– Artur, co ty do diabła wyprawiasz? – powiedział ktoś z boku, chwytając ją za ramię i stawiając na nogach. Ostrożnie otworzyła oczy i zerknęła w stroną, skąd dochodził poirytowany głos.
– Ta suka walnęła mnie w jaja!
– Widocznie zasłużyłeś braciszku. – Nowo przybyły mężczyzna wydawał się być zdegustowany tym, co zastał. – Wszystko w porządku? Coś ci złamał?
Patrzyła na nieznajomego bez słowa. Był cholernie wysoki i szczerze mówiąc, równie toporny, co para troglodytów, która ją tu wpuściła. Chociaż nie, szyję to on miał. Opalony, krótko ostrzyżony, o kwadratowej szczęce i zakrzywionym nosie. Poza tym miał tak intensywnie niebieskie oczy, że widać to było nawet w panującym tu półmroku. I nagle Wiktoria przytuliła się do niego, niczym przerażone, szukające otuchy dziecko. Ze względu na różnicę wzrostu nosem zaryła prawie w twardy niczym kamień brzuch, ale w tej chwili było jej wszystko jedno.
– Cholera! – zaklął jej wybawiciel. – Gdzie znalazłeś tego kurczaka?
– Nie jestem kurczakiem – oświadczyła, podnosząc głowę i patrząc na niego z wyrzutem. Zdziwiło ją, że wyglądał na rozbawionego.
– Jesteś. Żółciutkim, milusim kurczaczkiem, którego mój niespełna rozumu brat, usiłował oskubać na kolację.
Milusim kurczaczkiem? Sapnęła z oburzenia. Od razu pojawiła się złość. Jak on śmie?
– To, że jesteś większy, nie oznacza, że… – zająknęła się. Chciała powiedzieć silniejszy, ale trochę głupio by to zabrzmiało. Jasne, że był. Z kolei gdyby zaczęła o inteligencji, jeszcze uraziłaby uczucia tego prymitywa i co wtedy?
– Że co?
– Nieważne – mruknęła, odsuwając się.
– Przyszła spłacić dług brata, ale bez kasy.
– Oj, niedobrze – powiedział nowo przybyły i wygodnie rozsiadł się na kanapie. – Każdy dzień zwłoki, to nowe odsetki.
– A on kazał mi… kazał… Chciał zmusić do seksu oralnego – oznajmiła spuszczając głowę i udając, że poprawia ubranie. Wolała, by nie zauważyli rumieńca na jej twarzy.
– Tak powiedział? – Mateusz, bo przecież tak musiał mieć na imię, wybuchnął śmiechem. – Niemożliwe!
– Użył innych, bardziej wulgarnych słów. – Tym razem spojrzała na niego z gniewem. Pal licho rumieniec! – To prymityw i…
– Ja jej kurwa przyleję! – Artur zerwałby się z miejsca, gdyby nie ramię brata, hamujące jego zapędy.
– Spokojnie. A ty siadaj kurczaku. Pogadamy.
Posłusznie zajęła miejsce naprzeciwko tej szemranej dwójki, dumnie zadzierając podbródek i starając się wyglądać godnie i dystyngowanie. Niech wiedzą, że mają do czynienia z nie byle jaką dziewczyną.
– W poniedziałek mówisz? Nie wiem, nie wiem… Jak ci darujemy, to zepsujemy sobie opinię.
– Jaką opinię? – spytała poirytowana. – To bandycki interes i iście krwiożercze odsetki. Poza tym nielegalny – dokończyła z triumfem.
– Widzisz? – Artur spojrzał na brata z satysfakcją. – Trzeba nauczyć dziwkę moresu!
– Nie jestem dziwką!
– Jesteś taką…
– Spokój! – Mateusz wygrzebał z kieszeni papierosy i zapalił jednego. Co prawda nie zamierzał litować się nad tą dziewczynką i jej skretyniałym bratem, ale coś innego przyszło mu do głowy. Zmrużył oczy i wbił wzrok w zarumienioną, wściekłą i przerażoną jednocześnie Wiktorię. Ładniutka, skromniutka i chyba studentka? Świetnie, nada się, zdecydował błyskawicznie. – Nikogo nie zmuszamy, by od nas pożyczał. Robią to tylko desperaci i idioci. Do której kategorii zaliczasz brata?
– Jest idiotą – potwierdziła krótko.
– Szczera dziewczynka. Zrobimy tak. Zgodzę się na forsę pojutrze, ale nie za darmo.
– Nie mam więcej – szepnęła Wiktoria. – Zresztą i tak brakuje mi tysiąca.
– Będzie obciąganko! Zrobisz loda całej ekipie za tego tysiaka! – Artur aż zatarł dłonie.
– Uspokój się. Ty też ani słowa – zwrócił się do czerwonej z oburzenia Wiktorii. – Masz szczęście, bo potrzebuję przysługi. W przyszłą sobotę.
– Jakiej? – spytała nieufnie. – Seks odpada. Nie zadaję się z mężczyznami waszego pokroju.
– Obraźliwe, ale szczere. – Mateusz wydawał się rozbawiony tymi słowami. – Co rozumiesz pod pojęciem „waszego pokroju”?
– Jesteście nieokrzesani, niewychowani i nie traktujecie kobiety jak damy – oznajmiła z powagą. – Żaden z was się nie przedstawił, a poza tym używacie brzydkich słów.
Obaj zapatrzyli się w nią, wytrzeszczając oczy w niemym zdumieniu. Mateusz zapomniał nawet o papierosie, który teraz zwisał mu z kącika ust, niczym w kiepskiej komedii.
– Ty, słyszałeś? – Artur szturchnął łokciem brata. – Skąd to dziwadło się wzięło?
– Nie wiem. – Ten tylko wzruszył ramionami. – Ale na ślub Ewy będzie pasowała idealnie. Prawda panno bułkę przez bibułkę?
– Jaki ślub? – spytała nieufnie Wiktoria, milczeniem pomijając obelgę.
– Nasza starsza siostra, wychodzi za mąż za jakiegoś nowobogackiego – wyjaśnił Artur. – Obojgu wyłazi słoma z butów, ale robią z siebie prawdziwych arystokratów. Masz rację, to to będzie pasowało idealnie.
– Cham!
– Cicho bądź. Ty również kurczaku.
– Nie nazywaj mnie…
– Zamknij się! – Tym razem w głosie Mateusza pobrzmiewała stal. – Zachowujesz się jak mała, rozkapryszona dziewczynka. Gdyby nie to, że jesteś idealną kandydatką na tę imprezę sztywniaków, byłoby z tobą krucho. Z braciszkiem również. A tak mam powód, by pójść na ustępstwa. Pojutrze, o dziesiątej stawisz się tutaj z forsą, omówimy szczegóły i niech ci nie przyjdzie do tej ślicznej główki żaden głupi pomysł. Zrozumiałaś?
Wiktoria zerknęła na niego z obawą. Chłodny, beznamiętny ton, z jakim wypowiadał te słowa, był gorszy od szału, który ogarnął jego brata. Ten mężczyzna nie żartował. Ale ona również potrafiła być stanowcza. Zresztą, co szkodzi spróbować?
– Nie mam odpowiedniej sukienki. Dasz mi zniżkę, powiedzmy z dwa tysiące i kupię sobie coś w sam raz – powiedziała twardym tonem. Sukienkę owszem, miała, ale zamierzała wytargować jak najwięcej.
– Dam… co? – Mężczyzna wyglądał na zaszokowanego.
– Zniżkę – cierpliwie powtórzyła Wiktoria.
– Ja się chyba przesłyszałem?
Tym razem przegięła. Po raz pierwszy od kiedy tu wszedł, wyglądał na rozgniewanego. A to nie wróżyło za dobrze. Czas na ewakuację.
– Przemyśl to. Inaczej pójdę ubrana w pensjonarski garniturek – powiedziała, wstając i pomalutku kierując się ku wyjściu. Wolała dłużej nie drażnić bestii. – Albo w sukience po cioci – krzyknęła na pożegnanie i już jej nie było. Prawie biegła, odprowadzana spojrzeniami ochrony, w głębi ducha dziękując za taki obrót sprawy. Pierwszy brat dał jej przedsmak tego, co mógł zrobić, gdyby nie wywiązała się z umowy, drugi, choć reagował z większym spokojem, wydawał się równie odrażający i prostacki.
Wesele siostry? Super! To się wpakowała. Prosto na imprezę mafii.
– Jak ja bym ją… – zaczął Artur, gdy za dziewczyną zatrzasnęły się drzwi.
– Daj spokój. Nada się idealnie.
– A co z panią mecenas?
– Pokłóciliśmy się i za mocno jej przyłożyłem, więc chyba się obraziła. – Mateusz wzruszył obojętnie ramionami, sięgając po piwo. – Ten kurczak będzie lepszy.
– Wkurwia mnie.
– Mnie również. Ale pseudo dystyngowane towarzystwo snobów ją doceni. Na koniec wrzucimy kurczakowi pigułkę do soczku i zerżniemy tak, że kolejnego dnia nie będzie mogła siedzieć na tej ślicznej dupci.
– Znowu będziesz pierwszy – odparł brat z pretensją.
– Nie każę ci czekać. Panienka ma dwie dziurki, a co do jednej to przysięgam, że z pewnością nikt jej w ten sposób nie używał.
– Za udany trójkącik! – Artur stuknął szklanką w szyjkę butelki trzymanej przez brata. – Będzie znakomita zabawa. Zwłaszcza o poranku, gdy pokażemy jej fotki.
– A ty? Pójdziesz sam?
– Tak. A kogo mam zabrać? Klarę? Samantę? Gośkę? Nasza siostrzyczka nie wpuściłaby ich nawet za próg. Szczerze mówiąc, zaskoczyłeś mnie tym układem z kurczakiem. Nie sądziłem, że stać cię na litość – dodał drwiąco.
– To nie litość, a chłodna kalkulacja. Ewka wspominała, że byłoby dobrze, gdybyśmy zjawili się z jakimś laskami.
– Tak to ujęła?
– Nie do końca – przyznał z oporem Mateusz. – Chodziło jej po głowie raczej coś innego.
– Daj spokój, oboje wiemy, że nasza zakochana po uszy siostrzyczka chciałaby uszczęśliwić cały świat. I nas w pierwszej kolejności.
– Racja. Koniec tematu. A teraz zajmijmy się czymś przyjemniejszym – powiedział Mateusz, wstając i podchodząc do szyby, za którą tętniło nocne życie klubu. Gdy dostrzegł na parkiecie smukłą, opaloną blondynkę, z miejsca zapomniał o dziwnej dziewczynie i planach z nią związanych.
Ale nie jego brat. Przyzwyczajony do łatwych podbojów i bezapelacyjnego damskiego podziwu, bardzo długo trawił swoją porażkę. Nie chciała go? Suka! Już on jej pokaże! Zemsta nie będzie słodka. Będzie bezlitosna.
Nieokrzesany prymityw? Zgoda. Pokaże jej, co oznaczają według niego te słowa.
***
Szymon obudził się wczesnym rankiem. Wstrząśnięty, wysłuchał relacji siostry, przy czym reagował na nie za pomocą słów i jęków o różnorakim natężeniu. Potem było jeszcze gorzej, bo Wiktoria odbyła z nim długą, bardzo szczerą i bardzo surową rozmowę. Ganiła go za lekkomyślność, nieodpowiedzialność, chciwość, a na samym końcu także za to, że mając tak poważne kłopoty, nie przyszedł z tym ani do niej, ani do matki.
Ale poczuł też ulgę, że nie skończą na dnie rzeki, albo w szpitalu.
– Serio, poszedł na ustępstwa tylko dlatego, że będziesz towarzyszyć mu na weselu siostry? – dopytywał się nieufnie.
– Tak.
– Tylko tyle?
– Tylko? – odparła z goryczą. – Dla mnie to całkiem spore poświęcenie.
– Sam nie wiem… – Nie wiadomo po raz który tego dnia, przetarł dłońmi zmęczoną twarz. – Trochę wydaje się to dziwne.
– I tak nie mam wyjścia. Zresztą – zamyśliła się nagle. – Wydawał się być szczery. Wierzę, że mówił prawdę.
– Och Wiki, Wiki – pokręcił głową Szymon, ale nie kontynuował tematu. – Ale jutro to ja dostarczę resztę pieniędzy.
– Nie ma mowy. Ja to zaczęłam, ja skończę. Cicho! – uniosła w górę dłoń, gestem nakazując mu milczenie. – Zresztą, co mogłoby mi grozić?
Brat westchnął, ale nie zaprotestował. Po pierwsze dlatego, że dobrze znał swoja siostrę. Jeśli coś postanowiła, w zasadzie nie było takiej siły, która mogłaby zawrócić ją z raz obranej drogi. Po drugie, najgorsze za nią. Skoro wyszła z tego cała i zdrowa, istniała nadzieja, że i jutro jej nie uszkodzą. Wymógł na niej tylko słowo, że nie będzie się targować, sprzeczać czy dyskutować. Tak na wszelki wypadek, zaraz po tym jak opowiedziała mu o propozycji, jaką złożyła Mateuszowi.
On odetchnął, ona czuła się coraz gorzej. A kiedy w poniedziałek, punkt dziesiąta stanęła przed tymi samymi drzwiami, co sobotniego wieczoru, z trudem wzięła się w garść, opanowując narastającą panikę. Zapukała i nie doczekawszy się odpowiedzi, postanowiła wejść do środka.
– Dzień dobry – przywitała się uprzejmie, patrząc na stojącego pośrodku pomieszczenia olbrzyma. Olbrzym rozmawiał właśnie przez telefon i niecierpliwym gestem wskazał jej, że ma usiąść i zaczekać.
Wiktoria posłusznie zajęła wskazane miejsce, czując nikłą ulgę, że to nie Artur. Szczerze mówiąc, najchętniej rzuciłaby pieniądze na stół i uciekła, ale to nie w jej stylu tak haniebnie tchórzyć. Czekała cierpliwie, aż w końcu chrząknęła zniecierpliwiona.
– Rozmawiam! – warknął Mateusz, zasłaniając dłonią słuchawkę.
– Z tego co zrozumiałam, temat jaki poruszasz, należy do osobistych. Może więc załatwimy moją sprawę, a potem wrócisz do tej… miłosnej konwersacji – dodała nie siląc się na ukrycie ironii. Zmarszczył brwi z niezadowoleniem i od razu skontrował jej wypowiedź.
– Umawiam się na rżnięcie. To nie jest miłosna konwersacja. Sabi? Zadzwonię za kwadrans. Tylko odbierz, żebym nie musiał się denerwować – dodał złowróżbnym tonem.
– Dobra kurczaku, masz kasę? – spytał, siadając na kanapie i rozpościerając ramiona.
– Mam. Proszę, oto koperta.
– Okay. Nie liczę, bo nie przypuszczam, żebyś chciała mnie oszukać. Równo dwadzieścia dziewięć patyków, zgadza się?
– Tak. Co do złotówki. Na którą godzinę mam być gotowa w sobotę?
– Niech będzie pierwsza.
– Czyli trzynasta? A ślub jest o?
– Na czwartą.
– Czyli o szesnastej. – Skinęła głową, zamykając torebeczkę i udając że nie dostrzega jego irytacji. W ogóle najchętniej by na niego nie patrzyła. Prymitywny troglodyta, zżymała się w duchu, na zewnątrz zachowując kamienny wyraz twarzy. – Dobrze, będę gotowa.
– Lepiej bądź. – Niby chłodne, obojętne słowa, ale zawierały w sobie ukrytą groźbę. Zresztą, Wiki nie zamierzała dyskutować na ten temat. Zawarła umowę, zamierzała jej dotrzymać i jak najszybciej zapomnieć o tym nieprzyjemnym incydencie i brutalnym mięśniaku.
– Do widzenia. – Uprzejmość nakazywała się pożegnać, chociaż on nawet się z nią nie przywitał. Wychodząc dostrzegła jeszcze, jak zgarniał kasę ze stołu i dopiero wtedy targnął nią gniew.
Który ani odrobinę nie stopniał, pomimo upływającego czasu.
Przez cały tydzień Wiktoria na zmianę wygłaszała umoralniające przemowy Szymonowi i rwała włosy z głowy, gdy uświadamiała sobie, w jak kiepskiej sytuacji finansowej się znaleźli. Usiłowała też zapomnieć o czekającym ją obowiązku. Przykrym, choć i tak o niebo lepszym od tego, co mogło ją spotkać. Oczywiście, ten sknerus nie podarował ani złotówki, nawet o tym nie wspomniał. Była więc podwójnie wściekła, bo faktycznie zostali z Szymonem bez grosza przy duszy, bez jakichkolwiek oszczędności.
– Ty się chociaż najesz frykasów na imprezie – powiedział z tęsknotą w głosie brat, kiedy pomstowała na sytuację w jakiej się znaleźli.
– Bądź lepiej cicho! I powiedz jak było na wizycie u psychologa?
– Dobrze – westchnął. – Ale dwa razy w tygodniu będę musiał chodzić na spotkania.
– I będziesz chodził. Już ja dopilnuję, byś nie opuścił ani jednego. Boże! – wplotła palce we włosy. – Szymon! Tyle pieniędzy!
– Przestań. Bo wyrzuty sumienia wpędzą mnie w depresję. A od września będę pracował w weekendy.
– Gdzie? – spytała, patrząc na niego podejrzliwie. Nic dziwnego, wyglądał na zmieszanego.
– Jako barman.
– Gdzie?
– A, w takim jednym klubie.
– Gdzie? – ryknęła Wiktoria. Brat otrząsnął się ze zgrozą. Zwykle zrównoważona siostra, nigdy się tak nie zachowywała. Chyba naprawdę wyprowadził ją z równowagi.
– No, w tym barze na rogu rynku.
Uspokoiła się.
– Ostatnio czytałam sporo na temat takich pożyczek i szczerze przyznam, że gdybym zrobiła to wcześniej, w życiu bym nie odważyła się na tak głupi numer, jak ten z samotnym pójściem do tych bandytów.
– Ja się dziwię, że nie ukatrupili cię po propozycji zniżki.
– Cóż – odruchowo dotknęła posiniaczonego boku. Nie chciała mu mówić, że tak zupełnie bez szkody z tego nie wyszła. Gdyby nie pojawienie się drugiego z braci, to kto wie? Może ona skończyłaby w szpitalu? Wolała o tym nie myśleć. – Jego sprawa. Ubiorę sukienkę mamy, tę czarną w białe grochy.
– Wiki, przestań. Zrób, co obiecałaś i zapomnijmy o całej sprawie. Tak będzie najprościej. To nie są ludzie, którzy grzeszą poczuciem humoru.
– Masz rację – westchnęła. – Poza tym niedługo występ, na tym powinnam się skoncentrować. Jednak świadomość, że w portfelu zostało mi ostatnie dwadzieścia złotych, a na koncie oszczędnościowym zero, działa na mnie przygnębiająco.
Szymon spojrzał na nią żałośnie. Do wyrzutów sumienia dołączył strach. Bał się o siostrę. Co prawda w miejscu publicznym nie mogli jej skrzywdzić, ale ona chyba do teraz nie była świadoma, z kim tak naprawdę miała do czynienia. On miał, dlatego był przerażony. Dlaczego to akurat trafiło na jego nieżyciową siostrzyczkę?
– Ja cię proszę, bądź słodka jak miód, nie odzywaj się za często i rób wrażenie zadowolonej. Kilka godzin udawania i będzie po wszystkim.
– Znaczy się mam się nie wymądrzać, nie wyrażać własnego zdania i głupawo uśmiechać?
– Masz nie krytykować.
– Ja nie krytykuję. Przynajmniej nie bez powodu.
– W stosunku do tych facetów, lepiej w ogóle się nie odzywać. Tylko się uśmiechaj. Wiki, rozumiesz? To nie jest idealny świat z twoich książek, a twarda rzeczywistość. Bandyci nie maja w sobie romantycznej duszy, która padnie pod wpływem twego uroku i kobiecej delikatności. Za to mają twarde pięści i zero obiekcji, aby ich użyć.
Pokiwała głową. W zasadzie wiedziała, że ma rację. Ale tak bardzo była zła o tą całą pożyczkę. Pasożyty! Żerowali na takich jak Szymon, na idiotach i tych, którzy będąc w potrzebie, nie wahali się zaryzykować.
Miała ochotę pokazać im, że nie należy do ich świata. Z drugiej jednak strony, wydawało się to takie płytkie, takie głupie. Czy była w czymś lepsza? Nie, była jedynie inna.
– Poddaję się – powiedziała, głęboko odetchnąwszy. – Będę grzeczna, uprzejma i małomówna. Masz rację, że jedyne co mogę osiągnąć to siniaki na twarzy i wybite zęby.
Szymon wyglądał na uspokojonego. Wiedział, że jeśli Wiki coś obiecała, to słowa dotrzyma. Zazwyczaj była spokojną, pogrążoną we własnym świecie osóbką. Czasem wybuchała gniewem, lecz emocje szybko opadały i znów powracała do swego normalnego ja. Tak jak w tym przypadku.
– Ciekawe jak tam będzie? – zamyśliła się. – Myślisz, że wszyscy będą uzbrojeni po zęby, dookoła będzie krążyć ochrona w postaci przerośniętych byczków, a szampana będziemy sączyć z czaszek wrogów?
– Wiki! Tylko czasem nie wygaduj takich głupot publicznie – zaniepokoił się brat. – Idziesz ze starszym czy młodszym?
– Nie mam pojęcia. Nawet się nie przedstawili. Ale idę z tym bardziej wyrośniętym.
– To dobrze i niedobrze. Z Mateuszem da się ponoć dogadać, jest też bardziej opanowany. Lecz i tak musisz być ostrożna. Widziałem kiedyś w klubie jak pewien gość wyprowadził go z równowagi. Masz być grzeczna i miła, zrozumiałaś?
– Będę ociekać słodyczą, szeroko się uśmiechać i wzdychać z zachwytem. Może być?
– Tak. I błagam, nie staraj się wyglądać zbyt dobrze.
– Dlaczego? – tym razem Wiktoria spojrzała na niego zaskoczona.
Jak miał wytłumaczyć swoje obawy? Jego siostra była piękną kobietą. Na dodatek oryginalną, zdolną do tego, by dać po pysku niechcianemu zalotnikowi. Mógł do tego doprowadzić nawet całkiem niewinny gest. Wiki nie uznawała półśrodków. Miała jasno sprecyzowaną wizję przyszłego partnera, choć Szymon uważał, że taki się jeszcze nie narodził. Westchnął.
– Wiesz, to że facet cię obejmie lub pocałuje w policzek nie oznacza jeszcze zamachu na twoją świętą cnotę.
– Nie drwij. Rozumiem, że większość toleruje tego typu zachowania, uznając prymitywne macanko za przyjacielski gest. Ja nie i koniec!
– Tylko go nie bij.
– Ja jego? Nie zgłupiałam do tego stopnia. Raczej uprzejmie zwrócę mu uwagę.
– Tego się właśnie obawiam – jęknął brat. – Tego się obawiam!
***
Mateusz bez skrępowania zaparkował na białej kopercie, ani trochę nie przejmując się potencjalnymi konsekwencjami złamania zakazu. Skrzywił się, bo gdy wysiadł, gorące, wilgotne powietrze uderzyło w niego z pełną mocą. Chwilę później odetchnął z ulgą, bo grube mury starej kamienicy, dostarczyły odrobinę chłodu. Z odnalezieniem odpowiedniej drogi, nie miał żadnego kłopotu. Zawsze wiedział, gdzie mieszkając lub nocują jego dłużnicy. Pokonał kilka stopni, potem skręcił na strome, drewniane schody, po czym bez problemu pokonał biegiem dwa piętra.
Drzwi otworzył mu wysoki, chudy chłopak o groźnie zmarszczonym czole. Poza tym, że Mateusz miał doskonałą pamięć do twarzy, nie trudno było odgadnąć, kim jest.
– Mogę wejść? – spytał rozbawiony jawnie okazywaną wrogością.
– Tak.
Ledwo zmieścił się w malutkim korytarzyku. Znacznie lepiej poczuł się w jasnym, przestronnym salonie, w którym pod oknem królował ogromny fortepian. Bynajmniej nie był to przykład katalogowego wystroju; kanapa miała przetartą tapicerkę, firanki były lekko przyżółknięte. A jednak wnętrze zaskakiwało harmonią i idealnym porządkiem. Każda rzecz zajmowała właściwe sobie miejsce, każdy szczegół był dopracowany. Jedynie niedbale rozrzucone nuty naruszały ten idealny porządek. Mimo woli przypomniał sobie dziewczynę, po którą tu przyjechał.
– Siostra gotowa?
– Kazała przekazać, że jeszcze pięć minut. – Szymon zajął miejsce na fotelu i uporczywie wpatrywał się w gościa, ze wszelkich sił starając się, by w jego spojrzeniu można było wyczytać potępienie oraz ukrytą groźbę.
– Dobrze. – Mateusz wzruszył ramionami, siadając na kanapie, która podejrzliwie zaskrzypiała.
– Masz ją przywieź zaraz po!
– Zaraz po czym? – Miał ochotę podrażnić smarkacza dodając, czy zaraz po zerżnięciu jego małej siostrzyczki. Ale odpuścił, bo młody mógłby się na niego rzucić. Nie chciał problemów, nie teraz. Jeszcze pogniótłby sobie garnitur.
– Zaraz po północy. Nie dłużej!
– Impreza ma trwać do czwartej nad ranem.
– Po północy – zażądał z uporem Szymon. – Albo sam po nią przyjadę.
– Nie wpuszczą cię.
– W towarzystwie policji. Skoro zależy ci, by nie zepsuć tego wesela, przywieź ją po północy.
Mateusz zmarszczył brwi. Sprytnie to sobie smarkacz wymyślił. Nie brał jednak pod uwagę jednej rzeczy. Planów jakie wobec kurczaka mieli razem z Arturem.
– Nie podskakuj chłopaczku, bo przyślę kilku moich pracowników. Oni zwiążą cię, zakneblują i uwolni cię dopiero siostrzyczka.
– Pracowników? Chyba oprychów. – Szymon szyderczo wydął usta. – Ma być po północy.
Uparty jest, pomyślał z niechęcią Mateusz. Trudno, trzeba będzie się uwinąć do tej cholernej północy. Smarkata nie była warta aż tyle zachodu. Drink z wkładem, potem szybki numerek, kilka fotek i wsadzi ją do taksówki. Może później wyrwie jakąś ciekawą dupę na resztę nocy?
– Okay, ale wiedz, że robię to, bo chce uniknąć wszelkich komplikacji. A co będzie…
– Jestem gotowa – oświadczyła Wiktoria, wchodząc do pokoju. Wbrew wcześniejszym pogróżkom nie ubrała ani sukienki mamy, ani pensjonarskiego garniturka. Wybrała satynową suknię, długą, prostą, miękko opinającą każde zaokrąglenie ciała. Jej intensywny, czerwony kolor podkreślił biel ramion i piersi, które kusząco wyłaniały się zza dość głębokiego dekoltu. Włosy spięła w wymyślny węzeł na karku, usta pomalowała szminką w kolorze sukni. Paznokcie również. Kiedy podeszła do oniemiałego Mateusza i wściekłego Szymona, sukienka rozchyliła się i ukazała zgrabną nóżkę w rozcięciu, aż do samej góry.
Odpowiedzi
Domi
Dobrze, że tak dawno to czytałam i już nie pamiętam 😂
Babeczka
W drugiej części jest nowy kawałek tekstu. Przygoda zacznie się bodajże od 5 :-)))
Karolina
Przyjemnie powrócić do tego tekstu w nowej wersji😉
Gabriela
Uwielbiam Wiktorię i jej teksty:)