***
***
Rozdział 2
Wiatr rozwiewał ciemne włosy kobiety, stojącej na krawędzi klifu.
Rozłożyła szeroko ramiona, jakby chciała chwycić w objęcia cały świat albo wznieś w górę, palcami dotknąć chmur.
- Jestem niepokonana – wyszeptała. - Niepokonana! - szept zmienił się w krzyk, a wiatr porwał ze sobą to jedno słowo, sprawiając, że jego echo rozpłynęło się w powietrzu.
- Jestem nie do zatrzymania! - wykrzyczała z euforią, zamykając oczy. Wolała czuć niż patrzeć, bo to znacznie silniej na nią działało. Promienie słońca błądzące po twarzy, niczym miękkie dłonie matki. Morska bryza wdzierająca się w rozedrgane nozdrza. Zapach wolności, poczucie zwycięstwa.
To, czego poskąpiło jej życie.
Utknęła w szarej rzeczywistości codziennego dnia, każdego poranka próbując wydostać się z tego zaklętego kręgu. Niewiele osób zwracało na nią uwagę. Może to dlatego, że tak sumiennie pochylała głowę, kuliła się, starając się być niewidzialną? Nikt nie widział w niej kobiety, a człowiekiem dla innych już dawno nie była.
Czasami pakowała plecak i wsiadała w samochód, jadąc dokądkolwiek. Podążała drogą bez celu, pragnąc w końcu znaleźć ukojenie, tęskniąc za wolnością bez świata, który znała. Świata pełnego blichtru, miałkości i braku nadziei.
Wieczorem wracała do swojego małego mieszkanka, pełna wrażeń, zasypiała szczęśliwa i budziła się, aby znów zostać jedną z milionów mrówek.
Właśnie tego nienawidziła.
Opuściła ramiona i otworzyła oczy. Błądziła wzrokiem aż po horyzont, a potem sięgnęła po plecak i postanowiła zejść na plażę. Nie zajęło jej to zbyt dużo czasu, bo od wielu lat dbała o swoją sprawność fizyczną na różnorakie sposoby.
Będąc na dole, zdjęła buty i schowała je w plecaku. Mimo późnej jesieni lubiła czuć pod stopami chłodną chropowatość piasku, przenikający ziąb i sposób, w jaki zapadały się jej stopy.
Raźnym krokiem ruszyła przed siebie, wiedząc, że ma do pokonania dwugodzinną trasę. Nie chciała wracać, gdy zrobi się całkiem ciemno, nie chciała też na razie wypaść z roli, jaką narzuciło jej życie. Nie miała celu, więc po co? Po co się wyłamywać?
Gardziła sobą za tą słabość, za strach, który odczuwała. Tylko że pogarda to zbyt mało, aby potrafiła się zbuntować.
Słońce dotknęło horyzontu. Cienie wydłużyły się, woda zamigotała odcieniami czerwieni i żółci. Cisza otulała nierealną rzeczywistość, przynosząc ze sobą tysiące niespokojnych myśli.
Leila szła tuż przy linii wody. Czasami co mocniejsza fala obmywała jej nagie stopy, ale nie zwracała na to uwagi. Wiatr zapraszał do tańca ciemne kosmyki jej włosów, rzucał nimi w twarz, szarpał i tarmosił, lecz wtedy kładła na nich małą dłoń, tłumiąc ten bunt w zarodku.
A potem go dostrzegła.
Leżał tuż pod samym klifem. Ramiona miał szeroko rozłożone, jak ona, gdy rzucała wyzwanie światu. Twarz bladą, odzież mokrą, krople wody spływające po skroniach, ciemne włosy wilgocią oblepiające czoło. Nie był stąd, bo jego uroda wydawała się zbyt egzotyczna, zbyt obca. Tatuaże widoczne pomiędzy rozpiętymi połami koszuli fascynowały. Drobne skaleczenia i rany szpeciły w nierzeczywisty, urzekający sposób. Silne ciało wydawało się takie słabe, chociaż drzemała w nim siła wymykająca się kontroli umysłu.
Podeszła bliżej. Trąciła go czubkiem buta, a ponieważ w żaden sposób nie zareagował, wymierzyła w jego łydkę kopniaka.
Nadal nic. Chyba naprawdę był nieprzytomny. Ale co tutaj robił? Wyrzuciło go morze? Nie, niemożliwe, statki na Bałtyku nie tonęły. Może był rybakiem? Silniejsza burza mogłaby zniszczyć kuter, ale problem w tym, że w ostatnich dniach nie było żadnych burz, sztormów czy nawet zwykłego deszczu. Słońce świeciło jak wściekłe pomimo niskiej temperatury, a cały świat pławił się w jego złocistych promieniach.
Pochyliła się nad mężczyzną i ostrożnie dotknęła jego czoła. Nic więcej nie zdążyła zrobić, bo silne palce zacisnęły się na jej nadgarstku i nagle Leila spojrzała prosto w ciemne, szalone oczy.
I poczuła żal, bo wyczytała w nich nadchodząca śmierć.
Tak, żal, nie strach. Żal, bo chciała jeszcze tyle zrobić, tyle miała planów i marzeń.
Martwa nie mogła ich realizować.
Ciekawe jak ją zabije? Udusi? Skręci jej kark? A może utopi w morzu, którego sam był ofiarą?
- Kim ty jesteś? - wyszeptał, niespodziewanie luzując uchwyt. - Kim jesteś dziewczyno?
Zrozumiała go, chociaż posługiwał się angielskim. Może i miał nietypowy akcent, ale to z pewnością był angielski.
- Nikim – odpowiedziała zgodnie z prawdą. Bez problemu, bo od wczesnego dzieciństwa była, ze względu na ojca, dwujęzyczna. - Dlaczego chcesz mnie zabić?
- A chcę?
- Tak.
- Czytasz w myślach?
- W oczach. - Głos miała spokojny, twarz również. Zdziwił się, że nie uciekła z krzykiem, że nie próbowała z nim walczyć. Po prostu przyglądała mu się niewzruszonym spojrzeniem.
Tak, w pierwszej chwili go zobaczył pochylającą się nad nim kobietę, chciał skręcił jej kark. Ale to minęło, gdy tylko spojrzał w duże, bursztynowe oczy. Oczy w kolorze złota, o barwie, która hipnotyzowała, budziła w nim niewytłumaczalną tęsknotę.
Słońce skryło się za chmurą i tęczówki zmieniły kolor na całkiem zwyczajny brąz. Nie, nie tak zwyczajny, bo złociste iskierki zatopione w tym brązie wciąż tam były.
A on po pierwszej wymianie zdań, wcale nie chciał jej uśmiercić.
- Teraz wciąż to widzisz? Że chcę cię zabić?
- Teraz jesteś zaciekawiony.
- Tobą?
- Nie wiem – zmrużyła oczy. - Jak tutaj trafiłeś?
- Pozwoliłem zadać ci pytanie?
- Jesteś snem, więc nie musisz mi nic pozwalać.
- Ach tak? - Usiadł, wciąż nie spuszczając z niej wzroku. Same słowa, jakie wypowiadała nie były niezwykłe, ale sposób w jakie je mówiła… Beznamiętnie, spokojnie, z opanowaniem godnym seryjnego mordercy. Kim ona u licha była? Przypadkowym przechodniem? O tej porze, na pustej plaży, z daleka od terenów zamieszkanych?
- Mówisz, że jestem snem?
- Wydajesz się być.
- Tak. - Tym razem Nevio się roześmiał.
Płynął wynajętym kutrem do Szwecji. Niestety, ktoś przekupił właściciela i Nevio musiał zrobić z tym porządek. W trakcie walki łódź nieco ucierpiała i ewakuował się z pokładu. Na szczęście do brzegu nie miał daleko. Z trudem dotarł do celu, a potem padł na miękki piasek i zamarł w bezruchu, dopóki ona się nie pojawiła.
- Pokażę ci, że to nie sen – powiedział cicho, po czym zacisnął palce na smukłym karku i ją pocałował. Przylgnął do bladych warg i nieoczekiwanie dla samego siebie, poczuł podniecenie. A może po prostu nagle zapragnął, aby ożyły pod jego dotykiem, aby odwzajemniły pieszczotę, uległy mu i stały się takie jak usta innych kobiet.
Tak się nie stało.
Pogłębił pocałunek, ale nawet wtedy nie zareagowała.
- Co do… - w końcu przerwał i na nią spojrzał.
Uniosła dłoń i ze spokojem otarła usta.
- Śmierdzisz – podsumowała. - Oddech też masz nieświeży, z mało subtelnym zapachem nikotyny. Nie rób tego więcej, bo mnie zemdliło. A nienawidzę wymiotować.
Chyba pierwszy raz w życiu nie wiedział, co ma odpowiedzieć.
- Nawet nie jesteś ładna – mruknął, rozważając czy powinien ją zabić od razu, czy jeszcze zaczekać, bo może mu się przydać. - Poniżej przeciętnej i standardów, jakie uznaję.
- Nie szkodzi. - Na jej twarzy pokazał się oszczędny uśmiech, jakby zmuszała zastygłe mięśnie do nietypowej pracy. - Przywykłam. Pomóc ci jakoś?
Ciężko było odpowiedzieć na tak proste pytanie.
- Raczej nie, chyba że możesz mnie podrzucić do najbliższego miasta?
- Mogę. Ale zaparkowałam kilometr stąd.
- Nogi mam sprawne.
- Dobrze. - Powoli się podniosła, otrzepując międzyczasie kolana. - W takim razie idziemy.
- Okay. Jak daleko stąd dokądkolwiek?
- Pięć kilometrów plażą do niewielkiej wsi.
- Pięć? - Sięgnął do kieszeni, aby wyjąć stamtąd całkiem zamoknięte papierosy. Zaklął, bo tego nie przewidział. Zresztą, wsiadając na tę łajbę kłopotów też się nie spodziewał. W głowie czuł pustkę, w ustach nieprzyjemny posmak, a nade wszystko kiełkowała w nim irytacja.
Spojrzał w górę, na dziewczynę.
Niczym się nie wyróżniała. Średni wzrost, szczupła, o ciemnych włosach i bladej cerze. Nos miała odrobinę garbaty, twarz pociągłą, podbródek okrągły. Usta ani wąskie, ani wydatne, wciąż blade i lekko spierzchnięte. Tylko oczy przykuły jego uwagę, chociaż na początku pomylił się co do ich koloru.
Na co ktoś taki mógł mu się przydać?
Zaskoczyło go, że dziewczyna wyciągnęła do niego rękę.
- Pomogę ci wstać.
Cóż, nie znała go, mogła sobie pozwolić na brak strachu. Tylko skąd nagłe podejrzenie, że i tak by się go nie bała?
Ujął drobną dłoń i sprawnie podciągnął się do pionu.
- Co tu robisz? - zapytał wcale nie z pustej ciekawości.
- Spaceruję.
- Zakopałaś gdzieś zwłoki i wracasz z akcji? - zainteresował się.
- Zakopałam? - zmarszczyła brwi, ruszając przed siebie, a on podążył za nią bez sprzeciwu. - Zakopanie trupa tutaj to kiepski pomysł.
- Teren jest spory.
- Jestem zwolenniczką radykalnego pozbywania się dowodów przestępstwa.
- Gdybym nie był, tym kim jestem, to w tej chwili poczułbym strach.
- Jeszcze nikogo nie zabiłam. A ty?
Roześmiał się, tak absurdalne było to pytanie.
- Ja tak.
- Prowadzisz jakaś ewidencję?
Nevio wrósł w ziemię, a mokry papieros wypadł z jego ust.
- Słucham?!
- Ja spisuję w zeszycie książki, które przeczytałam.
- Za to nie idzie się siedzieć.
- Możliwe. Przyspiesz, robi się chłodno, a ty jesteś przemoczony.
- Sposób w jaki zmieniasz temat, jest ogłuszający – mruknął. - Tak, przyspieszę.
Dotarli do przystanku, nędznej, ozdobionej graffiti budki, ze zdezelowaną ławką i na wpół widocznym rozkładem.
- Jeszcze jakieś pół kilometra. - Leila rozejrzała się dookoła.
- Nie mieszkasz w tej okolicy?
- Nie.
- Rozwiniesz tę myśl?
- Nie chcę zaspokajać twojej pustej ciekawości.
- Zawsze musisz mieć ostatnie słowo?
- Po co? Jakie to ma znaczenie?
Nie odpowiedział, ale w ciemnych oczach pokazało się rozbawienie.
- Tam – wskazała palcem Leila mały, czarny samochodzik. - Mam ciuchy na zmianę, ale raczej nie ma szans, abyś się w cokolwiek zmieścił. Dam ci koc.
Nie pogardził. Pięć minut później siedzieli w środku, mknąc po wyludnionej drodze. Nevio wyjął z kieszeni telefon, ale ten, pomimo zapewnień producenta, nie był aż tak wodoodporny, jak go zapewniano przy kupnie.
- Cholera! - mruknął. - No trudno, kupię nowy. Zapomniałem zapytać. To Polska?
- Tak.
- Ogólnie przyznam, odważna z ciebie kobieta. Bez problemu zaproponowałaś mi podwózkę, a przecież mógłbym okazać się na przykład seryjnym mordercą.
- Prawdopodobieństwo, że w jednym samochodzie znajdzie się dwóch seryjnych morderców, jest znikome – odpowiedziała ze spokojem, a Nevio po raz kolejny poczuł się ogłuszony.
- Serio? - zapytał po chwili z nieposkromioną ciekawością.
- Więc to ja jestem odważna, czy ty?
- Zabiłaś kogoś?
- Całkiem sporo ludzkich marzeń – odparła oględnie. Nie podobał jej się ten mężczyzna. Było w nim coś przerażającego, coś złego, coś, co wywoływało u niej gęsią skórkę. Nie podobał i koniec.
- Jesteś politykiem?
- Nie, tanatokosmetologiem.
- Tana… Co?
- Specjalistką od makijażu pośmiertnego.
Coraz mniej ją rozumiał, chociaż jej angielski był perfekcyjny. W całym swoim życiu spotkał wiele kobiet. Bały się go, pożądały, nienawidziły, pogardzały nim, ale żadna, dokładnie żadna nie traktowała go z taką obojętnością. Bez strachu. Niektóre próbowały udawać obojętność i pewność siebie, ale takie bez problemu potrafił rozszyfrować.
Ta dziewczyna była autentyczna. Naprawdę nie była nim zainteresowana.
Cóż. Mógłby to zmienić, ale mu się nie chciało.
- Mam wysadzić cię w najbliższej miejscowości? Potrzebujesz pieniędzy?
- Tak i nie.
Skinęła tylko głową.
- Czy tam, pod tym szarym budynkiem będzie dobrze?
- Może być.
Zatrzymała się we wskazanym miejscu i w końcu na niego spojrzała. Jej oczy znów były bardziej bursztynowe niż brązowe i może dlatego Nevio się uśmiechnął. Do niej i do własnych wspomnień.
- Na przyszłość, nie bierz nikogo na stopa. Inaczej możesz zastąpić którąś z własnych klientek.
- Śmierć nie jest… zła – odpowiedziała uśmiechem na jego uśmiech, ale tym razem zrobiła to w sposób naturalny i niewymuszony.
- Czyli wierzysz w niebo i piekło?
- Miałam raczej na myśli, że skoro umrę, to i tak będę miała wszystko gdzieś. Nawet to, że umarłam.
- A jakość śmierci? - Wyplątał się z koca i rzucił go na tylne siedzenie. - Nie boisz się bólu?
- Ból świadczy o tym, że wciąż żyję.
- Ciężko cię przegadać – położył rękę na klamce i spojrzał na nią po raz ostatni. - Pamiętaj sopelku, że ból jaki ja zadaję, sprawia, iż każdy pragnie rychłej śmierci.
- W takim razie – odgarnęła opadający na twarz kosmyk włosów. - Odrobinę bólu, poproszę.
Roześmiał się i wysiadł.
Jeszcze długo stał w miejscu, z rękoma w kieszeni, patrząc w stronę gdzie zniknął czarny samochód. Stał, mając przed oczyma wyraz jej oczu, gdy wypowiadała ostatnie słowa.
I chociaż to zawsze on był czyimś koszmarem, tym razem poczuł gęsią skórkę i cień strachu, który niczym oślizgły wąż oplótł jego szyję, a łeb położył na piersi.
- Powinienem unikać ludzi o tym kolorze oczu – powiedział w zamyśleniu. - Bo oni wszyscy mają nierówno pod sufitem.
Leave a Reply