nocy, przede mną tyle szarych, nudnych dni.
Podniecenie ulotniło się. Pozostała tylko skazana na samotność kobieta.
***
Siedziałam w podniszczonym powozie, wciśnięta pomiędzy niepozorną kobiecinę, a jakimś zażywnym jegomościem, który całą drogę drzemał, niemiłosiernie sapiąc.
Byłam zmęczona, głodna i bolało mnie całe ciało, ze szczególnym uwzględnieniem części, na której siedziałam. Z utęsknieniem wypatrywałam upragnionego celu.
Ale kiedy wysiadłam na końcu swej, jak mniemałam, drogi, zamiast ulgi poczułam tylko rozgoryczenie i złość. Był późny wieczór, zaczęło padać, a na mnie nikt nie czekał. Żaden powóz, żadna służba, dosłownie nikt. Miasteczko w strugach deszczu wyglądało niczym wymarłe.
Ze stęknięciem podniosłam walizkę i spytawszy się przypadkowej osobie o drogę, ruszyłam we wskazanym kierunku. Pewnie gdybym nie była tak zmęczona, zastanowiłaby mnie trwoga rysująca się na twarzy zagadniętego mężczyzny. Nawet wydawało mi się, iż ukradkiem się przeżegnał.
Pięłam się w górę, po wąskiej brukowanej uliczce, dzielnie walcząc ze zmęczeniem i osłabieniem. W końcu, w gasnącym świetle dnia ukazała się moim oczom, niezwykła budowla. Zamek, bo z pewnością był to zamek, zbudowany z ciemnoszarych kamieni, z całą masą strzelistych wieżyczek i zacienionych krużganków, bardziej przypominał siedzibę samego diabła niż hrabiowską posiadłość.
Ale może wpływ na mój sposób postrzegania miała późna pora dnia i zmęczenie? Nieważne. Miałam jedynie ochotę zsunąć z obolałych stóp przemoczone buty, a później położyć się w pachnącej świeżością pościeli.
Co prawda odpowiedź na moją prośbę była dość chłodna i zwięzła, zaledwie jedno krótkie zdanie: „Zgadzam się. Możesz przyjechać”, ale czego miałam się obawiać?
Hrabia Aleksander jawił mi się jako zreumatyzowany, ekscentryczny staruszek, który nie przejmował się tym, co mówią o nim ludzie i dlatego został wyklęty z towarzystwa i odsunął się od rodziny. Może dlatego nie umiałam się bać?
Drżąc, załomotałam w solidnie wyglądające drzwi. Było to wejście dla służby, ale nie miałam siły pójść dookoła, by zjawić się jak należy, od frontu.
Dwukrotnie musiałam powtórzyć, coraz bardziej zdesperowana, przerażona widmem powrotu do miasteczka w tych wszechobecnych ciemnościach, podczas szalejącej ulewy.
A zamkowych okien nie rozjaśniało ani jedno światełko.
W końcu dał się słyszeć ponury zgrzyt otwieranych zasuw, a drzwi się uchyliły i ukazała się blada, pociągła twarz starszej kobiety.
– Witam – powiedziałam drżącym głosem. O mało co, siłą nie wdarłam się do środka. – Jestem Kira, baronówna Podhorecka i gość hrabiego. Nie wiem, co się stało, ale nikt nie zjawił się po mnie w miasteczku, gdy wysiadłam z dyliżansu.
Kobieta bez słowa, czyniąc zaledwie niemal niewidoczny gest, zaprosiła mniedo środka. Dopiero kiedy zamknęły się za mną drzwi, odezwała się spokojnym, przytłumionym głosem.
– Spodziewaliśmy się panienki jutro. Dlatego nie wysłano powozu.
– No tak – uśmiechnęłam się blado. Chyba zauważyła moje słabe samopoczucie i ogólnie złą kondycję, bo wyjęła mi ze zdrętwiałej dłoni walizkę i ująwszy za ramię, poprowadziła w głąb domu.
– Pójdziemy teraz do pokoju panienki. Zaraz przyniosę gorące mleko i jakąś kanapkę.
Migotliwy płomień świecy z ledwością oświetlał podłogę pod naszymi stopami i kamienny, pusty korytarz. Jego sufit ginął gdzieś w mroku nad naszymi głowami, mijałyśmy dziesiątki ciężkich, pociemniałych ze starości drzwi, aż w końcu zatrzymałyśmy się przed jednymi z nich.
Pokój był niewielki, skromnie umeblowany – zaledwie łoże z baldachimem, szafa, fotel z malutkim stolikiem stojący tuż przed ogromnym kominkiem
Ale najważniejsze było to, że po chwili rozjaśnił go słaby blask rozpalonego ognia, że łóżko kusiło miękkością i świeżym zapachem gładkich pościeli.
Godzinę później leżałam, przykryta aż po brodę puszystą pierzyną, z zadumą wpatrując się w dogasający płomień. Za oknami wył wiatr, niczym cały zastęp potępionych dusz, a ja po prostu zasnęłam, zmęczona jak nigdy w życiu.
Ranek nie powitał mnie ani słońcem, ani błękitem nieba. Było szaro, pochmurno i wciąż niesamowicie wietrznie. Blada, chuda służąca przyniosła mi tacę z jedzeniem i suchym tonem powiadomiła, że jestem oczekiwana w salonie za dwie godziny.
Wyszła, zanim zdążyłam się spytać, gdzie ów salon się znajduje.
Jedząc, rozglądałam się dookoła. A więc to tutaj będę mieszkała przez następne lata, a może i nawet do samej śmierci? Nie podobały mi się ani kamienne, zimne ściany, ani powieszone na niech gobeliny, na których przedstawiono krwawe sceny polowań. Okno było wąskie, strzeliste, kominek poczerniały ze starości, a nad nim wisiał portret wyjątkowo brzydkiej matrony, o surowym, przewiercającym mnie na wylot spojrzeniu. Nieliczne meble nie poprawiały nastroju, dodatkowo potęgując wrażenie pustki i samotności. Podłoga, ze starych skrzypiących desek, nie była przykryta najmniejszym nawet dywanikiem.
Westchnęłam. Tak naprawdę nie miałam prawa narzekać, choć gdzieś w duchu postanowiłam poprosić hrabiego o zgodę na drobne zmiany.
Moja walizka stała nierozpakowana tuż obok szafy. Obok leżał wciąż zamknięty kufer, który przysłałam do zamku wcześniej, spakowawszy w niego swój skromny dobytek.
Wybór sukienek, zwłaszcza teraz w żałobie, miałam niewielki. Jedna codzienna czarna, jedna odświętna. Różniły się jedynie stopniem zużycia. Obie skromne, bez ozdób, z półokrągłym kołnierzykiem i prostymi rękawami oraz spódnicą.
Ilość ubrań pod spodem ograniczyłam do minimum. Nie cierpiałam gorsetów i pantalonów, a moja matka choć nie zgadzała się ze mną, to na koniec nie miała już sił na protesty.
Włosy upięłam na czubku głowy, pilnując, by ani jeden kosmyk nie umknął temu ładowi.
Po czym odetchnęłam i udałam się na poszukiwania salonu.
Zaraz za drzwiami natknęłam się na kobietę, która wczoraj wpuściła mnie do zamku.
– Witam panienkę. Hrabia oczekuje w salonie.
– Wiem. Ale nie mam pojęcia jak tam trafić.
– Proszę za mną. Jestem Józefina, ochmistrzyni.
Skłoniła się ponownie i ruszyła w głąb korytarza. Mój pokój był umiejscowiony na jednym z jego końców. Mijałyśmy dziesiątki poczerniałych ze starości, solidnych dębowych drzwi, chyba setki różnej wielkości portretów, z których patrzyły na mnie surowe twarze dawno zmarłych ludzi, aż w końcu doszłyśmy do celu.
Do salonu weszłam ze skromnie spuszczonym wzrokiem. Dygnęłam i dopiero wtedy odważyłam się spojrzeć przed siebie.
Ta komnata porażała swym ogromem i chłodem bijącym z każdego kąta. Kominek był pięciokrotnie większy, od tego z mego pokoju, a przed nim stało kilka foteli, w kolorze krwistego wina.
Mężczyzna, który wstał i zbliżał się ku mnie, dokładnie odzwierciedlał moje wyobrażenia na temat wyglądu nieznanego krewniaka. Był wysoki, siwy i dystyngowany. Miał pomarszczoną cerę, surowe bladoniebieskie oczy i chyba ze sto lat. Nie podobał mi się wyraz jego twarzy, lekko lubieżny, rozegrany wzrok, którym mierzył mnie niczym wystawową klacz na targu.
No cóż. Pierwsze wrażenie nie było zbyt korzystne. Aż wzdrygnęłam się na myśl, że będę skazana na jego towarzystwo na bliżej nieokreślony czas. Jednak zasady dobrego wychowania, wpajane we mnie od urodzenia, nie pozwoliły mi na okazanie jakichkolwiek emocji.
– Pani, twoja uroda jest doprawdy zaskakująca – sztywno pokłonił się tuż przede mną. – I dodam, że także oszałamiająca.
Lekko się uśmiechnęłam, bo faktycznie wyglądał na stropionego moim widokiem. Widocznie nie spodziewał się tego po trzydziestoletniej starej pannie.
– Chciałabym po pierwsze złożyć moje najszczersze podziękowania za przyjęcie mnie pod swój dach…
Machnął ręką, jakby chciał powiedzieć, że nie ma o czym mówić.
– To nie mnie musisz pani dziękować. Hrabia stoi za twymi plecami.
Zamarłam zdumiona, a potem szybko się odwróciłam. Jednak pomimo szczerych chęci nie zdołałam wykonać żadnego innego ruchu.
Tuż przy drzwiach, którymi weszłam, stał wysoki, potężnie zbudowany mężczyzna. Miał ciemne, krótko przycięte włosy i przenikliwe czarne oczy, o kłującym, ostrym spojrzeniu. Ale twarz… O mało nie krzyknęłam, czując jak strach bierze mnie w obezwładniające władanie.
Jedna połowa była całkiem normalna, o wysokich kościach policzkowych i smagłej skórze. Druga zaś wykrzywiła się niczym pod wpływem jakiegoś ogromnego szoku, naciągając skórę do granic możliwości. Od ucha, przez cały policzek, aż do kącika ust biegła czerwona blizna, poszarpana na brzegach. Cała reszta była poorana długimi szramami, jakby dziki kot urządził sobie tu szaloną zabawę.
I z pewnością wszystko można było o nim powiedzieć, prócz tego, że jest zramolałym, ekscentrycznym staruszkiem.
– Mnie nie podziękujesz? – odezwał się z ironią, szorstkim, głębokim głosem.
– Czuję się… Czuję się zaskoczona – wyjąkałam zgodnie z prawdą.
Podszedł bliżej. Ręce miał skrzyżowane z tyłu pleców, ubranie całe w czerni, skromne i prosto skrojone, wysokie buty do jazdy konnej. I ten uśmiech na wpół zdeformowanej twarzy…
Oblizałam spierzchnięte wargi i położyłam drżące dłonie na brzuchu. To nie był widok, który spodziewałam się tu zobaczyć.
– Mój przyjaciel hrabia Edward – wskazał na siwego mężczyznę, przyglądającemu się nam z ciekawością. – Ja jestem Aleksander. Możesz się zwracać do mnie po imieniu. Muszę przyznać, że nie tylko ty jesteś zaskoczona. Ja również.
– Chciałam – odchrząknęłam – chciałam na początek wyrazić moją wdzięczność. Za zaproszenie mnie tutaj i zapewnienie dachu nad głową.
W jego oczach pokazała się pogarda. Nie rozumiałam czym sobie na nią zasłużyłam. Minął mnie obojętnie i zajął miejsce w jednym z foteli.
– Siadaj – powiedział rozkazująco.
– Ja?
– Kiro! Nie udawaj, że jesteś nierozgarniętą, niepozorną dziewką.
Bez słowa zajęłam wskazane miejsce. Edward również usiadł, nie spuszczając ze mnie badawczego wzroku. Coraz mniej mi się podobał, coraz więcej budził obaw.
– Nie powiem, że jesteś tu mile widziana. Ale zwróciłaś się do mnie z prośbą, jako do jedynego żyjącego krewniaka i nie wypadało mi odmówić.
Nic nie rzekłam na tak jawną bezczelność. On nawet nie próbował ukryć, że jestem dla niego ciężarem. Musiałam przełknąć kolejną zniewagę.
– Ustalimy więc od razu pewne zasady. Nie musisz ze mną zasiadać do posiłków. Nie musisz narzucać swego towarzystwa. Byłbym rad, gdybym nie był zmuszony do utrzymywania jakichkolwiek rodzinnych stosunków. Tak długo, jak zechcesz tu zostać, masz zapewniony wikt i opierunek. Do twojej dyspozycji oddaję prawie cały zamek. Cały, bo za wyjątkiem moich komnat, które mieszczą się w zachodniej wieży. To jedyne miejsce, do którego wstęp masz kategorycznie zabroniony.
– Rozumiem – odparłam krótko. Nie było sensu rozwodzić się nad jego słowami. Wyraźnie dawał do zrozumienia, że jestem tylko obowiązkiem.
– Ach! Jeszcze jedno – Aleksander pochylił się do przodu mierząc mnie wzrokiem całkowicie pozbawionym emocji. – Jak każda kobieta potrzebujesz z pewnością kilku drobiazgów, sukien czy czegoś w tym rodzaju. Fundusz na to przekaże ci gospodyni.
– Czy w tej chwili moja obecność również jest niepożądana? – spytałam z trudem panując nad emocjami. Co za bezczelny, arogancki osobnik! Oczywiste było, że jestem na jego łasce, ale nie musiał okazywać tego z taką pogardą.
– Pani towarzystwo dodaje blasku temu pochmurnemu dniu – odezwał się nieoczekiwanie nasz milczący dotąd towarzysz.
– Skoro on chce, to zostań – Aleksandrowi najwyraźniej było to obojętne.
Siedziałam sztywno, beznamiętnie odwzajemniając jego spojrzenie.
Ziewnął i odwrócił wzrok, jakby znudzony tym nierównym pojedynkiem. Poczułam gorycz w ustach i po raz pierwszy pożałowałam własnej decyzji. Ale czy miałam inny wybór?
– Moi rodzice nieczęsto o tobie wspominali. – Zdecydowałam się w końcu na rozpoczęcie rozmowy.
– Byłem dla nich diabłem wcielonym. Wampirem, zboczeńcem, wyznawcą szatan i pewnie czymś jeszcze – wzruszył obojętnie ramionami, ujmując kielich z winem.
Podkusiło mnie by zadać bezczelne pytanie.
– A jesteś?
– Co jestem? – znieruchomiał z nagła, zaskoczony.
– Jesteś którymś z nich?
Edward nagle zaczął się śmiać.
– Cudowna istota! Wznieśmy toast za jej odwagę i urodę! – Uniósł w górę swoje naczynie.
– Nie mam ochoty – Aleksander zachmurzył się. – Co byś zrobiła, gdybym był?
Poczułam, że mimowolnie się uśmiecham.
– Jeśli sądzisz, że bym uciekła, to jesteś w grubym błędzie. Ale powód tego jest bardzo prozaiczny – nie mam dokąd.
– Co z tobą jest nie tak? Powinnaś mieć męża, gromadkę słodkich dziatek i należeć do kilku kółek różańcowych – powiedział zjadliwym tonem.
– Nie mam posagu, nie mam pieniędzy, za to mam „krnąbrną duszę”, jak mówiła to moja matka.
– Krnąbrną? A czymże sobie zasłużyłaś na to określenie?
– Aleksandrze, daj spokój. Twoja urocza krewna, z pewnością chciałaby zwiedzić zamek, zaznajomić się z okolicą.
Spojrzałam z powątpiewaniem na okno.
– Może kiedy przestanie padać. – Bałam się, że to właśnie on będzie chciał zostać moim przewodnikiem. A to nie była kusząca perspektywa. – Teraz panowie wybaczą, wciąż jestem zmęczona po podróży.
Z tymi słowami podniosłam się i uprzejmie skinąwszy głową, wyszłam wolnym i dostojnym krokiem. Miałam nieprzyjemne wrażenie, że oboje obserwują moje odejście z dziwną zachłannością.
Odetchnęłam z ulgą, dopiero gdy oparłam się o drzwi własnego pokoju.
Powinnam stąd uciec. Krzyczała to każda, najdrobniejsza cząsteczka w moim ciele, podpowiadało serce i dusza. Nie rozumiałam dlaczego, ale uczucie to było niesłychanie silne i wyraziste w swej wymowie.
Nieznany krewniak okazał się zupełnie inny niż oczekiwałam. Przerażał mnie, fascynował i budził wstręt zarazem. Poza tym było coś jeszcze, czego nie umiałam określić, bo było zbyt mgliste, zbyt niewyraźne. Ale istniało, gdzieś tam daleko na krańcach mego umysłu, budziło niepokój, strach i obawę, nie pozwalając na skupienie i odprężenie.
Na wszelki wypadek postanowiłam dostosować się do jego rad i trzymać się z daleka.
Gospodyni wręczyła mi po obiedzie sporą sakiewkę o obiecująco brzęczącej zawartości. Oznajmiła również, że hrabia rozkazał, bym została zawieziona do krawcowej, mieszkającej w miasteczku u podnóża zamku.
– Ma panienka przed wszystkim zamówić sobie codzienną garderobę, by, jak się wyraził pan hrabia, nie paradować w tych zgrzebnych łachach oraz dwie suknie balowe.
– Jestem w żałobie – powiedziałam z naciskiem.
– Polecenie brzmi wyraźnie. I żadnych czarnych sukien.
Zacisnęłam zęby. Ale znów nie miałam wyboru.
W przeciągu kilku kolejnych, szarych i deszczowych dni, nadeszły zamówione suknie. Przez ten cały czas nie spotkałam mojego krewniaka. Zresztą większość wolnych chwil przesiadywałam w bibliotece lub też z wybraną lekturą przed kominkiem.
Zwiedziłam już prawie cały zamek, wszystkie jego ponure komnaty, każdy krużganek, każdy zakurzony i zapomniany kąt.
Za wyjątkiem zachodniej wieży.
Powoli zaczynała kiełkować we mnie ciekawość.
Ciekawość i dziwna tęsknota, której źródła czy celu nie umiałam jasno określić.
Dwa tygodnie po mym przybyciu, zostałam zaproszona do gabinetu, mieszczącego się w zakazanych rejonach zamku.
Nie rozumiałam dlaczego z taką starannością wybieram suknię, tak by jak najlepiej podkreślała kolor mych włosów i oczu, dlaczego nie pogardziłam dotychczas ignorowanym gorsetem i dlaczego przez godzinę siedziałam przed lustrem, starając się by fryzura była jednocześnie frywolna i poważna.
Czerwień materiału podkreśliła przepych moich loków, wijących się w niemal swobodnym upięciu i spływających po plecach. Doskonały krój znakomicie uwydatnił krągły biust i wąską talię.
Jeszcze raz okręciłam się dookoła własnej osi, podziwiając efekt mych starań, a potem udałam się w kierunku, który dotychczas był mi zakazany.
Wyjąkawszy skromne powitanie, dygnęłam i podeszłam do stołu. Potem podniosłam wzrok i napotkałam beznamiętne spojrzenie hrabiego.
Beznamiętne?
Chyba nie. Ale nie był to też podziw, który spodziewałam się ujrzeć. Raczej gniew. Wyglądało to dość przerażająco w połączeniu z tą pokiereszowaną i groteskową połową twarzy.
– Wyglądasz jak kobieta lekkich obyczajów – powiedział z sarkazmem, wskazując mi miejsce przy stole.
– Myślę, że jest to krzywdzące stwierdzenie.
– Myśl sobie co chcesz, ja podsumowuję fakty.
Gdybym była odrobinę mniej dobrze wychowana, to pokazałabym mu co JA myślę! Ale długoletni trening zrobił swoje i zacisnąwszy zęby, usiadłam na twardym i majestatycznym krześle.
– Twoja „krnąbrna dusza” coś mało się buntuje na te słowa – stwierdził drwiąco.
– Dano mi do zrozumienia, że jestem tu z łaski. Moja „krnąbrna dusza” rozumie, że w każdej chwili może znaleźć się na bruku.
– A jednak jest w tobie ogień – mruknął, nalewając do mego kieliszka krwistoczerwonego wina.
Dobrze, że nie mógł wiedzieć jakim w tej chwili określiłam go epitetem.
– Zawezwałem cię na obiad, bo musimy omówić coś niezwykle istotnego.
Uniosłam nieznacznie brwi i ostrożnie skosztowałam trunku. Dopiero teraz zaczęłam rozumieć, że całe to zamieszanie w moim sercu i umyśle, to właśnie on był jego przyczyną. Obecność Aleksandra powodowała, że cierpła mi skóra i miękły kolana, a serce zaczynało bić jak szalone. Niezwykłe to były objawy, których nigdy wcześniej nie dane było mi doświadczyć.
– Myślałam, że wszystko zostało już powiedziane?
– Niezupełnie. Chodzi o kwestię twego zamążpójścia.
Zakrztusiłam się winem.
– Zamąż… co?
– Zamążpójścia – powtórzył ze spokojem, nie zważając na mą reakcję.
– Ale ja nie chcę!
Skrzywił twarz. W jego wzorku ukazała się stal, jakby w ogóle nie brał pod uwagę mego sprzeciwu.
Nagle przyszło mi do głowy, że to jego żoną mam zostać. Momentalnie poczułam jak zasycha mi w gardle, a całe ciało oblewa niezwykły żar.
Z nim? Z nim w jednym łożu? Te duże silne dłonie, muskularne ramiona, wyraziste usta, pieszczące moją skórę…
– Uważam, że nie masz wyboru. Małżeństwo jest dla ciebie doskonałym wyjściem.
Wyobraźnia podsunęła widok naszych nagich ciał, splecionych w namiętnym uścisku. Niemal poczułam pod opuszkami palców nierówności jego blizny.
Musiałam wstać i wzburzona podeszłam do okna. Nie chciałam by domyślił się mych ukrytych pragnień.
– Nie jestem gotowa…
– Bzdura! – przerwał mi brutalnie. – Inne kobiety w twoim wieku mają już córki na wydaniu. Chcesz do końca swego życia, być na mojej łasce?
– Ale to przecież… To przecież wiele nie zmieni.
Zmarszczył brwi.
– Dlaczego? Nie rozumiem?
– Jako twoja żona również będę się czuła zależna.
– Moja żona??? – Pierwszy raz widziałam go tak wytrąconego z równowagi.
– Co prawda miałoby to swoje korzyści – kontynuowałam zamyślona. – Nie myśl sobie, że się brzydzę ze względu na twój wygląd. Wręcz przeciwnie, to byłoby kuszące… – urwałam nagle, czując jak się rumienię. Jak zwykle powiedziałam zbyt wiele.
– Kuszące? – powtórzył niczym echo.
Nagle zerwał się z miejsca i szybkim krokiem podszedł do mnie. Mimowolnie cofnęłam się, czując za plecami zimny chłód kamiennej ściany, o który się oparłam.
Chwycił mój podbródek i uniósł w górę, zmuszając mnie do patrzenia wprost w ciemne, nieprzeniknione oczy. Choć nie, teraz było widać w nich złość.
– Myślisz, że chcę cię poślubić? – warknął przez zaciśnięte zęby.
– Tak – przełknęłam ślinę, bo jego bliskość i dotyk działały na mnie z taką siłą, iż niemal uginały się pode mną nogi. – Chyba nie?... – straszne podejrzenia zakiełkowały w mojej duszy.
Jeszcze przez chwilę przyglądał mi się w bezruchu, choć na jego ustach ukazał się krzywy, pełen okrucieństwa uśmiech.
– Dlaczego? Ty masz zbyt mało siły, by zaprotestować, a tutaj nikt nie stanie w twojej obronie.
Drżałam ze strachu, a jednocześnie z podniecenia. Napłynęło potężną falą i całkowicie odebrało mi możliwość sprzeciwu.
To niemożliwe – pomyślałam w panice. – Niemożliwe, by to było tak szalone, tak nieopisanie potężne. Przecież ja go w ogóle nie znam! Jest arogancki, zarozumiały i oszpecony. A jednak pragnę jego dotyku, pragnę poczuć jego wargi na swych!
Nie zdążyłam znaleźć odpowiedzi. Przycisnął mnie do ściany całym ciałem, wpił się w nabrzmiałe, gotowe na pocałunki usta. Dłońmi ścisnął nadgarstki, przyszpilając je do muru i całował jak oszalały, jak wygłodniałe zwierzę.
Oszołomiona nieznanym dotychczas mi uczuciem, jego potęgą i zniewalającą siłą, nieumiejętnie oddałam pocałunek. Przymknęłam oczy i pozwoliłam unieść się, aż do nieba, zaprowadzić w całkiem nowy dla mnie świat, w którym nie było miejsca na słowa. Kiedy puścił moje dłonie, jedną wplotłam w jego włosy, drugą gładziłam poszarpaną bliznę. Smakowałam go, kosztowałam bez jakiejkolwiek nieśmiałości. Nie zaprotestowałam nawet, gdy uniósł w górę spódnicę i chwyciwszy me pośladki, uniósł tak, bym mogła objąć go nogami.
Zrobiłam to i poczułam nagle coś niezwykle twardego, co uwierało mnie w najbardziej wrażliwą i już nieźle wilgotną część ciała. W oszołomieniu dotarło do mnie, co to mogło być. Może i brakowało mi osobistego doświadczenie, ale wychowałam się na wsi, nieobce mi były więc realia życia erotycznego.
– Tak – wychrypiał, odrywając się od mych ust – koniecznie należy cię wydać za mąż!
– Zgadzam się – wyszeptałam bez zastanowienia, patrząc mu w oczy lekko rozmarzonym wzrokiem.
– Nie chodzi o mnie Kiro – uśmiechnął się zimno. – To Edward poprosił o twą rękę.
Znieruchomiałam. Właśnie na głowę zwalił mi się cały świat. Z trudem przypomniałam sobie zramolałego starca, którego wzięłam z początku z mojego krewnego.
– Nie zgadzam się – wyrwało mi się błyskawicznie.
Aleksander wypuścił mnie z ramion i zmierzył drwiącym spojrzeniem.
– Z pewnością jesteś dla niego zbyt namiętna. Ale dla mnie zbyt zwyczajna i niedoświadczona.
A ja głupia myślałam, że ten pocałunek sprzed kilku minut, był idealny!
– Wybrzydzać z twoim wyglądem? – odcięłam się bez chwili namysłu.
– Jesteś desperatką droga krewniaczko. Biedna jak mysz kościelna, w słusznym wieku. Radziłbym nie kręcić nosem na tak dobrą partię, jaką jest Edward.
– Może być cały ze złota. Nawet tam – mruknęłam czując słuszny gniew.
– Tam? To znaczy gdzie?
Mówiłam kiedyś, że nie nadawałam się na damę?
Bez cienia krępacji położyłam swą dłoń na jego nabrzmiałej męskości i odważnie spojrzałam w oczy.
Poczułam gorąco oblewające moje policzki, ale nie zrezygnowałam.
No właśnie, to dlatego moja matka rwała czasem włosy z głowy, tępiąc moją bezczelność.
– Właśnie tu – powiedziałam, ze spokojem mierząc go wzrokiem.
Stał nieruchomo, z kamienną twarzą. Widać było tylko drgające skrzydełka nosa i silnie zaciśniętą szczękę. Potem dał krok od tyłu, a moja dłoń ześlizgnęła się i opadła.
– Powinnaś być rada temu, że Edward ledwo raz cię ujrzawszy, poprosił o twą rękę.
– Nie jestem. I nie zamierzam udawać, że jest inaczej.
– Wyjdziesz za niego! – powiedział ze spokojem.
– Nie.
– Tak! – nieoczekiwania wrzasnął rozwścieczony. – Choćbym miał siłą zawlec cię pod ołtarz!
– Powiedziałam nie!
– Twoje słowo przeciwko mojemu? Nie bądź śmieszna Kiro!
– Dlaczego nie mogę wyjść za ciebie? – spytałam spontanicznie.
– Wyjdziesz za niego, albo będziesz musiała opuścić mury tego domu.
A więc to tak? Najpierw zaprasza mnie, a następnie szantażuje groźbą wywalenia na bruk?
– Ale dlaczego? – spytałam w desperacji. – Przecież to kompletnie obcy człowiek, widziałam go jeden, jedyny raz i to w dodatku przez niecały kwadrans. Nie mówiąc o tym, że ma chyba ze sto lat!
– Skończyłaś? – spytał ze spokojem zasiadając do stołu.
– To jest… Jak handel! – dodałam z rozpaczą.
– Jesteś moją krewną, muszę o ciebie dbać.
– Nieprawda. Chcesz wykorzystać okazję, by pozbyć się niechcianego ciężaru.
– To również. A teraz siadaj, za chwilę podadzą kolację.
Zajęłam swoje miejsce i w milczeniu obserwowałam jak służba wnosi kolejne półmiski. Aleksander ochoczo zabrał się do jedzenia, jakby całkowicie stracił zainteresowanie moją osobą. Zrozumiałam, że nie ma sensu się z nim kłócić. Dobrze, że nie zdążyłam do końca rozpakować całej zawartości kufra.
Bo jednego byłam pewna. Za nic nie zgodzę się na małżeństwo pod przymusem, choćby i obiecywali mi złote góry i życie usłane różami. Wspomniałam lubieżny wzrok Edwarda, jego podagryczne ciało i pomarszczoną skórę. O, tak! Wolę biedę niż to!
– Za dwa dni bal z okazji waszych zaręczyn.
Nie odpowiedziałam. Bo i po co?
– Zamówiłaś jakieś suknie odpowiednie na ta okazję?
– Tak bardzo ci się spieszy, by się mnie pozbyć? – spytałam cicho. – A ślub kiedy? Za pięć dni? Jeśli moja obecność jest, aż tak bardzo niemiła…
Roześmiał się. Ale nie było w tym śmiechu serdeczności, tylko satysfakcja z własnej przewagi oraz odrobinę lekceważenia.
– Edward, jak słusznie wspomniałaś, stoi nad grobem. Nawet nie wiesz jak blisko jest śmierci.
– A ty wiesz?
– Tak. Znam się na tym – odparł krótko mierząc mnie zimnym spojrzeniem. – Nie przeżyje miesiąca, a na jego majątek już czyha cała wataha krewnych. A mnie są potrzebne te pieniądze.
Tym razem naprawdę poczułam się zaskoczona.
– Nie chodzi tylko o to, by się mnie pozbyć? A poza tym jesteś wystarczająco bogaty. Na co ci jego pieniądze? – spytałam z niedowierzaniem.
– Potrzebuję jego majątku, bo mam co do niego dalekosiężne plany. Będziesz grzeczna, dostaniesz swoją część i wolność.
– Jestem wolna!
– Czyżby? – uśmiechnął się drapieżnie.
– Tak! – odrzekłam krnąbrnie.
To było złe posunięcie. Aleksander z rykiem zerwał się od stołu, ramieniem zmiótł wszystko z jego powierzchni i chwyciwszy mnie brutalnie, rzucił na jego twardy blat.
Jęknęłam, ale nie zdołałam uczynić nic ponad to. Rozerwał mą suknię, a potem jedną dłonią unieruchomił w górze ramiona i z pogardą spojrzał w oczy.
– Wolna? Jesteś słaba i bezbronna. Jesteś moją suką, która mogę wykorzystać w każdym momencie i wyrzucić na śmietnik, niczym zużytą rzecz. Myślisz, że ktoś się przejmie twoim losem? Że ktoś się za tobą wstawi?
Drżałam pod wpływem kolejnych słów, pełnych wściekłości i lekceważenia.
– Wyjadę, jeśli chcesz – wyjąkałam przerażona mrokiem czającym się w jego spojrzeniu.
– Nigdzie nie pojedziesz. Poślubisz Edwarda, odziedziczysz jego majątek, a dopiero potem będziesz wolna.
– Nie jesteś w stanie mnie do tego zmusić!
– Jestem księżniczko, jestem!
– Niby jak? – spytałam drwiąco, choć moje serce dygotało ze strachu.
Oddychał ciężko, niemal z trudem, ale nie poruszył się.
Najgorsze było jednak to, że miał rację. Byłam słaba i bezwolna, bo nie umiałam się naprawdę bronić. Pragnęłam jego dotyku, kolejnego pocałunku, drżałam na myśl o tym, do czego mógłby się posunąć.
Jego twarz nie przerażała tak bardzo jak moje własne uczucia, jak emocje opanowujące całe ciało. Jak obezwładniające podniecenie, wypełzające z dołu brzucha i powoli biorące we władanie każdą, nawet najmniejszą, cząsteczkę.
Pochylił się, zatapiając we mnie agresywne spojrzenie. W ciemnych źrenicach nie malowała się jedynie złość, ale i coś jeszcze, coś, czego nie widziałam dotąd w niczyich oczach.
– Daję słowo, że kiedy już z nim skończymy, to dostaniesz ode mnie to, czego pragnie twoje ciało – wymruczał wprost do mego ucha.
– Nie chcę! Nic od ciebie nie chcę!
– Kłamczucha.
– Mówię prawdę!
– Czyżby? – spojrzał na mnie z ironicznym uśmiechem. Moje serce zaczęło bić jak oszalałe, gdy poczułam chłód męskiej dłoni pieszczącej uda, podążającej coraz wyżej, w kierunku najintymniejszych części mego ciała.
Najgorsze było jednak to, że zamiast zaprotestować, ja wręcz robiłam wszystko, by dotarł tam jak najszybciej. Szerzej rozchyliłam nogi, naprężyłam całe ciało i z zapartym tchem czekałam na więcej.
Oczy Aleksandra pociemniały.
A potem równie nagle skończył, jak zaczął.
– Wynoś się! – ryknął nieoczekiwanie, podnosząc mnie siłą i popychając w kierunku drzwi. – Nie zachowujesz się jak dama, tylko jak tania dziwka!
– A ty uważasz, że jesteś dżentelmenem? – krzyknęłam w złości.
– Ilu już nabrałaś na to niewinne, słodkie spojrzenie? Po to tu przyjechałaś? Biedna, opuszczona dzieweczka, co?
Gniew włożył w moje usta słowa, których w normalnych warunkach nigdy bym nie wypowiedziała.
– Myślisz, że prosiłam o pomoc dlatego, że miałam w planach zamążpójście? Z kimś takim jak ty? Z obrzydliwym, oszpeconym człowiekiem, o chorej duszy i zniekształconej twarzy?
Nie rozzłościł się, tak jak tego oczekiwałam, ale roześmiał w doskonale wyczuwalną drwiną.
– O mojej duszy nie wiesz nic! A co do reszty… Jakoś nie przeszkadzało ci to podczas pocałunku? Śmiem nawet twierdzić, że mógłbym posunąć się dużo dalej. Aż do samego końca, tak że wiłabyś się w moich objęciach, błagając o więcej…
Nie skończył, bo wymierzyłam mu silny policzek. Bynajmniej nie dlatego, że mówił nieprawdę, ale dlatego, że tak trafnie ujął moje pragnienia w słowa. Nagłe uczucie wstydu obudziło we mnie złość, więc zareagowałam bez namysłu.
Chwycił mój nadgarstek i przytrzymał przez moment. W jego oczach czaiło się szaleństwo i coś jeszcze, co powoli zaczynałam rozumieć. To było pożądanie.
– I zrobię to! Ale najpierw ślub z Edwardem.
Nie było sensu po raz kolejny powtarzać słowa „nie”. Biegnąc przez zamkowe korytarze, obmyślałam szczegóły planu ucieczki.
Bo to będzie ucieczka. Coś mi mówiło, że dobrowolnie nie wydostanę się z tego miejsca.
***
W całym zamku nie znalazłam nic, co by zasiliło mój skromny, wręcz zerowy budżet. Wiedziałam już, że jedynym miejscem może być zachodnia wieża, ale w obecnej chwili nie ośmieliłabym się tam zakraść.
Do małej, podręcznej torby zapakowałam trochę rzeczy, a i to ukradkiem, by nie zorientował się ktoś ze służby. Nie wiedziałam, na ile są wierni swemu panu i jakie przekazują mu informacje o mym zachowaniu.
Aleksandra nie spotkałam, aż do dnia balu.
Ubrana w białą atłasową suknię, powoli weszłam do sali pełnej już obcych ludzi. Nie musiałam ukrywać sama przed sobą, że miałam potworną tremę.
Mój krewny szarmancko podał mi ramię i oficjalnie przedstawił temu całemu, wystrojonemu i obwieszonemu precjozami, tłumowi.
Sala balowa wygląda tego wieczoru bajecznie. Wszędzie płonęło tysiące świec, a ich blask sprawiał, że było widno niczym w niezwykle słoneczny dzień. Była ogromna, jak wszystko w tym zamku, ale dotychczas ten ogrom budził raczej przerażenie i przygnębienie.
Dziś wieczór było inaczej.
Ale i tak czułam się nieswojo, zwłaszcza mając u boku elegancko ubranego Aleksandra, który na dziś wieczór zrezygnował z wszechobecnej czerni. Zmasakrowaną połowę twarzy zakrywała zręcznie skonstruowana maseczka, tak, że budził nie strach, a ciekawość.
Wkrótce podszedł do nas hrabia Edward. Teraz, gdy wiedziałam już o jego zamiarach, tym bardziej nie podobało mi się jego spojrzenie. Nigdy, przenigdy w życiu nie dopuszczę, by dotknął mnie tymi kościstymi paluchami!
Zmusiłam się do uprzejmego uśmiechu. Nie słuchałam cichych ustaleń co do ogłoszenia naszych zaręczyn, pochłonięta własnymi planami na ten wieczór.
Zamierzałam bowiem opuścić na dłuższy moment szacowne towarzystwo i udać się wprost w zakazane rejony, a konkretnie do osobistej komnaty gospodarza. Może tam dopisze mi szczęście i znajdę to, czego potrzebowałam? Czyli odrobinę gotówki, tak niezbędnej przy mej ucieczce.
Nie zwróciłam najmniejszej uwagi na baczne spojrzenia, rzucane mi przez Aleksandra i dość jednoznaczne, lubieżne, posyłane przez Edwarda. Usiłowałam jedynie zachować spokój, z całej siły powstrzymując niecierpliwość i oblekając twarz w coś, co miało przypominać uprzejmy uśmiech.
Jak bal to bal! Ponad dwustu zaproszonych gości wprowadziło takie zamieszania, że bez wielkiego trudu umknęłam zarówno Edwardowi, jak i czujnemu oku krewniaka.
Unosząc w górę suknię, biegiem udałam się w kierunku zachodniej wieży.
Moje atłasowe pantofelki okazały się obuwiem idealnym do takich zadań – na gołej, kamiennej posadzce, nie słychać było najcichszego stukotu.
Przez całą drogę panował mrok, rozjaśniany tylko przez blask świecy, którą ze sobą zabrałam.
W końcu dotarłam do celu i z bijącym jak oszalałe serce, przekroczyłam próg zakazanej komnaty. Byłam jednak tak zemocjonowana, że strach zszedł na drugi plan. Na pierwszym umiejscowiła się ciekawość.
Moje źródło światła było zbyt słabe, bym mogła dojrzeć wszystkie szczegóły, ale pokój Krystiana nie różnił się zbytnio od mojego. Choć z pewnością przewyższał go rozmiarami.
Nadal poruszałam się niesłychanie ostrożnie, choć doskonale wiedziałam, że nie powodowałam żadnego hałasu, prócz może delikatnego szelestu sukni.
W rogu komnaty zauważyłam kolejne drzwi.
Niskie, z surowego, poczerniałego dębowego drewna, w migotliwym blasku płomienia, wydały się jakby nie z tego świata.
Nie chciałam stchórzyć. Podeszłam bliżej i otworzyłam je, jednym, płynnym ruchem.
Podświadomie spodziewałam się usłyszeć głośny zgrzyt zardzewiałych zawiasów. Ale nie, uchyliły się niemal bezszelestnie. A za nimi ziała czarna czeluść otworu i strome, prymitywnie ciosane kamienne schody. Zresztą mój wzrok nie sięgał dalej niż na metr lub dwa w głąb.
Zawahałam się. Przecież szukałam pieniędzy, by móc uciec i wcale nie chciałam poznawać tajemnic Aleksandra. Przynajmniej nie takich.
Westchnęłam i porzuciłam schody.
Jednak po niecałym kwadransie stało się dla mnie jasne, że nic nie znajdę w tej komnacie. Była ona tak ascetyczna w swym wyposażeniu, jakby należała do mnicha, a nie do wysokiego rodem szlachcica. Nawet ubrania w szafie były identyczne, czarne i skromnie skrojone.
Miałam do wyboru, wrócić do sali balowej, co podpowiadał zdrowy rozsądek, albo zaryzykować i sprawdzić, co kryje się za tajemniczymi drzwiami.
Z rozpaczą pomyślałam, że naprawdę potrzebuję jakichkolwiek pieniędzy. Mogłam uciec i bez nich, z dość pokaźnym prowiantem, ale co później? Jak daleko zajdę na własnych nogach?
Z prawdziwą desperacją podeszłam do tajemniczych drzwi.
Chwilę później schodziłam już po nich powolutku, w duchu klnąc własną głupotę i z całej siły powstrzymując panikę. Doskonale przy tym pamiętałam, że kończy mi się dostępny czas, na jaki mogłam zniknąć z oczu całego towarzystwa.
Na dole napotkałam kolejne drzwi, które choć zaopatrzone w potężny zamek, okazały się otwarte.
Strach napłynął z podwójną mocą.
Drżącą dłonią ujęłam klamkę i na uginających się nogach, weszłam do środka.
Było tu potwornie ciemno i zimno.
Oczy po chwili przyzwyczaiły się do nieprzeniknionego mroku, rozjaśnionego nieco palącą się świecą.
W tym słaby świetle rozbłysły liczne punkty, niczym ślepia nagle obudzonych do życia bestii.
Dosłownie. We wszystkich czterech rogach komnaty, stały ogromne, kamienne posągi. Nie wiem czy były to demony, ale pierwszy raz w życiu widziałam coś takiego. Łączyła je jednak wspólna cecha – wynaturzone, groteskowo wykrzywione twarze, ogromne kły zamiast zębów. Wyciągały w moim kierunku rozcapierzone szpony, jakby już teraz chciały mnie pochwycić i ukarać za złamanie zakazu.
Otrząsnęłam się ze zgrozą i dałam kilka kroków do przodu.
Na środku tego ogromnego pomieszczenia stał kamienny stół czy też ołtarz. Po jego prawej stronie zauważyłam biurko zawalone papierami, a tuż za nim regały pełne ksiąg.
Po lewej stało ogromne łoże, przykryte jedwabną tkaniną w kolorze purpury, dookoła którego walały się resztki wypalonych świec.
Nagle dostrzegłam coś znacznie gorszego.
Na ścianie, za kamiennym ołtarzem, wisiał krzyż.
Lecz nie taki jaki znałam.
Ten był odwrócony, cały czarny i z niezwykłym realizmem spływały z niego krople farby, udające krew.
Zamarłam na bardzo długą chwilę. Potem myśli ruszyły do szalonego galopu.
Musiałam uciekać!
Teraz, natychmiast!
Zwykłe myszkowanie Aleksander mógłby mi wybaczyć, ale tego z pewnością nie!
Nie zdążyłam się jednak odwrócić, by błyskawicznie zrealizować podjęty zamiar, gdy za moimi plecami rozległ się cichy i pełen jadu głos.
– I cóż? Zaspokoiłaś swoją ciekawość droga krewniaczko?
Boże! Jak ja miałam uciec?!
Tysiące myśli galopowało przez mą głowę, a wśród nich tylko jedna sensowna.
Zdmuchnęłam płomień świecy, mając nadzieję, że w wszechobecnym mroku zdołam prześlizgnąć się w kierunku drzwi.
W całej komnacie głuchym echem rozległ się śmiech i nagle zapłonęło kilkanaście pochodni, rozwieszonych na kamiennych ścianach.
Stałam oko w oko z Aleksandrem, obłędnie przerażona, nie zdolna do jakiegokolwiek innego ruchu.
A w jego wzroku wyraźnie mogłam wyczytać, że naruszenie prywatności, odkrycie tak ważnej tajemnicy, nie będzie mi darowane.
Odpowiedzi
Anonimowy
Och, dopiero jutro? Nie usnę :<.
Świetne.
Lili
Mega 🙂 szkoda, że opowiadanie ma tylko dwie części 🙁
buffy
Niesamowite, i jak ja mam po tym usnąć? Mowy nie ma, czekam z niecierpliwością na 2 część *____* .
Anonimowy
Nie mogę się doczekać drugiej części!
Anonimowy
Super, jak zawsze 😀 Masz moze jakies rady dla młodego, początkującego pióra? 😀 ~ fanka Yao
Babeczka
Nie rób tego błędu co ja – od samego początku pisz starannie, z zachowaniem wszelkich form. Oczywiście i tak zdarzą się wtopy, ale gdybyśmy pisali w stu procentach poprawnie, to cała masa ludzi znalazłaby się bez pracy :)))
I nie ważne co o tobie piszą – grunt, że piszą! Źle? Nie szkodzi. Można poprawić. Najgorzej jest, gdy całość przejdzie bez echa… To jest dołujące. A na teksty "mnie się nie podoba" patrz z przymrużeniem oka. Zawsze pytaj dlaczego i uważnie czytaj odpowiedź. Co nie oznacza, że musisz się z nią zgadzać.
I pisz, pisz, pisz………..
asia
Temat ciekawy, ale wtórne charaktery. Brakuje tylko maszyny czasu która przeniosła Idę i Eryka w XVIII wiek 😉
Anonimowy
Ja się przyznaję do co najmniej 10 wejść 04.09…. 🙂 Aha i poleciłam bloga kumplowi, też na pewno czyta.
Pozdrawiam serdecznie i cierpliwie czekam rozumiejąc wszelkie choroby i okoliczności, ale świetnie piszesz 🙂 I mnie się podobają Twoje postacie, zadziorne kobiety i stanowczy mężczyźni. Ja to lubię.
Anonimowy
Ciekawi mnie w jakiej kino są spokrewnieni
Anonimowy
Na pewno jest jej bratem…:/
To nie sa czasy nam współczesne. Przypominam, że kiedyś małżeństwa pomiedzy dalszymi krewnymi były popuparne a nawet wskazane. Co w rodzinie to nie zginie.
Nie mogę sie już doczekać, odswieżam co 10 minut…
Uwielbiam wladczych mezczyzn;)
pozdrwiam i czekam;)
LIA.
Anonimowy
Zauważyłam błędy, więc piszę:
– "za wyjątkiem" – powinno być "z wyjątkiem"
– powtórzenie "dziś wieczór" w scenie balu – występuje to dwa razy bardzo blisko siebie
– pojedyncze litery na końcu linijki
– "podeszłam do drzwi…chwilę później schodziłam po nich" – po drzwiach? 🙂
– "słaby świetle"
Coś jeszcze było, ale mi uciekło.
Treść, jak zwykle z resztą, wspaniała.
A.
Babeczka
Serdeczne dzięki! Zaraz poprawiam 🙂
Babeczka
Sama już nie wiem…
Niektórzy piszą, że bohaterka podobna do Idy, choć pyskata to ona nie jest, więc chyba nie bardzo?
Drudzy, że mają skojarzenia za "Snem"…
Moi drodzy. Jakby nie było, to ja jestem autorką wszystkich tekstów i siłą rzeczy będą one do siebie w jakiś sposób podobne. Gdybym cierpiała na schizofrenię, to kto wie? Może udałoby mi się stworzyć coś całkiem odmiennego. Może gdybym była doświadczonym pisarzem, to także.
Moje bohaterki nigdy nie będą biednymi sierotkami czy pazernymi babami, idącymi po trupach do celu. Nie dałabym rady napisać takiego dzieła – po prostu odrzuciłoby mnie od klawiatury. No i która kobieta chciałaby czytać o miękkim, płaczliwym facecie?
Jakby nie było, odwieczne marzenie kobiet – poskromnić demona :)))
Mogę jedynie wymyślać nowe, ciekawe, zabawne lub smutne historie. A bohaterowie? Cóż… Po części są tacy, jak ja sama 😀
I dlatego siłą rzeczy, odrobinę do siebie podobni.
Anonimowy
Krystian? Bogaty, samotnik? 50 twarzy Graya 😀
Babeczka
Bogaty? Samotnik? Zaczynamy: "Kopciuszek", "Piękna i Bestia", większość Harlequinów, tysiące przeczytanych romansów… setki obejrzanych filmów… Motyw tak oklepany, że aż dziw iż ktokolwiek o nim pisze ;D
Ano właśnie. Pierwszy tom Sagi o Ludziach Lodu, jak już miałoby być chronologicznie :)))
Grey? Być może. Ale już raz ręczyłam swoją głową, że nie czytałam Greya. I nie wiem czy przeczytam, bo jedna z czytelniczek mojego bloga pisała coś o scenie depilacji miejsc intymnych. Sorry, ale ble… Wielbicielką turpizmu nie jestem :))) choćby nawet i reszta była niezła…
A tak serio nie czytałam i nie czytam właśnie z tego powodu, żeby później z czystym sumieniem zaprzeczyć 😀
Anonimowy
dlaczego znikają moje komentarze? i pod ta częścią i pod druga częścią tez:(
a tak sie napisalam i nazachwycalam:(
dajcie juz spokój z tym Szarym, ani to dobre, ani przyjemne a autorka juz wspominała ze sto razy, ze w rękach nie miala.
co do "Krewnego" – to nie moze sie tak skończyć.. potrzebuje szczęśliwych zakończeń;)
pozdrawiam,
LIA.
Babeczka
Dziewczyny! Właśnie coś do mnie dotarło! Ja u diabła miał na imię szanowny pan Grey? Bo jak Krystian to ja się potnę, albo szybko przerobię całość…
Anonimowy
No właśnie miał na imię Christian 😉
Babeczka
&!#%*%!
Nienawidzę zmieniać imion głównych bohaterów…..
Ale muszę, bo siłą rzeczy wielu będzie się kojarzyć… Nie mogłam tego napisać wcześniej?
Anonimowy
Nie tylko u ciebie są podobni przeczytałam wszystkie książki Amandy Quick także te pisane pod prawdziwym nazwiskiem, Teresy Mederios i Stephanie Laurents i uwież u nich także bohaterki jaki bohaterowie są do siebie podobni w mniejszym czy większym stopniu ale są.
Babeczka
Będę szczera – pewnych podobieństw nie uniknę. Nie ma takiej możliwości. Nie potrafię też zastosować narracji w pierwszej osobie rodzaju męskiego.
Mam wiele pomysłów, ale moje bohaterki są: albo takie jak ja, albo takie jak ja chciałabym być, albo takie jaka byłam :-))) Na więcej nie starcza mi na razie wyobraźni. Może kiedyś? ;-)))
Rouse Karmen
Mi się w oczy rzuciła tylko jedna literówka… Tam chyba miało być gdzieś wyznawcą szatana, a jest szatan. Bez "a". Ale to taki drobiazg. 🙂