Ta część wyda wam się wyjątkowo długa. To z tego powodu, że kilka części było publikowanych na starej wersji motylewnosie, a ja niestety nie mam podglądu jak wtedy rozłożyłam tekst. Dlatego daję całość, do końca. Nareszcie :-))) Z pokorą muszę też przyznać, że tak długa przerwa nie przysłużyła się temu opowiadaniu. Ale cóż, bywa.
.
– Ale zdrętwiałam – powiedziała pełnym niezadowolenia tonem, usiłując rozprostować obolałe kończyny. – Zatrzymamy się gdzieś na postój?
Skinął głową, całą swoją uwagę skupiając na prowadzeniu auta. Pogoda była fatalna, padał gęsty śnieg, a na dodatek zapadał zmierzch.
– Jak daleko zajechaliśmy?
– Jesteśmy prawie pod granicą.
– Dorian, błagam! – jęknęła. – Kiedy będzie jakiś postój? Muszę w trybie pilnym skorzystać z toalety.
– Pada.
– I o z tego? Niech to będzie nawet pobocze, wszystko mi jedno.
Zwolnił, skręcając w leśną dróżkę. Nie wjechał w głąb, zatrzymując się tuż przy samej drodze. Wolał nie ryzykować ugrzęźnięcia w jakiejś ukrytej dziurze. Orina wyprysnęła z samochodu, rozglądając się dookoła w panice. Cholera! Same nagie pnie drzew, żadnego krzaczka, zagajnika czy czegoś w tym stylu. Niestety, przeciążony pęcherz gwałtownie dopominał się o swoje prawa. Poddała się i wybrała po prostu najgrubszy pień. Wróciła zarumieniona ze złości i wstydu, bo była pewna, że Dorian nie odwrócił dyskretnie głowy. Wręcz przeciwnie, nawet teraz patrzył na nią lekko rozbawiony.
– Mógłbyś po dżentelmeńsku pogapić się w inną stronę – wytknęła mu, ładując się do środka.
Po co? odpowiedziała jego mina. Szczerze mówiąc, to było znacznie bardziej irytujące niż słowa. Zgrzytnęła zębami. Stanowczo potrzebowała kolejnej kawy, porządnego posiłku i ciepłego łóżka. Włączyła radio, usiłując złapać którąś z regionalnych lub ogólnokrajowych stacji. Muzyka podziałała kojąco, ale nie poskromiła głodu.
– Mam ochotę na coś dużego i mięsnego – rozmarzyła się Orina. Dorian gwałtownie odwrócił głowę w jej kierunku.
– Dużego i mięsnego? – powtórzył ze śmiechem.
– Bez takich skojarzeń! I patrz lepiej na drogę – upomniała go, ponownie się rumieniąc. Doskonale wiedziała, co miał na myśli. – Mówiłam o schabowym, ewentualnie ociekającym sosami hamburgerze.
– Czyżby?
Chyba po raz pierwszy, to ona ucięła rozmowę. Skuliła się na siedzeniu, starając nie myśleć o narastającym uczuciu głodu. I o swoich obawach. Przecież było jasne, że wynajmą wspólny pokój. Spędzą razem noc, być może na jednym łóżku. Poruszyła się, czując nagłe mrowienie w podbrzuszu. Ukradkiem zerknęła na milczącego mężczyznę. No dobrze, sama przed sobą mogła przyznać, że jej się podoba. Jakby to było… kochać się z nim? Zacisnęła uda. Ejże! Skąd to nagłe podniecenie? Dotychczas bez problemu panowała nad swoimi odczuciami, więc skąd tak gwałtowna zmiana? Sytuacja w jakiej się znaleźli wymuszała pewną intymność, lecz… Powędrowała wzrokiem niżej. Nie musiała wyobrażać sobie jak wygląda nago, bo przecież już go takiego widziała. No dobrze, wtedy zostawiła bieliznę, bo rana znajdowała się dużo wyżej, ale obcisłe bokserki nie pozostawiały zbyt wielkiego pola do wyobraźni.
– Przed nami stacja benzynowa – odezwał się niespodziewania Dorian. – Kawy?
– Tak, poproszę – odpowiedziała w wyraźną ulgą w głosie. Przeczesała palcami włosy. – Może będzie tam mały sklepik. Potrzebuję kilku kosmetyków.
Z żalem pomyślała, że chciałaby kupić coś więcej niż krem i mydło. Dobrze że przynajmniej z ubraniami nie miała problemu. I z bielizną.
Lustro nie było łaskawe. Pod oczyma miała głębokie cienie, wargi spierzchnięte, włosy wzburzone. Zdenerwowało ją to. Dlaczego wygląda jak ofiara katastrofy i to właśnie teraz, gdy zależało jej na własnym wizerunku? Cholera! zaklęła. Lekko zwilżyła dłonie wodą i z trudem doprowadziła fryzurę do ładu. Chociaż to.
– Niedaleko stąd jest mały motel – powiedział Dorian, kiedy już wyszła z toalety, wręczając jej papierową torbę słusznych rozmiarów. – Chcesz odpocząć?
– To bezpieczne?
– Raczej – wzruszył ramionami, wygrzebując z kieszeni papierosa. Lecz chyba zauważył jej kose spojrzenie, bo z westchnieniem pełnym żalu, schował go z powrotem.
– To raczej, oznacza że nie jesteś pewien? Gdzie jest ta kawa?
– W samochodzie.
– To jedźmy tam, na co czekamy?
Chociaż napój był gorący i aromatyczny, to nie poprawił humoru Oriny. Popijała go ostrożnie, małymi łyczkami, ale i tak parzył jej usta. Coraz bardziej docierała do niej świadomość, że została oszukana przez własną siostrę. Karoliny nie usprawiedliwiał nawet fakt, że robiła to dla jej dobra. I co z tego wynikło? Zaskoczona, nie żyłaby już od kilku dni, gdyby nie Dorian. Tyle dały te wszystkie tajemnice.
– W tym towarzystwie, to ja bywam małomówny – odezwał się kpiąco jej towarzysz.
– Masz wziąć dwie osobne sypialnie.
– Ach! To cię gryzie?
– Nic mnie nie gryzie! – warknęła, zduszając w dłoniach pusty kubek po kawie. – Albo nie, masz rację. Jestem wściekła z wielu powodów, więc nie dostarczaj mi kolejnego.
Już podczas wypowiadania tych słów, wiedziała że kłamie. Tak, denerwowała ją perspektywa kolejnej nocy spędzonej w tym samym pokoju, a może i we wspólnym łóżku. Denerwowała, bo nie miała w zwyczaju wskakiwać facetom w spodnie, po tak krótkim okresie znajomości. Lecz musiała przyznać, że była to bardzo intensywna znajomość.
– A jak nie będą mieli dwóch wolnych sypialni? – spojrzał na nią z namysłem. – Co wtedy? Mam spać w samochodzie?
– Nie bądź głupi.
– Skoro ty będziesz spała w aucie, to zgoda. – Znów się z niej śmiał. Nagle przyszło jej do głowy, że i on próbował coś ukryć. Zerknęła w bok, spod opuszczonych powiek. Dorian wzrok miał wbity w drogę, którą przemierzali, palce zaciśnięte na kierownicy. Wyglądał na zupełnie spokojnego i rozluźnionego. Otarła spocone dłonie w szorstki materiał spodni. Mimowolnie oblizała też spierzchnięte wargi.
Gwałtownie zahamował.
– Co robisz wariacie? – jęknęła, patrząc jak zjeżdżają na pobocze. – Śledzą nas?
– Nie – mruknął, zaciągając ręczny. Nie wyłączył jednak silnika. – Muszę to zrobić.
– Niby co? – Wyglądała na zdezorientowaną, ale nie na długo. Mężczyzna odpiął pas, a potem obrócił się bokiem i lekko pochylił, łapiąc ją jedną ręką za kark oraz delikatnie ku sobie przyciągając. I pocałował. Żadne tam muśnięcie warg czy zabawa w subtelności. Tym razem poczuła jego siłę, podniecenie, głód. Język, który wdarł się do środka i bezczelnie drażnił każdy zakamarek. Usta, tak gorące, że prawie parzyły i tak władcze, że nawet przez sekundę nie pomyślała o proteście. Objęła ramionami jego szyję i wpakowała mu się na kolana, nie przerywając pocałunku. Oblał ją żar, nieporównywalny z niczym, czego wcześniej doświadczyła. Opanowało pożądanie, chociaż zawsze umiała je okiełznać. Zaczęła się ocierać o ciało Doriana, z euforią przyjmując jego pieszczoty, pozwalając by silne ręce wkradły się pod materiał swetra i czując namacalny fakt jego podniecenia. Jego męskość rosła, twardniała, rozpychała materiał elastycznych spodni.
I wtedy to on ją odsunął.
– Jeszcze nie – powiedział schrypniętym od emocji głosem. Oddychał płytko, szybko, jak ktoś po intensywnym wysiłku fizycznym. – To nie najlepsze miejsce – wyjaśnił niechętnie, gładząc zarumieniony policzek dziewczyny.
– No tak – bąknęła, błyskawicznie wycofując się na swoje miejsce. W życiu nie była tak rozwścieczona. Na samą siebie, za nieodpowiedzialne, impulsywne zachowanie, na niego, że przerwał w tak obiecującym momencie…
– Rana mi dokucza – dodał, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że jest rozgniewana.
– Tak to się teraz nazywa?
Mało brakowało, a zacząłby się śmiać. Zwrot o całe sto osiemdziesiąt stopni w reakcji na jego seksualne aluzje.
– Zrzędzisz. Dokończymy później.
– Nie będzie żadnego później!
Nie kłócił się dalej. To było bezcelowe. Czuł, że Orina jest na skraju załamania nerwowego. Całe jej życie okazało się tajemnicą, siostra prawdopodobną oszustką, a teraz to wszystko skomplikowało się do granic możliwości.
– Może wcale nie byłyśmy rodzeństwem… – wymamrotała, lecz na tyle głośno, że dosłyszał te słowa. Ruszył w dalszą drogę, podczas gdy ona siedziała sztywna, spięta, z odwróconą głową i wzrokiem utkwionym gdzieś w uciekającą przestrzeń. Jak widać doskonale odgadł nurtujący ją problem.
– Masz chyba wspomnienia? – spytał ostrożnie.
– No właśnie. Wspomnienia. Mam, dlaczego by nie. Ale kto mi zagwarantuje, że są prawdziwe?
– Za dużo kina rodem z Hollywood.
– Tak? – gwałtownie zmieniła pozycję, wlepiając w niego rozgniewany wzrok. – Ty, cała banda fagasów, którzy chcieli mnie zabić i biochip zaszyty w dłoni. A na dodatek rana, która zagoiła się w kilka godzin! – Uniosła w górę rękę i pomachałam mu nią przed oczyma.
– Wytrzymaj jeszcze pięć minut – odparł w zamian, skręcając w drogę, przy której stał nieco staromodny szyld. Aleja wysokich, nagich drzew doprowadziła ich do dużego, parterowego budynku, nad którego wejściem wesoło pobłyskiwał mocno frywolny neon.
– Czy to jest to, o czym myślę? – spytała Orina słabym głosem. – Chyba żartujesz?
– Nie. Spytać o dwie sypialnie?
Przygryzła wargę. O dwie? Nie, wbrew własnym słowom, nie chciała się z nim rozstawać ani na minutę. Bała się. Była zdezorientowana. I podniecona. Wściekła z powodu tego podniecenia. Sama już nie potrafiła określić własnego stanu ducha. Weszła za Dorianem do środka. Z obojętnością rozejrzała się po wnętrzu, ledwo zaszczyciła swą uwagą kobietę siedzącą za kontuarem recepcji. Pozwoliła, aby ujął ją za rękę i poprowadził wąskim korytarzem, po którego obu stronach rozmieszono w nieregularny sposób drzwi.
Dopiero gdy jedne z nich zatrzasnęły się za ich plecami, utonęła w silnych ramionach. Dorian objął ją, przytulił i opierając brodę na czubku jej głowy, wyszeptał:
– Teraz możesz płakać.
– Ja nie… – I oczywiście rozbeczała się jak dziecko. Łkała wtulona w jego pierś, podczas gdy on delikatnie pieścił ustami jej włosy, a dłońmi błądził po szczupłych, wstrząsanych płaczem plecach. Nic poza tym, chociaż miał szaloną ochotę wykorzystać sytuację. Wolał jednak zaczekać. Orina była silna, nie łatwo poddawała się rozpaczy, więc jeśli już to zrobiła, musiała czegoś takiego potrzebować. Był też pewien, że za chwile wyprostuje się, obetrze rękawem zapłakaną twarz i zażąda osobnego łóżka. Nic z tego. Zamierzał spędzić tę noc wtulony w jej ciało, opleciony zgrabnymi udami, pokrywając pocałunkami jędrne piersi.
Lecz nie chciał niczego przyspieszać. Po tym, co zaszło w samochodzie, był pewien, że osiągnie swój cel. Ciągnęło ją do niego z tam samą siłą, co jego do niej, ale o ile on nie miał żadnych zahamowań moralnych, o tyle Orina była ulepiona z nieco innej gliny. W dodatku stan, w jakim się znalazła, sprzyjał pochopnym decyzjom. Właśnie tego obawiał się najbardziej. Że po wszystkim odwróci się do niego plecami, że wyrzuty sumienia będą silniejsze od więzi, która powstała pomiędzy nimi. I z zaskoczeniem pomyślał, iż on wcale nie chciał kończyć tej znajomości na jednej nocy.
– Jestem okropna – pociągnęła nosem, prostując się i odrywając od jego piersi.
– Może raczej zagubiona?
– Nie denerwuj mnie. Może raczej wściekła? Dlaczego nie wziąłeś pokoju z osobnymi łóżkami?
Mało brakowało, a wybuchnąłby śmiechem. Miał rację, co do jej reakcji.
– Tutaj nie mają takich luksusów. To co, wolisz samochód?
Prychnęła.
– Jeszcze czego! Muszę się wykąpać. Daj moją torbę z kosmetykami. Jest tam – wskazała bagaż z bronią. Odrobinę się zjeżył, bo nadal nie podobało mu się, że ktoś prócz niego mógłby tam grzebać. Jak widać dziewczyna nic sobie z tego nie robiła. Chyba będzie musiał się przyzwyczaić, pomyślał dziwnie rozczulony.
Orina zniknęła za drzwiami łazienki. Zamyślony Dorian podszedł do okna. Oparł obie dłonie o zimną taflę szkła, patrząc na nieruchomy, pełen surowego piękna krajobraz. Tego widoku nie zepsuł nawet mrugający, czerwony neon.
Przez chwilę byli bezpieczni. Przez ułamek wieczności, zamknięci w czterech ścianach, w cieple, w półmroku, skazani wyłącznie na swoje towarzystwo. Nagle zapragnął, aby takich chwil było więcej. To zdumiewające jak na kogoś, kto idąc przez życie, dobrowolnie skazał się na samotność. Przymknął oczy. Z łazienki dobiegał jednostajny szum lejącej się wody. Wyobraził sobie Orinę stojącą w prysznicu, nagą, otoczoną mgiełką pary i tysięcy kropelek. Głowę miała uniesioną w górę, powieki opuszczone, a jej dłonie powoli sunęły po mokrej skórze.
Na więcej zabrakło mu siły. Gwałtownie się odwrócił i skierował do łazienki, ściągając po drodze sweter oraz buty. Spodnie jedynie rozpiął. Bezszelestnie wślizgnął się do niewielkiego pomieszczenia, gdzie za oświetlenie służyła niewielka lampka wisząca nad lustrem. W jej ciepłej, bursztynowej poświacie, wszystko wyglądało niesłychanie intrygująco. Poprzez wszystko rozumiał szklaną ścianę kabiny i lekko rozmazaną, kobiecą sylwetkę. Jako ostatnich pozbył się spodni, zostawiając je gdzieś pośrodku pomieszczenia.
Orina stała nieruchomo, pozwalając aby otulał ją strumień gorącej wody. Od czubka głowy, aż po powoli rozgrzewające się stopy. Nie rozmyślała o swoim położeniu, o Karolinie czy tajemniczej książce. Myślała o Dorianie. Z jednej strony jej ciało wręcz krzyczało o zaspokojenie, z drugiej umysł wzdrygał się, bo psychicznie nie była na to przygotowana. Zbyt zagubiona, niepewna zarówno przeszłości, jak i przyszłości.
A potem oplotły ją silne ramiona, do jej ciała przylgnęło inne ciało, a gorące wargi zaczęły wyznaczać chaotyczne szlaki na mokrej skórze.
– Powiedz tylko słowo, a wrócę do sypialni – wyszeptał, chociaż jednocześnie jak nigdy był przekonany o rychłym zwycięstwie.
– Ja…
– Jesteś piękna. Cudowna. Pociągająca. – Każdemu słowu towarzyszył pocałunek. – Ale mogę zaczekać.
Na moment znieruchomiał. A wtedy to ona odwróciła się i uniosła głowę. Usta miała rozchylone, policzki zaczerwienione, a po piegowatej skórze spływały dziesiątki kropelek wody. Uśmiechnął się w duchu, gratulując sobie, że tak trafnie odgadł, iż złociste kropeczki będą prawie wszędzie.
– Akurat – mruknęła, porozumiewawczo zerkając w dół, na sterczącą męskość. – Kłamczuch!
Słowami bez znaczenia pokrywała swoje zakłopotanie, maskowała podniecenie. Oczy miała ogromne, źrenice maksymalnie rozszerzone. Piersi unosiły się szybko, rytmicznie, drobne dłonie prawie bezwiednie gładziły jego ramiona. Już nie zadawał kolejnych pytań, nie czekał. Pocałunek stał się iskrą, która podsyciła ogień, sprawiając, iż buchnął on w górę strzelistym strumieniem. Dorian przycisnął Orinę do wilgotnej ściany, ona oplotła go nogami i ramionami. Smakował jej ust, delektował się zapachem, ocierał niecierpliwie twardym członkiem o wnętrze białych ud. Zadziwiło go, że jednocześnie chciał spełnienia, jak i odwleczenia tego cudownego momentu, gdy będzie się mógł w niej zanurzyć. Aby odrobinę ukoić wzburzone zmysły zaczął się z nią drażnić, kąsać szyję, masować i ściskać piersi, od czasu do czasu jego ręką zsuwała się też niżej, na krągłe pośladki. Lecz te pieszczoty sprawiły, że to Orina chciała więcej i mocniej. Prężyła się, wyginała, z pasją odwzajemniając każdy pocałunek. Gładziła jego skórę, przeczesywała palcami włosy, wzdychała i pojękiwała. Namiętnie splatała swój język z jego językiem, smakowała wnętrza ust i pozwalała na to samo. Momentami drżała, napinając ciało, jakby przewidując nadchodzącą rozkosz. I Dorian szybko się poddał, nie mogąc zapanować nad własnym pożądaniem. Obie dłonie wsunął pod kształtne pośladki, uniósł dziewczynę w górę, a później opuścił, gwałtownie, wręcz brutalnie nadziewając na swą sterczącą męskość.
Krzyknęła. Potem dysząc spojrzała mu w twarz. Patrzyła jeszcze tak przez kilka sekund, podczas gdy on zaczął wściekle uderzać. Dalej był już tylko chaos. Głośne, świszczące oddechy przeplatane pojękiwaniem. Pełne głodu pocałunki. Palce żłobiące w gładkiej skórze głębokie bruzdy. Szum wody nie wszystko zagłuszył. Nie dał rady nawet ugasić gorączki, pragnienia trawiącego ich ciała. Ukojenie przyniosło dopiero spełnienie, orgazm przetaczający się niczym huk wybuchu, wyzwalający ekstazę, która echem odbiła się w ich umysłach.
Kwadrans później leżeli przytuleni do siebie w łóżku. Dorian starym zwyczajem nie powiedział zbyt wiele, jedynie pocałunkiem i spojrzeniem dziękując za doznaną rozkosz. A Orina była zbyt zmęczona, aby rozmawiać. Chciała zasnąć. Przy nim. Bo czuła się bezpiecznie, bo była pewna, że przy jego boku nic jej nie grozi.
Niezupełnie miała rację.
Zapomniała o jednym.
O tym, kim był.
***
– Jest kawa – oznajmił zadowolony, podając zaspanej i zarumienionej dziewczynie potężny kubek z aromatyczną zawartością. – Wypij. Zjemy po drodze.
Posłusznie upiła łyka, z irytacją myśląc, że nie tak powinna wyglądać pobudka po tym, jak wczoraj uprawiali seks pod prysznicem. Ale właśnie wtedy zauważyła, co Dorian położył na stoliku nocnym.
Róża. Czerwona, na długiej, smukłej łodydze. Na wpół rozkwitnięta.
Ciekawe skąd ja wziął na tym zadupiu?
Zauważyła coś jeszcze. Skrzywił się, gdy wstawał. Nagle dotarło do niej, dlaczego.
– Boli? Krwawi? – spytała z niepokojem. – A opatrunek?
– Zmieniłem. Nie krwawi, ale boli – odparł zgodnie z prawdą. – Jak cholera. To była niewygodna pozycja.
– Trzeba było poczekać, aż wrócę do łóżka.
– Pomyślałem, że wzięta z zaskoczenie stawisz najmniejszy opór.
– Dorian!
– Zwykła chłodna kalkulacja.
– Dorian!!!
Jej oburzenie ani wznoszone okrzyki nie robiły na nim najmniejszego wrażenia. Znów przysiadł na skraju łóżka i pocałował ją. Nie protestowała. Wręcz przeciwnie, przez chwilę delektowała się tym pocałunkiem, dopóki nie dotarło do niej, że jeszcze nie myła zębów…
– Och! – Błyskawicznie go odepchnęła.
– Co?
– Muszę do łazienki – zełgała na poczekaniu.
– Dobrze. Ale nago.
Spojrzała z wyrzutem w miejsce, gdzie został postrzelony. Potem znacząco popukała się w głowę.
– Nie. Na razie wystarczy. Po pierwsze wciąż robimy za zwierzynę łowną do odstrzału, pod drugie nie możesz się nadwyrężać. A przed nami długa podróż.
Nie zaprotestował, nie kłócił się. Wiedział, że dziewczyna ma rację. Pozwolił umknąć jej do łazienki, ubrać się, a sam po prostu siedział, popijając kawę.
– To zabawne, ale nie spytałam gdzie jesteśmy? Niemcy, Dania? – Energicznie wycierała ręcznikiem wilgotne kosmyki włosów.
– Za godzinę dotrzemy do przeprawy promowej.
– Co z samochodem? – zaniepokoiła się.
– Nic. Zostawimy go tutaj, a znajdziemy inny po drugiej stronie.
– Czeka nas jeszcze jeden nocleg?
– Jeśli będziesz chciała.
– Nie wiem – westchnęła, sięgając po leżącą na fotelu odzież. – Przede wszystkim chciałabym, aby to wszystko się już skończyło. Nie jestem nawet pewna, czy słusznie robimy, udając się w to miejsce. Może to pułapka?
– Nie.
– Skąd ta pewność?
– Chcą cię zabić. I chcą książki. Musi być w niej coś, czego nie wiedzą.
Sporo racji było w tym, co mówił. Umknęła do łazienki, a kiedy ubrana wyszła na zewnątrz, Dorian stał już przy drzwiach, cierpliwie na nią czekając.
Pięć minut później ruszyli w drogę. Kierowcą była Orina, nadal poirytowana, dziwnie rozdrażniona. I doskonale zdawała sobie sprawę, z jakiego powodu. Najchętniej skręciłaby gdzieś w boczną drogę… Lecz bladość na obliczu Doriana, podkrążone oczy i wyraźne skrzywienie ust, gdy poruszył się zbyt gwałtownie, powiedziało jej, że nie byłby to najlepszy pomysł.
– Zatrzymamy się gdzieś za Oslo – zdecydowała, gdy stali już na promie. – Szkoda że nie masz tak jak ja. Dwa dni i byłoby po krzyku.
– Właśnie – uśmiechnął się blado, siadając na pobliskiej ławce. – Szkoda.
Zapadło milczenie. Zimny, ostry, kłujący wiatr szarpał ich odzieżą, mroził twarze, ale żadne z nich nie miało ochoty, aby się przed nim schronić.
– Czy nie lepiej byłoby po prostu uciec? – spytała Orina po dłuższej chwili milczenia.
– Zdefiniuj co to dla ciebie oznacza?
– No bo sam pomyśl… – Zmieniła pozycję, tak aby móc patrzeć na opartego ścianę Doriana. – Szukamy nie wiadomo czego. Uciekamy nie wiadomo przed kim. Nie mamy pojęcia, czy ktoś podąża naszym tropem, czy też nie. Książka zawiera współrzędne. Fajnie, ale wciąż pozostaje pytanie, co tam znajdziemy i w jaki sposób może nam się przydać?
– Znajdziemy odpowiedź na to – wskazał jej dłoń, tę, która zagoiła się w tak błyskawicznym tempie.
– I co z tego? Jak to wykorzystamy?
Pokręcił głową, blado się uśmiechając.
– Nie przestaną cię szukać.
– Jakaś wyspa na Pacyfiku, mało zaludniona, z daleka od głównych szlaków.
– Nie przestaną.
– Skąd wiesz?
– Doświadczenie życiowe.
– Tak? – zerknęła na niego z ciekawością. – Twoje doświadczenie? Czyli byłeś w podobnej sytuacji?
– Tak, ale po przeciwnej stronie barykady. To ja kogoś ścigałem.
– Pewnie żeby go zabić – mruknęła z ponurą miną. Akurat to jej się nie podobało. – Nie bierz mi tego za złe, ale wolę bez szczegółów.
– Dobrze.
– Jak zostałeś… tym no… – jąkała się, czerwieniąc, podczas gdy on patrzył na nią ze spokojem i rozbawieniem. – Płatnym mordercą?
– Samo wyszło. Pierwsze zlecenie przyjąłem od klasy, bo mieliśmy wredną nauczycielkę matematyki.
– Dorian!
– No co?
– Zabiłeś nauczycielkę, bo ci postawiła złą ocenę? – spytała z niedowierzaniem.
– Nie tylko mnie. Większość miała z nią kłopoty.
– Ale…
– Strzeliłem z procy w okna jej domu. A co myślałaś?
– Różne brzydkie rzeczy – przyznała, dopiero teraz dostrzegając, że z niej kpi. – Dobrze, nie chcesz, to nie mów.
– Wolałbym nie – spoważniał. – Do niektórych wspomnień wracam niechętnie. Może kiedyś. – Wykrzywił usta, bo poruszył się zbyt gwałtownie.
– Boli, prawda?
– Tak.
– Krwawi?
– Mówiłem już, że nie.
– Widzisz, seksu ci się zachciało – wytknęła mu z wyrzutem. – Jakbyś nie mógł zaczekać. Wejdźmy do środka, zrobiło się zbyt zimno.
Nie zaprotestował. Rozmyślał nad propozycją Oriny i trzeba przyznać, że wydawała mu się coraz bardziej kusząca. Jednak był pewien, że ci, którzy ich ścigają, nie zaniechają poszukiwań.
– O niebo lepiej! – Dziewczyna chuchnęła w zziębnięte dłonie. – Nadal się zastanawiam, co znajdziemy. Może właśnie przepis na brak chorób, na to, aby rany goiły się w błyskawicznym tempie…
– Na to, aby wyrastały nowe zęby po pięćdziesiątce – zażartował.
– Nie śmiej się, to nie takie głupie. Dla takich rzeczy warto nas ścigać. Wyobraź sobie, że moją przypadłość zyskują wszyscy ludzie. Lekarstwa, terapie, szczepienia, wszystko, dosłownie wszystko okazuje się niepotrzebne. Wielkie koncerny farmaceutyczne, laboratoria, fabryki bankrutują. To gra o naprawdę ogromne pieniądze. Być może mówimy nie o miliardach, ale o bilionach. W tym świetle powinnam się raczej dziwić, że nie zabili mnie wcześniej. Ba! Że w ogóle chodziłam wolna!
– Sądzę, że to mógł być eksperyment – powiedział powoli Dorian, obejmując ją ramieniem. – Jak niby mieli sprawdzić twoją odporność? W warunkach laboratoryjnych?
– Jak sądzisz, co mi dali?
– Nic.
– Jak to nic? – spojrzała w górę zdziwiona.
– Nic. To genetyka.
– Znaczy się byłam jak ta biała myszka, mająca złudne wrażenie wolności?
– Tak sądzę.
– Czyli cały czas mnie obserwowali?
– Mieli na oku.
– Po to im był ten chip?
– Między innymi.
– A moja siostra?
Wzruszył nieznacznie ramionami. Wolał nie kontynuować tego tematu, nie snuć żadnych domysłów. Był zmęczony. Kusił go dłuższy postój, podniecała myśl o kolejnym wspólnym noclegu. Lecz jednocześnie miał wrażenie, że wciąż są śledzeni. To nie była paranoja, tylko głębokie przekonanie o zagrożeniu. Od czasu do czasu dyskretnie rozglądał się dookoła, ale nie dostrzegł niczego podejrzanego.
– Byłyśmy podobne, nawet bardzo – kontynuowała zamyślona Orina. – Nie wierzę, że to dzieło przypadku.
– Może dowiemy się czegoś, gdy dotrzemy na miejsce.
– No właśnie. Ile jeszcze płyniemy?
Zerknął na telefon.
– Został kwadrans. Potem znajdziemy samochód i ruszymy na północ.
– Znajdziemy samochód i miejsce na nocleg. Musisz odpocząć. Pocałujesz mnie?
Zaskoczyła go tym pytaniem. Tak bardzo, że przez dłuższą chwilę tylko się w nią wpatrywał. A później ujął szczupłą twarz dziewczyny w obie dłonie i pocałował rozchylone usta. Delikatnie, subtelnie. To bardziej była pieszczota niż wyraz namiętności.
– Zajmę się tobą wieczorem – wymruczał.
– Zajmiesz? – splotła dłonie na jego karku. – Jak obiecasz mi, że będziesz uważał na ranę, to pozwolę ci na wszystko…
– Jeszcze słowo, a nie wytrzymam do wieczora.
Wtuliła się w niego, przymknęła oczy, uśmiechnęła. Tak, właśnie tak to powinno wyglądać. Jeśli uda im się dotrzeć do celu, a potem uciec, przekona Doriana do małej, odludnej wysepki. Daleko, daleko stąd.
– Mówiłeś, że to czego szukamy, to prawdopodobnie jakieś dane?
– Tak.
– Czy jeśli je ujawnimy, przestaną nas ścigać?
– Może.
– Jak ja nie lubię tych twoich zdawkowych odpowiedzi – wykrzywiła się, patrząc na niego z wyrzutem. Uniosła dłoń i pogładziła szczupły policzek, dotknęła spierzchniętych ust. Kiepsko wyglądał. Był blady, oczy miał podkrążone, białka przekrwione. Pozbył się też opaski, aby nie zwracać niepotrzebnej uwagi.
– Wystarczy dostęp do internetu. – Zaczęła głośno myśleć. – W sieci nic nie ginie. Maile do redakcji najbardziej znanych gazet i telewizji. Najlepiej w różnych krajach.
– Oglądasz za dużo amerykańskich filmów.
– No weź! – rozzłościła się nieoczekiwanie. – A niby co ty wolałbyś zrobić?
– Nie wiem.
– Faktycznie, rozwiązanie o wiele lepsze od mojego – pokpiwała.
– Zależy co znajdziemy.
– Pesymista.
– Realista.
Uznała, że dyskusja staje się jałowa. Poza tym Dorian, chociaż się uśmiechał i żartował, wyglądał coraz gorzej. Zmarszczyła brwi i położyła rękę na jego rannym boku. Przeraziła się, gdy poczuła wilgoć.
– Mówiłeś że nie krwawisz! – Wyprostowała się, próbując odsunąć poły jego płaszcza.
– Daj spokój. Nie tutaj.
– Mogliśmy zostać w tamtym hotelu!
Przymknął oczy, opierając głowę o ścianę. Tak, faktycznie czuł się coraz gorzej.
– Wytrzymam. Znajdziemy auto i zatrzymamy się gdzieś po drodze.
Nie kłóciła się z nim. Wolała, aby oszczędzał siły. Dlatego tylko go objęła, ze strachem myśląc, co będzie gdy… Obok strachu pojawił się ból, bo błyskawicznie zrozumiałam, że boi się nie tylko zostać bez pomocy, ale i bez samego Doriana. To drugie było nawet znacznie gorsze. Nie, nie mógł umrzeć! Nie pozwoli mu na to! Za bardzo zaczęło jej na nim zależeć.
***
– Gdzie jesteśmy? – Chciał unieść głowę, ale był tak słaby, że zdobył się zaledwie na otwarcie oczu.
– W bezpiecznym miejscu – zapewniła go, kładąc cudownie chłodną dłoń na rozpalonym czole.
– Jak?...
– Też umiem sobie radzić. I to nikogo nie zabijając – zażartowała.
– Ale…
– Nie bój się. Po tym, jak ukradliśmy samochód, zemdlałeś. Znalazłam więc ten domek na odludziu, pewnie wakacyjne lokum jakiejś szwedzkiej rodziny, wyłamałam kraty i cię tu wtargałam.
– Jak wyłamałaś kraty? – spojrzał na nią zaskoczony.
– Tymi ręcami – zachichotała. To dziwne, że była w tak doskonałym humorze. – Poradziłam sobie, nie martw się. Rana już nie krwawi, nie zauważyłam też żadnego zakażenia. Poleżysz kilka dni i ruszymy w dalszą drogę.
– Nie mamy kliku dni. Jutro.
– Nie. Jak ruszymy jutro, to z pewnością nie będziemy mieli kilku dni.
– Dobrze. Pojutrze.
– Nie.
Zobaczymy, powiedziała mina Doriana, podczas gdy on sam po raz kolejny pogrążał się w błogiej nieświadomości.
Zamyślona Orina usiadła na skraju łóżka. Przeczesała palcami włosy z pasmami siwizny, delikatnie dotknęła powieki, która skrywała nic niewidzące oko. Miał rację mówiąc, że powinni się pospieszyć. Ale ona miała rację twierdząc, że nie jest gotowy na dalszą podróż.
Powoli wstała. Zaczęła szperać po szafkach, aż w końcu znalazł notes i nieco tępy ołówek. Zostawiła wiadomość dla Doriana, tłumacząc, że wybrała się na zakupy. To na wypadek, gdyby obudził się zbyt wcześnie. Potem ubrała się, chowając do kieszeni pistolet. Wychodząc, zabezpieczyła drzwi, chociaż wiedziała, że jeśli ten wariat uprze się wyjść, zrobi to. A na końcu wsiadła do samochodu, ruszając na północ.
***
„Kochanie! Jeśli czytasz ten list to znaczy, że wszystko strasznie się skomplikowało. Oznacza to też, że nie żyję, a ty zastanawiasz się, dlaczego przez całe życie cię oszukiwałam. To nie tak Orino, ale może zacznę od początku, od naszych rodziców, którzy tak naprawdę nigdy nie powinni mieć dzieci. Zbyt duże ryzyko obciążenia potomstwa nieuleczalnymi chorobami genetycznymi. Mnie się upiekło, tobie już nie. Rokowania były jednoznaczne, przygnębiające. W najlepszym wypadku dawano ci dwa, trzy tygodnie. W najgorszym, kilka godzin. Pamiętasz że pytałaś mnie kiedyś o zdjęcia z twoich narodzin. Nie było takich, nikt ich nie zrobił, nikt nie mógł się na to zdobyć. Ani rodzice, ani tym bardziej ja, chociaż wtedy miałam już prawie dwadzieścia lat. Miałaś ciałko zdeformowane do tego stopnia, że ciężko się na ciebie patrzyło. Wolę nie wnikać w szczegóły, bo bardziej istotne jest pojawienie się dwojga ludzi. Starszego mężczyzny o dobrotliwym uśmiechu, który tak naprawdę skrywał wyrachowanie i zimnej kobiety, o jasnych włosach oraz kamiennej twarzy. Zaproponowali nam coś, co wydawało się kompletnie niemożliwe, lecz zgodziliśmy się. Tak naprawdę nie było nic do stracenia. Wyzdrowiałaś, przeżyłaś, a nasza rzeczywistość chociaż z pozoru najbardziej normalna, stała się koszmarem. Obserwowano nas, śledzono na każdym kroku, pilnowano. Wkrótce ojciec nie wytrzymał napięcia i jego serce odmówiło posłuszeństwa. Mama szybko podążyła jego śladem, a twoją prawną opiekunką zostałam ja. Miałam też pomocnika i nie był nim Kamil, chociaż jak wiesz kochałam go nad życie. Podczas jednej z wizyt w tajemniczym miejscu gdzie przeprowadzano wizyty kontrolne, poznałam chłopaka, Karla, młodego informatyka, zagubionego geniusza, który zbyt późno spostrzegł, w co się wpakował. Nie ukrywam, że się we mnie zakochał, a ja w nim nie. Lecz jemu to nie przeszkadzało. I to on ostrzegł mnie kilkanaście lat później, że chcą zakończyć eksperyment, a zaczną od eliminowania poszczególnych obiektów. To on przesłał ci książkę, bo miał to zrobić na wypadek mojej śmierci. Zaplanowałam ucieczkę, lecz chyba nie zdążyłam… Wybacz mi Orino. Jedyne co mogłam dla ciebie jeszcze zrobić, to przekonać naszych prześladowców, że jestem w posiadaniu czegoś cennego. Właśnie to sprawiło, że nie zabili cię zaraz po mnie. Przyczaili się, czekając na twój ruch. Nic więcej. Nie ma żadnych informacji, bo nawet Karl nie dał rady ich zdobyć. Nie ma nic, prócz wyjaśnień. Ukryłam je tutaj, aby były bezpieczne. Wybacz mi, że nie zdążyłam powiedzieć ci tego wszystkiego osobiście. Kocham cię siostrzyczko. A teraz weź pieniądze, dokumenty i uciekaj! Daleko, daleko stąd.”
To wszystko. Zaskoczona, otarła łzy z policzków. Nawet nie zauważyła, że płakała. A więc nie było żadnych informacji, poufnych danych, wyników badań. To był fortel wymyślony przez Karolinę, aby mogła żyć i uciec. Widać skuteczny, chociaż bez pomocy Doriana… Orina ocknęła się gwałtownie. Musi wrócić do domku nad jeziorem. Im szybciej, tym lepiej.
Co teraz? zastanawiała się, pędząc opustoszałą o tej porze drogą? Czy powinna znaleźć kogoś, kto badając ją wydobędzie szczegóły eksperymentu? Nie, to poroniony pomysł. A ten Karl? Mógłby się na coś przydać? Też nie, bo przecież Karolina napisała, że nawet jemu nie udało się zdobyć wyników badań. Szczerze mówiąc, w umyśle Oriny panował chaos. Siostra, która znała prawdę, ale nigdy się z nią nie zdradziła. Dorian, dziwna znajomość w nieoczekiwanych okolicznościach. Eksperyment… Do diabła! Przecież to lekkomyślne! Wypuścić w świat kilka osób, które nie chorują i których rany goją się w błyskawicznym tempie. Czyżby byli aż tak pewni kontroli nad wyznaczonymi obiektami? Wzdrygnęła się. Obiektami? Jak to okropnie brzmi.
– Powinienem zastosować karę cielesną wobec twojej niesubordynacji – powiedział na powitanie Dorian, gdy tylko wysiadła z samochodu.
– Lepiej wyglądasz. – Pocałowała zapadnięty policzek. – Kupiłam prowiant.
– Byłaś tam?
– Tak. Wejdźmy do środka.
Weszli. Rozebrała się, torbę z zakupami kładąc na stół. Wyjęła zza pazuchy list i podała mu, nie mówiąc ani słowa.
Przebiegł wzrokiem te kilka zapisanych linijek. Wzruszył ramionami, a potem zwinął list w kulkę i rzucił do ognia. Nie zaprotestowała, bo słowa tam napisane, znała już na pamięć.
– Co teraz? – spytała w zamian za to.
– Było coś jeszcze?
– Pieniądze. Dokumenty. Kazała nam uciekać.
– Tobie kazała uciekać.
– Czy to ważne? – Orina lekko się zirytowała. Zresztą, od momentu gdy otworzyła skrytkę, była dziwnie rozdrażniona i bardzo rozczarowana. Bo rozwiązanie tajemnicy okazało się takie połowiczne, takie bezsensowne. W zasadzie to jakby w ogóle go nie było. – Pytałam, co teraz?
– Teraz – wyszeptał, obejmując ją w pasie. – Teraz mam na ciebie szaloną ochotę.
– Dorian, proszę! – Znieruchomiał, jakby nagle zauważył, jak bardzo jest roztrzęsiona i zagubiona. – Co teraz?
– Uciekniemy, zaszyjemy się gdzieś. Tak jak chciałaś.
– Mówiłeś, że to głupi pomysł. Że nas znajdą, będą ścigać aż do naszej śmierci.
– Może. Ale nic innego nie zrobimy.
Westchnęła i tym razem sama wtuliła się w jego ramiona. Dobrze było czuć ciepło drugiego ciała, dobrze dzielić tajemnicę z kimś jeszcze. Uniosła głowę i spojrzała w górę. Z niesłychaną czułością ujęła w dłonie tę szczupłą twarz i pocałowała spierzchnięte usta.
– Więc ucieknijmy. Daleko, gdzieś na kraniec świata, gdzie zawsze jest ciepło i będziemy mogli przeglądać się w krystalicznie czystych wodach oceanu.
– Nawet znam takie miejsce – lekko się uśmiechnął. – Zobaczysz, spodoba ci się.
***
Samolot był wypełniony po brzegi kolorowo ubranymi pasażerami. Większość z nich wybierała się na wakacje. Cały ten falujący rozkrzyczany tłum budził irytację pary siedzącej na samym początku długich rzędów foteli. Ale nie odezwali się, nie poruszyli. Patrzyli w bok, prosto w malutkie okienko, za którym było widać jedynie płytę lotniska oraz inne samoloty, albo przygotowujące się do startu, albo lądujące. On wyprostowany jak struna, ona przytulona do jego ramienia. Jakże różniący się od otaczających ich ludzi, jakże piękni w swej inności.
Nic dziwnego, że zwrócili uwagę niewysokiego, szczupłego mężczyzny, zajmującego miejsce o kilka rzędów dalej. Przyglądał im się przez dłuższy czas w milczeniu, a kiedy maszyna zaczęła kołować, szeroko się uśmiechnął. Wbrew przepisom, wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy, a później przez bardzo długą chwilę wpatrywał się w jej ekran.
I już po chwili był pewien, że przed nim bardzo udane wakacje.
Komentarze
M
Koniec ? 🙁
Kornelia
O kurde. To koniec?
Babeczka
Ano koniec… 😉
Judyta
Ano, przerwa nie pomogła… Liczyłam na dłuższy ciąg dalszy, ale to zakończenie też daje pewną nadzieję 😀
Monika G.
Why??? Do ostatniej chwili myslalam o jakis laboratoriach i mutagenach i ze Dorian bedzie ja ratowal od szalonych naukowcow bo chcieli ja cala zsyntetyzowac na drogie szczepionki chroniace przed kazda choroba….
Strasznie duzo tajemnicy w tym opowiadaniu. To nic. Moja wyobraznia sobie dopisze to i owo ?
Anonim
A ten na końcu to kto 🤔
Anonim
Nie bardzo rozumiem to zakończenie…Może jakaś odrobina wyjaśnienia…