Veritas (I)

with Jeden komentarz

***

Bo my pisarze czasami tak mamy, że czegoś nie kończymy i coś zaczynamy... 😉

***

Wolność miała smak i zapach deszczu.

Była cieniem przynoszącym ukojenie w skwarny dzień, ciepłym oddechem owiewała podczas zimnych poranków. Rozjaśniała mrok duszy, tuliła w ramionach, zamykała otwarte do krzyku usta.

A jednak nie przyniosła szczęścia.

Jedynie ciszę, smutek, poczucie krzywdy znacznie gorsze niż życie w cieniu strachu.

Lecz później czas wymazał to wszystko, zatarł kontury bólu, przywrócił równowagę. I sprawił, że prócz retorycznych pytań zadawanych przed udręczony umysł, pojawiły się i takie, na które po prostu brakowało sensownej odpowiedzi.

Zwłaszcza na jedno.

Gdzie się podział pies? Co się z nim stało?

Zniknął zaraz po śmierci Igora.

Dlaczego?

Z biegiem czasu ten mały, pozornie nic nieznaczący szczegół, stał się powodem niejednej nieprzespanej nocy. Nikt z zatrudnionych w posiadłości nie potrafił tego wyjaśnić. Większość wzruszała ramionami, uważając zainteresowanie Zojki za bezsensowne. Inni chociaż przez chwilę zaciekawieni, szybko tracili to zainteresowanie. Życie toczyło się dalej, a pies… Cóż, pies. Pewnie uciekł. Kto wie? Może potrącił go jakiś rozpędzony samochód, może został złapany i umieszczony w schronisku, a może po prostu ktoś go przygarnął.

Nie samo zniknięcie zwierzaka było dziwne, ale moment w jakim do tego doszło. Zbieg okoliczności? A może coś więcej? Nie odważyła się snuć przypuszczeń na ten temat, złudna nadzieja bywała drogocennym kruszcem.

Złudna nadzieja bywała niczym trucizna, sącząca się wprost w rozdarte serce.

Dopiero po upływie dwóch lat Zojka zrozumiała, że ma dość środków aby nie tylko wynająć cały pluton prywatnych detektywów, ale i kupić informacje od CIA, KGB czy z innego nieprawdopodobnego źródła.

A jednak gdzie by się nie udała, napotykała na mur obojętności. Oględne słowa, wyrazy współczucia i wspomnienia. Tylko to.

Jeśli taki był plan Igora, to znakomicie go zrealizował. Nieważne martwy, czy żywy, nikt nie chciał z nią rozmawiać na jego temat. Może prócz pani Beaty, załamanej nieszczęściem, a która w końcu traktowała go prawie jak syna. Lecz jej wspomnienia nie dotyczyły dorosłego Igora, a chłopca, dziecka tak skrzywdzonego przez tych, którzy powinni go chronić.

W końcu i Zojka zaczęła wątpić w swoją teorię oraz nieuzasadnione podejrzenia. Przecież wiedziała, że był na tyle szalony, aby zdobyć się na ten krok. Krok ku zagładzie, bo tylko śmierć mogła przynieść mu ukojenie. Może tym razem przeczucie ją myliło, a te poszlaki, na które się natknęła, były jedynie zbiegiem okoliczności i wyrazem nieśmiertelnej nadziei.

Bo trudno było zrozumieć, dlaczego los bywa tak okrutny.

Trudno było się pogodzić z myślą, że człowiek, którego nieśmiało odważyła się pokochać, popełnił samobójstwo. Paradoksalnie, właśnie ta jego decyzja, pokazała jak bardzo Igorowi zależało na jej szczęściu, jak bardzo pragnął odkupienia swych win.

Mocne, pełne wyrazu, przeprosiny.

Nie takich oczekiwała, nie takich pragnęła, ale widocznie on uznał, że jest to najlepszy sposób.

Głupek.

Minęły trzy lata. Wiosna tego roku nadeszła niespodziewanie szybko, zaskakując soczystą zielenią i ciepłem, zdejmującym z wyziębionych ciał, kolejne sztuki odzieży. Zojka, dotychczas okaz zdrowia, rozchorowała się i to wcale nie lekko. Ostre zapalenie płuc prawie na cały miesiąc położyło ją do łóżka. Gdy już minęła gorączka i zniknął paskudny kaszel, osłabiona, najchętniej zaszywała się w gabinecie i tam, siedząc pod puszystym kocem w wygodnym fotelu, wertowała stare albumy i co ciekawsze pozycje z domowej biblioteki.

Zwłaszcza albumy, bo pokazały jej prawdę. Dwóch chłopców, jednego z lekko zawadiacką miną, drugiego, o szczerej twarzy i szerokim uśmiechu. Wspomnienie obu dostarczało cierpienia, ale i radości.

Krystiana rozpoznawała bez trudu. A Igora… Miała w końcu dowód na to, że pani Beata mówiła prawdę.

Gdy pierwszy raz uświadomiła sobie bezmiar jego cierpienia, rozpłakała się. Jak wiele musiał przejść, aby dokonała się w nim taka przemiana? Jak to się stało, że wrażliwe, pełne empatii dziecko, zamieniło się w nieczułego drania, który z taką zaciętością próbował zniszczyć jej życie?

Tamto porwanie… To nie był powód, ale punkt krytyczny. Kumulacja wszystkiego. Dalej Igor podążał już równią pochyłą w dół, bez możliwości zatrzymania się.

Dopiero, gdy kilkukrotnie przewertowała każdy album, spostrzegła coś, co ją zastanowiło.

Dom wyglądał na lekko podniszczony. Miał drewniany ganek, a dookoła widać było tylko zieloną ścianę lasu. Na kilku zdjęciach dostrzegła Igora i Krystiana w towarzystwie sympatycznie wyglądającej starszej pary. Porównanie z innymi fotografiami, pozwoliło poznać ich powiązania. To byli dziadkowie ze strony ojca. W ostatnim uchwyconym migawką kadrze, widać było zmienionego już Igora, o kamiennej twarzy i wykrzywionych w grymasie ustach, siedzącego na schodkach prowadzących do domu. Rzut oka na tył fotografii i wiedziała już, że miał wtedy dwadzieścia trzy lata. Potem przytulny, ubogi domek nie pojawił się więcej na żadnym zdjęciu. Przyczynę tego wyjaśniła jej bardzo chętnie pani Beata, zresztą, Zojka domyślała się powodu.

Dziadkowie zmarli. Najpierw ona, miesiąc później on, jakby nie potrafił żyć bez ukochanej kobiety. A dom? Dom chyba został sprzedany. Tego już poczciwa gospodyni nie wiedziała.

- Zna pani adres? - dopytywała zaciekawiona Zojka.

- Kiedyś tam z nimi jeździłam. To były wspaniałe czasy – westchnęła, kładąc na stoliku tacę z obiadem. - Jedz kochanie, musisz nabrać sił.

- Wolałabym poczekać na Maksia.

- Jak wróci ze szkoły, zjecie razem podwieczorek.

- Jeszcze podwieczorek? - jęknęła Zojka, chociaż tak naprawdę nie miała nic przeciwko. Pani Beata gotowała jak anioł. - To co? Pamięta pani ten adres?

- Dokładnie to mam zapisane. A niedokładnie to taka mała wioska była. Zaczekaj… - Gospodyni zmarszczyła brwi. - Dębowce? Nie, Dębowiec! W samym środku puszczy Noteckiej. Pewnie nawet teraz nie dojedziesz tam asfaltem. Zresztą, ciężko było trafić, bo to nie w samej wsi, ale dwa kilometry dalej. Ale piękne miejsce to było, urokliwe, zaczarowane. Chłopcy uwielbiali tam jeździć.

- I na pewno nie wie pani, czy zostało sprzedane?

- Może. Pani Irina nie mogła o tym decydować, a Igor w życiu by się nie pozbył domu po ukochanych dziadkach. Może wcześniej, bo jego ojciec aż tak nie był przywiązany do schedy po rodzicach?

- Dziękuję.

Kiedy została sama, pomyślał, że chętnie by tam pojechała. Bez względu na to, czy dom został sprzedany, czy nie. Trzy godziny drogi i będzie prawie na skraju puszczy, a później znajdzie jakiegoś tubylca, najlepiej wiekowego, którego pamięć będzie o niebo lepsza od nawigacji satelitarnej.

Okazja nadarzyła się szybciej niż przypuszczała. Marysia i Adam zaprosili na kilka dni Maksia, aby mogła odpocząć i dojść do siebie.

- Bez niego? Obawiam się, że zatęsknię się na śmierć – żartowała Zojka, gdy podekscytowany synek, pakował walizkę. Oczywiście stwierdził, że będzie tęsknił, ale „nie martw się mamusiu, wrócę!”

Po ich wyjeździe poczuła się niesłychanie samotna. Aby czymś zagłuszyć tą tęsknotę, zdecydowała się na podróż do tajemniczego domu. Podróż po wspomnienia, po zapach nieuchwytnej przeszłości.

Zadzwoniła jeszcze do swojego adwokata, który pilnował interesów rodziny. Miała jednak pecha, bo pan mecenas nie odbierał komórki. Całkiem bezsensownie wykręciła numer biura i w słuchawce odezwał się miły, kobiecy głos.

- Niestety, nic nie wiem na ten temat. Ale jestem tu tylko w zastępstwie, więc nie znam wszystkich szczegółów. Jeśli pani zechce zaczekać, sprawdzę.

- Dobrze, proszę sprawdzić.

Pięć minut później, zaskoczona Zojka, usłyszała, że dom został sprzedany.

Trzy dni przed samobójstwem Igora.

Podziękowała za pomoc i z zamętem w głowie, ruszyła w drogę. Nigdzie się nie zatrzymała, nie rozglądała się na boki. Przekroczyła nawet normy prędkości. W końcu musiała nie tylko zwolnić, ale i poszukać upragnionego tubylca.

- Mój stryjek czasem chadzał do szachy do starego Kacpra – oświadczyła z zadowoleniem korpulentna sprzedawczyni w miejscowym sklepie „mydło i powidło”. - Ciężko tam trafić, tym bardziej, że droga zarosła.

- Nikt tam nie mieszka?

- Bój się boga kobieto! To rudera! Ledwo stoi, zresztą kto wie, może już i nie.

Nadzieję zastąpiło rozczarowanie. W zasadzie to nie miała tam czego szukać. Lecz skoro pokonała taki szmat drogi…

- Pomoże mi pani trafić?

- Ja nie mogę, ale zawołam męża. On pani pokaże, może nawet kawałek z panią pojedzie.

Szanowny małżonek, w przeciwieństwie do swej połowicy, nie należał do osób rozmownych. Wsiadł na wysłużony skuter, bez problemu pokonujący nierówności terenu, gdy droga z asfaltowej przeszła w gruntową.

- Prosto, a na rozstaju, jak minie pani duży głaz po prawej, skręci pani w lewo. Ale to chyba na pieszo – krytycznie spojrzał na luksusowy samochód, którym przyjechała Zojka. - Niskie zawieszenie ma, nie da rady dziurom.

- I tak dziękuję.

Minęła wspomniany głaz, dotarła na rozstaje. Zamknęła auto i dalej ruszyła na własnych nogach. O ile dobrze zrozumiała, to nie miała daleko do celu.

Kiedy przedarła się przez mur z gęstych zarośli, zrozumiała bezsens swych oczekiwań.

Dom tonął w zieleni. Biel zastąpiła odrapana szarość, dach ganku zawalił się. W oknach było widać wybite szyby. Na czymś, co kiedyś chyba było podwórkiem, dostrzegła szkielety porzuconych tam mebli, zarys studni i zardzewiały rower bez jednego koła.

Obraz nędzy i rozpaczy.

A ona głupia myślała…

Drgnęła. Krótkie, ostre szczeknięcie. Tutaj? Na tym pustkowiu? Dziki pies, pomyślała z panice, rozglądając się dookoła. Chwyciła solidnie wyglądający konar, ale dźwięk się nie powtórzył.

Złudzenie?

Przysięgłaby że nie. Zresztą, czy to miało jakieś znaczenie? Powinna wracać, bo z zachodu nadciągały skłębione, grafitowe chmury. Wiosenna burza, pośrodku lasu, z daleka od samochodu i w miejscu, gdzie nie działała komórka, to była mało kusząca perspektywa, lecz zwyciężyła ciekawość.

Najpierw obeszła dom dokoła. Dostrzegła, że od tyłu miał jeszcze jedne drzwi. Bez trudu dostała się do środka i dopiero wtedy, żal ścisnął jej serce.

Poznała to miejsce. Pamiętała je z wcale nie tak starych fotografii.

Kredens niegdyś był biały. Stół przykryty kwiecistym obrusem. Na parapecie stały kwiaty w doniczkach, na ścianach wisiały obrazki i zdjęcia członków rodziny. Teraz to wszystko sprawiało takie przygnębiające wrażenie. Panująca tu cisza, zapach smutku i samotności…

Głośny grzmot przetoczył się po niebie, a Zojka zadrżała.

Nie lubiła burz.

A Igora tu nie było. Jakikolwiek był powód sprzedaży tego domu na trzy dni przed śmiercią, nie był on taki, jak myślała.

Już chciała zawrócić, gdy silne ramię opasało jej szyję, zakleszczyło w pozbawiającym tchu uścisku.

Odpowiedź

  1. G
    Gabriela
    | Odpowiedz

    Zojkę nie odpuszcza i idzie dobrym tropem

Leave a Reply