Dług (VIII)

with 4 komentarze

 

 

Chyba tak – odparła zamyślona.

Chyba?

Tylko westchnęła, bo jedynym elementem, który nie pasował do eleganckiej, romantycznej kolacji, był sam Artur. Lecz tego przecież nie mogła powiedzieć na głos. Cała reszta była… Idealna! Świece, stół nakryty długim obrusem, zastawiony smakołykami, muzyka skrzypiec płynąca gdzieś z oddali. Niby sztampowo, lecz byłaby zachwycona, gdyby miała przy sobie mężczyznę swoich marzeń, a nie tego drania. W dodatku słońce właśnie zachodziło i to wszystko tonęło teraz w złocistym, pełnym uroku świetle.

Pani przodem!

Dlaczego nawet w takich, z pozoru niewinnych słowach, wyczuwała kpinę?

Odsunął krzesło, pomagając jej zająć miejsce. Sam usiadł naprzeciwko. Najwyraźniej zadowolony z siebie i podniecony. Tak, nawet tak niedoświadczona dziewczyna jak ona, potrafiła to dostrzec.

Mieszkam kilka pięter niżej – powiedział z uśmiechem. – Mam dużą sypialnię i wygodne łóżko.

Co ty nie powiesz? – rzuciła z przekąsem, podczas gdy obok pojawił się dyskretny kelner. – Rozumiem, że kolacja to stały punkt programu, aby bałamucić biedne dziewczęta?

Stały? Nie – wzruszył ramionami. – Zawsze odbywało się bez takich cyrków.

Jesteś bezczelny, zbyt pewny siebie drań!

Wiem – roześmiał się. – Nie gniewaj się Wiktorio, ale skończysz jak każda. Pode mną, w moim łóżku i z moim kutasem w swojej cipce.

Nie – ona również postanowiła być stanowcza, chociaż te słowa doprowadziły ją do wrzenia. Dawno nie spotkała mężczyzny, kogokolwiek, kto tak denerwowałby ją swoimi pełnymi pychy gadkami.

Tak! – Artur pochylił się do przodu, mrużąc oczy. – I to jeszcze dzisiejszej nocy!

Tylko jeśli mnie ogłuszysz, zwiążesz i zgwałcisz.

Ja i gwałt? Nie żartuj Wiki – znów się śmiał. – Po prostu jestem pewien, że ulegniesz.

Ciekawe skąd bierze się ta twoja pewność?

Jest sumą wielu czynników.

Nie odpowiedziała. Jadła powoli, zastanawiając, jak uwolnić się od towarzystwa Artura. Nagle poczuła rozbawienie. Siedziała naprzeciwko seksownego, niezwykle przystojnego mężczyzny, który bez skrępowania mówił, jak bardzo jej pragnie, a ona co? Nic. Zastanawiała się, jak od niego uciec.

Widocznie nie działał na nią ten urok, którego był tak pewien. Ani trochę nie działał.

Wina? – zaproponował, kiedy zauważył, że Wiki już nie je, tylko bezmyślnie bawi się widelcem.

Lepsza będzie woda. No jak do ściany! – zirytowała się, kiedy napełnił kieliszek.

Już mówiłem, że z tobą trzeba ostro i zdecydowanie.

A ja mówiłam, że nie mam ochoty. Przepraszam, ale to wszystko zaczyna przypominać kiepską komedię. Twój upór niczego nie zmieni Arturze.

Wolisz mojego brata?

Nie. Nie mam ochoty na bliższą znajomość z żadnym z was.

Dobrze, może być tylko seks – uśmiechnął się szyderczo, a Wiki nie wytrzymała. Energicznie wstała, a odsunięte krzesło, zachwiało się i runęło z hukiem.

Nie! – Tym razem krzyknęła. – Mam dosyć twoich prostackich zalotów, ciebie samego i twojego brata! Dotrzymałam umowy, a teraz macie zostawić mnie w spokoju. Oboje! A te wasze propozycje, możecie wsadzić sobie w… – zająknęła się, bo nie przywykła do używania takich wyrazów. – W dupę!

Ruszyła w kierunku wyjścia, ale Artur jeszcze się nie poddał. Był równie rozgniewany, co ona. Starał się jak nigdy wcześniej, wręcz zrobił z siebie kretyna, a ta dziwka znów kręciła nosem. Wciąż jej coś nie pasowało!

W dupę to wsadzę tobie i masz moje słowo, że coś innego niż propozycje! – syknął, brutalnie zakleszczając ją w objęciach. – Idziemy do mnie!

Nie!

Nie? – Chociaż usiłowała wyrwać się z jego uścisku, odnalazł jej usta. Całował z pasją, gwałtownie, namiętnie, ale Wiki to ani trochę nie zmiękczyło. Przeciwnie, poczuła jeszcze większy gniew i… strach. Tak, właśnie zaczęła się bać. – Nie chcę! – protestowała, podczas gdy on wgryzał się w jej szyję. – Artur, nie! Puść mnie gnoju!

Podnieca mnie twój opór – wyszeptał, unosząc głowę, a ona zamarła. Oczy miał całkiem czarne, szalone, pełne niemaskowanego pożądania. Zupełnie jak wtedy Mateusz.

Tylko kto teraz jej pomoże?

Słowa nie działały. Był od niej znacznie silniejszy, zdesperowany. Co miała zrobić?

Pokonując obrzydzenie, tym razem to Wiki pocałowała Artura. Musiała to zrobić, musiała sprawić, aby uwierzył, że zmieniła zdanie. To był zarozumiały dupek, z pewnością nie wyczuje podstępu.

A mężczyzna jakby oszalał, co zresztą wcale nie było kłamstwem. Oszołomiła go jej bliskość, smak ust i własne pożądanie. Dawno nie czuł żadnej kobiety tak intensywnie, tak mocno żadnej nie pragnął. Nawet jeśli z początku miała to być tylko zabawa, teraz pojawiło się o wiele więcej. Miał rację, będzie jego! Teraz, dziś, za chwilę! Będzie ją rżnął całą noc, zaspokoi każdą fantazję, a później może nawet umówi się po raz kolejny. Może i kilka razy.

Nie przypuszczał nawet, że biedna Wiki właśnie kombinuje, jakby wyrwać się z jego ramion i serwować ucieczką. Ani przez chwilę nie czuła podniecenia czy przyjemności, płynących z pocałunku czy pieszczot. Za to rozpaczliwie szukała ratunku. Niestety, kelner, który ich obsługiwał, zniknął. Nawet tajemniczy skrzypek umilkł. A Artur należał do silnych, zdecydowanych mężczyzn. Brał ją jak coś, co mu się słusznie należy. Maksymalnie podniecony, oszalały z pożądania, które podsycał jej upór, całkowicie stracił nad sobą kontrolę.

Musiała go zwieść, oszukać, a potem liczyć na to, że nie zdoła jej dogonić. Winda odpadała, mógłby ją dorwać. W takim razie schody. Tylko jak zyskać przewagę, która pozwoliłby na ucieczkę? Umysł Wiktorii pracował na najwyższych obrotach, chociaż ciało biernie poddawało się dotykowi męskich dłoni.

Miała tylko jedno wyjście. Sypnąć lub psiknąć mu czymś w oczy. Z żalem pomyślała o swojej torebce, w której znajdował się mały dezodorant, a którą przez niedopatrzenie zostawiła na stole. Tak, to mogłoby się udać.

Artur – westchnęła, podczas gdy on pastwił się nad jej piersiami. – Idźmy do ciebie, zgoda? Nie chcę tak…

Bez słowa chwycił ją na ręce.

Moja torebka – powiedziała drżącym głosem Wiki.

Później.

Nie, teraz!

Kurwa! – syknął. – Dobra, idź po nią! – Po czym postawił Wiki na ziemi, obserwując zachłannym wzrokiem każdy jej gest. Był tak pewien siebie, że nie spodziewał się żadnego ataku.

I to go zgubiło.

***

Spojrzała na lekko fosforyzującą tarczę budzika. Dochodziła czwarta, a Wiki pomimo wyraźnego zmęczenia, nadal nie mogła zasnąć. Nie po tym, co zaserwował jej Artur. Jego wręcz obsesyjny upór zaczął ją przerażać. Z czegoś takiego nie mogło wyniknąć nic dobrego.

Udało jej się wyjąć dezodorant z torebki i w sprzyjającym momencie psiknąć mu prosto w twarz. Potem uciekła, nie oglądając się za siebie i nie sprawdzając, czy ją goni, czy nie. Wciąż słyszała pełen wściekłości ryk i była pewna, że tym razem może się to dla niej wyjątkowo źle skończyć.

Miała dwa wyjścia. Pierwsze, ulec mu. Myśląc o tym, czuła jedynie niechęć, bo byłoby to postępowanie wbrew samej sobie. Drugie, poprosić o pomoc Mateusza, który przy niej popadał w ten sam obłęd, co brat. Jednak ta opcja wydawała się o wiele lepsza.

Tak, pójdzie, porozmawia z nim, może nie uzyska bezpośredniej pomocy, ale Mateusz na pewno się rozgniewa i powstrzyma zapędy Artura. Oraz jego zemstę, bo po tym, jak go potraktowała, musiał być nieziemsko wściekły.

Przewróciła się na bok i wpatrując w jaśniejszy prostokąt okna, w końcu zasnęła.

A ponieważ Wiktoria nie miała w zwyczaju zmieniać zdania, po przebudzeniu wypiła kawę, ubrała się w coś skromnego i nie zwracającego uwagi, po czym pełna determinacji, udała się pod dobrze znany adres.

I tu spotkało ją rozczarowanie, bo klub otwierano dopiero po godzinie osiemnastej.

Nie ma mowy! – syknęła, energicznie pukając do drzwi. W zasadzie to łomotała. Przyniosło to nieoczekiwany skutek, bo nagle ktoś otworzył.

Czego? – mruknął nieuprzejmie zaspany troglodyta.

Ja do Mateusza.

Zajęty jest.

Lepiej jak mnie wpuścisz, bo zaręczam głową, że twój zwierzchnik nie będzie zachwycony, gdy dowie się, iż zostałam odprawiona z kwitkiem – dodała złowieszczym tonem. Osiłek zawahał się, bo dziewczyna nie wyglądała na którąś z panienek obsługujących szefa. Może jakaś krewna, czy co? Uczynił znaczny wysiłek umysłowy, który jednakże nic nie dał.

Dobra, właź lala – machnął zachęcająco. – Wiesz gdzie?

Tak, wiem. – Wiktoria już nie siliła się na wyniosłość. Była za to coraz bardziej zdenerwowana. Zwłaszcza gdy stanęła przed drzwiami tak zwanego biura. Wytarła spocone dłonie o materiał spodni, nerwowym gestem poprawiła włosy, zapukała i nie czekając na odpowiedź, weszła do środka.

Wbrew temu, czego się spodziewała, Mateusz był sam. Siedział rozwalony na kanapie, wyraźnie wczorajszy, bo oczy miał opuchnięte, koszulę i spodnie niedopięte, a na dodatek bose stopy. Przed nim na stole stał cały tuzin pustych butelek, kilka brudnych szklanek, leżały kupki zagaszonych petów, resztki czegoś białego, jakby cukru i broń.

Cóż za niespodzianka! – odezwał się z przekąsem, obserwując zmrużonymi oczyma znieruchomiałą Wiki i zaciągając się papierosem. – Czego chcesz, bo że zjawiłaś się bezinteresownie, w to akurat nie uwierzę.

Słusznie – potaknęła, siadając naprzeciwko w nieco poplamionym fotelu. Stłumiła obrzydzenie, bo domyślała się, źródła pochodzenia tych plam. – Chciałam z tobą porozmawiać o Arturze.

Przeleciał cię i wykopał za próg?

Nie – zarumieniła się. Była na siebie zła, ale ucieszył ją jego widok. – Nie przeleciał i nie wykopał za próg. Jest napastliwy i zaczynam się go bać.

Gówno mnie to obchodzi.

Mateusz – tak miękko wymówiła jego imię, że drgnął zaskoczony. – Naprawdę się boję. Twoja atencja…

Że co?

Westchnęła.

Twoje zaloty są równie prostackie jak jego, a to, co chciałeś wtedy zrobić w sali koncertowej, do dziś wspominam z obrzydzeniem, ale…

Co ty nie powiesz? – warknął, powoli czując narastającą wściekłość. Zresztą, nie tylko wściekłość. Był też coraz bardziej podniecony.

...ale u ciebie to rezultat braku opanowania, a u niego wyrachowania. Boję się, że zrobi mi krzywdę – zakończyła coraz cichszym głosem, spuszczając głowę. – Albo komuś z mojej rodziny, mamie lub Szymonowi.

Wiesz co? – pochylił się do przodu, zagaszając peta na blacie i sięgając po butelkę whisky, w której na dnie chlupotało jeszcze trochę alkoholu. – Mam to w dupie. Chyba że wyskoczysz z ciuchów, potem wypniesz się jak rasowa kurwa i w ramach zapewnienia sobie mojej pomocy, dasz się zerżnąć.

Ty albo on, ależ wybór – wzruszyła ramionami, opanowując napływające do oczu łzy. – Jak między dżumą, a cholerą.

Dokładnie taki. Ja albo on. Wybieraj kurczaku – opróżnił butelkę, a potem znów wygodnie rozwalił się na kanapie, obserwując Wiki z wyraźną satysfakcją. Na co to dziewczątko liczyło? Naiwna kretynka, bo nie ma nic za darmo.

Przepraszam, nie powinnam była przychodzić.

Nie powinnaś – potaknął obojętnie, chociaż z coraz większym trudem udawał tę obojętność.

Wiki wstała, a potem spojrzała na niego ze smutkiem. Dostrzegł w jej oczach łzy i satysfakcja zamieniła się błyskawicznie w irytację.

Trudno, będziemy musieli wyprowadzić się z miasta. Najlepiej jak najdalej, nawet do drugi koniec kraju. Może to ostudzi jego zapał. Żegnaj Mateuszu – dodała cichym głosem, odwracając się i kierując ku wyjściu. Zdążyła nacisnąć klamkę, lecz nie otworzyć drzwi, bo przytrzymała je w miejscu silna, męska dłoń.

Dobrze, pogadam z nim – mruknął, przypatrując się jej badawczo. – Ale nie obiecuję, że odniesie to jakikolwiek skutek.

Pewnie nie – uśmiechnęła się, lecz z takim smutkiem, że biednego Mateusza od razu coś ścisnęło w gardle. – Boję się go, naprawdę. Inaczej bym nie przyszła.

Wiem – palcami starł wilgoć z zaróżowionego policzka, bo Wiki jednak nie zdołała zapanować nad łzami. – Ech, kurczaku, co ja z tobą mam. – Duża męska dłoń powędrowała w dół, aby zacisnąć się na smukłym kobiecym karku. Przyciągnął ją ku sobie, oplatając ramieniem, a dziewczyna nie zaprotestowała. Zamknęła oczy i pozwoliła sobie utonąć w silnych objęciach. Poczuła się taka słaba, bezbronna i krucha, a nieprzespana noc i wczorajsze wydarzenia sprawiły, że nagle wybuchnęła głośnym płaczem. Tuliła się do zaskoczonego Mateusza i łkała, mocząc jego koszulę.

Tego się nie spodziewał. Nie przypuszczał też, aby Wiki zrobiła to celowo, by wywołać jego litość. To nie było w jej stylu.

No już dobrze, cicho – wymruczał, pochylając się. – Mój brat to uparty osioł, ale potrafię przemówić mu do rozumu.

Potrafisz? – uniosła głowę. Oczy miała mokre, czubek nosa czerwony, usta drżące, ale i tak wyglądała pięknie. I wciąż kurczowo zaciskała palce na jego koszuli.

Potrafię. – Wystarczyło pochylić się jeszcze trochę, by móc dotknąć jej warg. A kiedy to zrobił, przepadł. Tak jak za każdym poprzednim razem.

Przez wszystkie minione dni obiecywał sobie, że to koniec z obsesją na punkcie pewnej pianistki. Każdej nocy uprawiał dziki seks, pił i ćpał, byle tylko zapomnieć o swojej porażce. I po co? Wystarczyło, że się zjawiła, a całe to opanowanie runęło niczym domek z kart.

Mateusz nie, proszę! – Wykręciła głowę, przerywając pocałunek. – Nie tak jak on, proszę!

Nie tak jak on? – powtórzył złowieszczo. – Zrobił ci coś?

Nie zdążył, bo uciekłam – wyrwało się Wiki.

Skurwiel! – sapnął, zaciskając palce na krągłych biodrach dziewczyny. Całkiem też zapomniał, że sam postąpił podobnie. – Ja mu kurwa dam popalić! Ale najpierw…

I znów ją pocałował. Spodziewała się kolejnego pocałunku, lecz nie tego, że uniesie ją w górę, przyciśnie do ściany, po czym zacznie poruszać biodrami, ocierając się o wnętrze jej ud nabrzmiałą męskością. A potem jego usta powędrowały dalej, pieszcząc dotykiem i oddechem szyję, dekolt, a jedna dłoń zacisnęła się na piersi.

Mateusz, nie! – jęknęła, czując jak zalewa ją trudna do opanowania fala gorąca. – Nie możesz…

Chcę cię tylko czuć – wydyszał. – Nic więcej. Nic!

Ale…

Szarpnięciem rozerwał skraj koszuli, którą na sobie miała.

Strasznie śmierdzisz! – Wiki nie zamierzała bawić się w subtelności, zwłaszcza że od zapachu alkoholu oraz papierosów zaczynało ją mdlić. – Proszę! Wiesz, że nie chcę! – jęknęła gardłowo, gdy zębami chwycił sterczący sutek, wciąż okryty cienkim materiałem staniczka.

To był bardzo zły pomysł, aby tu przyjść. Dlaczego jednak nagle przestała tego żałować?

Mateusz! – wiła się pod wpływem jego pieszczot. Palce zacisnęła na szerokich ramionach, zamknęła oczy. Usta miała rozchylone, ruchy chaotyczne. Nie było czasu na dociekanie, dlaczego tak szybko skapitulowała, dlaczego czerpie z tego tak ogromną przyjemność.

Pozwól mi… – wydyszał, a jego dłoń wślizgnęła się pomiędzy kobiece uda i nagle Mateusz znieruchomiał.

No co? – zdołała się opanować i teraz zerkała na niego figlarnie spod opuszczonych powiek. – Dni kobiece.

Jak to? – w głosie pobrzmiewała wyraźna rozpacz.

Tak to. Jesteś dużym chłopcem, chyba wiesz o czym mówię? Aż dziwne, że nie poczułeś wcześniej.

Eee… – na nic inteligentniejszego nie było go stać.

Puścisz mnie?

Patrzył na nią z góry, ciężko dysząc. Był podniecony i to ani trochę się nie zmieniło. Nawet po tym, jak wyczuł tę pieluchę. Nosz kurwa! Czy on musiał mieć takiego pecha?

Puszczę – wychrypiał, bo mimo wszystko nie był popapranym zboczeńcem. – Albo nie – zmienił nagle zdanie, po czym energicznie obrócił zaskoczoną Wiktorię tyłem do siebie i znów przycisnął do ściany. Niestety, teraz dopiero okazało się, jak denerwująca potrafi być różnica wzrostu.

Kurwa! – wrzasnął już na całego poirytowany Mateusz, a Wiki o mało co, nie roześmiała mu się prosto w twarz. Za to zręcznie wyswobodziła i stanęła obok, poprawiając ubranie. Dłonie drżały jej tak mocno, że nie potrafiła zapiąć ani jednego guziczka, zwłaszcza pod pełnym wściekłości spojrzeniem niebieskich oczu. Dlatego chwyciła tylko poły koszuli, a drugą ręką odgarnęła z twarzy kosmyki włosów.

Dziękuję – powiedziała, chociaż zamroczony umysł Mateusza nie potrafił odgadnąć, za co dziękuje. Za obiecaną pomoc, czy za to, że jednak się na nią nie rzucił.

Jeszcze z tobą nie skończyłem.

Myślę, że tak – spoważniała. – To nasze ostatnie spotkanie, bez względu, czy spełnisz moją prośbę, czy nie.

Dlaczego?

Bo ty chcesz tylko seksu, a ja miłości – posmutniała. – Prawdziwych uczuć, prawdziwego związku.

Hola, czyli nadaję się tylko do pieprzenia? – znów go wkurzyła. Powagą i samymi słowami.

Nie wiem. Nie miałam okazji, aby dostrzec coś więcej prócz twej żądzy.

Dobra! – wściekły, szarpnął drzwiami, otwierając je na oścież. – Wypierdalaj! Ale już, bo będziesz miała okazję dostrzec moją żądzę dziwko!

Właśnie bym nią była, gdybym się zgodziła na twoje warunki – zarumieniona ze złości Wiktoria, sięgnęła jedynie po porzuconą na ziemi torebkę, po czym zadarłszy głowę, wyszła. Co za okropny, prymitywny mięśniak! Jak on śmiał? Jak śmiał tak do niej się zwracać, tak ją obrażać?

Nie powinna była tu przychodzić, prosić o pomoc. A już na pewno nie powinna była płakać w jego ramionach, odwzajemniać pocałunki, pozwolić się dotykać. Płacz dławił ją w gardle, a rozczarowanie omal nie pozbawiło tchu. I wstyd, bo tak ochoczo odpowiedziała na jego pieszczoty.

Lecz najgorszy był ból, promieniujący od serca i obejmujący całe ciało.

Znów się na nim zawiodła. Był jeszcze gorszy niż Artur, bo ten próbował chociaż stwarzać pozory. A Mateusz rzucał się na nią niczym zwierzę i od razu zaczynał obmacywać.

Oboje są siebie warci! – syknęła Wiki, wychodząc z klubu. Odetchnęła świeżym powietrzem, otarła mokre od łez policzki, a potem odwróciła się w kierunku, gdzie stały taksówki.

Witaj piękną! – wesoły, podszyty szyderstwem głos, sprawił, że o mało co, nie straciła nad sobą panowania.

Czego chcesz? – spytała krótko.

Zabawiałaś się z moim braciszkiem? – Artur z dezaprobatą uniósł brwi. – Nie ma sprawy, nie raz robiliśmy to wspólnie.

Niby co? – Wiktoria zdębiała.

Uprawialiśmy seks w trójkącie. Dwa m plus k, kojarzysz?

Nie – pobladła, czując obrzydzenie, gdy tak bezczelnie taksował ją wzrokiem. Wyglądał nieprzyzwoicie dobrze, ale jego wygląd nie robił na niej wrażenia. Już nie.

Przepraszam – spróbowała go wyminąć, lecz nie pozwolił na to. Rozgniewana Wiki postanowiła, że po prostu pójdzie w drugą stronę i wtedy wpadła prosto na Mateusza.

Oszaleję – wymamrotała pod nosem, znów dając krok do tyłu. Teraz stała dokładnie pośrodku, pomiędzy dwoma braćmi. Niestety, uliczka była zbyt wąska, aby mogła wyminąć któregokolwiek z nich.

Odwiozę cię do domu – zaproponował z szerokim uśmiechem Artur, wyciągając ramię, a wtedy Wiktoria cofnęła się jeszcze bardziej i odruchowo przylgnęła do Mateusza, który bez wahania ją objął.

Nigdzie z tobą nie pojedzie – warknął. – Spadaj, pókim dobry, bo zaczynasz mnie porządnie wkurzać.

Te dziwki, co wynająłeś je na noc, musiały być kiepskie – stwierdził z lekceważeniem Artur. – A mówiłem, żeby korzystać ze sprawdzonych usług.

Zabrakło mi twojej fachowej porady – zadrwił Mateusz. – W końcu specjalistą od dziwek jesteś ty.

Teraz przerzucam się na dziewice – roześmiał się Artur, znacząco spoglądając na czerwoną z oburzenia Wiki. Powoli miała tego wszystkiego dość. Ich obu i całej tej niezdrowej sytuacji. Wyjazd z miasta byłby znakomitym pomysłem, gdyby nie całkowity brak funduszy. Wybryk Szymona ogołocił ich ze wszelkich oszczędności.

Mateusz, proszę! – spojrzała błagalnie w górę. – Chcę do domu. Chcę, abyście zostawili mnie w spokoju. Tylko tyle, nic więcej. Proszę!

Mimo całej kotłującej się w nim złości, nie był w stanie oprzeć się tej prośbie. Poza tym dziewczyna miała coś takiego w oczach, co od razu pokonało jego wściekłość.

Adam! – ryknął w kierunku drzwi, w których ukazała się łysa głowa osiłka. – Piłeś? Brałeś coś?

Nie szefie.

Dobra – Mateusz sapnął. – Odwieziesz tego kurczaka, pod adres, który ci poda. Zrobiłbym to sam, ale mam tu do załatwienia coś ważnego – znacząco spojrzał na brata.

I tak kilka minut później, Wiki znalazła się we wnętrzu luksusowego auta, drżąca i zdenerwowana. Spojrzenie jaki obrzucił ją Artur, nie wróżyło nic dobrego.

Czuła się osaczona i zmęczona jego adoracją. Tym, co było między nią, a Mateuszem, także. Bo coś było, temu nie mogła zaprzeczyć. Coś, co sprawiało, że traciła kontrolę nad własnym czynami, że z pasją odwzajemniała jego pocałunki. Niestety, to absolutnie nie był mężczyzna dla niej. Różniło ich tak wiele, iż nawet nie próbowała tych różnic zliczyć. Poczynając od środowisk z jakich się wywodzili, kończąc na wulgarnych odzywkach i epitetach, którymi ją obrzucał.

Artur był bardzo złym pomysłem na związek, ale Mateusz był znacznie gorszym.

Dlatego musiała zapomnieć, chociaż w tej chwili wydawało się to kompletnie niemożliwe.

Odpowiedzi

  1. K
    Karolina
    | Odpowiedz

    Aaaaaa! Doczekałam się! Uwielbiam pierwszą wersję, ta jest jeszcze lepsza. Artur mnie drażni, mam nadzieję, że Mateusz mu da popalić. Czekam na następną część!

  2. A
    AinaIgn
    | Odpowiedz

    Kocham Dług i czekała na tą ulepszoną wersję…. ???

  3. A
    Anonim
    | Odpowiedz

    Nie mogę się doczekać kogo tym razem wybierze? ale wolę chyba Mateusza?

  4. G
    Gabriela
    | Odpowiedz

    Artur to fałszywa świnia, chce tylko dogryźć bratu i zaliczyć oporna ja jego wdzięki Wiki. Mateusz jest inny od Artura, owszem ćpa, pieprzy, traktuje kobiety jak rzecz, ale widać, że przez Wiki cierpi, nie wie jak ma z nią postępować, bo zawsze miał wszystko co chciał i na swój sposób zależy mu na niej.

Leave a Reply