Za jakie grzechy! (I)

with Jeden komentarz

***

Podobno każda wytrzymywała z nim jedynie trzy miesiące. Magiczna liczba, której jeszcze żadna z zatrudnionych dotąd sekretarek nie przekroczyła. Były nawet i takie, co nie przetrwały tygodnia. Ba! Trafiła się jedna, która z płaczem uciekła po zaledwie kilku godzinach.

Kiedy po raz pierwszy zjawiłam się w moim przyszłym miejscu pracy, byłam spięta i co tu dużo ukrywać, przerażona. Nie miałam ani odrobiny doświadczenia w pracy jako sekretarka, chyba żeby uznać za takowe umiejętność parzenia doskonałej kawy. Na rozmowie kwalifikacyjnej nie wypadłam najgorzej i nawet zaczęłam żywić absurdalną nadzieję, że może, może… Nawet w myślach bałam się dokończyć to zdanie, głównie dlatego, aby nie zapeszyć. Uznałam, że zasłużyłam na coś słodkiego, więc odwiedziłam pobliską kawiarnię i tam stałam się mimowolnym świadkiem arcyinteresującej rozmowy.

Właśnie z niej dowiedziałam się, że pan prezes zmienia sekretarki częściej niż niektórzy bieliznę. Nie, nie zwalnia ich. Same odchodzą. Najdłużej, bo trzy miesiące i dwa dni wytrzymała niejaka Sara. Wysoka pensja jest wabikiem, bo później wkracza brutalna rzeczywistość i nawet pieniądze przestają być ważne. Obecnie tak mało jest chętnych na to stanowisko, że biorą kogokolwiek, w nadziei, że utrzyma się trochę dłużej.

Ach! Więc byłam „kimkolwiek”? Świetnie, po prostu znakomicie. Pewnie to jakiś niewyżyty, podstarzały erotoman, co żadnej nie odpuści, stąd ta rotacja na stanowisku.

Zamyśliłam się. Może zanim zacznie mnie obmacywać i bóg wie, co jeszcze, powinnam sama zrezygnować? Niestety, potrzebowałam pieniędzy, a pensja, jaką mi zaoferowano, nie należała do najmniejszych. Mogłabym z niej ze spokojem opłacić całą miesięczną rehabilitację brata i jeszcze sporo by mi zostało.

...fioła na punkcie kawy. – Drgnęłam, wyrwana z zamyślenia. Jak widać obie panie przy sąsiednim stoliku nie wyczerpały jeszcze tematu. – Ma specjalny termometr, którym mierzy jej temperaturę. Fioła na tle punktualności. Nie możesz się spóźnić ani piętnastu sekund. To zadufany w swoim ego buc, wredny i złośliwy.

Zaraz, zaraz… Czyli nie chodziło o molestowanie seksualne? Odetchnęłam z ulgą i już wiedziałam, że stawię się jutro w pracy. Nie spóźnię się i będę pilnować tej cholernej temperatury. I co tam jeszcze ten wredny prezes wymyśli.

Tak właśnie trafiłam do piekła.

Nie, w sumie to mogę powiedzieć, że piekło trafiło na mnie…

***

Tym razem ukochane dżinsy zamieniłam na ołówkową, czarną spódniczkę, a luźny T–T-shirt na białą bluzkę. Nie pominęłam żadnego szczegółu, fryzura, makijaż, buty, wszystko musiało być schludne i eleganckie, w dyskretny, nierzucający się w oczy sposób. Nawet zrezygnowałam z ulubionej czerwonej szminki, bo przecież musiałam zrobić dobre wrażenie na tym szefie–bucu.

Z sercem, które biło tak szybko, że prawie wyrywało się z piersi, wjechałam na ostatnie piętro ogromnego biurowca i znalazłam się w innym świecie, świecie luksusu i wszechobecnej ciszy.

Aleksandra Boniecka?

Odwróciłam się w stronę, skąd padło pytanie.

Tak, to ja – potwierdziłam ze spokojem.

Nazywam się Klaudia Petecka. Wyjaśnię pani zakres obowiązków i kilka podstawowych reguł.

Podstawowych? No tak, nie zamierzała poświęcać swojego czasu dla kogoś, kto pewnie zostanie tutaj kilka dni. Miała tę myśl niemal wypisaną na twarzy.

Masz doświadczenie w pracy jako sekretarka? – Płynnie przeszła od formy grzecznościowej na ty, a ja nie miałam nic przeciwko.

Tak, roczne. – Nieco podkoloryzowałam rzeczywistość, bo poprzednio pracowałam u ciotki w biurze i głównie zajmowałam się kserowaniem, parzeniem kawy i tysiącem innych dupereli. Ale o tym mało kto wiedział.

Nawet gdybyś pracowała w podobnym, to i tak wiele rzeczy by cię zdziwiło. Nasz prezes jest… Cóż, jest oryginalny.

Co nieco słyszałam – powiedziałam ostrożnie, aby za bardzo się nie zdradzić.

Co nieco? – Klaudia drwiąco uniosła brwi. – Chodź za mną.

Idąc szerokim, przestronnym korytarzem, czułam się coraz mniejsza i coraz bardziej zagubiona. A kiedy dotarłyśmy do mojego miejsca pracy, prawie spanikowałam. Po cholerę ciotka wypisywała te głupoty w świadectwie pracy? Przez to oni wszyscy myślą, że faktycznie wiele potrafię. Po cholerę wysyłałam im moje CV i odpowiedziałam na tę ofertę? Przecież każdy od razu się zorientuje, jak mało umiem.

Chociaż…

Chyba na tym zbytnio nikomu nie zależało. Szef kazał zatrudnić kogoś nowego, to zatrudnili. Pewnie gdyby małpa z zoo się zgłosiła, też by ją przyjęli z braku innych chętnych.

Podniesiona na duchu tą myślą, zajęłam swoje miejsce przy biurku, odetchnęłam i spojrzałam na stojącą obok Klaudię.

Kilka podstawowych reguł. Prezes nie toleruje spóźnień, ani kilku sekund. Prezes lubi kawę, która ma siedemdziesiąt pięć stopni temperatury, ani stopnia więcej, ani mniej. Codziennie sprawdza czystość biura za pomocą białej rękawiczki, ty jesteś zobowiązana zrobić to przed nim i naprawić ewentualne uchybienia sprzątaczek. Cierpi na łagodną odmianę mizofobii, jak nie wiesz, co to jest, poszukaj sobie w internecie. W jego towarzystwie masz odzywać się przyciszonym głosem. A, najważniejsze! Ma alergię na kilkanaście produktów, listę masz w szufladzie. Jeśli będziesz zamawiać lunch, musisz uważać, co jest w składzie.

Dużo tego – stwierdziłam, otwierając szufladę.

Na razie tylko tyle. Prezes zjawi się za godzinę, bo dziś był na ważnym spotkaniu.

I zostawiła mnie samą.

Znalazłam listę i to nie jedną, a dwie. Ta druga, zatytułowana Dziwactwa wrednego szefa, była o wiele dłuższa i napisana odręcznie, kilkoma rodzajami pisma. Zgadywałam, że stworzyły ją poprzednie sekretarki. Zaczęłam czytać i po chwili miałam już w głowie gotowe wyobrażenie pana prezesa.

Stary, brzydki i czepialski typ, któremu nic nigdy się nie podobało i nic mu nie odpowiadało. Miał bzika na punkcie zabrudzeń i bakterii, do tego stopnia, że ręcznika do wytarcia rąk używał tylko raz. Dostępności ręczników musiałam pilnować oczywiście ja. Nie mogło zabraknąć mydła, środka antybakteryjnego i zapachu w toalecie. Wszystko musiało być wręcz sterylnie czyste, a najbardziej biurko i podłoga. Podobno wpadał w szał po dostrzeżeniu najmniejszego nawet pyłku kurzu. Cała ta lista nadawałaby się do wykorzystania w scenariuszu przerażającego horroru o szefie sadyście, który znęcał się psychicznie nad biednymi sekretarkami.

Cóż, nie wyglądało to zbyt różowo. Z natury byłam roztrzepana, roztargniona i mało dokładna. Być może zmieszczę się w średniej statystycznej i też odejdę po kilku dniach?

Nie, Ola, nie możesz podchodzić do tego tak pesymistycznie – mruknęłam. – Uszy do góry, przyłożysz się i będzie dobrze. Zawsze jak cię wkurzy, pomyśl o pensji, pomyśl o pensji!

Z goryczą pomyślałam, że zawsze chodzi o pieniądze. Mój brat od najmłodszych lat wymagał kosztownej rehabilitacji, która pozwalała mu na samodzielne funkcjonowanie. Zaniechanie jej równało się z wyrokiem całkowitej stagnacji i zaprzepaszczenie tego, co już osiągnęliśmy. Oczywiście częściowo była finansowana przez różne instytucje, częściowo musiała być opłacona przez nas. Dopóki żył tata, nie było z tym większego problemu, lecz kiedy zmarł rok temu, a fundusze stopniały, nasza sytuacja stawała się coraz bardziej nieciekawa. Ta oferta pracy pod względem finansowym była dla mnie jak gwiazdka z nieba. Miałam jedynie nadzieję, że ta gwiazdka za szybko nie runie mi na głowę i nie walnie obuchem.

Sięgnęłam po białe rękawiczki i wstałam, aby udać się do biura szefa. Czując, jak głośno i szybko bije moje serce, powoli uchyliłam drzwi, zaglądając do środka.

Poraziła mnie wszechobecna biel.

Podłoga, ściany, meble, obrazy, nawet fotel, wszystko było idealnie białe. Jedyną barwną plamą był kwiat stojący na niskiej ławie, elegancko przystrzyżone drzewko bonsai. Poza tym nawet długopisy czy ołówki, ramy ogromnych, rozciągających się na całą powierzchnię ściany okien, wszystko było białe.

Gorzej niż w laboratorium, pomyślałam, wchodząc do środka i zakładając rękawiczki. Sunęłam dłonią po wszystkich wypukłościach, powierzchniach płaskich, sprawdzając tę cholerną czystość. Przeszłam do łazienki, a jakże! również całej w bieli. Szczerze mówiąc, to aż mnie zemdliło od tej monotonii koloru, ale wiedziałam, że muszę się przyzwyczaić.

On jest chyba psychiczny – mamrotałam, poprawiając ułożenie ręczników do rąk. – Albo to jakiś psychopata? Pewnie też się ubierał na biało, a ponieważ jest niski, krępy, to wygląda jak ten ludzik z reklamy opon Michelin. Albo biała, upasiona glizda.

Stwierdziwszy, że brak najmniejszych oznak brudu, wróciłam do swojego biurka.

Co teraz? – zapytałam przestrzeń przede mną. Klaudia nie wyjaśniła mi, na czym będą polegać moje obowiązki. Chyba nie na macaniu mebli i parzeniu kawy? Jakie to było frustrujące, taki brak zajęcia i niepewność, podszyta strachem. Nerwy zawsze wyzwalały we mnie wilczy apetyt, więc obróciłam się na fotelu, aby z torby wyjąc przygotowaną przez mamę kanapkę. Była to ogromna buła, suto nadziewana pysznościami, w których prym wiódł majonezowy sos domowej roboty. W rodzinie mówiliśmy o nim „sos palce lizać”.

Już zamierzałam się wbić w bulę zębami, gdy za moimi plecami, rozległo się głośne chrząkniecie. Było tak nieoczekiwane, że prawie przyprawiło mnie o zawał serca. Błyskawicznie odwróciłam się na fotelu, wciąż z kanapką w obu dłoniach i napotkałam chmurne, mrożące arktycznym chłodem spojrzenie niebieskich oczu. Odruchowo zacisnęłam zęby na trzymanej bułce i… Cóż, mamusia nie pożałowała sosu. Wystrzelił on z prędkością światła, dekorując barwnymi plamami biurko i tors stojącego przy nim mężczyzny. Głównie jego śnieżnobiałą koszulę i elegancką, granatową marynarkę.

Zamarłam w bezruchu z nieszczęsnym pieczywem w ustach.

On również skamieniał, ociekając sosikiem „palce lizać”.

I tak gapiliśmy się na siebie przez bardzo długą chwilę.

Odpowiedź

  1. G
    Gabriela
    | Odpowiedz

    Już wiem, że będę się świetnie bawić ????????

Leave a Reply