Nie to miejsce (I)

with 25 komentarzy


Dwie pierwsze części, to tekst poprawiony w niewielkim zakresie. Daję dla przypomnienia, kto chce może przeczytać. A już nowe zaczniemy od części 3 :-))) a zakończymy epilogiem 😀
 

Powoli zapadał zmrok.

Mariel siedziała na plastikowej płachcie, z plecami przyciśniętymi do pnia wysokiej brzozy. Ze wszystkich stron osłaniały ją wysokie zarośla, a nad głową szumiały splecione, zielone gałęzie drzew.

Czekała, trzymając aparat w zdrętwiałych dłoniach.

Już od trzech tygodni błąkała się po okolicznych lasach, fotografując ich mieszkańców. Próbowała ukazać kawałek otaczającego ją świata, zamknąć go w jednym kadrze, zatopić niczym komara w kropli żywicy. Na razie z dość mizernym skutkiem, co powoli wprowadzało ją w stan depresyjny.

Czatowała, zakradała się, błądziła po bezdrożach. Fotografowała nie tylko zwierzęta, ale i ludzi, wioski, przez które przechodziła, pełne bujnego kwiecia ogródki i chylące się ku ziemi, porosłe mchem stodoły. Czasami trafił się też niepowtarzalny, pełen purpury i złota zachód słońca. Albo widok tak cudowny, że zapierał dech w piersiach.

Lecz to wszystko stanowiło zaledwie dodatek, bo warunki konkursu, na który chciała zgłosić swoje prace brzmiały jasno. Marzyła o tym, by uchwycić wiewiórkę podczas skoku, pasącego się jelenia czy zwinną sarnę. To mogłoby zagwarantować jej zwycięstwo.

Cholera! – mruknęła posępnie, naciągając na głowę kaptur. Aparat przykryła specjalną płachtą, był bowiem najcenniejszą rzeczą, jaką posiadała. Pomyślała, że dziś chyba nici z dalszego czatowania, lecz właśnie wtedy usłyszała narastający warkot. Nie miała ochoty na spotkanie z nikim, kto w taką pogodę błądził po leśnej głuszy. Szybko się spakowała, ale nie zdążyła ewakuować, bowiem tuż obok, za zieloną ścianą gałęzi, rozległo się głośne przekleństwo. Potem słyszała, jak zamykają się drzwi samochodu, słyszała męskie głosy i ciche jęki, pełne bólu.

Bardzo ostrożnie, aby przypadkiem nie zdradzić swej obecności, przysunęła się bliżej i lekko odgarnęła na bok kilka gałęzi, tworząc w ich gąszczu sporą lukę. Nie wszystko przez nią zdołała dostrzec, ale to co ujrzała, sprawiło, iż poczuła strach.

Czterech mężczyzn. Trzech stało, jeden leżał na ziemi. To właśnie on jęczał. Zakrwawiony, w poszarpanym ubraniu i z opuchniętą twarzą. Ofiara i oprawcy.

– Tak właśnie kończą ci, którzy za dużo węszą! – Chrapliwy, pełen złości głos, jednego z katów.

– Nie wiedziałem…

– Zamknij się! – Kopniak wymierzony z premedytacją w bok ofiary, ciężkim, wojskowym butem. Mariel mimowolnie się skuliła. Musiało potwornie boleć, bo po lesie rozniósł się głośny skowyt.

– Mięczak! – Drugi z oprawców, podszedł bliżej i splunął z pogardą na leżącego mężczyznę. – Który z nas czyni honory?

– Ja. – Trzeci głos. Spokojny, wyprany z emocji. Tym razem dziewczyna zadrżała, bo zdołała też dostrzec twarz. Tylko przez kilka sekund, ale wyryła się ona w jej świadomości, jakby swoją pamięcią niczym aparatem, pstryknęła fotkę.

To była niezwykła, bardzo charakterystyczna twarz. Smagła, szczupła, o wyrazistych rysach z dołeczkiem w brodzie. Nos zwracał uwagę swą krzywizną, oczy, niezwykle jasnym odcieniem, wąskie usta surowością.

Nie było problemem ją zapamiętać.

Lecz kiedy rozległ się szczęk broni, a potem po lesie rozniosło się echo strzałów, z trudem zapanowała nad paniką. Nie drgnęła, jedynie delikatnie puściła gałęzie, pomagając im wrócić na swoje miejsce, podczas gdy drugą rękę zwinęła w pięść i wpakowała sobie do ust, by nie krzyczeć.

Zabił go! Boże! Zabił! A ona była mimowolnym świadkiem tego morderstwa! I co gorsze, widziała twarz zabójcy!

Żeby tylko nie przyszło im do głowy, aby przeszukać okolicę! Boże, błagam!, powtarzała w myślach, podczas gdy mężczyźni dyskutowali co zrobić z ciałem. W końcu doszli do porozumienia i postanowili się go pozbyć, zakopując na miejscu.

Mariel straciła rachubę czasu. Zdrętwiała, bo bała się chociażby drgnąć. Nie potrafiła powiedzieć, jak długo to trwało. Deszcz padał coraz mocniej, w końcu zamienił się w ulewę, a ona siedziała w bezruchu i po twarzy spływały jej łzy. Przerażenia i bólu, bo odrętwiałe ciało odmawiało posłuszeństwa.

W końcu odjechali.

Bardzo długo nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. Sycząc, ostrożnie wstała, rozprostowała się, rozmasowała bolące mięśnie.

I zaczęła myśleć.

Co powinna zrobić? Z pewnością udać się do miasteczka, na najbliższy komisariat. Musi tylko postarać się, aby trafić z powrotem w to miejsce. A może lepiej dać spokój i nigdzie tego nie zgłaszać? Nie! Z zimną krwią zamordowali człowieka, musi spotkać ich kara! W miarę gdy zbliżała się do celu, przemoczona, zziębnięta i głodna, dochodziła do wniosku, że pewne rzeczy powinna na razie zachować w tajemnicy.

Jak ich wygląd, jak twarz mordercy, którą zapamiętała.

Tak będzie lepiej, uznała. Tak będzie bezpieczniej, szepnął w jej głowie głos rozsądku. Gdy już przekona się, że nic jej nie grozi, wtedy będzie mogła zdradzić policji znacznie więcej szczegółów.

Na początku nie potraktowano jej poważnie. Ot, nawiedzona baba, błąkająca się po lesie i tworząca niesamowite historie. Dopiero gdy wysłani w teren policjanci, zgłosili odnalezienie ciała, na niewielkim komisariacie zapanował chaos.

– Niech pani się stąd nie rusza! – Surowo przykazał jeden z funkcjonariuszy. – Za godzinę zjawi się dwóch detektywów. Będzie musiała pani porozmawiać również z nimi.

Mariel westchnęła. Dobrze że chociaż przynieśli herbatę i kanapki. Znaleźli także coś, w co mogła się przebrać. I chociaż spodnie musiała związać sznurkiem, a sweter był o trzy rozmiary za duży, to i tak poczuła się lepiej.

Czekała, przeglądając zdjęcia. Żałowała, że nie zdołała żadnego zrobić mordercom, ale była tak przerażona, iż bała się oddychać, a co dopiero wyjąć aparat i go użyć. Zamyślona, związała włosy w luźny węzeł na karku i przeciągnęła palcem po ustach. Pomyślała, że przydałby się balsam, po czym tknięta nagłą myślą, wygrzebała coś z torby.

Kiedy delikatnie wmasowywała błyszczyk w usta, drzwi otworzyły się i do środka weszło dwóch nieznajomych. Pudełeczko, które trzymała w ręce, uderzyło o ziemię, rozpadając się na kilka części, lecz Mariel nie zwróciła na to najmniejszej uwagi.

Stała bowiem twarzą w twarz z mordercą, którego widziała w lesie.

– Komisarz Marcin Dębski i podkomisarz Artur Rafalski. – Przedstawił się, jak gdyby nigdy nic, a przecież musiał podejrzewać, że go rozpoznała. Głos miał tak samo suchy, beznamiętny jak wtedy, ale spojrzenie jasnych oczu ostre, przeszywające. Dopiero teraz dostrzegła, jak bardzo jasnych. Prawie przejrzysty błękit, zimny jak lód, bez jakiejkolwiek skazy, w ciemnej oprawie rzęs.

Oczy mordercy.

Który jednocześnie był policjantem.

– Zgłosiła pani morderstwo, którego ponoć była świadkiem? – Wyminął ją, siadając na jednym z krzeseł i wskazując jej inne.

Mariel usiadła, drżąc ze wzburzenia. Na drugiego z mężczyzn, nie zwróciła uwagi. Przerażenie dławiło ją w gardle, panika ściskała niczym żelazna obręcz, nie pozwalając z chaosu myśli, wyłonić żadnej konkretnej.

– Tak jakby.

– Tak jakby? Odnaleźli ciało. Widziała pani, kto to zrobił? – spytał, mierząc ją beznamiętnym spojrzeniem. Lecz jednocześnie miała wrażenie, że ono ostrzegało, aby nie palnęła głupstwa. Było obietnicą zemsty.

– Niezupełnie – wyjąkała. – Krzaki zasłaniały…

– Krzaki? – Zmrużył oczy. – Krzaki?

– W końcu to las – dodała prawie szeptem, wyłamując pod blatem stołu, palce. – Tylko słyszałam.

– Słyszała pani?

– Niedokładnie, bo padał deszcz.

Wyprostował się, krzyżując ramiona na piersi.

– Na chwilę się ulotnię – mruknął jego towarzysz. – Zabezpieczę nas. Na szczęście tu nie ma kamer, nie musisz się krępować.

– Wiem, zauważyłem. Daj mi kwadrans.

I w ten sposób Mariel została sam na sam z mordercą, którego zbrodnię godzinę temu zgłosiła policji. Miała też niejasne podejrzenie, że ten drugi także brał udział w zabójstwie.

– To co pani widziała? – spytał uprzejmie, lecz to były jedynie pozory. Gdzieś w głębi jego oczu czaiła się śmierć.

– Buty – odparła po namyśle. – Buty. Trochę twarz ofiary, bo leżała na ziemi.

– To był policjant. Detektyw – dodał, nagle szeroko się uśmiechając. – A ty widziałaś i słyszałaś więcej, prawda?

– Nie! Przyrzekam! – jęknęła, otulając się ramionami, jakby w obronnym geście. Skąd nagłe wrażenie, że siedzi naprzeciwko drapieżnika, który szykuje się do ataku? – Nic im nie powiedziałam! Nic! Przecież wiesz!

Wiem. Lecz wolę jeszcze się upewnić, że nic nie powiesz.

Nie… Nie powiem! – wyjąkała.

Boisz się. Kiedy wszedłem do pokoju, zbladłaś. Widziałaś mnie, prawda?

Tak. – Nie było sensu kłamać. – Widziałam.

Tylko mnie?

Tak. I twarz ofiary.

A jednak w twoich zeznaniach tego nie ma.

Bałam się powiedzieć więcej.

I słusznie. Masz nadal się bać – mruknął. Potem odchylił się do tyłu i przeczesał palcami włosy. Czarne, poprzetykane srebrzystymi nitkami. Należał do szczupłych, wysokich mężczyzn, ale za nic w świecie nie powiedziałaby o nim wątły. Wręcz przeciwnie – patrząc na niego, miało się świadomość siły drzemiącej w tym ciele.

Jesteś fotografem? – wskazał na leżącą z boku torbę.

Amatorką.

Podaj aparat.

Tam nic nie ma! – Mariel potrząsnęła głową. – Bałam się nawet ruszyć palcem, a co dopiero robić wam zdjęcia.

Podaj aparat. To nie była prośba.

Ostrożnie położyła na stole swój największy skarb. Lecz on bynajmniej nie zamierzał mu się przyglądać. Przysunął torbę do siebie, przez chwilę bębnił zamyślony palcami w blat, po czym, gdy do pokoju wszedł jego towarzysz, podał mu ją.

Rekwirujemy – oznajmił krótko.

Lecz tym razem złość zwyciężyła strach.

Nie! – Mariel zerwała się z miejsca, chcąc wyrwać z ich szponów swój skarb. – Nie mam mowy! Oddaj!

Teraz reszta ciuchów. I plecak. Raz dwa paniusiu, bo nie mamy za dużo czasu.

Oddaj aparat! – powtórzyła z uporem. – Nie pozwolę wam go zabrać!

Nie pytamy o pozwolenie.

W tym momencie do środka wszedł policjant, który przyjmował jej zgłoszenie.

Co za dzień! – powiedział tylko, patrząc nieuważnie na znieruchomiałą dziewczynę. – Po rozmowie z panami, jest pani wolna.

Odwieziemy ją do domu – zapewnił komisarz. – Całą i zdrową – dodał nieco złośliwym tonem.

Pójdę sama.

Strasznie leje. Lepiej niech pani skorzysta. – Policjant porozumiewawczo się uśmiechnął i już go nie było.

Dobra panienko, zbieraj się, jedziemy.

Wolę…

Już! – syknął nieoczekiwanie ostrym tonem. – Bez dyskusji! Masz moje słowo, że odwieziemy cię do tego cholernego domu.

Szczerze mówiąc, to nie wierzyła w słowo mordercy. Już chciała zaprotestować, wybiec na korytarz, krzycząc o pomoc, gdy mężczyźni spojrzeli na siebie porozumiewawczo.

- Żadnych numerów – powiedział ten drugi, wyjmując coś z kieszeni. - Wyjdziemy na zewnątrz i tam cię zostawimy. Dostaniesz też swój aparat.

Z trudem zapanowała nad paniką. Miała przeczucie, że histeryczny wybuch niewiele by dał. Posłusznie szła drogą, którą ją prowadzili, zastanawiając się, co powinna zrobić. Jednak kiedy znaleźli się na zewnątrz, nie zdążyła wykonać żadnego ruchu, wypowiedzieć ani jednego słowa. Poczuła dziwny zapach i…

ocknęła się na tylnym siedzeniu auta.

Cichym jękiem oznajmiła oprawcom swój powrót.

Samochód stał w miejscu. Pan komisarz siedział z przodu, z zaciekawieniem przeglądając zdjęcia, które miała w pamięci aparatu. Był sam.

Niezłe – pochwalił, nawet się nie odwracając. – Naprawdę, całkiem niezłe.

Nie wymażesz? – spytała błagalnie.

Nie, no co ty! – roześmiał się cicho, odkładając aparat i odwracają się w jej kierunku. – Porządna rewizja i odwożę cię do domu. Muszę się tylko upewnić, że nie kłamałaś.

Za… zabijesz mnie?

Powinienem, to fakt – mruknął, mrużąc oczy i patrząc na nią nieodgadnionym wzrokiem. – Już i tak mocno narozrabiałaś.

Przecież to nie moja…

Kto normalny siedzi w krzakach, pośrodku lasu i to w taką pogodę? Na takim odludziu? Powiedzmy, że nie liczyłem się z tym, że zwłoki zostaną tak szybko znalezione. Ale skoro tak, to przyszło mi do głowy inne, znakomite rozwiązanie.

Mariel ukradkiem nacisnęła klamkę. Niestety, drzwi okazały się zamknięte.

Blokada – powiedział lekceważąco. – Masz tylko jedno wyjście. Pójść ze mną na układ.

Albo wszystko im powiedzieć.

Wszystko? Czyli co? Myślisz, że tak z marszu ci uwierzą? – dodał ze śmiechem. – Pracowałem jako antyterrorysta, potem brałem udział w misjach pokojowych w ONZ i Kosowie. Mam zasługi, odznaczenia i alibi. Posłuchaj. Moja propozycja jest bardzo jasna i klarowna. Powiesz im, że przypomniałaś sobie kilka szczegółów. W tym tych dotyczących mordercy.

Ciebie? – Trzeba przyznać, że ją zaskoczył.

Nie, nie mnie. Mam wrogów. Ty pomożesz mi ich zniszczyć.

Mam… Mam złożyć zeznania obciążające niewinnych ludzi? – Mariel nie mogła uwierzyć w to, co słyszała.

Ich kariera za twoje życie. Zresztą, nie tylko twoje – znów zmrużył oczy. – Masz rodziców, starsze rodzeństwo, bratanków, siostrzenice. Zniszczysz mnie, a ja zabiję po kolei każdą osobę, na której ci zależy. Zdążę, zanim posadzą mnie w pierdlu, zaręczam.

Zamknęła oczy. Oparła się o siedzenie i tak trwała w bezruchu przez długą, bardzo długą chwilę.

Nie wiem, czy potrafię tak przekonująco kłamać? – powiedziała w końcu.

Będziesz musiała się postarać – oświadczył obojętnie. – A teraz wysiadaj!

Nie sprzeciwiła się, bo czy jakikolwiek sens miała ucieczka, skoro wiedział o niej tak wiele? Po cholerę zgłosiła to morderstwo? Mogła wrócić do domu, zachowując tajemnicę. Mogła nic nie robić i nadal żyć w swym małym, bezpiecznym świecie.

Tylko czy spodziewała się, że to policjant okaże się mordercą?

Mam wracać pieszo? – zapytała, gdy on również wysiadł.

Nie. Rozbieraj się.

Co?! – Tym razem nie zamierzała go słuchać. – Nie ma mowy!

Albo zrobisz to sama, albo ja ci pomogę.

Ale… Zimno jest!

To zrób to szybko – zadrwił. – Dalej dziewczyno, nie marnuj mojego czasu. Nie lubię tego. Chyba że chcesz poczekać na Artura? – roześmiał się.

Nie chciała. Znów pomyślała o ucieczce. Bezsensownej, bo nawet jeśli nie zdołałby jej dogonić, to i tak by ją znalazł.

Po co? – spytała, czując się jak w sennym koszmarze.

Rewizja. Twoje rzeczy już przejrzałem, teraz muszę sprawdzić ciebie.

Ale po co?

Czy nie ukrywasz gdzieś przypadkiem malutkiej karty pamięci ze ślicznymi fotkami – wyszczerzył zęby w uśmiechu. – No dalej, chyba że chcesz robić grupowe show?

Nie chciała. Z dwojga złego, wolała jednego widza. Miała jednak wrażenie, że nie o sprawdzenie tu chodziło. Chciał ją upokorzyć, pokazać, jaką ma nad nią władzę, udowodnić, iż to on jest tym silniejszym. Niestety, na razie miał rację. Z wielu powodów stała na straconej pozycji.

Zsunęła buty, potem spodnie. Na samym końcu z wahaniem zdjęła sweter i zadrżała z zimna. Lecz mimo to policzki miała purpurowe, wzrok spuszczony. Kątem oka dostrzegła, że mężczyzna usiadł na masce samochodu, skrzyżował ramiona i przyglądał jej się znudzonym wzrokiem. Ta jego beznamiętność wkurzyła ją znacznie bardziej niż cokolwiek innego.

Reszta też – rozkazał.

Ale po co? – powtórzyła pytanie.

Liczę do pięciu. Raz, dwa – recytował, wyciągając broń. – Trzy…

Zastrzelisz mnie? – Tym razem spojrzała mu prosto w oczy. Bardziej zaskoczona niż przerażona.

Skoro nie chcesz współpracować, to do niczego nie jesteś mi potrzebna. Cztery – uniósł ramię, odbezpieczając broń. – Pięć.

Doobrzeee – wyjąkała Mariel, sięgając do zapięcia staniczka.

Wszystko – ponaglił, nie mogąc oderwać wzorku od krągłych, jędrnych piersi. Niezwykle apetycznych, przyznał w myślach.

Nie potrafiła się powstrzymać. Z furią rzuciła mu w twarz ostatnią sztukę, czyli majtki.

Masz skurwielu! – warknęła. – I co? Znalazłeś coś?

Zaskoczyła go. Dotąd dostrzegał w niej wyłącznie strach. A teraz nieoczekiwanie wpadła we wściekłość.

Jeszcze nie – oznajmił ze spokojem. – Teraz podejdź do samochodu, oprzyj dłonie na masce i rozstaw nogi.

Co?!

Najprzyjemniejsza część. No dalej! – wskazał lufą, gdzie ma pójść. – Bo tym razem nie będę liczył.

Zrobiła co kazał, ale był pewien, że zyskał nagle śmiertelnego wroga. Upokorzył ją, a ona odtąd będzie tylko wypatrywała okazji do zemsty. Lecz miał to w dupie. Czym mogła zagrozić mu taka dziewczynka?

Mariel to niezwykłe imię – powiedział, podczas gdy jego dłonie powoli przesuwały się po jej nagim ciele, od stóp w górę.

Maria Helena – burknęła, zaciskając palce w pięści. – To zdrobnienie nadane mi przez brata.

Ładne. – Na dłużej zatrzymał się na krągłych biodrach. Kurwa! Niezła była. Niewysoka, o pełnych, może nawet zbyt pełnych kształtach. W sumie to takie kobiety go nie kręciły, ale ta miała w sobie coś wyjątkowego. Co? Na to pytanie nie znał odpowiedzi. Ale w miarę jak przesuwał rękoma po jej ciele, rosło jego podniecenie.

Zaskakująco szczupła w pasie. Prawie zdołał ją objąć dłońmi. W końcu powędrował wyżej.

Co robisz? – jęknęła, chcąc się wyrwać. Ale nie pozwolił jej na to. Przycisnął ją do zimnej maski, unieruchomił, a potem dotarł do piersi.

Wiesz, że są cudowne? – wyszeptał prosto do ucha, podczas gdy dziewczyna krzyknęła z bezsilnej złości. Nagle uświadomiła sobie, że jej kiepskie położenie, właśnie zmieniło status na fatalne. Gwałt! Chyba gorzej już być nie mogło! Chociaż nie, mógł ją jeszcze zabić.

Puść mnie! Tego nie było w umowie!

W umowie? – Ocierał się o nią biodrami, zataczając niewielkie kółeczka. – A może właśnie powinniśmy w taki sposób celebrować nasz układ? Seks byłby niezłym pomysłem.

Nie chcę! – jęknęła. – Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego, stary pryku!

Stary? W tych sprawach liczy się również doświadczenie – zakpił. – Pokazać ci?

Nie!

Jak Artur wróci może się do nas przyłączy? Rżnęło cię już dwóch facetów? – Gorący oddech owiewał skraj jej policzka. Ciężkie, męskie ciało przyszpilało w miejscu, nie pozwalając na zbyt wiele, chociaż walczyła, walczyła z całych sił! – W tym samym momencie?

Puść mnie! – Rozpłakała się z bezsilności. – Proszę! Puść! Nie chcę… Nie tak i nie z tobą!

Nie ma mowy. Podnieciłem się, a nie lubię robić tego samodzielnie. I nie wyrywaj się, bo cię skuję.

Mówił prawdę. I chciał ją zmusić do współpracy, rozpalić, sprawić, aby sama zaakceptowała sytuację. Przyda się relaks po pełnym emocji dniu.

Z satysfakcją strzelił temu głupiemu palantowi w łeb. A potem nagle dostał wiadomość, że jest świadek tego zajścia. O mało co nie eksplodował ze złości. Cały misternie ułożony plan mógł się zawalić, bo jakaś dziewczyna podglądała ich, siedząc w pobliskich krzakach.

Poza tym ustalimy pewną hierarchię. Ja wydaję polecenia, ty je wykonujesz. Szybko, bez zbędnych pytań.

Nie! – Z całej siły zacisnęła zęby. A on z niezadowoleniem stwierdził, że daleko jej było do współpracy. Nawet kiedy wcisnął palce w jej wnętrze, poczuł jak jest suche i nieprzystępne.

Uparciuch – mruknął, po czym nagle ją puścił, dając krok w tył. – Nie, to nie – dodał, wzruszając ramionami. – Ubieraj się, byle szybko.

Nie trzeba było dwa razy jej tego powtarzać. Drżącymi dłońmi, wciągnęła spodnie, potem sweter i buty, nie kłopocząc się czymś takim jak bielizna. Poprawiła jeszcze wzburzone włosy i dopiero wtedy się odezwała.

Jestem gotowa.

Szlag! A miałem nadzieję, że zmienisz zdanie. Dobra, do środka!

A ten drugi?

Artur? Został na komisariacie. Musi dopilnować interesów.

Jest taki jak ty?

Nie bardzo wiem, co masz na myśli? – Przez otwarte okno wyrzucił niedopałek papierosa i ruszył z kopyta. – Po prostu współpracujemy.

O nic więcej nie spytała. Zapięła pas, łapiąc jego pełne politowania spojrzenie, po czym skuliła się, zachowując jak największą odległość. Wciąż jeszcze była roztrzęsiona tym, co ją spotkało, a jeszcze bardziej tym, czego zdołała uniknąć.

Kwadrans drogi upłynął im w milczeniu. Mariel odwróciła głowę, wpatrując się w przesuwający się za oknem krajobraz. Za to on, od czasu do czasu, zerkał na nią z rozbawieniem. Wciąż było podniecony, ale postanowił poradzić sobie w inny sposób. Trochę go poniosło przez tą rewizję, lecz w porę się opanował. Dziewczyna była niezwykle ponętna i nawet teraz czuł pod palcami zarys jej ciała, jednak nie zamierzał do niczego jej zmuszać.

Zabiłby ją bez problemu, ale gwałt i to w obecnej sytuacji? Nie, daruje sobie, lepiej nie ryzykować. Niedaleko stąd jest burdel z całkiem dobrymi dziwkami, więc załatwi to po staremu.

Od kiedy Anna od niego odeszła, nie miał nikogo na stałe. Rzadko też szukał czegoś przygodnego. Wolał zapłacić, chociaż wiedział, że nie miałby problemu ze znalezieniem chętnej. Usługa kompleksowa, bez zbytecznych podchodów, fałszywych słówek i alkoholu – to było to, co preferował. Pierwszy raz od bardzo dawna dotykał kobiety, która nie tylko nie była dziwką, ale nie była też nim zainteresowana. Lecz bardzo prosto sobie to wytłumaczył.

Bała się go. Widziała w nim jedynie mordercę, przekupnego glinę. Bezlitosnego łajdaka.

I dobrze. Tak miało zostać. Nawet nieźle mu wyszedł pokaz siły, bo teraz dziewczyna będzie gotowa na współpracę.

Jesteśmy. – Zatrzymał się przed niewielkim domkiem. Nie pytała głupio, skąd wiedział, gdzie mieszka.

Mogę zabrać swoje rzeczy?

Tak – skinął głową.

Nic więcej nie powiedziała. Chwyciła torbę, plecak i kurtkę, po czym w pośpiechu wysiadła. On również się nie odezwał. Po co strzępić sobie język? Musiał jedynie dopilnować, żeby nie popełniła żadnego głupstwa. A jej fałszywe zeznania być może się przydadzą, bo taki jeden wciąż patrzył mu podejrzliwie na ręce. A tak będzie zajęty obroną własnej dupy. Pomysł całkiem niezły, okaże się, co z niego wyniknie.

Rzucił ostatnie spojrzenie w kierunku znikającej za drzwiami Mariel, po czym odpalił i ruszył z wizgiem opon.

Dziewczyna zostawiła wszystko w przedpokoju i poszła prosto do łazienki. Drżała, lecz nie tylko z zimna. Była roztrzęsiona, wzburzona i przerażona. Nikt wcześniej nie potraktował jej tak brutalnie, nie celował do niej z broni i nie miał tak zimnych, wypranych z wszelkich uczuć oczu, jak ten mężczyzna. Policjant, morderca, od dziś także prześladowca.

Bo to jeszcze nie był koniec, a zaledwie początek ich znajomości.

***

Aż trudno uwierzyć, że o poranku świat wydawał się być taki sam. Słońce za oknem na bezchmurnym niebie, zapach wykrochmalonej pościeli, aromat kawy zbożowej, którą jej babcia zawsze piła na śniadanie.

Wszystko prawie takie samo. Bo nie świat się zmienił, a ona.

Usiadła na łóżku, zamyślona, poddenerwowana. Wspomnienia wróciły z siłą wodospadu, tak realne, że aż nierzeczywiste. Zazwyczaj, gdy miała kłopoty, o poranku wydawały się one bardziej banalne. Lecz nie dziś.

Była świadkiem morderstwa, które popełnił wysoko postawiony funkcjonariusz policji, przy czym ofiara również była policjantem.

Jakiego ona kurwa miała pecha!

W całej, ogromnej puszczy, musieli wybrać akurat miejsce obok jej kryjówki.

– Mariel? – Babcia uchyliła drzwi, wsadzając do środka głowę. – Kochanie, coś ci jest? Wyglądasz niezwykle blado?

– Przemokłam wczoraj – wyjaśniła. – Pewnie dlatego. Już wstaję.

– Dobrze. Śniadanie czeka na stole. I ten półmisek z truskawkami jest cały dla ciebie.

– Dziękuję. A ty?

– Dziś piątek, zapomniałaś? Mamy spotkanie w domu sołtysowej.

– Baw się dobrze. – Mariel zmusiła się do uśmiechu, a później bez zapału zwlokła z łóżka.

Długa kąpiel i mocna kawa, odrobinę pomogły. Słoneczna pogoda za oknem i ciepłe, przesiąknięte zapachem końca lata powietrze, także. Mariel ubrała krótkie dżinsowe szorty i białą koszulkę, którą związała w węzeł na brzuchu, rozpinając jednocześnie kilka guziczków od góry. Potem kalosze, bo po wczorajszym deszczu trawa z pewnością jeszcze nie zdążyła wyschnąć. Postanowiła pójść do sadu i nazrywać jabłek na placek. Przyda się osłodzić sobie życie.

Wzięła całą miseczkę i wyszła na zewnątrz. Tuż przy płocie zamarła zaskoczona.

Ty? – wydusiła z siebie z trudem.

Ja – potwierdził, przyglądając jej się bacznie.

Stał oparty plecami o ścianę sąsiedniego domu, w prawej ręce trzymając telefon, lewą wsunął do kieszeni podniszczonych dżinsów.

Dziś potrafiła dostrzec znacznie więcej szczegółów, niż poprzedniego dnia. Tak, był wysoki, dużo wyższy niż ona. Skórę miał zbrązowiałą od słońca, włosy bardziej siwe niż czarne. Cała jego postawa, rysy twarzy, charakteryzowały się niezwykłą surowością, a oczy… Tak zimne, tak hipnotyzujące, tak wyprane z wszelkich uczuć. Nigdy wcześniej nie spotkała się z taką intensywnością spojrzenia.

Na długą chwilę utonęła w nich, zamierając w bezruchu i piastując w objęciach miseczkę z truskawkami. Reszta nie była ważna, nie zwracała aż takiej uwagi.

– Poczęstujesz mnie? – Wskazał podbródkiem na trzymane przez nią owoce.

Z trudem otrząsnęła się z oszołomienia, chociaż teraz pojawił się również strach. Po co zjawił się już dzisiaj? Podeszła bliżej, stając tuż przy samym ogrodzeniu. On również ruszył w jej stronę, chowając w między czasie telefon do tylnej kieszeni spodni. Potem oparł się o drewniany, podniszczony płot, jednocześnie pochylając do przodu.

– Przyszedłem omówić szczegóły naszej umowy.

Nie odpowiedziała. Nadal miała wrażenie, jakby poruszała się w gęstej mgle. Sięgnęła po dorodną, pyszniącą się czerwienią truskawkę, po czym trzymając ją za zielony ogonek, wyciągnęła przed siebie rękę. Nie spodziewała się tylko, że mężczyzna pochyli się jeszcze bardziej, dotykając ustami wierzchu jej dłoni.

Zmrużył oczy, wodząc wargami po delikatnej skórze, wdychając zapach kobiecego ciała, z wyraźną nutą truskawek. Po czym ostrożnie ujął owoc zębami, patrząc przy tym prosto w ogromne, niebieskie oczy. I dopiero wtedy go zjadł.

– Mogę prosić o więcej? – spytał, ale tym razem głos miał zmieniony, głębszy, lekko schrypnięty.

Mariel nie odwróciła się na pięcie i nie uciekła. Za to wyjęła kolejną truskawkę. Tym razem do pieszczoty ust dołączył i język. Nic poza tym. Wyglądało to tak, jakby smakował jej dłoni, delektując się nie tylko soczystością czy słodkością owocu. Nie poruszył się, nie zmienił pozycji, nie zmniejszył dzielącego ich dystansu.

– Pierwszy raz mężczyzna je mi z ręki – odezwała się końcu, mając nadzieję, że on nie dostrzeże, jak bardzo drży jej głos. Mężczyzna? Morderca! jęknęła w duchu.

– Mogę jeść nie tylko z ręki – zaproponował, uśmiechając się szeroko, a jednocześnie jego spojrzenie powędrowało niżej; zanurkowało w zbyt głębokim dekolcie, zsunęło się po płaskim brzuchu, na moment zatrzymało na zgrabnych łydkach.

– Ja… Mam coś do zrobienia – wydusiła w końcu z siebie Mariel.

– Nie, zostań! – zaprotestował. Tym razem w jego oczach pojawił się niebezpieczny błysk. Coś co mogła przyrównać do rysy na idealnie gładkiej, lustrzanej powierzchni. – Nie kryguj się głupio. Wiesz, o czym chcę porozmawiać.

– Wiem. Tylko na chwilę wrócę po coś do domu, potem możemy rozmawiać.

Skłamała. Po prostu chciała uciec. Zatrzasnęła z hukiem drzwi, opierając się o nie plecami. Głęboko odetchnęła. Drżącą dłonią odstawiła pustą już miseczkę, drugą poprawiła wzburzone włosy i zapięła dekolt, redukując go do minimum. Nie chciała ani jego podziwu, ani pożądania. Pragnęła, aby okazał się tylko złym snem, koszmarem, z którego obudzi się o poranku.

Lecz kiedy chciała wyjść, okazało się, że stał tuż na progu. Przez ramię miał przewieszoną skórzaną kurtkę, ale nic poza tym się nie zmieniło. Nic, prócz tego, że teraz znajdował się dużo bliżej i to bez przeszkody w postaci płotu.

– Lepiej będzie w środku – oznajmił. – Doświadczenie mi podpowiada, że okoliczne krzaki kryją wiele niespodzianek – zakpił.

– Chciałam się przejść.

– Przejść?

– Potrzebuję świeżego powietrza i długiego spaceru. W sadzie nie ma krzaków, a wątpię, by ktoś siedział ukryty na drzewie.

– Dobrze, możemy się przejść – wzruszył ramionami, kładąc kurtkę na fotelu stojącym na ganku.

Tak było lepiej. Bała się znaleźć z nim w jednym pomieszczeniu sam na sam. Samej siebie nie musiała okłamywać.

Zamknęła drzwi, tym razem używając również klucza. Poprawiła jeszcze stojącą krzywo na parapecie doniczkę, po czym sprawnie pokonała trzy stopnie schodów, kierując się nieco zaniedbaną ścież prowadzącą do sadu. Nie sprawdziła, czy mężczyzna podąża za nią, bo była tego stuprocentowo pewna. Lecz zaledwie w połowie drogi, silne ramię owinęło się wokół jej pasa, zatrzymując ją w miejscu. Krzyknęła cicho zaskoczona, ale na razie nie próbowała się uwolnić.

– Podobasz mi się – wyszeptał, delikatnie kąsając płatek jej ucha i przyciskając ją do swego ciała, w tak jednoznaczny sposób, że nie pozostawiał on żadnych wątpliwości, co do jego zamiarów.

– A ty mnie nie! – wycedziła przez zaciśnięte zęby.

– Dlaczego?

– Mogłabym podać wiele powodów, ale poprzestanę na jednym. Jesteś za stary jak na mój gust. I przestań bredzić o doświadczeniu, bo nie szukam seksu bez zobowiązań.

– Kto powiedział, że byłby bez zobowiązań?

– Ja. Dlatego że jesteś za stary, dlatego że chciałeś mnie zabić, dlatego że jesteś mordercą i przede wszystkim dlatego, że wczoraj mnie upokorzyłeś.

– W ramach tresury. – Poluzował uchwyt, a Mariel od razu to wykorzystała. Stanęła naprzeciwko, tym razem odważnie patrząc mu w twarz.

– Wiem. Na razie muszę godzić się na reguły tej gry, ale jeśli tylko będę miała możliwość, zmienię je.

– Wiesz że teraz powinienem bez słowa sięgnąć po broń i strzelić ci w łeb? – spytał z zaciekawieniem.

– Stwierdziłam tylko to, o czym sam doskonale wiesz. To nie jest dobrowolny układ.

– Nie jest – powiedział powoli. – Uparta dziewczyna z ciebie.

– A co myślałeś? – syknęła, nagle rozzłoszczona. – Poznałam cię wczorajszego popołudnia, w dodatku w takich warunkach i co? W podskokach mam zadrzeć z siebie kieckę, radośnie zgadzając się na szybki numerek?

– Nie powiedziałem, że będzie szybki. – Pochylił się tak bardzo, że poczuła ciepło jego oddechu. Nie po raz pierwszy pomyślał, iż najprostszym rozwiązaniem byłoby zabicie jej. Tylko że nieoczekiwanie nie miał ochoty tego zrobić. Podobała mu się ta niepewność, ten układ pomiędzy nimi, układ działający na jego korzyść.

W końcu coś, co przełamało wszechobecną nudę, zburzyło rutynę.

Jednak zanim się zabawi, musi załatwić coś jeszcze.

W przyszłym tygodniu stawisz się na złożenie zeznań. Tym razem będzie to pokój z kamerą, więc będziesz musiała wyjątkowo się postarać. Tutaj masz kartkę ze szczegółami. – Wzdrygnęła się, gdy wcisnął jej w rękę kawałek papieru. – Tak nawiasem mówiąc, to nie moje pismo. Ja będę zadawał pytania według ustalonego planu, ty na nie odpowiesz. Naucz się tego na pamięć, potrenuj przed lustrem – wzruszył ramionami. – Masz być wiarygodna, zrozumiałaś?

Kogo mam oskarżyć?

Tego ci nie powiem, bo w końcu znasz tylko jego wygląd – uśmiechnął się wyjątkowo wrednie.

A jeśli on zaprzeczy?

Ja prowadzę dochodzenie, nie martw się. Mówią, że kłamstwo powtórzone tysiąc razy, staje się prawdą. I tego się trzymaj, podczas gdy ja będę zgrywał przykładnego, zaangażowanego w śledztwo gliniarza – dodał drwiąco. – Kto wie? Może nawet dostanę nagrodę?

– Irytujesz mnie.

– Myślałem, że przerażam?

– To też. Ale coraz mniej – dodała ze zdumieniem, a wtedy w oczach mężczyzny ukazał się niebezpieczny błysk.

– Niedobrze – cmoknął z niezadowoleniem, a później niespodziewanie zaatakował. Nie uderzył jej, chociaż mógł. Lecz miał ochotę ukarać ją w zupełnie inny sposób. Przyjemniejszy dla niego.

– Mariel? – Podpity głos sąsiada zabrzmiał niczym wystrzał z kuli armatniej.

– Dzień dobry – powiedziała, wyplątując się ze słabnącego uścisku pana komisarza. Lecz wiedziała, że on nie odpuści. Jak nie teraz, to dorwie ją innym razem. Niepotrzebnie wymsknęło jej się to o przerażeniu. Tym bardziej, że wystarczył jeden jego ruch, jedno brutalne posunięcie, a strach powrócił.

Przewaga była niewątpliwe po jego stronie.

Zamieniła kilka słów ze wścibskim sąsiadem, podczas gdy wróg stał za jej plecami. Milczący, pochmurny. I tak cichy, że dopiero kiedy odwróciła się w jego stronę, zrozumiała, że to dlatego, iż zniknął.

Miała jednak przeczucie, że nie na długo.

***

Plecy mężczyzny rytmicznie unosiły się i opadały. Pot spływał po gładkiej skórze, napięte mięśnie rozluźniały się i naprężały. W całkowitej ciszy słychać było tylko jego oddech i stłumione jęki.

Kobieta leżała na łóżku, związana, unieruchomiona na kształt litery x. Na twarzy miała poduszkę. Nie dlatego, że była brzydka i nie dlatego, że gustował w podduszaniu. On chciał jedynie aby była cicho. Pod koniec żadna nie była, żadna nie potrafiła się opanować.

A to doprowadzało go do szału.

– Zamknij się suko! – warknął, gdy krzyknęła nieco głośniej. Po czym przydusił poduszkę i zaczął się wbijać w kobiece wnętrze z wściekłością, w szale, który miał go doprowadzić do orgazmu. Jego kochanka umilkła, lecz jej ciało drżało, naprężało się, gdy próbowała złapać chociażby łyk powietrza. Na szczęście dla niej, Marcin nie pierwszy raz bawił się w takie rzeczy. Ostatni ruch lędźwi i puścił ją, w milczeniu przyjmując swoją ekstazę. Odrzucił poduszkę i z pogardą spojrzał w nabrzmiałe, purpurowe oblicze skrępowanej kobiety.

– Kiepska jesteś – powiedział z lekceważeniem. Potem brutalnie zacisnął palce na jej piersi. Znów jęknęła, lecz słabo, próbując się opanować. – A ja mam jeszcze ochotę na drugi numerek. Od tyłu – uśmiechnął się, widząc przerażenie na jej twarzy. Z rozmazanym makijażem, rozlaną purpurą i strachem w oczach, wyglądała przepięknie. Podniecająco. Klęknął nad nią i zaczął masować mięknącego członka. Robił to, jednocześnie z premedytacją wymierzając lekkie uderzenia w kobiece ciało. Brutalność go podniecała. Była też powodem niestabilności związków. Większość partnerek nie wytrzymywała takiego traktowania i odchodziła. Co innego dziwki. Te godziły się na prawie wszystko, lecz za niemałe pieniądze.

Zazwyczaj zadowalał się czymś mniej brutalnym, chociaż i tak niemieszczącym się w granicach „zwykłego seksu”. Dziś jednak miał ochotę zaszaleć jak nigdy wcześniej. Przyjechał tutaj podniecony i wkurwiony na maksa zachowaniem tej siksy. Coraz mniej? Już on pokaże temu dziewczątku, czym naprawdę jest strach. Tyle że później, w bardziej sprzyjających warunkach i po ułożeniu misternego planu. Nie chciał, aby po osiągnięciu punktu krytycznego, w końcu pękła. To przyniosłoby nieprzewidywalne skutki. Mogło ją nawet pchnąć do zerwania układu, a to znacznie skomplikowałoby sprawy. I cholera wie, jeszcze rzuciło na niego podejrzenia.

– Ja ci pokażę…! – warknął, bez litości i bez jakiegokolwiek przygotowania wbijając się pomiędzy pośladki leżącej przed nim kobiety. Wcześniej oczywiście zmienił konfigurację, chociaż nie uwolnił jej z więzów. Wrzasnęła jak opętana, a wtedy uderzył.

Rżnął ją bez opanowania, brutalnie, nie zważając na ból, jakiego mógł być źródłem. Płacił, korzystał. Tym razem pozwolił jej krzyczeć. Tym razem i z tego czerpał satysfakcję. A kiedy nadszedł orgazm, spomiędzy jego zaciśniętych warg wydobył się cichy jęk.

Po wszystkim poszedł pod prysznic. Kiedy wrócił do sypialni, owinięty jedynie w ręcznik, dziwki już nie było. Mało go to obeszło. Ubrał się, uregulował rachunek, wymieniając dowcipy z właścicielem przybytku, po czym zapalił papierosa. Stał na zewnątrz, tuż obok samochodu i palił, zastanawiając się, co powinien zrobić.

Albo czego nie powinien. Numer z truskawkami poluzował kaganiec, bo dał się wtedy ponieść własnemu pożądaniu. Chociaż może to i dobrze? Zły glina, dobry glina, a to wszystko w jednej osobie. Kiedy ona będzie na skraju załamania, wtedy on się wycofa. A kiedy już poczuje się bezpieczna, on ponownie uderzy. Musiał pamiętać tylko o jednej rzeczy. Aby wycofać się w odpowiedniej chwili.

Wywalił niedopałek, po czym szeroko się uśmiechnął.

Tak, to znakomity pomysł. Pora się zabawić.

***

Mariel z westchnieniem odgarnęła mokre kosmyki z czoła, po czym sprawienie związała je w kulkę na czubku głowy. Później nieufnie przyjrzała się swemu odbiciu w lustrze.

Aby odetchnąć od tego wszystkiego, co spotkało ją kilka dni temu, postanowiła urządzić sobie domowe spa. Musiała się rozluźnić, przestać myśleć, co zrobi Marcin i jak to wszystko się dla niej skończy. Pogrążona w niewesołych myślach, starała się znaleźć rozwiązanie kłopotów, w jakie wpadła. Niestety, nic sensownego nie przyszło jej do głowy. Nic, prócz ucieczki z kraju. Przesilenie nadeszło dzisiejszego popołudnia, zaraz później pełna buntu i złości dziewczyna, zamknęła się w łazience na prawie dwie godziny. Gdy skończyła z żalem stwierdziła, iż nie dostrzega znaczącej różnicy. Porobiła jeszcze głupie miny do swego odbicia, dopiła wino, które dotrzymywało jej towarzystwa i nucąc coś pod nosem, poszła do swojej sypialni. Zamierzała wcześniej położyć się spać, więc ubrała krótką satynową koszulkę i spodenki, rozpuściła włosy, aby mogły wyschnąć i pomyślała, że przyda się jeszcze kieliszek wina.

A może nawet dwa?

Kiedy wyjęła butelkę z lodówki, rozległo się głośne, natarczywe pukanie. Niestety, od razu serce podeszło jej do gardła, w żołądek zwinął się w pętelkę.

Tylko nie on! – jęknęła. Odstawiła wino i powoli podeszła do drzwi.

Niestety, to właśnie był on.

Kurwaaa! – wysyczała z furią, po czym energicznie otworzyła i zamarła w bezruchu.

Miała bujną wyobraźnię, ale nawet ona nie wymyśliłaby czegoś takiego.

Widok pana komisarza na progu domu nie dziwił. Ale już ogromny bukiet kwiatów, który trzymał w ręce, tak. Róże, krwiste, intensywnie pachnące. Piękne.

– Co ty…? – zachłysnęła się zdumiona, gdy wręczył jej kwiaty.

– Za owocną współpracę – odparł wesoło. – To jak, zaprosisz mnie do środka? Mam też wino – wyjął zza pleców smukłą butelkę.

Stała w bezruchu, patrząc na niego ogromnymi, zaskoczonymi oczyma. Zaraz też pojawiła się w nich panika. Bała się kolejnego spotkania, nie mając pojęcia kiedy i jak uderzy, czy wyrządzi jej krzywdę, czy też obierze sobie za cel kogoś innego, członka bliższej lub dalszej rodziny.

A on przyniósł kwiaty!

– Proszę – powiedziała stłumionym głosem. Była pewna, że sprzeciw nic nie da, a jedynie może go rozjuszyć. Z ulgą pomyślała o babci, która wyjechała na krótką, pięciodniową wycieczkę. Przynajmniej była bezpieczna, bo mimo wszystko Mariel nie miała pojęcia, do czego zdolny jest pan komisarz.

– Już myślałem, że nie otworzysz. Pogniewałbym się – powiedział miękko, wręcz pieszczotliwie.

– Babcia śpi – skłamała. – A ja brałam kąpiel.

– Daje się zauważyć. – Ten dwuznaczny uśmiech doprowadzał ją do szału. – Daj dwa kieliszki i korkociąg, jeśli masz. Jak nie, to ostry nóż.

Kwiaty włożyła do wazonu i postawiła na kuchennym stole. Później wzięła co trzeba i wyszła na zewnątrz. Panował miły dla oka półmrok, a miękkie światło otulało świat nierzeczywistą mgiełką. Było tak pięknie, tak spokojnie. Ale zamiast upajać się tym pięknem, czuła jak przerażenie rozpełzło się po całym ciele, jak dławi ją strach. Nie uwierzyła w jego słowa. Może miał powód, aby przynieść kwiaty, aby się tutaj pojawić, lecz na pewno nie taki, o jakim mówił. Owocna współpraca? Gówno, nie współpraca! On w każdej chwili mógł ją zabić, ona czekała na dogodny moment, aby go zdradzić. Jeśli tylko taki nadejdzie, jeśli będzie pewna, że nic jej nie grozi, wiedziała, że to zrobi.

Zbyt dobrze pamiętała wyraz jasnych oczu, kiedy spotkali się po raz ostatni. Gdyby nie pojawienie się sąsiada, kto wie, jak to wszystko by się skończyło? Dla niej na pewno nieciekawie.

– Proszę. – Podała mu wino i kieliszek.

– Jeden? – Ledwo zauważalnie zmarszczył brwi.

– Ja już piłam.

– Ze mną też się napijesz – odparł ze spokojem. – Przynieś drugi.

Nie zamierzała tracić sił, kłócąc się o głupstwa. Przyniosła kieliszek, postawiła go na stoliku i usiadła, starając się zachować jak największy dystans. Niestety, pół metra to było maksimum możliwości, bo fotele stały blisko siebie, a ona nie odważyła się przesunąć swojego nawet o centymetr.

– Pięknie tu. – Rozejrzał się z uznaniem. – Chyba będę częściej wpadał w odwiedziny.

Zagryzła wargi, aby nie powiedzieć czegoś głupiego.

– Wydajesz się dziwnie milcząca? Coś się stało? – spytał i nie trudno było usłyszeć w jego głosie drwinę. – Jesteś też wyjątkowo mało rozmowna.

– Jestem zmęczona.

– Czym? Wakacjami? – zakpił.

Mariel na sekundę zamknęła oczy. Najchętniej rozbiłaby mu coś na głowie i kazała się wynosić. Ale doskonale zdawała sobie sprawę, że dobry humor, jaki mu dopisywał, błyskawicznie mógł zmienić się w coś innego.

Czy ten koszmar, który zaczął się deszczowego dnia, głęboko w lesie, kiedyś się skończy?

– Po prostu jestem zmęczona. Kiedy mam złożyć zeznania?

– Spokojnie, wszystko w swoim czasie. Przyjeżdżasz tu latem, czy mieszkasz cały rok?

– Latem.

– Dlaczego?

– Studiuję.

– Fotografię?

– Niestety nie – westchnęła. – Grafikę artystyczną.

– A dlaczego nie fotografię? – wypytywał, jakby naprawdę go to ciekawiło.

– Wahałam się pomiędzy grafiką, fotografią, a malarstwem. Wybrałam to pierwsze, chociaż do teraz nie wiem, czy słusznie. Tak czy inaczej, jestem bliżej końca niż początku i nie zamierzam niczego zmieniać.

– Nie lubisz zmian? – Posłał jej uważne spojrzenie.

– Chyba nie. Czy jak złożę zeznania, nadal będziesz mnie nachodził?

– Nachodził? – Zmrużył oczy, czując kiełkujący gniew. Wyjątkowo łagodnie się z nią zabawiał, a ta siksa wygląda na coraz bardziej niezadowoloną. Co prawda jego plan zakładał, że dobry-zły glina będą występowali naprzemiennie co spotkanie, ale miał coraz większą ochotę to zmienić.

– Wpadłem z przyjacielską wizytą.

Zdołała zapanować nad słowami, które cisnęły się na usta, ale nie nad wyrazem twarzy. Dlatego gwałtownie zerwała się z miejsca i odwróciła do niego plecami, opierając o barierkę werandy. Dłońmi dotknęła nagle poczerwieniałych policzków, usiłując uspokoić rozedrgane nerwy.

Tylko że to był błąd.

Błyskawicznie wykorzystał sytuację. Przylgnął do jej pleców, zakleszczył w objęciach ramion. Poczuła jak gorący oddech owiewa skraj policzka, poczuła też dotyk szorstkich ust. I nagle dotarło do niej, że ma na sobie jedynie luźną koszulkę na ramiączkach oraz spodenki. Nic więcej, bo przecież zamierzała pójść spać.

– Przestań! – jęknęła.

– Nie – wyszeptał. – Chcę się z tobą kochać.

– Nie! – Chciała się wyrwać, lecz było za późno. Nie pozwolił jej na to.

– Dlaczego nie?

– Bo nie mam ochoty! – syknęła. Naprawdę nie miała. Czuła jedynie wściekłość i rozgoryczenie. – Poniżyłeś mnie, pamiętasz? Wtedy, po wizycie w komendzie. Osaczyłeś. I napastujesz, chociaż nie dałam ci do tego ani jednego powodu. Mamy układ, dotrzymam go. Ale nic poza tym!

– Podnieca mnie twój opór, wiewióreczko. Dziś nie, ale wiesz co zrobimy następnym razem? – Delikatnie ukąsił płatek ucha. – Uklękniesz, a ja przystawię ci broń do głowy. I wtedy mi obciągniesz. Jak rasowa kurwa – dodał z satysfakcją.

Mariel pobladła. Mimo wszystko nie spodziewała się takich słów.

– A jeśli nie? – spytała cicho.

– Współpraca oznacza życie. Brak współpracy śmierć.

– Przecież obiecałam…

– Tylko strach przede mną trzyma cię w szachu. Muszę zadbać o to, aby był autentyczny, świeży i na tyle silny, abyś nie zrobiła jakiegoś głupstwa. – Męska dłoń w powolnym, wręcz hipnotycznym rytmie ugniatała jej pierś. Drugą przyciskał ciało dziewczyny do swojego. Z taką siłą, że bez problemu wyczuła jego podniecenie.

– To będzie gwałt – wyszeptała.

– Trudno. W ramach tresury należy czasami sięgnąć po środki ostateczne.

– Przecież nie dałam ci żadnego powodu! – jęknęła.

– To będzie postępowanie prewencyjne – mruknął, próbując zapanować nad własnymi pragnieniami. Dziwne, ale okazało się to niezwykle trudnym zadaniem. Najchętniej zdarłby z niej ubranie, wpasował między zgrabne uda i… Cicho jęknął, czując przypływ pożądania. Co do cholery? Chciał ją podrażnić, przestraszyć, a tymczasem to jego zmysły kompletnie oszalały. Czy to dlatego, że stawiła tak silny opór? A może z powodu pełnego niechęci i obrzydzenia spojrzenia niebieskich oczu? Wczoraj był w burdelu, ulżył sobie na wszelkie możliwe sposoby i sądził, iż to wystarczy.

Nie wystarczyło.

– Proszę! Ja nie chcę! – Zakwiliła cichutko, podczas gdy on jak w amoku całował jej szyję. Miał wrażenie, że za chwilę eksploduje, jeśli tego nie zrobi.

– Zamknij się! – warknął, zaciskając palce na smukłej krtani. – Masz współpracować dziwko!

– Nie! – Tym razem zaprotestowała nie tylko słowem. Szamotała się w jego objęciach, napinała ciało tak skutecznie, że z ledwością mógł utrzymać ją w uścisku.

– Wolałem jak mnie częstowałaś truskawkami – mruknął, zastanawiając się, czy nie prościej byłoby skręcić jej kark. Niezwykle trudno było się wycofać, puścić ją i patrzeć na wykrzywioną gniewem, kobiecą twarz.

– Doskonale wiesz, że cię nie wydam! Bo nie chodzi tylko o moje życie! – Otuliła się ramionami, patrząc na niego posępnie. – Robisz to, bo cię to bawi. Nic poza tym.

– A ciebie nie?

– Gwałt? – zaśmiała się z goryczą. – Daruj, ale nie, nie bawi mnie to.

– Seks.

– Już to raz mówiłam, ale powtórzę. Nie z tobą – odparła, niezwykle hardo patrząc mu w oczy. – A teraz żegnam, bo chcę pójść spać.

– Chcesz? – zmrużył oczy. Z ledwością opanował chęć wyciągnięcia broni i zastrzelenia tej suki. Nie, nie dziś. Dziś był kiepski dzień na zabijanie. – Dobrze. Ale następnym razem zrobimy to, co ci obiecałem.

Pobladła. Doskonale wiedziała, o czym mówił.

– Idź sobie – poprosiła, patrząc na niego z wyraźną niechęcią. – I weź ze sobą kwiaty. Nie chcę ich.

Igrała z ogniem. Miała tego świadomość, ale nie mogła oprzeć się niechęci, wręcz nienawiści, którą czuła do tego typa. Na początku żywiła nadzieję, że kiedy zgodzi się na jego warunki, da jej spokój. Lecz nie, nie on.

– Nie chcę od ciebie nic, prócz zostawienia mnie w spokoju – powiedziała cicho, czując napływające do oczu łzy. – Nic więcej, przysięgam.

– Szkoda. – Podszedł bliżej i lekko się nachyliwszy, wyszeptał:

– Bo ja chcę od ciebie o wiele więcej. I albo to dostanę, albo wezmę to sobie sam, zrozumiałaś?

Skinęła głową, z bliska łowiąc spojrzenie jego oczu. Beznamiętne, lekko rozbawione i niezwykle czujne. Później Marcin delikatnie pocałował zarumieniony, mokry policzek i zniknął w ciemnościach nadchodzącej nocy.

Zamknęła się w domu, skuliła na łóżku i rozpłakała. Czuła się jak osaczone zwierzę, zamknięte w klatce, zapętlone we własnych myślach. Co miała zrobić? Jak się od niego uwolnić? Najprostszym rozwiązaniem byłoby udanie się na policję i wyjaśnienie całej sprawy. Lecz co jeśli to się nie uda, jeśli trafi na kolejnego skorumpowanego skurwiela, który zamiast jej pomóc, zadzwoni do Marcina? Szaleństwem było myśleć w ten sposób, ale do cholery! Dlaczego w całym wielkim lesie, musieli zatrzymać się akurat przy tych krzakach, w których się ukryła? Czy to nie było szaleństwem?

Otarła policzki i pomyślała, że musi wyjechać. Nie, nie uciec, bo on i tak ją znajdzie, ale wyjechać, szczerze z kimś porozmawiać, zwierzyć się. Czyli musiała wrócić do miasta i odwiedzić przyjaciółkę. To nie będzie trudne, bo Paula akurat przebywała w domu, a na swoje coroczne tourne po Europie wyjeżdżała dopiero za tydzień. Może w końcu poczuje ulgę, gdy podzieli się z kimś swoimi problemami? Bo Marcin… Było w tym mężczyźnie coś, co świadczyło o uporze, niezwykłej samodyscyplinie i o tym, że nie cofał raz podjętych decyzji. Chociaż… Mariel przestała płakać i zmarszczyła czoło. Pojawiła się jakaś niejasna, nieuchwytna myśl. Coś, na co powinna była zwrócić uwagę już wcześniej. Niestety, pomimo wytężania pamięci, nie potrafiła sobie przypomnieć, co to było.

***

Podjęcie decyzji o wyjeździe sprawiło, że poczuła się odrobinę lepiej. Wróciła do domu, przywitała się z nieco zaskoczonymi rodzicami, po czym bez wahania zadzwoniła do Pauli, zapowiadając swą wizytę. Po drodze kupiła jeszcze duży karton z babeczkami, które obie uwielbiały oraz karmelowe lody. Pięć minut później wpadła w objęcia przyjaciółki.

Paulina była wesołym roztrzepanym rudzielcem, o rozkosznych dołeczkach w policzkach i intensywnie zielonych oczach. Jej beztroskie, nawet lekceważące podejście do problemów życia codziennego potrafiło nie tylko polepszyć humor, ale i sprawić, że świat stawał się o wiele piękniejszym miejscem. A jednak gdy teraz ujrzała Mariel, przestała być taka wesoła.

– Kochana! – Przyjaciółka z troską i niepokojem wpatrywała się w bladą twarz dziewczyny. Podkrążone oczy, spękane usta, dziwna nerwowość, to wszystko zwracało na siebie uwagę od pierwszego spojrzenia. – Dzieje się coś złego?

– Tak.

– To widać. Wyglądasz jak cień samej siebie, chyba nawet schudłaś. A widziałyśmy się dwa tygodnie temu. Zaciążyłaś?

– Nie. – Mariel uśmiechnęła się blado. – Nie mam z kim.

– W takim razie o co chodzi?

– To długa historia.

– Czyli coś jest na rzeczy? – dopytywała się Paula.

– Ktoś. Ktoś jest na rzeczy. Mężczyzna.

– O! Czyli nieszczęśliwa miłość? I tak niespodziewanie cię dopadła? – Nie wiadomo dlaczego, Paula nagle poweselała. – Jest zajęty? Żonaty? Nie spodobałaś mu się się? A może jest gejem?

– Nic z tych rzeczy. Spodobałam mu się aż za bardzo – odparła z ponurą miną Mariel.

– To o co chodzi, bo nie rozumiem?

– Dasz mi słowo, że nikomu nie powiesz?

– Nikomu?

Popatrzyły sobie w oczy i Paula przestała się uśmiechać.

– Dam słowo. Ale i tak nie rozumiem. Skoro mu się podobasz i to aż za bardzo…

– Zapowiedział że przy następnym spotkaniu przystawi mi broń do głowy i każe sobie obciągnąć – odezwała się z goryczą Mariel. – To tyle w kwestii podobania się.

– Jezu! Kogoś ty poderwała do diabła? Szefa mafii?

– Jest policjantem. Komisarzem.

– Widać ci w mundurach też mają swoje odchyły.

– Poznałam go, kiedy zabił swojego kolegę po fachu. – W końcu mogła się komuś zwierzyć, wszystko opowiedzieć. – Siedziałam w krzakach, bo chciałam zrobić super zdjęcia na ten konkurs, no wiesz, mówiłam ci o nim. I w całym cholernie wielkim lesie, to właśnie ja musiałam być świadkiem porachunków skorumpowanych gliniarzy. Na dodatek kiedy pojechałam złożyć zeznania, zjawił się właśnie on.

– O w mordę! – Paula tylko tyle zdołała z siebie wydusić. – Nie zmyślasz?

– A wyglądam jakbym zmyślała?

– Nie, raczej nie.

Czujesz ironię losu? Świadek morderstwa zgłasza się na policję i tam zostaję przesłuchany przez samego zabójcę! Na dodatek ten nagle oświadcza, że zawrą układ.

To nawet więcej niż ironia losu.

– Co ja mam zrobić? – Mariel przytuliła się do ramienia przyjaciółki. – On zrobi dokładnie to, co zapowiedział. Jeśli nie posłucham, zabije mnie. – Rozpłakała się. – Albo kogoś z rodziny.

– Nie może być tak źle, skoro dotychczas nic ci nie zrobił.

– Mam złożyć zeznania obciążające innego policjanta.

– Serio?

– Tak. Popieprzony układ, dzięki któremu żyję.

– Tak się zastanawiam… – Paula zamyśliła się. – A przystojny chociaż?

– Co to ma do rzeczy?

– Mogłabyś go poderwać. Sama mówiłaś, że ma na ciebie ochotę.

– Naczytałaś się bzdurnych romansów – mruknęła Mariel.

– Dlaczego? – Przyjaciółka nagle się ożywiła. – To nie tak głupi pomysł. Jak ma na imię?

– Marcin.

– Nazwisko?

– Na co ci to?

– Sprawdzimy w necie. Tam jest wszystko. Może będzie też coś o rodzinie?

– Może. – Mariel zamyśliła się. – Czekaj… Na samym początku chyba się przedstawił. Komisarz Marcin… Dąbrowski? Dąbski? Jakoś tak.

– Pędzę po laptopa, fotki lepiej oglądać na dużym ekranie – tłumaczyła Paula, znikając w głębi mieszkania.

Mariel wzruszyła ramionami. Nie zależało jej, a poza tym pomysł koleżanki uważała za wysoce idiotyczny. Ten bydlak bez sumienia nie był typem faceta, którego mogłaby zauroczyć kobieta. Chociażby była najpiękniejsza i najseksowniejsza na świecie.

– Jest jakiś Marcin Dębski, który prowadzi śledztwo w sprawie seryjnych morderstw. – Paula zmarszczyła czoło. – Ciacho, ale nieco już czerstwe. To on?

Wystarczył rzut oka.

– To on – potwierdziła Mariel zdławionym głosem. – Chociaż o żadnym śledztwie nic nie wiem. Poza tym nie widać jego oczu.

– Coś w nich niezwykłego?

– Prócz całkowitego braku uczuć, obojętności i okrucieństwa, nic. Doprawdy nic ponadto.

Kurczę, mnie się podoba. Gdyby nie wiek, to bym ci nawet zaproponowała wymianę. Ile ma lat, jak myślisz?

Nic nie myślę.

Ja bym mu dała czterdzieści kilka – Paula z uwagą wpatrywała się w zdjęcie. – Wysportowany, to widać. Seksowny. Taka żyleta, pozornie bez serca…

Oszalałaś? Jakie pozornie? – Tym razem Mariel się zdenerwowała. Oczekiwała pocieszenia, a za chwilę dostanie zestaw porad „jak poderwać drania”. – Czy ty słyszałaś co mówiłam? On chciał mnie zabić! Przystawił broń do głowy! Próbował zgwałcić!

Podejrzewam, że tylko cię postraszył.

Byłam świadkiem, jak przyłożył koledze lufę do skroni i pociągnął za spust. Cholera, Paula, do dziś zbiera mi się na wymioty, gdy przypominam sobie, jak eksplodowała głowa tamtego mężczyzny!

Przyjaciółka wyraźnie się zmieszała. Jej teoria miała widoczne luki, a na dodatek Mariel faktycznie nie wyglądała na zainteresowaną.

Patrz, tutaj w mundurze wojskowego – wskazała na ekran komputera. – Młodszy i słodszy. Serio nie masz ochoty?

Nie no, jak do ściany!

A nie pomyślałaś, że poderwanie go byłoby najprostszym wyjściem?

Paula, proszę! Czy ty zdajesz sobie w ogóle sprawę z wagi problemu?

Zdaję – westchnęła koleżanka. – Ale w dziejach ludzkości niejeden twardziel popełniał głupstwa z powodu kobiety. Poza tym przyznam, że nie mam innego pomysłu. Jesteś pewna, że na tych zeznaniach się skończy?

Nie, raczej nie. – Mariel skuliła się na krześle, ponuro patrząc na ekran laptopa. – Boję się, cholernie się boję. O siebie, o swoich bliskich. To nie jest typ, który rzucałby słowa na wiatr. Zawarłam umowę z diabłem, Paula. I nie mam pojęcia, co z tym zrobić?

Wiesz co ja myślę? Albo zerwiesz ten chory układ, albo przed tobą jeszcze wiele nieprzespanych nocy i dni pełnych strachu. Zbyt wiele, abyś mogła to znieść. – Przyjaciółka była bardzo poważna. – Masz dwa wyjścia. Pierwsze, to pójść na policję i wszystko im powiedzieć. Ale jestem pewna, że nie uwierzą w twoją historię. Sama zobacz, jaką sprawę aktualnie prowadzi. Tam było napisane, że to jeden z najbardziej doświadczonych i najlepszych detektywów, jakich ma w swoich szeregach wydział policji. Dlatego go przydzielili.

Do czego? – zainteresowała się niemrawo Mariel. – Wspomniałaś coś o morderstwach.

Rany Julek, dziewczyno! Tylko ty nie znasz najbardziej gorącej sprawy w kraju.

Coś mi się obiło o uszy.

Obiło, a trąbią o tym wszystkie media – cmoknęła z niezadowoleniem Paula. – Zwłaszcza, że znaleziono kolejną ofiarę. Czwartą. Znów gwałt, podobno zbiorowy, ciało noszące ślady tortur. Cała reszta to niestety spekulacje, bo policja nie chce zdradzić szczegółów.

I Marcin prowadzi tę sprawę? – spytała podejrzliwie Mariel. – No dobrze, wyznanie grzechów odpada. A drugie wyjście?

Drugie? Mówiłam serio. Poderwij go. Może mnie całkiem, za przeproszeniem, pojebało, ale ja na twoim miejscu tak właśnie bym zrobiła.

Mariel westchnęła. I chociaż drugie wyjście było dla niej kompletnie nie do zaakceptowania, ziarno zasiane w jej umyśle zakiełkowało.

***

Pomieszczenie miało niski sufi, masywne drzwi i podłogę wylaną betonem. Na przybrudzonych ścianach wisiało kilka matowych, popękanych luster, w których odbijało się światło jaskrawej żarówki, jedynego źródła oświetlenia. Pośrodku stał solidnie wyglądający stół, a na nim leżała skrępowana, naga kobieta. Była przytomna, a w szeroko otwartych niebieskich oczach dawało się zauważyć bezgraniczne przerażenie. Lecz nie krzyczała, bo usta miała zaklejone srebrzystą taśmą. Ta sama taśma oplatała nadgarstki, unieruchomione nad jej głową oraz stopy, w taki sposób, że były one ułożone w literę v. Nie mogła się ruszać, a jedynie głucho pojękiwała, niemym spojrzeniem błagając o litość trzech mężczyzn, którzy stali tuż obok.

Trzech nagich, onanizujących się mężczyzn. Byli bez masek i to przeraziło ją dodatkowo. Bo gdy oprawca pozwala oglądać swą twarz…

Chyba najlepsza, jaką mieliśmy – odezwał się pierwszy z nich, wysoki, umięśniony brunet, zdzierając z ust ofiary pasek taśmy. Po czym splunąwszy na twardego, oblepionego lubrykantem członka, bez litość wszedł w kobiece wnętrze, jednym, szybkim pchnięciem. – Jęcz kurwo, błagaj o litość! – warczał, od razu ruszając do szybkiego galopu, podczas gdy ona konwulsyjnie drżała, krzycząc z bólu.

Miałaś jęczeć, nie wyć! – Oprawca z całej siły uderzył ją w twarz, ogłuszając na dobre kilka minut. – O tak, tak! – sapał, przymykając oczy. Poruszał biodrami w coraz szybszym tempie, a że niewiele było mu trzeba, w końcu spuścił się z głośnym jękiem. Zamarł w bezruchu, rozsmakowując się w swej rozkoszy, po czym wycofał, z perfidnym uśmiechem obserwując zapłakaną kobietę.

Teraz ja! – Drugi z mężczyzn nie czekał na zaproszenie. Uwolnił nogi ofiary, po czym uniósł je w górę i wszedł w ciasny odbyt, a powietrze przeszył kolejny, głośny krzyk.

Cicho szmato! – Kolejne silne uderzenie sprawiło, że z nosa kobiety zaczęła płynąć krew. – Kolega prosił, abyś jęczała, a nie darła pyska. Ciasna jesteś! Pewnie nikt cię tak nie dymał, co? – zaśmiał się, lecz ona już nie reagowała. Leżała jedynie zamroczona bólem, błagając, aby to wszystko się skończyło. Zasnęła przecież w swoim łóżku, w swoim mieszkaniu, otulona ulubionym zapachem lawendy. Może to nie jawa, a senny koszmar? Tylko dlaczego tak cholernie realny?

Dobra, ja biorę od przodu. – Trzeci z mężczyzn wszedł na stół, po czym kucnął, wpychając nabrzmiałego członka pomiędzy pokaleczone wargi. – Ciągnij dziwko! Dalej lachociągu, pokaż jak się to robi!

Bez litości wepchnął penisa po sam koniec, tak głęboko, że gdy gwałtownie doszedł z chrapliwym jękiem, odruch wymiotny stał się zbyt silny.

Brudna świnia! – warknął, patrząc jak ofiara wymiotuje, a jej rzygi mieszają się ze śliną i spermą, którą w nią wpompował.

Trzeci z oprawców nawet tego nie skomentował. Jedynie przyspieszył, zaciskając zęby, aby z jego ust nie wydostał się żaden, nawet najcichszy dźwięk. Szczupłe, muskularne ciało pokryły kropelki potu, a dłonie niczym szpony powoli oplotły szyję półprzytomnej kobiety. I z każdym ruchem męskich bioder, zaciskały się z coraz większą siłą. Nie przerwał nawet, gdy ofiara pod nim zaczęła dygotać i drżeć, gdy zwiotczała, a potem przestała się ruszać. Dusił ją do momentu, aż zmiażdżył jej krtań. Czuł, jak krew szybciej krąży w żyłach, czuł ekstazę, która wstrząsnęła jego wnętrzem i wtedy skończył. Szczytował w milczeniu, patrząc w nabrzmiałą, purpurową twarz, w wybałuszone oczy, o martwym, nieruchomym wzroku utkwionym w niego, w oprawcę.

W końcu się wyprostował, słuchając, jak jego towarzysze dowcipkują, częstując się papierosami.

Ty to lubisz rżnąć trupy – zaśmiał się brunet. – Cholera, co za życie. Trzy tygodnie planowania i godzina przyjemności. No i jeszcze trzeba pozbyć się truchła.

Tym się nie martw. Znów jesteśmy kryci.

Znów?

– Tak. – Ostatni z mężczyzn, ten, który uśmiercił ofiarę, także sięgnął po papierosa. – Chociaż trzeba będzie zrobić sobie krótką przerwę. Mało brakowało, a byśmy wpadli. Nie krzywcie tak ryjów. Powiedzmy z pół roku i znów zaczniemy zabawę. A o gliny się nie martwcie – zaciągnął się dymem. – Od tego jestem, aby nikt niepowołany nie trafił na nasz trop.

***

Został jeden dzień do wyznaczonego terminu. Wcześniej Mariel albo chowała się w domu, udając, że źle się czuje, albo uciekała głęboko w las. Nie utartymi szlakami, lecz bocznymi dróżkami, wędrowała z miejsca na miejsce, z obawą oglądając się przez ramię.

Bała się, bardzo się bała.

Kiedy wieczorem wracała zmęczona pod dom babci, przemykała się chyłkiem na werandę, później szybko do swojego pokoju. Już nie przesiadywała do północy, licząc gwiazdy i popijając piwo domowej roboty.

Tym razem zawędrowała nad małe jeziorko. Tutaj nie było turystów, bo nie było też dojazdu. Usiadła przy brzegu i wyjęła z plecaka kanapki. Jadła powoli, zastanawiając się, czy jutro na przesłuchaniu będzie tak przekonywująca, jak życzył sobie tego pan komisarz. A jeśli nie będzie, to co? Nie, lepiej się postarać i mieć to za sobą. Wtedy odrobinę odetchnie.

– Witaj Mariel. – Męska dłoń musnęła jej policzek.

Dziewczyna drgnęła, a resztka bułki wypadła jej z dłoni.

– Jak…? – zaczęła, a on tylko się uśmiechnął.

– Znikasz, ukrywasz się, godzinami nie ma cię w domu. Jak? Jestem bystrym chłopcem – zażartował. – Byłaś pewna, że tutaj cię nie znajdę, prawda?

– Byłam.

– Ale znalazłem. Pamiętasz, co ci obiecałem?

– Pamiętam. I nie, nie zrobię tego. – Wstała, otrzepując pośladki. Dopiero wtedy odważyła się spojrzeć mu prosto w twarz. W oczy drapieżnika osaczającego swą ofiarę. Nawet w taki upał jak dziś, porażały chłodem. Poza tym Marcin miał na sobie białą koszulkę, podniszczone spodnie i zwykłe adidasy oraz broń zatkniętą za pasek spodni. Nawet dla niej byłby seksownym, atrakcyjnym mężczyzną, gdyby nie okoliczności, w jakich się poznali i sposób, w jaki ją traktował.

– Zrobisz – odparł lakonicznie. – Nie masz wyjścia.

– Mam.

– Masz? – spytał szyderczo. Po czym wyjął broń, odbezpieczył ją i jej lufę wbił w podbródek zastygłej w bezruchu dziewczyny. Oczywiście, miał przewagę. I nagle, zupełnie przekornie, postanowił wykorzystać ją zupełnie inaczej niż zamierzał. Na samą myśl o tym czuł mrowienie na całym ciele, dreszcz podniecenia, pulsującą oczekiwaniem ciekawość.

– Połóż się. – Ruchem głowy, wskazał na ziemię.

– Nie! – Niby hardo spojrzała mu w oczy, ale dostrzegł czający się w głębi źrenic strach.

– Nie? – Lekko się uśmiechnął, a potem ją uderzył. Nie za mocno, tylko tyle, aby zamroczona upadła na kolana. Dostrzegł karminowe kropelki na jej ustach, ale to go nie powstrzymało. Ukląkł i z premedytacją wepchnął lufę pistoletu pomiędzy rozchylone wargi. Momentalnie odzyskała przytomność, a w niebieskich oczach ukazała się mieszanka przerażenia, nienawiści i gniewu.

– Zdejmiesz spodenki, zdejmiesz majtki i rozłożysz nogi. To nie jest prośba, a rozkaz.

Zadrżała, a potem niemal niezauważalnie skinęła głową. Wtedy ją puścił.

– Otuchy dodaje mi myśl, że piekło istnieje, a ty będziesz się tam smażył! – warknęła, ocierając zakrwawione usta. Mimo wszystko poczuł niechętny podziw. Miał przewagę. W każdej chwili mógł ją zastrzelić. Zgwałcić. Poniżyć i upokorzyć. A ona miała na tyle odwagi, aby pokazać mu swą nienawiść.

– Coraz bardziej mi się podobasz Mariel.

– A ty mnie coraz mniej.

– Zobaczymy co powiesz za godzinę.

– Pewnie będę skakać z radości – odparła zgryźliwie, z wściekłością rzucając o ziemię szortami. – Co jeszcze?

– Wszystko wiewióreczko, wszystko.

Tym razem poszło łatwiej, chociaż ręce tak bardzo drżały jej ze wzburzenia, że nie mogła rozpiąć staniczka.

– Teraz się połóż. Nie, nie na brzuchu, na plecach. Bardzo ładnie – pochwalił. Kurwa! Jaka ona była tam cudownie różowiutka, ciasna i ponętna. Umiał docenić taki widok i o mało co nie zrezygnował ze swego planu.

– Nie mogę, jeszcze nie teraz – mruknął. Jedną rękę wciąż miał zajętą, bo musiał trzymać ją w szachu. Ale druga powoli wędrowała po delikatnej skórze, pieściła wewnętrzną część uda, dotarła do wzgórka łonowego i dopiero tam przystanęła.

– Proszę! Puść mnie!

Nie odpowiedział. Pochylił się, palcami rozsunął gęstwinę krótkich włosków, zanurkował pomiędzy dwoma różowymi płatkami. Zamknął oczy, zaciągając się zapachem, jednym w swoim rodzaju aromatem kobiecego wnętrza. Potem powoli, jakby chciał celebrować tę czynność, wsunął dwa palce do środka. Była tam strasznie sucha, a on przekornie postanowił szybko to zmienić. Do palców dołączył zwinny język, a z ust Mariel wydobył się stłumiony jęk.

– Co… – I krzyknęła, bo jej ciało przeszył dreszcz. Pieścił ją dłonią, ustami i czubkiem języka. Drażnił, prowokował, odnajdywał najbardziej czułe na dotyk miejsca. I kiedy poczuł, że odrobinę zwilgotniała, odurzyła go euforia. Podwoił wysiłki. Pragnął, aby wbrew samej sobie, zakosztowała orgazmu. Aby ciało zdradziło umysł.

Już nie była mu potrzebna broń. Dziewczyna sama przyciskała jego głowę do swego podbrzusza, ciężko dysząc, półprzytomna z przyjemności. Prężyła się, wiła, napinała mięśnie. I coraz głośniej jęczała. On też był podniecony, więc odłożył pistolet i zaczął się zaspokajać. Onanizował się, a jednocześnie prowadził ją prosto w objęcia orgazmu.

Wydawało się, że to wszystko trwa wieki, chociaż tak naprawdę minęło zaledwie kilka minut. Nad polaną w samy środku lasu, rozniósł się kobiecy krzyk ekstazy. Mariel wygięła ciało w łuk, zadrżała i opadła z powrotem na ziemię. Dyszała ciężko, półprzytomna, jednocześnie wściekła i zaspokojona.

Nie miała pojęcia, że może być tak dobrze.

A tym bardziej z nim…

Dlaczego kurwa akurat z nim?!

Uniosła głowę, patrząc na pochylonego nad nią mężczyznę. W oczach miał szaleństwo, wargi konwulsyjnie zaciśnięte. Dostrzegła też co robił. I zanim zdążyła cokolwiek pomyśleć, wygiął się do tyłu i z głuchym jękiem trysnął na jej brzuch.

Potem padł na trawę tuż obok. Oczy miał zamknięte, na ustach błąkał się uśmiech. Mariel usiadła i rozejrzała się w poszukiwaniu swojej odzieży. Otarła się, wstydliwie zakryła nagość, chociaż ani on nie patrzył, ani nikt inny nie mógł ich widzieć.

– Następnym razem liczę na rewanż – odezwał się, a wtedy gwałtownie drgnęła. – A jeszcze następnym pójdziemy na całość.

– Nie chcę.

– Nie? – Otworzył oczy, mierząc ją nieodgadnionym spojrzeniem. – Było źle?

– Nie o to chodzi. Ja… – Przesunęła dłonią po spoconym czole. – Nie chciałam krzyczeć. Nie chciałam, aby było mi dobrze.

– Czyli było ci dobrze? Kurewsko dobrze?

– Jesteś zdrowo szurnięty, wiesz o tym?

– Wiem. To źle?

– Nie, to wspaniale! – syknęła. Była jeszcze bardziej wściekła, niż w momencie gdy się spotkali. Rozumiał ją. Na jej miejscu pewnie też wpadłby w szał, gdyby ktoś, kogo nienawidzi się z całych sił, ktoś, komu życzy się śmierci, okazał się kochankiem doskonałym. Ubierała się w pośpiechu, co było o tyle trudne, że wciąż drżały jej ręce.

Nie, nie jego winiła, a siebie. Jak do cholery mogła! Zachowała się niczym dziwka, reagując na jego pieszczoty. Powinna zacisnąć zęby i pokazać mu, jak bardzo brzydzi się jego dotykiem, jak cholernie go nienawidzi.

Marcin również wstał, dopinając spodnie i nie spuszczając z niej bacznego spojrzenia. Wydawał się rozumieć ogrom jej gniewu, bo jasne oczy błyszczały rozbawieniem. A kiedy chciała odwrócić się i odejść, zakleszczył palce na smukłym ramieniu.

– Nie podziękowałaś – upomniał ją suchym głosem.

– Nie? – Tym razem gniew pokonał nawet strach. Z obrzydzeniem splunęła mu w twarz, a zaraz potem upadła na ziemię, zamroczona kolejnym uderzeniem, tym razem silnym, przynoszącym ból.

Klęknął, pochylając się nad nią. Brutalnie zacisnął palce na podbródku, nie pozwalając na przerwanie kontaktu wzrokowego. I zbliżył się twarzą tak bardzo, że dzieliły ich zaledwie milimetry. Lecz to nie był wstęp do namiętnego pocałunku. Nie był ani podniecony, ani rozbawiony. Był tak samo wściekły, jak ona przed chwilą.

– Ostrzegałem cię już kilka razy. To zaledwie przedsmak tego, do czego jestem zdolny. Zrobisz coś takiego jeszcze raz, a porozmawiamy zupełnie inaczej – powiedział, pozornie spokojnie, ale poprzez łzy dostrzegła wyraz jego oczu. – Może być przyjemnie. Dla nas obojga. Może też być nieprzyjemnie. Tym razem tylko dla ciebie. Zrozumiałaś? Zrozumiałaś kurwo? – ryknął, chwytając jej włosy i brutalnie zmuszając do podniesienia głowy. Jęknęła, czując jak mięśnie napinają się aż do granic wytrzymałości, jak ciało zaczyna pulsować bólem.

– Sam nie wiem, po co się w to bawię – mruknął, po czym puścił ją i wstał. Miał broń, byli tu sami i umiał się wykręcić od odpowiedzialności. W ostateczności mógł wyjechać z kraju na lewych papierach, które już dawno leżały w sejfie. Tak na wszelki wypadek, bo wolał się zabezpieczyć. Wystarczył jeden strzał. Jeden zdecydowany ruch i pozbyłby się kłopotu.

Wykrzywił twarz.

Nie, jeszcze nie teraz. Najpierw się zabawi. Podobała mu się przewaga nad leżącą u jego stóp kobietą, podobała się jej bezbronność i strach, który dostrzegał w niebieskich oczach. Zresztą nie tylko strach. Ale mimo to, kiedy ją pieścił, doszła tak gwałtownie, jakby byli kochankami, a nie wrogami.

To też mu się podobało.

I tylko dlatego odwrócił się, znikając równie szybko i cicho, jak się pojawił.

Mariel jeszcze długo leżała skulona. Już nie płakała, chociaż cała połowa twarzy pulsowała tępym, silnym bólem. Wspominała tamten dzień, tamten cholernie pechowy deszczowy dzień. I zastanawiała się, kiedy się to skończy. I jak się skończy.

Teraz była już pewna, że przyjdzie jej słono zapłacić za fatalny zbieg okoliczności, przez który znalazła się w niewłaściwym miejscu, o niewłaściwym czasie.

***

To był koszmar.

Pytania, zadawane przez Marcina, suchym, wypranym z emocji głosem. Kamera nagrywająca każde jej słowo, każdy ruch ust. Jego oczy, obserwujące ją z niezwykłą czujnością. I w ich głębi doskonale zauważalna przestroga, aby nie zboczyła z wyznaczonej ścieżki.

Najbardziej bolało to, że rzuciła oskarżenia na zupełnie obcego człowieka. Nie miała pojęcia kim był i jakie mogą być konsekwencje, ale nie miała też wyjścia.

Na samym końcu do pokoju wszedł również drugi policjant. Średniego wzrostu, muskularny, o chmurnym spojrzeniu zielonych oczu i przystojnej twarzy bez śladu zarostu. Od razu dostrzegła, że nie pałał sympatią do swego starszego kolegi. Na nią również spojrzał wrogo, jakby wiedział, co zrobiła i jaki układ zawarła. To wprawiło ją w minorowy nastrój, bo nagle pojawiła się nadzieja, że być może znalazł się ktoś, kto byłby gotowy jej wysłuchać. Prawdy, którą musiała zamaskować kłamstwem, a która siłą wyrywała się na wolność.

Na razie wspięła się na wyżyny sztuki aktorskiej i kiedy wychodziła, dostrzegła pełne aprobaty spojrzenie Marcina. Z jednej strony była szczęśliwa, że już po wszystkim, z drugiej pełna wstydu, bo stchórzyła i zrobiła dokładnie to, czego żądał od niej wróg.

Wróg. Morderca. Prześladowca. Bydlak, skurwysyn, sukinsyn. Drań! Nie pamiętała, iloma takimi epitetami obdarzyła go w myślach. Unikała tylko jednego wspomnienia. Tamtego znad brzegu jeziora, gdy doprowadził ją na szczyt, gdy sprawił, że ciało zyskało kontrolę nad umysłem, a Mariel pogrążyła się w odmętach rozkoszy.

Wyszła z komendy, a potem usiadła na ławce w pobliskim parku. Była roztrzęsiona, a ulga jaką odczuła, sprawiła, że uginały się pod nią nogi. Dlatego znalazła sobie miejsce w cieniu i popijając małymi łyczkami wodę wyjętą z torebki, próbowała odzyskać równowagę. Jednocześnie patrzyła na wejście do komendy, przygotowana do natychmiastowej ewakuacji, gdyby przed budynkiem pojawił się Marcin.

Nie przypuszczała tylko, że może ją zajść od tyłu.

Usiadł obok zamarłej z przerażenia dziewczyny, enigmatycznym ruchem wyjął papierosa i wlepił w nią beznamiętne spojrzenie.

– Powiedziałam dokładnie to, co chciałeś – oznajmiła, otulając się ramionami. – Wywiązałam się z umowy. Nie musisz mnie dłużej nachodzić.

– Muszę cię pilnować – mruknął, mrużąc oczy.

– Możesz to robić z daleka, nie zakłócając mojego spokoju – oświadczyła hardo.

– Nie czując nad sobą bata, mogłabyś jeszcze narozrabiać. Poza tym na jednych zeznaniach może się nie skończyć.

– Postąpiłam wbrew sobie, wbrew własnemu sumieniu. Rzuciłam oskarżenia na niewinnego człowieka. Być może poniosę tego konsekwencje.

– To praworządny idiota, wyznający durne ideały – wzruszył ramionami. – Akurat on nie będzie cię prześladował.

Poczuła łzy, zbierające się pod powiekami.

– Jesteś wyjątkowym skurwysynem! – warknęła, ocierając oczy wierzchem dłoni. – Mam nadzieję, że ktoś w końcu cię zastrzeli i będę mogła wyznać prawdę. Bo tego co zrobiłam, nie wybaczę sobie do końca życia.

– Jestem skurwysynem – potwierdził z obojętnością. – On też będzie, zobaczysz. Kilka lat pracy, kilku morderców, których wyśledzi i aresztuje, a prokurator na spółkę z sędzią szybko wypuszczą na wolność i z jego ideałów gówno zostanie.

– Tak jak z twoich? – Spojrzała na niego z nagłą ciekawością.

– Tak jak z moich – potwierdził, bo nie widział sensu, aby kłamać. Zapalił kolejnego papierosa i zaciągnął się dymem, patrząc na milczącą dziewczynę.

– Nie wszyscy się tacy stają – odezwała się w końcu cicho.

– Nie wszyscy. Ale im większe masz nadzieje związane z tą pracą, tym boleśniejszy zawód cię spotka.

– Chyba rozumiem. – Ruszyła przed siebie, w kierunku niewielkiego parku, a on razem z nią. Lecz nie uszła daleko. Znów zajęła miejsce na wąskiej ławce, tym razem w głębokim cieniu chroniącym przed intensywnym żarem lejącym się z nieba. Mogę spytać jaki zawód ciebie spotkał?

– Możesz. A ja mogę nie odpowiadać.

– Myślę, że chcesz.

– Chcę?

– Chcesz mi to powiedzieć.

– Bynajmniej – wzruszył ramionami, siadając obok niej. – Historia jakich wiele.

– Mów. – Oparła się o twardą poręcz, on pochylił do przodu, z łokciami na kolanach, ze wzrokiem wbitym w chodnik.

– Kiedyś… Kilka lat temu, zgłoszono morderstwo. Pięć ofiar, w tym troje dzieci. Jedno… niemowlę. – Ostatnie słowo wycedził przez zaciśnięte zęby. – I skurwiel, którego bardzo szybko namierzyliśmy. I wiesz co? Prasa zamiast nas pochwalić, urządziła gównoburzę, bo wyprowadziliśmy skutego bydlaka w samych gaciach. Że niby to takie nieludzkie i niehumanitarne. A potem… Dobrze opłacony psychiatra, lewe papiery, krótki pobyt w psychiatryku i znów na wolności. Jego ojciec, znany polityk, miał znajomości. Nikt się tym tematem nie chciał zająć.

– Skoro polityk, to może opozycja?

– Niby kto? Telewizja i prasa na smyczy jednej władzy. Teraz to chociaż pójdziesz do konkurencyjnej stacji, ale wtedy to do kogo, jak wszyscy stali murem po tej samej stronie? Trochę tam internet poszumiał, ale to wszystko. I wiesz co jest najzabawniejsze? Pół roku później brutalnie zgwałcił i zamordował nastolatkę. Pewnie to też uszłoby mu na sucho, ale młoda miała wujka, który przez całe życie działał na bakier z prawem. Ten się nie cackał jak nasza prokuratura. Tak, to właśnie kurwa jest przyczyna tego bałaganu! – warknął. – Popieprzeni prokuratorzy, obojętni, wyprani z uczuć sędziowie.

– Nie przesadzaj. Przecież nie wszyscy.

– Niestety, większość. Nadzwyczajna kasta, oby wszyscy smażyli się w piekle! – warknął, z trudem tłumiąc gniew. Wspomnienie tamtej porażki powróciło, tak samo dławiące, tak samo smakujące goryczą. – Gdy dostałem wtedy wezwanie, wiesz co zastałem? Co zastaliśmy?

– Powiedz mi – poprosiła ze spokojem. Pierwszy raz widziała, jak stracił nad sobą panowanie. Pierwszy raz zachowywał się jak normalny człowiek, a jego oczy straciły tę lodowatą obojętność.

Słowa były oszczędne, wręcz minimalistyczne, ale wystarczające, aby wzbudzić cały wachlarz emocji. Od żalu do gniewu. Jeśli ona odczuwała to w ten sposób, to on…

– Wujek tamtej dziewczyny… Zabił go?

– Tak. – Tym razem Marcin szeroko się uśmiechnął. W zmrużonych oczach dostrzegła całe morze satysfakcji. – Nie miał litości. Najpierw wykastrował gada, później pozwolił, aby wykrwawił się na śmierć. Już nie żyje.

– Bo wykrwawił się na śmierć, tak?

– Nie, mówię o tym, który sam wymierzył sprawiedliwość, o wujciu mścicielu. Bogaty tatuś naszego psychola też potrafił się zemścić, ale pech chciał, że dwa dni później zmarł z przyczyn naturalnych. Zawał. I dobrze, inaczej nakręciłby spiralę takiej zemsty – Marcin pokręcił głową – że nie wiadomo, czym by się to skończyło. A tak świat został uwolniony od psychopatycznego sadysty, przekupnego bydlaka i gangstera, który o dziwo, w tym towarzystwie wcale nie wypadał najgorzej.

– A ty?

– Co ja?

– Opowiedziałeś mi właśnie krwawą bajeczkę jako usprawiedliwienie twojego zbydlęcenia.

– Bajeczkę? Sądzisz że ta… bajeczka – prawie wypluł to słowo – to powód czegokolwiek?

Patrzyła na niego, milcząc. Zamyślona, jakby nieobecna. Nie, wcale tak nie sądziła. Miała wrażenie, że tamte wydarzenia były tylko przysłowiową kroplą, która przelała czarę goryczy.

– Ile masz lat? – spytała impulsywnie, a on zaskoczony uniósł w górę brwi.

– Czterdzieści sześć – odpowiedział, chociaż nie spodziewała się tej odpowiedzi.

– Dlaczego wciąż pracujesz w policji, skoro działasz po przeciwnej stronie?

– Właśnie dlatego – odparł rozweselony. – Oj wiewióreczko, wiewióreczko! Strasznie nieżyciowa jesteś.

– Wiewióreczko? – Teraz to ona się zdziwiła. – Nie jestem ruda.

– Nie. Ale zauważyłem, że lubisz pstrykać fotki wiewiórkom.

Westchnęła.

– To co teraz? Wezwiesz mnie jeszcze raz?

– Może.

Milczała bardzo długą chwilę. Kiedy opadły emocje, zniknęła też złość, a w zamian za to pojawiło się zmęczenie. Zniechęcenie. Miała nawet wrażenie, jakby to wszystko był snem, koszmarem, z którego wystarczy się wybudzić.

– Pora na nas. – Marcin wstał, rzucając kolejny niedopałek na ziemię.

– Na nas?

– Odwiozę cię do domu.

– Nie! – zaprotestowała energicznie. – Nie – powtórzyła tym razem spokojniej.

– Boisz się? – zadrwił.

– Tak.

– Dlaczego się mnie boisz?

– Nie powiedziałam, że ciebie.

Zrozumiał i chyba go to rozbawiło. Przylgnął do jej pleców, obie dłonie zaciskając na smukłej talii. Nie wyrywała się, bo nie chciała zwrócić na nich uwagi i chyba doskonale zdawał sobie z tego sprawę.

– A jednak cię zawiozę – szeptał, pieszcząc oddechem skraj poczerwieniałego policzka. – Po drodze skręcimy w którąś z bocznych dróg, wjedziemy głęboko w las, aby nikt nie słyszał twoich krzyków… Mariel! Ja już jestem podniecony. Dlatego musimy to zrobić!

– Puść mnie. – Była wściekła, chociaż dawało się dostrzec tylko w głębi przejrzystych oczu.

– To nieuniknione, pamiętaj.

– Pamiętam o wiele więcej. A teraz mnie puść.

Nie poddał się, a jedynie drwiąco uśmiechnął. Wciąż miał świadomość przewagi, ale kiedy zadzwoniła jego komórka, zrozumiał, że dziś nie będzie mógł tego wykorzystać.

– Sprawy służbowe – mrugnął okiem, bez pożegnania odwrócił się na pięcie i odszedł.

Została sama. Lekko drżała, chociaż świeciło słońce i było wystarczająco ciepło. Zamknęła oczy, policzyła do dwudziestu i głęboko odetchnęła. Lecz nie zdążyła zrobić nic więcej, gdy ktoś brutalnie ją chwycił, zakleszczając w stalowym uścisku.

– Chciałbym z tobą porozmawiać. – Podświadomie spodziewała się usłyszeć Marcina, ale to nie był on. Ten głos był młodszy, wyższy. Należał do rudowłosego policjanta, którego poznała na przesłuchaniu.

I nagle Mariel pomyślała, że może jednak istnieją szczęśliwe zbiegi okoliczności.

***

Ciało leżało w zarośniętym rowie. Było całkiem nagie, pokryte zakrzepłą krwią, chociaż o dziwo, nie było jej zbyt wiele. Głównie na zmasakrowanej twarzy, trochę na piersiach i po wewnętrznej stronie ud.

Kobieta leżała na wznak, z rozrzuconymi ramionami, martwymi oczyma wpatrując się w błękitne niebo. Robert pomyślał, że za życia jej oczy musiały mieć dokładnie ten sam odcień.

Kolejna na liście? – Z zamyślenia wyrwał go obojętny głos Marcina.

Tak – odparł krótko, modląc się o opanowanie. Najchętniej skułby temu palantowi mordę. Za bezduszność i za całokształt.

Nasi znajomi?

A kto inny mógłby się dopuścić czegoś takiego?

Polecą głowy – mruknął Marcin. – Naczelnik wściekły, jakby go rój os pokąsał, bo prasa roztrąbiła wszystko ponad wszelkie wyobrażenie. Zgwałcili ją i udusili jak poprzednie?

Nie wiem. Przyczynę śmierci poda nam Karol po dokładnych oględzinach.

Taaa, poda. Dobra, zabierajcie stąd trupa, a ja pogonię gapiów – uśmiechnął się, sięgając po broń.

Weź się do chuja opanuj, bo za chwilę ciebie wsadzą za te głupie wyskoki! – warknął Robert.

Chciałbyś, co? – Marcin beznamiętnie przyglądał się, jak drobne, sponiewierane ciało pakują do czarnego, plastikowego worka. W zasadzie nie musiał czekać na wyniki sekcji zwłok, bo doskonale wiedział, co było przyczyną śmierci. Scenariusz zawsze był ten sam. Najpierw brutalny gwałt, potem śmierć przez uduszenie. Lecz milczał, paląc papierosa i obserwując dyskutującego Roberta.

Młody dureń, pomyślał lekceważąco. Powiedzieć, że nie pałał do niego sympatią, to zbyt mało. Obaj najchętniej wytoczyliby najcięższe działa w tej walce, jednak teraz nie wypadało tego robić. Przynajmniej nie w tej chwili.

Westchnął i wsiadł do samochodu. Miał ochotę pojechać do Mariel, ale to nie była odpowiednia pora. Czekała go długa rozmowa z przełożonym, który spragniony był konkretów, jakiegokolwiek postępu w sprawie. A tymczasem oni dreptali w miejscu.

Marcin uśmiechnął się z przekąsem. Cóż, to dreptanie to była wyłącznie jego zasługa. W końcu nie mógł kopać dołków pod samym sobą. Musiał jedynie upomnieć chłopaków, żeby trochę przystopowali albo najlepiej wynieśli się w inny rejon kraju. Cztery trupy w cztery miesiące, prasa żądna sensacji, rozwścieczone grono utytułowanych tłuściochów to jednak zbyt wiele, aby mógł przeciwstawić się im jeden policjant. Zwłaszcza po tym, jak stracił wspólnika. Cholerny Artur! Musiał się słuchać głupiej baby i przeprowadzać? Na dodatek przydzielili mu tego służbistę z kompleksem zbawiciela świata. Nie, stanowczo trzeba zrobić przerwę. Przyjemność to jedno, ale ostrożność to całkiem inna kwestia.

Godzinę później Marcin siedział przy biurku, nawet nie udając, że pracuje. Zamyślony popijał kawę, wpatrując się w monitor komputera, na którym wyświetlało się właśnie nagranie z przesłuchania. Nieme, ale nie o dźwięk mu chodziło.

Ślicznie wyglądała, taka przerażona, zdeterminowana i rozgniewana jednocześnie. W ogóle podziwiał ją coraz bardziej. Nie była słodkim dziewczątkiem, ale silną kobietą i to podniecało go podwójnie.

Taką dziką kotkę ciężko było okiełznać.

Kurwa! Jak ona smakowała! Nadal czuł ją na czubku języka, w głębi umysłu. I z tego powodu chodził ciągle podjarany, niespokojny, wygłodniały seksualnie. W zasadzie ten cały układ z zeznaniami, to była lipa. Nie zamierzał nikomu przekazywać ani nagrania, ani samych zeznań. Po pierwsze dlatego, że ofiara szybko by się z nich oczyściła, a wtedy zaczęto by podejrzliwie patrzeć na samą Mariel. Ta w konsekwencji powiedziałaby prawdę i wtedy dopiero wpadłby w tarapaty.

Lecz ona tego nie wiedziała. Nie znała procedur i chyba nie miała nikogo, kto zwróciłby jej uwagę na pewne nieścisłości. Jedynym zagrożeniem mógłby być cholerny Robert, który nie tylko go nie lubił, ale także zaczął coś podejrzewać.

Cóż, trzeba będzie i na nim wykonać wyrok. Nieudana akcja, zbłąkana kula, sposobów było wiele. Już on to załatwi bez problemu i po cichutku, tak, aby przypadkiem się nie zdemaskować.

Marcin uśmiechnął się szeroko, a później zgasił komputer i wstał, sięgając po kurtkę. Miał zamiar odwiedzić swoją wiewióreczkę, pobawić się jej emocjami, a nawet więcej. Miał ochotę na nią, na seks, ostry, dziki, wyuzdany. Na samą myśl już mu stawał.

Zdrajca – mruknął, patrząc w dół, chociaż nie miał w zwyczaju rozmawiać z własnym przyrodzeniem. Dotychczas znakomicie panował nad swoimi pragnieniami. Aż do chwili, gdy ją spotkał, gdy dotknął zgrabnego, kobiecego ciała, gdy pierwszy raz przesunął po nim dłońmi.

Niestety jego plany spaliły na panewce, gdy na korytarzu zaczepił go kolega, przekazując, iż ma się stawić u naczelnika. Wyraz twarzy Marcina nie uległ zmianie, chociaż w jasnych oczach ukazała się wściekłość. Kurwa! Teraz zebrało się na rozmowy temu staremu capowi?

Chciał pan ze mną rozmawiać – powiedział, zamykając drzwi i siadając na krześle, stojącym przy obszernym biurku.

Tak. Karol przesłał wstępne informacje na temat sekcji.

Niech zgadnę. Gwałt, uduszenie? – W głosie Marcina dawało się wyczuć drwinę. – Przecież to było oczywiste.

Szkoda że nie jest oczywiste, kto jest mordercą – odparł z przekąsem przełożony. – Gdzieś tam krąży jebana grupa psycholi, z niezwykłą brutalnością mordujących kobiety, a ty się kurwa obijasz! Podejrzani? Nie ma! Dowody? Nie ma! Nawet cholera poszlak nie mamy! Nawet jednego jebanego pomysłu! – Jego głos przeszedł w krzyk.

Pomysły to ja mam, tylko muszę je dopracować.

Tak? Za godzinę mam konferencję. I co mam do chuja im powiedzieć? Że musisz dopracować pomysły!

Marcin jedynie wzruszył ramionami. Coraz mniej mu się to wszystko podobało. To była świetna zabawa przy pierwszej i drugiej ofierze, ale chyba przeholowali.

Tam, gdzie ją znaleźliśmy nie było niczego, co mogłoby nam pomóc. Na razie nie wiemy nawet, kim była. Karol skończy sekcję, a Robert kompletowanie śladów i dopiero wtedy wkroczę. Poza tym ja się do tego śledztwa nie pchałem – dodał chłodnym tonem.

Zapadła cisza.

Dobrze, zbierzemy całą grupę. – Naczelnik ewidentnie panował nad sobą resztką sił. – Dostaniesz pomoc. I masz niecały miesiąc, aby to wszystko rozwikłać. Powiedz mi Dębski, gdzie się podział tamten błyskotliwy gliniarz?

Mówiłem. Wypaliłem się. – Marcin znów wzruszył ramionami, a potem wstał. – To wszystko, czy mogę wyjść?

Idź.

Zachmurzony, zapiął kask, odpalił motor i ruszył w trasę. Lecz zamiast pełnego oczekiwania napięcia, czuł gniew. Chociaż powinien był się tego spodziewać. Po likwidacji Jacka zbyt beztrosko podszedł do tematu. Poczuł się bezpieczny, odurzyła go euforia, a przecież jedyną przewagą był fakt, iż to on prowadził tę sprawę.

Tego poranka Mariel obudziła się w niezwykle buntowniczym nastroju. Ostatnie dni spędziła walcząc z własnym sumieniem, z pogardą dla samej siebie. Coraz bardziej miała dość traktowania jej jak małej dziewczynki, bezwolnej ofiary, która musi godzić się na każde żądanie oprawcy. Oprawcy? Tak, tak właśnie go odbierała. Był oprawcą, a ona miała szczęście, że nie zastrzelił jej już wtedy, na leśnym parkingu. Lecz mimo to irytowało ją zachowanie Marcina. Taki pewny siebie, z taką łatwością wpadający w furię. To, że raz dostarczył rozkoszy, o niczym nie świadczyło. Może jedynie o tym, że zbyt długo pozostawała samotna i wygłodzone ciało dało się ponieść namiętności.

Zastanawiała się, kiedy znów się zjawi. To nie mogło trwać długo, bo najwyraźniej podobała mu się ta zabawa.

Ale nie Mariel.

Ona powoli miała dosyć.

Wierzyła, że kiedy zrobi to, co kazał, odzyska spokój. Połowiczny, bo przez dłuższy czas będzie oglądała się przez ramię, oczekując na niespodziewane uderzenie. Tymczasem zasady gry uległy zmianie. Pan komisarz widocznie miał wobec niej dużo ambitniejsze plany.

Mijały kolejne dni, a ona robiła się coraz bardziej nerwowa. Ten pozorny spokój nie zapowiadał niczego dobrego.

Poprzez rozłożyste gałęzie jabłoni, przedzierały się złociste słoneczne strzały, padając na wysuszoną skwarem ziemię. Dokoła panowała cisza, cisza pełna dźwięków przyrody szykującej się do snu. W każdej leniwie przygotowującej się do nocy minucie, w każdym ptasim trelu i zmęczonym oddechu, słychać było swoiste znużenie. Takie samo jakie dawało się dostrzec w każdym ruchu Mariel. Ubrana w kusą sukienkę, siedziała w wiklinowym fotelu, strużąc jabłka. Zmęczona oczekiwaniem na nieuchronne oraz własnym gniewem, powoli i starannie obierała każdy owoc, z głową pochyloną i zamyśleniem na twarzy.

– Stęskniłaś się? – Nieco drwiący, oschły i jednocześnie rozbawiony głos wdarł się do jej głowy, przywołując chaos i panikę. Zdrętwiała, lecz tylko na kilka sekund. Momentalnie pojawiła się ta złość, która doprowadzała ją do szaleństwa przez ostatnie dni. Bo Mariel tym razem nie zamierzała się poddać.

– Nie.

– Nie tęskniłaś za mną? – cmoknął z przyganą, podchodząc bliżej. – Chyba musimy popracować nad naszymi relacjami, nie sądzisz?

– Nie sądzę.

Jej odpowiedzi były krótkie, zdawkowe, jakby to właśnie miało go zniechęcić. Tylko że Mariel zrozumiała, iż właśnie okazywany przez nią chłód, działa na tego pokręconego popaprańca, niczym czerwona płachta na byka. Lecz dalej ze spokojem obierała jabłka, mając nadzieję, że on nie zauważy, jak bardzo drżą jej ręce.

– Piękne. Złociste i czerwone. Smaczne?

– Sam spróbuj.

Chwycił stojące w pobliżu krzesło i odwracając je, usiadł, kładąc ramiona na oparciu. Potem sięgnął po jabłko.

– Wolałem jak mnie kusiłaś truskawkami.

– Nie kusiłam cię. Częstowałam.

– W takim razie wolałem, jak mnie częstowałaś. Jakież ty wtedy miałaś sugestywne spojrzenie – dodał, obniżając tembr głosu, a Mariel zarumieniła się ze złości. Głównie dlatego, że poczuła bardzo niepokojący dreszcz, przebiegający przez ciało.

– Możliwe.

– Możliwe?

– Nie mogłam widzieć własnej twarzy. – I nagle zmieniła temat. – Pod komendą zaczepił mnie jeden z policjantów. Ten, który zjawił się podczas przesłuchania.

– Zaczepił cię? – Zmrużył oczy, a rysy jego twarzy stężały.

– Tak.

– Czego chciał?

– Zaprosić mnie na kawę – prychnęła poirytowana. – A jak myślisz?

– Co mu powiedziałaś?

– Nic. Tylko słuchałam.

– Tylko słuchałaś?

– Masz denerwujący zwyczaj powtarzania moich słów. Tak, słuchałam. Zastanawiam się – ugryzła kawałek jabłka – zastanawiam się, jakim cudem jesteś taki przewidujący i masz się za tak sprytnego, a ostentacyjnie paradowałeś w moim towarzystwie nieopodal komendy. Gdzie tkwi haczyk?

– Co mu powiedziałaś? – powtórzył pytanie, wpatrują się w nią zimnym, odpychającym wzrokiem.

– Nic. Naprawdę. Cokolwiek bym powiedziała, to może pogrążyć i mnie. Strach to kiepska wymówka – dodała z goryczą.

– Czyli się mnie boisz? – Nagle poweselał.

– Masz broń, ale nie masz sumienia. Możesz mnie zabić, próbowałeś zgwałcić…

– No bardzo przepraszam, ale gwałtem bym tego nie nazwał.

– A czym? – Tym razem jej głos ociekał goryczą. – Czym byś to nazwał? Zmusiłeś mnie…

– Hola wiewióreczko! Przymus był, nie przeczę, ale tylko do pewnego momentu.

Zmrużyła oczy.

– To była próba gwałtu – powiedziała krótko, wstając i odsuwając na bok kosz z owocami. On również się podniósł. – A w zasadzie próby.

– Próby? – odparł szyderczo. – Jakbym chciał to zrobić, to bym zrobił. Nie byłoby żadnych prób. Zrozumiałaś?

– Nie zaprzeczę przez grzeczność – sarknęła, a wtedy zaatakował. Szczerze mówiąc, to spodziewała się tego, dlatego nie odłożyła małego nożyka, którym strugała jabłka. Silne ramię otoczyło jej szyję, ale ona nie walczyła z tym, nie szarpała się. Zdecydowanym ruchem przejechała ostrzem po napiętej skórze przedramienia, pozostawiając długą, szybko barwiącą się purpurą, szramę. Nigdy wcześniej nawet nie wyobrażała sobie, że byłaby zdolna do czegoś takiego. A teraz to zrobiła.

Głucho warknął.

– Ty kurwo! – wysyczał, jeszcze silniej zakleszczając ją w uścisku. – Niczego cię nie nauczyłem? Niczego? – krzyczał, wpadając w coraz większą wściekłość.

– Czegoś chyba ją nauczyłeś – zabrzmiał suchy głos za jego plecami. Marcin błyskawicznie się odwrócił, z trudem pokonując chęć rzucenia się na stojącego naprzeciwko mężczyznę. Nie lubił, gdy ktoś niweczył jego plany.

– Czego chcesz? – spytał, siląc się na spokój.

– Ja? Wpadłem na kawę – odparł tamten drwiąco, siadając na pobliskim krześle. Bez pytania poczęstował się jabłkiem, kątem oka łowiąc wyraz wdzięczności na twarzy Mariel. Jeszcze nie potrafił wytłumaczyć, co mogło łączyć ją z Marcinem, ale dałby głowę, że o wiele więcej niż relacje służbowe. Przede wszystkim chciał się dowiedzieć, co oboje robili w pokoju przesłuchań.

– Kawę? – Pan komisarz prawie wypluł to słowo, chociaż odzyskał już panowanie nad sobą.

– Dobra, karty na stół. Chcę się dowiedzieć, co knujesz. Co knujesz razem z nią – wskazał na wciąż nieruchomo stojącą dziewczynę.

– Ja? Masz omamy debilu. – Marcin również usiadł, ale dla odmiany zapalił papierosa. Z przedramienia kapała krew, ale on jakby tego nie zauważał.

– Nie mam omamów i widocznie celnie uderzyłem.

– Celnie? – Pogardliwe prychnięcie zastąpiło słowa. – Taaa, celnie. W chuj celnie.

Zapadła cisza. Mariel bała się nawet głośniej odetchnąć, aby przypadkiem nie zwrócić na siebie ich uwagi. Jednego nienawidziła, drugiemu nie ufała. Chociaż kiedy patrzyła na młodego aspiranta, musiała przyznać, że jej się podoba. Niezbyt wysoki, ale doskonale zbudowany, o jasnych, lekko rudawych włosach, zielonych oczach i przystojnej twarzy, o kwadratowym podbródku z seksownym dołeczkiem.

Uciekła wtedy spod komendy, wyrywając się z żelaznego uścisku męskiej dłoni. Uciekła, a on na szczęście jej nie gonił. Niby upatrywała w nim ratunku, ale musiała sobie to wszystko przemyśleć. Tego nie powiedziała Marcinowi, zresztą i tak by nie uwierzył. On nie wierzył nikomu, czasami miała wrażenie, że nawet samemu sobie nie ufał.

Chłód w jego oczach nie był udawany. On doskonale odzwierciedlał stan duszy tego bydlaka.

I nagle poczuła narastającą wesołość. Nieco histeryczną, bowiem uświadomiła sobie, że chociaż spełniła wszystkie warunki umowy, to zamiast pozbyć się prześladowcy, chyba zyskała kolejnego.

– Nie powiedziałeś jej, prawda? – Młodszy mężczyzna wyraźnie mówił o czymś, co wyprowadzało jego starszego kolegę z równowagi.

– Czego mi nie powiedział? – spytała ostrożnie Mariel, spoglądając to raz na jednego, to na drugiego. Potem wskazała na krwawiącą ranę. – Trzeba to opatrzyć.

– Po co?

Nie to nie, pomyślała ze złością. Może się skurwiel wykrwawi na śmierć i będzie po kłopocie? Niestety, chyba za słabo go zraniła, bo tylko z obojętnością zerknął na zabarwione szkarłatem przedramię.

– Czego tu szukasz? Naczelnik wysłał cię po kanapki?

– Nie partnerze – odparł tamten z doskonale wyczuwalną ironią.

Partnerze? Mariel zamarła. Jak to „partnerze”? Czy oni…? Przecież wyraźnie widać było kłębiącą się pomiędzy nimi nienawiść!

– Co to za gra? – spytała cicho, z całej siły powstrzymując cisnące się na usta słowa. – Co to za gra do cholery?!

– Żadna gra. Przydzielono mi tego kretyna do aktualnie prowadzonego śledztwa wagi państwowej i tyle. – Marcin wstał, po czym znacząco spojrzał na kolegę. – Czas na nas. Zbieraj dupę.

I tak po prostu ją zostawili.

– Jezu! – jęknęła, wplatając palce we włosy i opierając się plecami o drzewo. – O co tu chodzi? W co ja się wpakowałam? W co on mnie wplątał?

Tysiące myśli wirowało w głowie, a narastający chaos sprawiał, jakby coś ogromnego przygniotło pierś. Oddychała z trudem, czując kłujący ból w klatce. Dobrze znała ten typ bólu. Nerwy, stres, jak zwał tak zwał, ale znała. Zawsze tak miała w niektórych momentach życia. Przed każdym większym egzaminem, przed pierwszą randką z wymarzonym chłopakiem. Lecz nigdy nie uderzył z taką siłą!

Mariel cicho zajęczała, osuwając się na ziemię. Świat kręcił się dookoła, niczym na szalonej karuzeli, a ona czuła, że ma tego wszystkiego dość. Być może nadeszło długo oczekiwane przesilenie.

– Co jest wiewióreczko? – Silna dłoń ujęła jej podbródek, unosząc głowę. Spazmatycznie łapiąc oddech, patrzyła teraz prosto w te pozbawione ludzkich uczuć, błękitne oczy.

– Co… tu… robisz? – wydyszała.

– Ja? Wróciłem, bo zapomniałem papierosów – wskazał na napoczętą paczkę, leżąca na stoliku, tuż obok kosza z jabłkami. – Co się stało? – dopytywał, może nawet odrobinę zaniepokojony.

– Nic.

– Nic? Przecież widzę, że coś jest nie tak. Masz jakieś problemy?

– Ciebie – odparła słabym głosem. – Zostaw…

– Nie ma mowy – oświadczył szorstko, chwytając ją i unosząc w górę. Lekka była i taka wiotka. Jakby przelewała mu się przez ręce. To naprawdę go zaniepokoiło. Może powinien zawieźć ją do najbliższego szpitala?

– W domu… Mam tabletki – wyszeptała, zamykając oczy i wtulając się w jego ramiona. W takim stanie było jej wszystko jedno.

– Tabletki? – Zmarszczył brwi, ale posłusznie zaniósł ją do środka i posadził na wysłużonym fotelu. – Gdzie?

– Ta szafka w narożniku. Jest tam pudełko z moim imieniem i na samym wierzchu – głęboko odetchnęła. – Są na samym wierzchu. To nic wielkiego, muszę się uspokoić.

Bez problemu znalazł, co kazała, napełnił wodą szklankę, po czym wsunął jedną tabletkę pomiędzy drżące wargi.

– Pij! – rozkazał, ale nawet nie musiał tego robić. Mariel z wdzięcznością opróżniła naczynie. Potem opadła na fotel, zaciskając palce na jego poręczy. Za to Marcin przykucnął tuż obok i delikatnie pogładził pobladły policzek.

– Serce?

– Nie. Ale czasami… To naprawdę tylko nerwy – uśmiechnęła się lekko. – Dziękuję.

– Ty mnie dziękujesz? – Wydawał się nie dowierzać temu, co usłyszał. – Za co?

Nie odpowiedziała. Uniosła ramię i ostrożnie przesunęła dłonią po wciąż krwawiącej ranie. Z niechęcią pomyślał, że wyjątkowo ślicznie wyglądała. Taka bezbronna, bezwolna, zdana na jego łaskę. Tym razem nie dostrzegł w jej oczach nienawiści czy gniewu. Jakby totalnie się zresetowała.

– Powinieneś to opatrzyć, zdezynfekować.

– Później.

– Lepiej teraz. – Szczupła, zgrabna kobieca dłoń zawędrowała w górę, dotarła do szorstkiego policzka, obrysowała kontur ust. Mężczyzna znieruchomiał. Ta nieoczekiwana pieszczota dostarczyła całkiem nowych emocji. Nowych, silnych i przyjemnych emocji.

– Nie powinnaś – mruknął, chwytając przegub jej ręki i odsuwając od swojej twarzy.

– Nie powinnam – westchnęła i posmutniała. – A ty nie powinieneś więcej mnie nachodzić. Dotrzymałam umowy, nieprawdaż?

– Dotrzymałaś. Na razie.

– Nie chcę jej zrywać, nie mam na to siły. Możesz czuć się bezpiecznie. Nikomu nie powiem, co wtedy widziałam. Zresztą, czy ktoś by mi uwierzył?

– Mój kolega tak.

– Czy ta wiedza, na coś by mu się przydała?

– Może kiedyś, może nigdy.

– Tym bardziej cię nie rozumiem. Chyba pora na ciebie. – Z trudem się podniosła, on także. I był szybszy, bo zgrabnie podtrzymał ją ramieniem. Widział już Mariel przerażoną, wściekłą, żądną zemsty, pełną buntu i podnieconą, ale nigdy dotąd nie była w takim stanie. Energia uszła z niej niczym powietrze z przekłutego balonika. I chociaż wcześniej ani razu nie próbowała się do niego zbliżyć, teraz bez protestu oparła policzek o jego tors, nie walcząc z uściskiem obejmującego ją ramienia.

To mu się nie spodobało.

Nie jej słabość, bo uwielbiał, gdy była słaba, ale bliskość, pewna intymność, która się pomiędzy nimi wytworzyła.

Później, pomyślał. Później się to zmieni. Już on się o to postara, postanowił, spoglądając z góry na czubek potarganej, kobiecej głowy. Krzywo się uśmiechnął. Cóż, chyba przez przypadek udało mu się zagrać rolę tego dobrego. Świetnie, bo teraz przyjdzie pora na zmianę.

I znów będzie mógł ją uderzyć, rzucić na kolana, patrząc z satysfakcją na próżny bunt.

Komentarze

  1. L
    Lit
    | Odpowiedz

    Świetne..
    Nie mogłam się doczekać tego tekstu od przeczytania zapowiedzi, fantastyczny pomysł na opowiadanie.
    I do tego ta okładka.. ach.

  2. J
    Julcia552
    | Odpowiedz

    Chcę więcej ?

  3. M
    Meska
    | Odpowiedz

    Ja proponuję Nie umiem stąpac w najblizszym czasie

    • Babeczka
      | Odpowiedz

      W całości poszło do poprawy, bo mi się fabuła zaczęła rozjeżdżać 🙂

  4. A
    AR
    | Odpowiedz

    Dłużyj, wincyj, sensacyjniej 😀 poproszę

  5. A
    Aricca
    | Odpowiedz

    Oooochhhh ,emocje od pierwszej chwili ❤️

  6. M
    Magda M. - strona autorska
    | Odpowiedz

    Na wattpadzie jest, że książka zakończona. Gdzie można przeczytać całość? 🙂

    • Babeczka
      | Odpowiedz

      Pójdzie drukiem, dopiero wtedy 🙂

  7. D
    Daria
    | Odpowiedz

    Kiedy można się spodziewać całości?

    • Babeczka
      | Odpowiedz

      Po zakończeniu Nie ten mężczyzna 🙂

    • E
      EroticBooksLover
      | Odpowiedz

      No No No ??? czuje , że to nie będzie łatwa historia ?

      • Babeczka
        |

        Jak zawsze przy draniach :-)))

  8. K
    Karolina
    | Odpowiedz

    Czytałam stara wersję, nawet wczoraj sięgnęłam po nią drugi raz. Ahhhh jedna z moich ulubionych! Nie mogę się doczekać tekstu po poprawkach ❤️

    • Babeczka
      | Odpowiedz

      Najwięcej zmieni się po połowie starej wersji 😉

      • A
        Aricca
        |

        Nawet nie strasz…..

  9. I
    Iwona
    | Odpowiedz

    Czytałam w wersji pierwotnej i dla mnie to numer 2 po Nie ten dzień. Kocham tego policjanta drania

    • Babeczka
      | Odpowiedz

      W sumie to Marcin był pierwszym :-)))

  10. G
    Gabriela
    | Odpowiedz

    Ciekawi mnie czy Marcin jest rzeczywiście tym złym, skorumpowanym gliną. Może on jest tajniakiem i ma misje do wykonania. Mariel miała pecha, tak boi się ale bardziej ożycie swoich bliskich więc będzie współpracować, ale na pewno nie będzie robić co mu się tylko spodoba, ona takich uległych kobiet nie należy. Mam nadzieje,że da mu mocno popalić.

    • Babeczka
      | Odpowiedz

      Chociaż oboje będą dzielnie walczyć, oboje polegną ;-)))

  11. A
    Aricca
    | Odpowiedz

    Jak ja go uwielbiam ?

    • Babeczka
      | Odpowiedz

      Będzie okazja do lepszego poznania Marcina 😉

  12. Anonim
    | Odpowiedz

    Babeczko,czy zakończenie tez będzie inne.”¿

    • Babeczka
      | Odpowiedz

      Szczęśliwe chyba, ale zobaczymy ;-)))

  13. Anonim
    | Odpowiedz

    Kurcze, następna zapowiadająca się intrygująco historia. Uwielbiam styl Pani pisania, te historie i drani w nich przedstawionych. Przebieram nóżkami czekając na ciąg dalszy. Dziękuję i proszę o więcej. ❤️❤️????

  14. K
    Karolina
    | Odpowiedz

    Ach, ten Marcin❤❤❤

Leave a Reply to Babeczka Anuluj pisanie odpowiedzi