Za jakie grzechy! (III)

with 3 komentarze

***

Od momentu, gdy zaczęłam pracę, minął dokładnie miesiąc. Tego dnia po powrocie z pracy, urżnęłam się na smutno słodkim winem.

Świadkiem mojego załamania była oczywiście najlepsza przyjaciółka i jej brat, którego kochałam chociażby za to, że wolał panów niż panie i nigdy nie musiałam się przy nim krępować podczas dyskusji w kwestiach damsko–męskich.

Nie macie pojęcia, co to za potwór – bełkotałam, popijając z gwinta, wzgardziwszy zwykłym kieliszkiem. – O wszystko się czepia. Dostrzega każde uchybienie. Ma pani brudny obcas, powiedział dzisiaj. Tak, był brudny. Miał plamkę wielkości łebka od szpilki. Jak przyniosę źle zaparzoną kawę, wrzuca ją do kosza na śmieci i każe przynieść nową. Raz zapomniałam o cebuli, to specjalnie kupił całe pudełko surowych krążków i rzucał we mnie nimi przez cały dzień.

Ale żeby cebulą? – zdziwił się Michał, podsuwając mi orzeszki.

Cebula to pikuś. Jak zrobię najmniejszy błąd w przygotowanych dokumentach, drze je na strzępki i każe przygotowywać od nowa. Ostatnio przyczepił się do przecinka! Zbiera mi się na wymioty, gdy widzę, jak ubiera te swoje białe rękawiczki. Ma obsesję na punkcie porządku, ale nie takiego zwykłego. Musi być sterylnie czysto, jakby kuźwa widział gołym okiem te bakterie i wirusy. Raz jest zimny jak lód i wydaje krótkie, zwięzłe polecenia, innym razem wpada w szał i wtedy cały budynek drży w posadach, tak się wydziera. Kiedyś znalazł w gabinecie zdechłą muchę… Boże! Myślałam, że mnie zabije! Mało brakowało, a dostałby konwulsji.

Nie wiedziałam, że jest tak źle – odezwała się ze współczuciem Kinia. – Pij kochana, pij, chociaż na jeden wieczór utop problemy i nie pozwól im wypłynąć.

No to piłam. Obudziłam się o poranku, z twarzą w misce, zawrotami głowy i ściśniętym w supełek żołądkiem. Na szczęście to była niedziela i nie musiałam przejmować się własną niedyspozycją.

Do poniedziałku poczułam się znacznie lepiej, jednak nie do końca, bo kawa okazała się za zimna, a w sałatce znalazł o jednego pomidorka za mało. Niezadowolenie wyraził w normalny sposób, czyli podszedł do mojego biurka i wysypał mi na głowę nieszczęsną sałatkę. Na szczęście z kawą tak nie robił, sądzę, że nie z litości, ale jeszcze mógłby się nią oblać.

Na dziewiątą przygotuj dokumenty na spotkanie z dyrektorem Roznerskim. Co mam dalej w grafiku? – zapytał zimno.

O trzynastej zespół prawników. O piętnastej prywatne spotkanie z osłem Adamskim. Przepraszam – zaczerwieniłam się. – Z posłem Adamskim.

Nie szkodzi, to faktycznie jest osioł – burknął. – Posprzątaj tu, przynieś kolejną sałatkę i kawę, tylko żebym nie musiał długo czekać.

Szczerze mówiąc, na początku patrzyłam na niego z zachwytem. Po dwóch tygodniach mi przeszło, a teraz to czułam autentyczną niechęć. Może i wyglądał jak chodzące dzieło sztuki, ale to było wszystko. Wredny, małostkowy, drobiazgowy, apodyktyczny, wybuchowy, wybredny, długo mogłabym wymieniać. Jednak gdy po miesiącu wpłynęły na moje konto pieniądze, zacisnęłam zęby i postanowiłam zostać.

Dużo później dowiedziałam się, że połowa firmy robi zakłady i dawano mi góra dwa tygodnie. Miesiącem podbiłam stawkę i znaleźli się nawet tacy optymiści, którzy wróżyli pobicie rekordu.

Zanim dostarczyłam cholerną sałatkę, policzyłam pomidorki. Kawę przygotowałam starannie, bo ten bydlak nie tolerował nawet różnicy jednego stopnia. Później już mogłam zająć się zwykłymi sprawami, których wcale nie było tak mało.

Prawie skończyłam, gdy szef wyszedł z gabinetu, kierując się prosto w moją stronę. Nie zdążyłam się przestraszyć, gdy zapytał:

Masz prawo jazdy?

Mam, chociaż małe doświadczenie – przyznałam uczciwie.

Nie szkodzi. Jutro zastąpisz mojego szofera.

Dlaczego? – jęknęłam, możliwe że rozpaczliwie, bo zasłużyłam na kolejne, pełne chłodu i wyższości spojrzenie.

Jest chory.

Może taksów…

Nigdy w życiu! – Wzdrygnął się. – Taksówki to siedlisko brudu i bakterii. Pojedziesz ty. To będzie wizyta z zakładzie produkcyjnym firmy, z którą nasz klient ma nawiązać współpracę. Kup na jutro kombinezon ochronny, maski, rękawice, środek dezynfekujący i odpowiednie obuwie rozmiar czterdzieści sześć.

Z trudem powstrzymałam pytanie czy mam też kupić środek plemnikobójczy i kilka paczek prezerwatyw ze środkiem bakteriobójczym. Pan prezes absolutnie nie miał poczucia humoru. Obserwowałam go przez ten miesiąc i szybko doszłam do wniosku, że nie ma bliskiej rodziny, nie jest w żadnym związku i chyba w ogóle nie interesują go kobiety. Na mnie reagował jak na zło konieczne, ale na atrakcyjne bizneswoman spotykające się z nim w interesach, również nie zwracał uwagi. Był całkowicie aseksualny i tylko czasami myślałam, że to wielka szkoda, iż tak wiele dobra się marnuje. Zresztą, on i seks? Pewnie w tym kombinezonie ochronnym i w tempie, w jakim by się nie spocił. Raz to sobie wyobraziłam i powiem szczerze, nigdy więcej takich widoków w mojej głowie.

Tknięta nagłym przeczuciem, spakowałam sobie kilka ciuchów na zapas, ubrałam się też mniej formalnie niż do pracy w biurze, bo w końcu miałam robić za szofera, a nie sekretarkę.

Już od samego rana zapowiadano burze. Dzień był gorący, duszny i pochmurny. Pan prezes jak zwykle prezentował się nienagannie. Czarny garnitur, czarna koszula, grafitowy krawat i buty na wysoki połysk. Ta czerń w połączeniu z równie czarnymi włosami i ostrymi, można powiedzieć, wręcz surowymi rysami twarzy, utworzyła wokół niego mroczny nimb. Jeśli dołożyć jeszcze do tego odpychającą minę i arktyczny chłód w oczach, to idealnie pasowałby do roli wszetecznego zła w obojętnie jakim filmie.

Porzućcie wszelką nadzieję, ci, którzy z nim pracujecie – wymamrotałam pod nosem, bardzo uważając, aby przypadkiem czegoś nie dosłyszał.

Odpowiedzi

  1. G
    Gabriela
    | Odpowiedz

    Coś mam przeczucie, że ten dzień, jako szofer szefa, będzie bardzo interesujący ????????????

    • Agnieszka
      | Odpowiedz

      Interesujące będzie później 🙂

  2. Anonim
    | Odpowiedz

    Straci pamięć w wypadku cholernie jeden????????????????????

Leave a Reply